Otóż moje pytanie brzmi: co sądzicie na temat mówienia źle o byłych partnerach?
Uważam, że to nie ma sensu. Tobie złe mówienie o niej nie pomoże (jedynie może pogorszyć Twój obraz w oczach innych), a ona prawdopodobnie już o Tobie nie myśli i prowadzi nowe życie. W tej sytuacji tylko Ty jesteś stratny, bo tracisz energię na rozpamiętywanie i wymyślanie nowych wyzwisk w jej kierunku. Dodatkowo im dłużej będziesz o niej wspominał tym dłużej ona będzie obecna w Twoim życiu (choćby w postaci negatywnego wspomnienia).
Mam podobnie, nie ma we mnie nigdy nienawiści, traktuje rozstanie jako nowy początek. Wolę kończyć relacje w dobrych stosunkach, nie obgadywać się, nie wyciągać brudów. Wina jest po obu stronach nawet jeśli jedna osoba zawaliła dużo mocniej. Po co się denerwować? Skończyło się, nie ma sensu się wyzywać.
Wina, jest zawsze po obu stronach. Największą winą zazwyczaj jest brak otwartej rozmowy. Czasem wystarczyłoby porozmawiać. Mężczyźni i kobiety rozmawiają różnymi językami miłości przez co tak często się nie dogadujemy. On może ofiarować swoją miłość w postaci ciężkiej pracy na to by partnerka żyła w dostatku, a ona chciałaby otrzymać uwagę i czas razem nawet w mniejszym dostatku. Z drugiej strony on mógłby chcieć by ona ofiarowała mu swoje uczucie również w postaci ciszy - by mógł wrócić do domu, zdjąć emocjonalną zbroję i zregenerować się. Ona jednak ogarnia wspólny wyjazd na który on nie ma ochoty, bo brakuje mu "nicnierobienia". Dlatego tyle się słyszy o zdradach z młodszym kochankiem który ma dużo wolnego czasu lub z nawet mniej urodziwą, ale za to łagodną w obyciu kobietą.
Ja zawsze nazywam rzeczy po imieniu, a w tym konkretnym przypadku: ja chciałem zdrowej relacji partnerskiej, a ona usidlenia mnie i całkowitego podporządkowania pod swoje widzmisię.
Najwyraźniej trafiłeś na skrzywdzoną kobietę, która nie przepracowała z psychoterapeutą potrzeby kontroli nad sytuacją. Może np. miała ojca alkoholika i w dzieciństwie często odczuwała poczucie lęku, a kontrola nad sytuacją pozwalała jej czuć się bezpiecznie, a może nie miała do Ciebie zaufania bo np. poprzednik ją zdradził... Nie zmienia to faktu, że źle Cię potraktowała i przydałoby się choćby słowo przepraszam. Czasem takie po latach się jednak pojawia.
Nie pomogły rozmowy, prośby, błagania, wściekłość, płacz, ani nawet plaskacz na opamiętanie. No, więc zwolniłem ją, a moim jedynym błędem był młodzieńczy brak doświadczenia, przez który za długo się z nią użerałem, bo dzisiaj już po miesiącu dostałaby ode mnie buta na tyłek w kierunku wyjścia.
Jedynym? Tyle piszesz o męskości na forum, a tu co widzę... W moich oczach osoba która podnosi rękę na kobietę jest zerem. Fakt, kobiety potrafią wyzwolić w mężczyźnie bardzo skrajne emocje, ale nawet wg definicji męskości odznacza się on: samoopanowaniem czy racjonalizmem.
Druga kwestia, zwolniłeś ją? Czyli wychodzi, że nie byliście parą tylko płaciłeś jej by nie być sam? To jeszcze gorzej świadczy.
Nawet gdyby Twoje słowa były w przenośni, to brzmią jak brak szacunku dla kobiety. Jeśli nazywasz się mężczyzną, który nie uznaje rogaczy, a więc cechujesz się tradycyjnymi poglądami to zasady savoir vivre powinny być Ci bliskie. Bardzo niespójnie wygląda Twój sposób postrzegania męskości. Chyba, że męskość traktujesz jak w tym żarcie - upolować kobietę i zawlec ją do jaskini ciągnąć za włosy, bo za nogi piasek naleci.