Jak w temacie. Czy to problem?
Miałam kilku partnerów. W zależności od związku bardziej lub mniej lubiłam sex. Częściej jednak lubiłam i na konkretnym etapie życia brałam z niego to co potrzebowałam w danym momencie.
Ale przez ostatnie kilkanaście lat byłam w związku bez pożądania i namiętności z mojej strony. Unikałam zbliżeń, ograniczałam je jedynie do prokreacji. Mieliśmy inne temperamenty, inne potrzeby. Sex nie sprawiał mi żadnej przyjemności. Brak podniecenia, brak śluzu, ból podczas wchodzenia, ból w trakcie i po. Po prostu przykry obowiązek.
Kilka lat temu poznałam faceta, który od początku bardzo silnie na mnie działał. I nie chodziło tylko o pociąg fizyczny. Intrygowało mnie w nim wszystko. Z czasem zaczęłam o nim fantazjować, pojawiła się potrzeba masturbacji, myślenie o nim powodowało, że sex z mężem zaczął być przyjemniejszy.
Od kilku miesięcy jestem z TYM facetem. Długo zwlekaliśmy z sexem mimo, że oboje jesteśmy już 40+. Związek jest zajebisty i co najważniejsze nie oparty na rżnięciu. Gdyby tak było byłabym przerażona, bo to co we mnie wybuchło z jednej strony fascynuje a z drugiej jednak niepokoi. Nawet kiedy nie ma go obok moja macica szaleje, pulsuje, wytwarza ilości śluzu jakbym była nastolatką, jestem gotowa non stop. Wczoraj przeżyłam coś wyjątkowego. Ciągłe uczucie orgazmu, przez kilkanaście minut od momentu wsadzenia kutasa aż po wytrysk. I mimo, że mam go na codzień czuje niesamowity głód. Staram się nad sobą panować, unikam boźdców. On się już ze mnie śmieje a ja nie chciałabym go wystarszyć ciągłym pożądaniem. Nie jesteśmy młodzi. On nie jest w stanie zadowalać mnie kilka razy dziennie. Sam to widzi i mówi, że wie, że nie jest w stanie mnie zaspokoić. Nie chcę go wpędzić w kompleksy.
Jak nad tym zapanować?
Może z czasem to minie?
Czy są tu pary u których taki stan trwa latami?