Witam ponownie. W niestety dość stresujących dla mnie okolicznościach.
Powiem prosto z mostu... Moja druga połowa powinna była zacząć mieć okres 14-tego. Dziś jest 17-ty.
Teoretycznie nie powinienem panikować, ale to robię. Nie jem, prawie nie śpię, a jeśli zasnę to mam niesamowite koszmary, stres mnie wręcz fizycznie obezwładnia (nie wiem, czy znacie to uczucie... Ale ono jest koszmarne...).
Czemu nie powinienem panikować? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie kochaliśmy się. W tym miesiącu mieliśmy okazję 'zająć się' sobą jakieś 3 razy, ale robiliśmy to jedynie ustami/rękami. Ja 'kończyłem' na jej piersiach lub na moim brzuchu, i zwykle - na wszelki wypadek - najpierw ja zajmowałem się ją, potem ona mną, przy czym raz ona miała nawet włożone spodnie. Raz zmieniliśmy kolejność, ale zanim ja się zająłem moją ukochaną to umyłem ręce mydłem i to porządnie, parę razy, po czym dokłądnie je wytarłem w ręcznik (było to jeszcze przed wytryskiem, którym zakończyliśmy nasze 'zabawy' tamtego dnia, ale po prostu doknąłem swojego penisa (który i tak chyba był suchy) ale stwierdziłem, że lepiej dmuchać na zimne i umyć sobie łapki...). Tak to uprawialiśmy petting, 'maksymalnie' przez moje bokserki i jej majtki, ale zaznaczam, że wtedy do wytrysku oczywiście nie doszło.
Ech, pilnujemy się jak możemy, nie kochamy się, uważamy na ręce. Ale w takich okolicznościach jak ta stres rośnie... Może coś gdzieś 'kapnęło'? I nikt nie zauważył? Ale to chyba mało prawdopodobne... My naprawdę uważamy, nie kochamy się... No i nie ma plemników-komandosów...
Drugą pocieszającą okolicznością jest to, że mojej ukochanej czasem okres faktycznie się spóźnia. Miesiąc temu spóźnił się 2 dni (miała go dostać 18-tego, a dostała 20-tego wieczorem), jakieś pół roku temu chyba też się spóźnił, natomiast w zeszłe wakacje spóźnił się ponad 10 dni. A w tym miesiącu nie było spokojnie - był to koniec roku szkolnego, moja ukochana dużo się przez to stresowała, plus zaszła jakby 'zmiana klimatu' - rozpoczęły się przecież 30-to stopniowe upały... (Jeśli ktoś będzie chciał coś na upartego wyliczać - moja ukochana ma cykl 26-dniowy, jeśli miałoby to w czymś pomóc...)
Sam już nie wiem co o tym myśleć. Test na razie odpada, moja ukochana mówi że zrobi go najwcześniej w poniedziałek.
Ale ja wariuję. Naprawdę... Co mam o tym myśleć?
Powiem prosto z mostu... Moja druga połowa powinna była zacząć mieć okres 14-tego. Dziś jest 17-ty.
Teoretycznie nie powinienem panikować, ale to robię. Nie jem, prawie nie śpię, a jeśli zasnę to mam niesamowite koszmary, stres mnie wręcz fizycznie obezwładnia (nie wiem, czy znacie to uczucie... Ale ono jest koszmarne...).
Czemu nie powinienem panikować? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie kochaliśmy się. W tym miesiącu mieliśmy okazję 'zająć się' sobą jakieś 3 razy, ale robiliśmy to jedynie ustami/rękami. Ja 'kończyłem' na jej piersiach lub na moim brzuchu, i zwykle - na wszelki wypadek - najpierw ja zajmowałem się ją, potem ona mną, przy czym raz ona miała nawet włożone spodnie. Raz zmieniliśmy kolejność, ale zanim ja się zająłem moją ukochaną to umyłem ręce mydłem i to porządnie, parę razy, po czym dokłądnie je wytarłem w ręcznik (było to jeszcze przed wytryskiem, którym zakończyliśmy nasze 'zabawy' tamtego dnia, ale po prostu doknąłem swojego penisa (który i tak chyba był suchy) ale stwierdziłem, że lepiej dmuchać na zimne i umyć sobie łapki...). Tak to uprawialiśmy petting, 'maksymalnie' przez moje bokserki i jej majtki, ale zaznaczam, że wtedy do wytrysku oczywiście nie doszło.
Ech, pilnujemy się jak możemy, nie kochamy się, uważamy na ręce. Ale w takich okolicznościach jak ta stres rośnie... Może coś gdzieś 'kapnęło'? I nikt nie zauważył? Ale to chyba mało prawdopodobne... My naprawdę uważamy, nie kochamy się... No i nie ma plemników-komandosów...
Drugą pocieszającą okolicznością jest to, że mojej ukochanej czasem okres faktycznie się spóźnia. Miesiąc temu spóźnił się 2 dni (miała go dostać 18-tego, a dostała 20-tego wieczorem), jakieś pół roku temu chyba też się spóźnił, natomiast w zeszłe wakacje spóźnił się ponad 10 dni. A w tym miesiącu nie było spokojnie - był to koniec roku szkolnego, moja ukochana dużo się przez to stresowała, plus zaszła jakby 'zmiana klimatu' - rozpoczęły się przecież 30-to stopniowe upały... (Jeśli ktoś będzie chciał coś na upartego wyliczać - moja ukochana ma cykl 26-dniowy, jeśli miałoby to w czymś pomóc...)
Sam już nie wiem co o tym myśleć. Test na razie odpada, moja ukochana mówi że zrobi go najwcześniej w poniedziałek.
Ale ja wariuję. Naprawdę... Co mam o tym myśleć?