Pewnego pięknego dnia zostałam zapytana czy zrobię loda z połykiem. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, owszem lodzik był, ale bez wytrysku w usta. Miałam lekkie opory, które postanowiłam przełamać, ale przełamać najpierw u nadawcy pytania.
Powiedziałam, że zrobię loda z połykiem, nie ma problemu. Chwilę po rozpoczęciu zabawy, przestałam i powiedziałam, że jak chce z połykiem to najpierw on to musi zrobić. Jego mina zrobiła się nagle mniej uśmiechnięta, penis w 10 sekund opadł i usłyszałam tylko "yyyyyyy". Mówię "no cóż, kto nie posmakuje ten żałuje". - Jak to mam zrobić? - usłyszałam. Wyjaśniłam i o dziwo się zgodził. Kazałam mu się rozebrać do naga i zrobić tzw. świecę (takie ćwiczenie, może pamiętacie z WFu), następnie rozpoczęłam pieszczenie, rękoma ustami. Ssałam, lizałam, pocierałam. Gdy zbliżał się punkt kulminacyjny, otworzył szeroko usta, a ja celowałam jak z armaty prosto w jego gardło.Był w miarę gibki więc niewiele brakowało od penisa do ust, kilkanaście centymetrów. Strzał. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Trzy celne, jedno pudło na policzek. Jego oczy mówiły o sporym szoku i przerażeniu, no ale cóż. Zamknęłam ręką buzię i i stało się, połknął. Na następny dzień mu się odwdzięczyłam, lodzik z połykiem (jakiś dałam radę, tak jak on!), jeszcze takiego szczęśliwego go nie widziałam podczas naszych zabaw.