Trochę się zbierałem, żeby się tu wypowiedzieć, bo nie jest to dla mnie ani łatwe ani przyjemne, ale cóż, może moje doświadczenia coś pomogą.
Powiem wprost - od razu kończ ten związek. Im szybciej tym lepiej. Oszczędzisz krzywdy sobie i partnerowi, a także dasz czas na znalezienie kogoś dopasowanego.
I tak - DOPASOWANEGO. Mówienie, że nie tylko o seks chodzi to głupota. Bo o ile faktycznie, nie tylko o to chodzi, to nie da się bez tego funkcjonować. Kwestie seksualne są po prostu zbyt ważne i jak się tu ludzie nie dopasują, to związek jest z góry skazany na porażkę.
Ale teraz do samego libido - może po prostu opowiem jak to było u mnie.
Swego czasu (im bardziej wstecz) miałem piekielne libido (w sumie to cały czas potem też, ale pojawiły się komplikacje). Seks nawet kilkanaście razy dziennie. Zdarzyło się nawet, że jedna z partnerek zrezygnowała z układu bo o ile było jej super, to psychicznie przerosło ją to, że nie jest w stanie fizycznie i seksualnie mi sprostać.
No ale potem zaczęły się problemy. Problemy w mojej głowie. Mam straszną przeszłość - taką, której nikomu nie życzę. Do tragicznych wspomnień dochodzi fakt, że nikt mi w życiu nic nie dał i od młodego muszę o wszystko walczyć, więc ciągłe przepracowanie, przemęczenie itp., również nie pomagają.
To wszystko wywołało depresję. I nie mówię tu o "smutnych myślach". Depresja, która doprowadziła mnie na skraj samobójstwa i gdyby nie moja była, która dosłownie za szmaty wyciągnęła mnie z tego syfu, to dzisiaj bym wam o tym nie pisał. (Choć nie mamy już kontaktu, jestem i będę jej dozgonnie za to wdzięczny.)
Razem z tym, pojawiły się problemy z seksem. I to może nawet nie tak, że libido spadło czy coś, ale efekt był ten sam - zanikła u mnie skłonność, a nawet możliwość inicjacji kwestii seksualnych, pojawiła się bierność w seksie, niechęć do kontaktu fizycznego i całkowity niemal brak okazywania czułości.
Na początku partnerki niby to rozumiały, akceptowały i deklarowały wsparcie. "Gówno-drewno". Jak zaczynało im brakować seksu, to zaczynały się jazdy. Na początku niby delikatne, zwykłe fochy itp., ale potem się pogarszało - wjeżdżanie na psychikę poprzez wywoływanie poczucia winy ("nie chcesz się bzykać, bo to pewnie ze mną jest coś nie tak"). Na końcu dochodziły do totalnej toksyny, poprzez wyładowywanie się na mnie.
Wszystko to pogarszało jeszcze bardziej mój stan i pogłębiało problemy z seksem.
Cykl powtarzał się kilkukrotnie. Przy nowych partnerkach na początku też oczywiście miałem większe możliwości - euforia, ekscytacja i emocje wygłuszały nieco kwestie depresyjne i dawały większe możliwości. Niestety potem depresja wracała.
Od żadnej nie otrzymywałem wsparcia, które by na pewno pomogło - żadne deklaracji chęci wsparcia i walki nie ziściły się i kończyło się to tylko wyładowywaniem frustracji z braku seksu.
A skąd wiem, że by pomogło? Bo w końcu trafiłem na jedną, która faktycznie pomogła. Jednak nie ma się co łudzić, że "ja też taka będę". Moja była miała już doświadczenie w leczeniu psychiatrycznym i terapiach, ze względu na własne problemy i w zasadzie to był "gamechanger". Dodatkowo była naprawdę... Nie powiem "wyjatkową", bo to nie ten wydźwięk. Była bardzo specyficzną osobą. To też niestety doprowadziło do końca tego związku, jednak faktycznie uratowała ona mnie i moje życie seksualne.
Tak więc podsumowując - jako osoba, która takie coś przeszła - dla swojego i partnera dobra odpuść. Dajcie sobie znaleźć kogoś o podobnym poziomie potrzeb. To jest zbyt ważny temat. Niedobory w kwestiach seksualnych prowadzą do frustracji, a ona z kolei może mieć druzgocące konsekwencje.