W tym sęk, że nasz związek jest obarczony odległością. Widujemy się na tydzień, czasem dwa a potem mamy trochę przerwy. W trakcie tego tygodnia jest jak napisałem. Raz po raz i każdy jest tak samo intensywny. Nauczyłem się zupełnej kontroli nad swoim ciałem (co ją niesamowicie wyprowadza z równowagi) oraz nad ciałem jej (jeszcze bardziej). Kiedyś moje podejście było faktycznie inne. Byle dłużej bo będę mógł tylko raz a potem czas na odpoczynek. Pojawiała się także często depresja postkoitalna. Więc musiałem nie tylko fizycznie pobyć sam. Póki pożądanie nie narosło.
Czy przerwy mają na to jakiś wpływ? Myślę, że tak, ale niewielki. Nasz seks nigdy nie kończył się na godzinnym numerku czy jednym razie i do spania. Nawet ten, który zaczynał się przez sen. Zweryfikujemy gdy będziemy mogli już być razem. Ale nie wydaje mi się byśmy pozostali usatysfakcjonowani mniejszym natężeniem (ilości, jakości, intensywności). Poza tym, na każdy z moich orgazmów przypada jej 3, czasem 4. Nie liczę tego i sam sobie się dziwię jak udało się nam do tego dojść. Niestety nie jest to wynik ciężkiej pracy i poznawania. Tak jest od pierwszej nocy i niech (matuniu najsłodsza) zostanie na zawsze.