Istnieje.
Mam za sobą parę związków. Jedne były bardziej, drugie mniej udane. Jedne kończyłam ja, inne faceci. W tle były zdrady (nie moje), kłamstwa, przemoc fizyczna oraz psychiczna i wiele, wiele innych. Po co o tym piszę? Przeczytałam wiele poprzednich postów w tym temacie i po sobie wiem, że problemem nie zawsze są związki same w sobie, ale powody, dla których w nie wchodzimy i to jakich ludzi wybieramy.
Niepewność siebie, ilość kompleksów, strach przed wyrażaniem swoich myśli, swojego zdania, krytykowaniem facetów, a raczej konsekwencji w postaci kłótni, focha czy odrzucenia spowodowała wiele tragedii w moich związkach.
Kiedy człowiek nie kocha sam siebie, ciężko o zdrową i szczęśliwą relację, opartą na silnych fundamentach takich jak zaufanie, szacunek, poczucie bezpieczeństwa i szczerość.
Mało tego, jak się jest jednym, wielkim kompleksem, pragnącym miłości to łatwo związać się z ludźmi, którzy to wykorzystują.
I żeby nikt mnie źle nie zrozumiał- nie zganiam wszystkiego na siebie, ale mam świadomość jak bardzo w pewnych momentach z****łam i jak wiele rzeczy mogłoby wyglądać inaczej lub w ogóle nie zaistnieć, gdyby nie moje stany emocjonalne w tamtych czasach.
Owszem, czasy i ludzie się zmienili. Dziś się nie walczy, dziś się wybiera i zastępuje ludzi w bardzo prosty sposób i szczerze współczuję ludziom, którym przyszło szukać kogoś w dzisiejszych czasach, ale da się.
I nieprawdą jest, że po porażkach człowiek już nigdy się nie zakocha i nie zaufa. Owszem, może to trwać rok, dwa, pięć, ale gdy się pozna odpowiednią osobę, to nie ma bata, że człowiek świadomie z tego zrezygnuje. Jeśli to robi, to znak, że to nie było to.
Wiem, że zaraz się uniosą Ci, którzy myślą inaczej. Rozumiem, bo w momentach gdy nienawidziłam ludzi i odpychałam od siebie płeć przeciwną oraz uczucia i emocje to reagowałam tak samo.