Była siódmym dzieckiem w rodzinie Grzybów. Ostatnim, a zarazem pierwszym, które nie było planowane. Spośród zgodnie czarnogrzywego rodzeństwa, ona jako jedyna oświecała pokój wychyloną znad sfatygowanego kojca blond czupryną. Być może dlatego, a być może dlatego, że urodziła się w czerwcu, dla mamy Paulina, dla taty zawsze była Kurką.
Nikt inny jej tak nie nazywał. Nikt inny nie uśmiechał się równie szeroko, gdy opowiadała o swoich marzeniach. Kiedy bowiem bracia snuli opowieści o gaszonych pożarach i strzelanych golach, a siostry nieśmiało przebąkiwały o karierze pielęgniarki, ona z grymasem marszczyła nos.
— Będę mamusią — odpowiadała z wysoko uniesioną głową.
Kurki lubią być w gromadzie.
Paulina dorastała, a wiejskie chłopaki wpadały w jej dołeczki na policzkach jak owady w sidła muchołówki. Traktowała ich jak dzieci. Zbyt niedojrzałe, by móc zainteresować się nimi romantycznie. Coraz częściej myślała o wyjeździe z Pomyłki Wielkiej.
Po długich namowach rodzice wysupłali trochę grosza, by mogła dojeżdżać do technikum w Grzeszynie. Nie wiedzieli, czy sobie poradzi. Mieli jednak pewność, że jest zbyt ładna, by zmarnieć na ich kilku hektarach. Niepozorna Kurka nie tylko sobie poradziła, ale też otrzymała stypendium, dzięki któremu zamieszkała w akademiku w Powiązkach i jako pierwsza osoba z rodziny podjęła studia.
Nie było jej dane ich dokończyć. Pod koniec pierwszego roku introwertyczny doktorant z wydziału chemii założył jej pierścionek na palec.
Nadszedł czas, by Kurka zajęła się tym, co naprawdę ważne.
Paulina Reszka miała najlepszego męża na świecie. Nie dość, że bystrego, to jeszcze takiego, który pozostawił w jej rękach urządzenie mieszkania. Nie musiała walczyć ani o ściany w kolorze intrygującego labradorytu, ani o drewniane meble do salonu, ani nawet o wymarzoną kuchenkę indukcyjną.
Nieśmiałe starania o dziecko rozpoczęła już tydzień po ślubie. Po roku nieudanych prób przeprowadzili stosowne badania, które wykazały, że Jakub Reszka jest „mało płodny”. Zaczął wspomagać się medycznymi preparatami, które zwiększały ilość i ruchliwość plemników. Po drugim roku niepowodzeń jej mąż miał dosyć. Pierwszy raz zasugerował, że nigdy nie będzie ojcem.
Nie chciała tego słuchać.
Wprowadziła żelazną dyscyplinę. Pod pierzynę trafiali częściej i o ściśle określonych porach. Kochali się tylko w sprzyjającej poczęciu pozycji misjonarskiej. Po wszystkim trzymała wysoko nogi, licząc, że dzięki temu jeden z białych urwisów dotrze wreszcie do bazy. Tracąca wiarę w naukę Kurka coraz częściej uciekała w znachorstwo. Kończył się trzeci rok.
Pewnego czerwcowego popołudnia, po fali upałów spadł deszcz. Wieczorem zrobiło się zauważalnie chłodniej, wreszcie było czym oddychać. Jej doniczkowe kwiaty pięły się do góry, celebrując najlepsze chwile swojego życia, a ona właśnie skończyła oglądać cudowną komedię romantyczną i zajadać się ulubionymi kanapkami z awokado. Czy może być lepszy moment niż teraz? Spojrzała na zegarek. Tak, za dziesięć minut.
Usłyszawszy kroki Jakuba, obróciła się na brzuch. Majtała leniwie nogami i z pełną uwagą przyglądała się końcówkom jasnych włosów. Miała nadzieję, że choć raz pamiętał o godzinie zero, ale przeszedł przez salon, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.
Nie zamierzała pozwolić, by cokolwiek zrujnowało jej wspaniały wieczór.
Podreptała na bosaka do jego pracowni. Siedział za biurkiem przy świetle nocnej lampki, odwrócony tyłem do drzwi. Od kilku dni próbował rozwikłać problem w swoim badaniu, na które dostał wcale niemały jak na polskie warunki grant.
— Co chcesz? — Szorstkie pytanie Jakuba zostało złagodzone zaskakująco uprzejmym tonem.
Usiadła mu na kolanach. Wyjęła z ręki ołówek i jęła pisać po jego notatkach.
— Ka. Dwa. Es. — Docisnęła wzór sumaryczny gumką ołówka.
— Siarczek potasu — zauważył — jesteś pewna, że nie chodzi ci o siarczan? Ten ma zastosowanie choćby w nawozach mineralnych…
— Nie, głuptasku. — Trąciła nos męża palcem wskazującym, po czym podjęła tonem nauczycielki: — To jest i-zo-mer. Związek o tym samym wzorze sumarycznym, lecz innym wzorze strukturalnym. Nazywa się dwuspermian kutasu i chyba oszaleję, jeśli go zaraz nie dostanę.
Chwyciła go oburącz za koszulę i zaciągnęła do sypialni.
— Pamiętaj, chcę bliźniaki — dodała.
Zapowiadało się obiecująco, ale pięć minut najbliższej z bliskości spędzili, unikając kontaktu wzrokowego. W złowrogiej wręcz ciszy. Paulina odliczała chwile do wcale nie tak wielkiego finału. Z poczuciem, że jej zobojętniały mąż pcha ją na akord, licząc na szybkie odwalenie pańszczyzny i jeszcze szybszą ewakuację do pracowni, gdzie zamknie drzwi w niemej prośbie o święty spokój.
Tak też się stało. Wymuszonym uśmiechem przyjęła całusa w policzek, a potem odprowadziła go wzrokiem. Uniosła wysoko nogi i z oczami utkwionymi w sufit stawiała czoła samotności.
Z początku było inaczej. Potrafił zostać z nią, a nawet solidarnie ułożyć się w tej idiotycznej pozycji. Śmiali się wtedy wniebogłosy, żartując przy tym, że dzięki temu dziecko zostanie komikiem.
W ciągu ostatniego roku jej ślepa pogoń za szczęściem obrzydziła mu wspólne pożycie.
Przeszli tak daleką drogę.
Jeśli kochali się średnio trzy razy w tygodniu przez około pięć minut, a dwunastocentymetrowy penis pokonywał pełen dystans sześćdziesiąt razy na minutę, to wspólnie przemierzyli w jej drogach rodnych odległość, jaką kiedyś każdego dnia dojeżdżała do szkoły. W obie strony.
Była wyjechana wzdłuż i wszerz, a efektu brak. To takie niesprawiedliwe, pomyślała. Otarła łzę z policzka, tłumacząc sobie, że musi być dzielna. Po chwili nogi mimowolnie opadły na łóżko. Nie miała już sił. Zaczęła pochlipywać. Stłumiła cierpienie miękką poduszką.
Nie chciała mu przeszkadzać.
Przez kolejne trzy dni regularnie usuwała pamięć w wyszukiwarce. Zbliżała się do dwudziestych czwartych urodzin, a gdzieś wyczytała, że to dzieci urodzone przed dwudziestką piątką są tymi najzdrowszymi i najzdolniejszymi. Czasu miała niewiele, a największa życiowa porażka poważnie zajrzała jej w oczy.
W dniu swoich urodzin przyznała przed mężem, że popełniła błąd.
— Jest pewien sposób, który wydaje mi się odpowiedni — zaczęła.
Z jej ust popłynął wyczerpujący wykład osoby, która wie, o czym mówi. Zdecydowanej osoby.
— Zgadzam się. — Pobłogosławił ją.
Zawsze stawał po jej stronie.
Choć Fabryka Życia znajdowała się na obrzeżach miasta i z zewnątrz sprawiała wrażenie smutnej i podniszczonej, w środku mieniła się bielą płytek i pachniała czystością. Korytarze były szerokie i mogło się wydawać, że ciągną się w nieskończoność. Paulina przyszła z półgodzinnym wyprzedzeniem. Zabieg i wszystkie szczegóły umówiła za pomocą telefonu i laptopa, toteż będąc tu po raz pierwszy, wszystkiemu przyglądała się z uwagą.
Minęło ją kilka pań. Paulina chciała być samodzielna, ale po spojrzeniu na zegarek uznała, że musi zapytać się o drogę. Jak na złość, korytarze Fabryki Życia kompletnie wymarły.
Zauważyła, że jedne z drzwi nie są do końca zamknięte. Podeszła do nich i nieśmiało uchyliła szerzej. W środku ciemnoskóry mężczyzna przebierał się właśnie do pracy. Docelowo miał założyć granatowe dżinsy i białą koszulę, ale Paulina przyłapała go bez niczego. Zrobiła wielkie oczy, a jej usta ułożyły się w kształt litery „o”. Wielkiego „O”. Nie pierwszy raz w życiu widziała nagusa, a dwanaście centymetrów czekało na nią przecież w domu.
Ale nie takie w spoczynku.
Mężczyzna jakby coś wyczuł, bo odwrócił się w stronę drzwi, ale za nimi nikogo już nie było. Paulina przylgnęła do ściany. Zarumieniła się. Coś ścisnęło ją w brzuchu. Żadna siła nie była w stanie ściągnąć w dół kącików jej ust. Ten facet wyglądał zupełnie jak ci aktorzy z filmów, których wcale nie oglądała. Rozejrzała się po korytarzu, wciąż było pusto. Tym razem działało to na jej korzyść. Jeszcze raz nieśmiało zerknęła przez drzwi, ale mężczyzna był już ubrany. Wydała z siebie jęk zawodu i natychmiast uciekła.
Recepcja znajdowała się tuż za rogiem. Podeszła do niej i przedstawiła się stojącej za ladą pani.
— Inseminacja o czternastej z panem Łukaszem? — Zapytała życzliwie recepcjonistka, spoglądając w monitor. Plakietka na jej koszuli informowała, że ma na imię Monika i było jej miło.
Paulina pokiwała głową.
Do wyboru dawcy nasienia podeszła bardzo poważnie. Godzinami analizowała wszystkie przedstawione jej parametry, takie jak grupa krwi, wzrost czy wykształcenie mężczyzny. Choć wcześniej wydawało jej się to niemożliwe, proces był znacznie bardziej stresujący, niż wybór tapety do przedpokoju.
— Dla przypomnienia, podczas zabiegu nawet się państwo nie zobaczą. Najpierw pan Łukasz w specjalnym pomieszczeniu odda nasienie do kubeczka, a następnie zostanie ono przeniesione do pani, gdzie nasz specjalista z pomocą dedykowanego narzędzia doprowadzi do zaplemnienia. Proszę przy tym pamiętać, że zaplemnienie nie oznacza jeszcze zapłodnienia i proces ten niekiedy należy powtórzyć — wyrecytowała.
— Mam pytanie. Czy to jedyna metoda, jaką państwo stosują?
— Ależ nie. Pośredniczymy też w poczęciach naturalnych oraz…
— Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? — skłamała.
— O czym?
— O możliwości naturalnego poczęcia.
— Nasi specjaliści są szkoleni, aby… hm. Możliwe, że konsultant zapomniał o tym wspomnieć, ponieważ metoda kubeczkowa jest zalecana dla kobiet w stałym związku.
— Rezygnuję z inseminacji.
— Ale…
— Rezygnuję.
— Proszę pani…
— Nie, to ja panią proszę. Od trzech lat ćwiczę jogę, by zwiększyć szansę na naturalny poród. Jeśli mogę naturalnie, chcę naturalnie.
Recepcjonistka była zrezygnowana, ale nie dawała tego po sobie poznać. Takie wycofanie się klientki oznaczało dla niej tonę papierkowej roboty. Jakby tego było mało, dawca pewnie był już w drodze i należało go teraz odwołać.
— Będzie pani musiała zmienić dawcę, ponieważ pan Łukasz nie godzi się na wybrany przez panią zabieg.
— Ojej, jaka szkoda… — Udała rozczarowanie.
— Proszę usiąść na sofie i skorzystać z tabletu, na którym znajdują się profile dawców.
Paulinie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rozsiadła się wygodnie i zaczęła przeglądać kandydatów. Nie analizowała ich jakoś szczególnie, szukała tylko jednego.
— Pan Mariusz Kelati — powiedziała cicho. Pochyliła się nad tabletem z szelmowskim uśmieszkiem.
Poszła przekazać decyzję.
— Jest pani tego pewna?
— Tak. Przekonało mnie Rh+.
Sala była niewielka i utrzymana w tym samym stylu, co korytarze kliniki. Brakowało romantycznych świec i aromatycznych olejków. Praktyczne łóżko miało świeżutką kołdrę, ale nawet ona pachniała po szpitalnemu. Wybrany mężczyzna tłumaczył jej procedury.
—… więc jedyne, co będzie musiała pani zrobić, to zdjąć spodnie do ud i ułożyć się w opisanej pozycji. To zapewni pani maksimum prywatności — wyjaśnił.
Mówił konkretnie, ale Paulina i tak w wyuczonych formułkach wyczuła nowicjusza. Zadarła wysoko głowę, by spojrzeć mu w twarz. Nie było na niej powodów, by nie wierzyć dającej mu 23 lata metryce. O rok młodszy. Jesteś mój, pomyślała.
— Panie Mariuszu. Czy wie pan, że dobrostan kobiety w chwili poczęcia koreluje dodatnio z rozwojem psychofizycznym dziecka w pierwszych sześciu miesiącach życia?— łgała, jak najęta. Przeczytała wystarczająco wiele badań na ten temat, by robić to dobrze.
— Czy nie uważa pan — mówiła dalej — że takiej kobiecie, jak ja, należy się zdrowe dziecko? Że należy mi się coś więcej niż tylko rola klaczy rozpłodowej?
— Proszę pani, ja tylko…
— Żadna pani. Chyba że myśli pan, że wyglądam staro?
— Nie. Oczywiście, że nie.
Mężczyzna odsunął się o krok, a Paulina zdążyła pozbyć się koszuli. Miała gładką, lekko opaloną skórę. Jej filigranowe ciało pozytywnie zaskakiwało rozmiarem podtrzymywanych białym stanikiem piersi, które ścisnęły jego spojrzenie i za nic nie chciały wypuścić.
— Staram się o dziecko już trzeci rok. Proszę obiecać, że zrobi pan wszystko, bym miała bliźniaki.
— Obiecuję. — Był już w tak głębokiej defensywie, że gotów był powiedzieć wszystko.
Kurka nie próżnowała i ściągnęła koszulę sparaliżowanemu mężczyźnie, który już dawno zapomniał, że jest tu gospodarzem.
Jego ciemny tors robił imponujące wrażenie. Żadnych tatuaży, żadnych blizn. Same obciągnięte skórą mięśnie, które dłonie Pauliny z taką lubością badały.
— Taki silny, taki potężny! — komentowała przy tym.
Nie umknęło jej uwadze, że w bicepsie musiał mieć więcej, niż ona w udzie.
Powędrowała niżej i zdjęła mu spodnie. W tym momencie zrozumiała, że jest absolutną panią sytuacji. Nie protestował, więc złapała palcami za gumkę slipów i pociągnęła w dół.
Prychnęła. Próbowała stłumić odgłos, ale wyszło z tego pocieszne pierdnięcie.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
— Panie Mariuszu, jest lepiej, niż w porządku. — zapewniła.
Objęła penisa oburącz. Był tak wielki, że jej palce zaciskały się na nim jak na rakiecie tenisowej. Wykonała kilka ruchów, po czym schowała go w ustach. No, a przynajmniej jego część. Szybko zrezygnowała, bo nieprzyjemnie rozpychał jej podniebienie. Tym razem śmiała się już bezwstydnie. Przecież jak ta armata w niej wystrzeli, dzieciaczki dotrą do komórki jajowej mnogo. Oby tylko nie dalej, do żołądka, serca, czy gardła!
— Chyba nie zrobi mi pan krzywdy? — Nie czekała na odpowiedź. — Oczywiście, że nie. Proszę się położyć. No już, dam panu pięć gwiazdek, słowo mamy.
Podczas gdy facet w milczeniu wykonywał polecenie, Paulina bez zbędnych ceregieli pozbyła się spodni i majtek. Z tylko sobie znanym entuzjazmem wskoczyła na łóżko. Nie wiedziała jak obchodzić się z jego przyrodzeniem. Sprawiała wrażenie kompletnej nowicjuszki. Wreszcie znalazła wygodną pozycję i zatopiła w sobie jego męskość. Głośno stęknęła i odchyliła głowę do tyłu. Zastygła w tej pozie, jakby chciała się nią nacieszyć. Nie miała już poczucia wyjechania. Ba! Czuła się, jakby pierwszy raz uprawiała seks. Jakby ktoś znowu przecierał w niej szlak.
Ruszyła dalej.
Unosiła się i opadała. Z każdym razem zyskiwała odrobinę śmiałości, by zanurzyć się głębiej i głębiej. Jakie było jej zdziwienie, gdy dotarło do niej, że nie zdoła połknąć go całego. Wielkimi oczyma spojrzała na mężczyznę.
— Pani Paulino, ja muszę inaczej. To jest wbrew gratyfikacji.
— Grawitacją zajmiemy się później. To dopiero początek.
Przyspieszyła. W swych radosnych podskokach przypominała dziecko na trampolinie. W swoje poczynania wkładała masę energii. W każdy podskok, w każdy kolisty ruch bioder. Za każdym razem była tak niesamowicie wypełniona, że chyba nigdy by nie przerwała, gdyby nie zaczęła ciężko oddychać. Bynajmniej nie z nadciągającego spełnienia, a ze zmęczenia. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby mogła nadziać się na niego do końca.
Dopiero wtedy zauważyła, że mężczyzna patrzy w bok, w jakiś martwy punkt na ścianie. Jakby jedno choćby spojrzenie na nią miało doprowadzić do jego zwolnienia.
— Pomogę panu — powiedziała, rozpinając stanik.
Pochyliła się mocno do przodu, niemal przylegając nagą piersią do jego ciała. Miseczkami stanika zasłoniła mu oczy.
Mariusz Kelati pierwszy raz się uśmiechnął.
— A teraz pan pomoże mnie — poleciła.
Mężczyzna usłuchał. Sięgnął dłońmi do jej bioder i narzucił własne tempo. Znacznie pewniejsze, bardziej skupione na osięgnięciu celu.
— Proszę wlać we mnie trochę kreatywności! — powiedziała głosem falującym w rytm jego uderzeń.
Nie zrozumiał.
— Proszę mnie zaskoczyć! — dodała.
Mężczyzna chwilę się zastanowił.
— Pani Paulina uważa — ostrzegł.
Została gwałtownie obrócona na plecy. Krzyczała radosnym krzykiem znanym z parków rozrywki. Podczas swojego manewru, pan Mariusz nie wyszedł z niej ani na chwilę. Paulina miała wrażenie, że ich ciała były ze sobą tak zespolone, że siłą samego tylko przyrodzenia zaniósłby ją do sali obok.
Nie wiedzieć kiedy stanik zsunął się z oczu dawcy nasienia i opadł obok na pierzynę. Kurka uśmiechnęła się i przygryzła dolną wargę.
— Panie Mariuszu! Jeszcze raz! — pochwaliła jego brawurowy manewr i poprosiła o więcej. Misjonarza miała po dziurki w nosie. I nie tylko.
Ostatecznie wylądowali w klasycznej pozycji od tyłu. Paulinie coraz częściej wymykały się rozkoszne jękopiski. Wszystkie znaki na niebie i łóżku wskazywały, że ta zabawa nie potrwa już długo.
— Proszę dać mojemu chłopcu siłę! — Po chwili zreflektowała, że mężczyzna i tak nie zrozumie. — Proszę wymierzyć mi klapsa!
Długo się wahał, ale wykonał polecenie. Siły nie było w tym jednak żadnej. Blondynka rozważała ponowienie prośby, ale wystraszyła się tego, co może się stać, gdy wielkolud bardziej się przyłoży.
— Mariusz, daj chłopczykowi pewność siebie, daj mu władczość! — rozkazała. Jej głos był przerywany jak u biegacza, który właśnie ukończył maraton.
— No już! Pokaż, jaki jesteś władczy! — ponagliła.
Poczuła, jak wielka ręka zaciska jej się na włosach i odchyla głowę do tyłu. Mariusz, już nie pan, potulnie zademonstrował swoją władczość.
Jedyne, co jej pozostało, to wbicie wzroku w ścianę i cieszenie się chwilą. Mężczyzna przyspieszył, a Paulina wyobrażała sobie w bieli ściany, jak dawca przemierza w niej Pomyłkę Średnią i Pomyłkę Małą. Byli u celu.
— Aaa! — jęknęła rozpaczliwie.
Chciała opaść głową na poduszkę i wygiąć ciało z całych sił, ale silna ręka trzymała ją w ryzach.
— Puść — rozkazała.
Rozkazała, więc puścił.
Przez dłuższą chwilę leżała na łóżku zupełnie wyczerpana. Dyszała ciężko. Mariusz siedział przy niej przez chwilę, ale wreszcie wstał, chcąc założyć na siebie ubrania. Paulina złapała go za nogę. Nie mógł uwierzyć, ile sił znalazła w sobie ta mała kobietka. W oczach wciąż miała ten radosny ogień.
— A dokąd to? Obiecał mi pan bliźniaki. Jesteśmy w połowie drogi.
Była cała spocona i zasmarkana. Leżała na porodówce od sześciu godzin i choć na świat wciąż nie przyszło żadne z dwojga dzieci, konsekwentnie odmawiała cesarskiego cięcia. Miała dwadzieścia cztery lata i 362 dni. Jeśli tylko będzie trzeba, zamierzała leżeć tu do skutku.
Jej krzyki co rusz przeszywały cały oddział szpitala. Mąż krążył w kółko, jakby jego ulubiona drużyna miała zaraz strzelać rzuty karne.
— Przyj! — krzyczała serdeczna kobieta.
Wyglądała na bardziej zmęczoną od Pauliny Reszki, której napięta do granic możliwości twarz w jakiś pokrętny sposób przedstawiała szczęście.
— Przyj!
Płacz dziecka.
— A kogo tu mamy? — zagadnął lekarz z nutą konsternacji.
Paulina brązową główkę widziała niewyraźnie, przez zalane potem oczy.
— Jest piękny, prawda? — odezwała się do męża.
Prawda?
Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.