Wszelkim obrońcom zdrady w stylu jaki opisała autorka postu, proponuję się zastanowić czy sami chcieliby być traktowani przez swojego partnera w taki sposób.
Kiedy zdrada może być w jakimś stopniu usprawiedliwiona? Jeśli wynika z już totalnego wypalenia/rozejścia się związku i jeśli jest preludiom zakończenia takiego związku, którego obie strony nie miała odwagi zakończyć wcześniej.
Zdradzanie metodyczne, to zwykłe wyrachowanie, hipokryzja i patrzenie na świat przez pryzmat czubka własnego nosa. Ogromnie szkoda mi osób, które miały pecha związać się z takimi ludźmi.
Osobny temat to zdrada incydentalna, taki "wypadek przy pracy", typu po alkoholu, na wyjeździe, gdzie taka osoba tego żałuje, ma wyrzuty sumienia.