Pewne wczesno wrześniowe popołudnie, kiedy pogoda była taka sobie wzięło mnie i partnerkę na amory. Ona leży na plecach, trzyma się za biust, oczy zamknięte i oddaje się rozkoszy, ja robię swoje. W pewnym momencie przychodzi kot, siada na półkę nocną tuż obok żony i się rozgląda. Ja znając swojego kota wiem, że to nie wróży nic dobrego, ale myślę sobie: kurde, jest tak świetnie, nie będę przerywał, może nic nie odwali... W pewnym momencie zainteresował się długimi włosami żony. Zaczął się nimi bawić, łapkami zawijać, żona niczego nie świadoma. Nastepnie zaczął je gryźć. Żona dalej niczego nieświadoma. Ja w końcu straciłem powagę, przestałem penetrować i zwyczajnie zacząłem się śmiać. Żona pyta się "co się dzieje", podnosi głowę co było jak plachta na byka dla kota: rzucił się jej na włosy, żona kwik i próbuje go odgonić, a ja już smiech na całego.
Tak, to był koniec tego stosunku.