Największe rozczarowanie to moja aktualna kobieta, z którą mam dwoje dzieci. Nie wiem jak to się kurw@ stało. Poznaliśmy się, gdy miałem 33 lata i pełen bagaż doświadczeń zarówno związkowych jak i ons. Wychodziłem powoli z życiowej roli alfa jebaki i postawiłem sobie za cel ułożenie życia z porządną dziewczyna. I tak oto poznałem ją, trzydziestolatki po niby jakichś związkach i zacząłem ją adorować z nadzieją, że trudne początki razem przejdziemy....mimo starań, podchodów, wcale nie szło do przodu. Jednak jej przywiązanie do mnie rosło na tyle, że w momencie gdy chciałem zakończyć ten związek bez perspektyw zaczęła mi grozić m. On. Samobójstwem, zaczęła obiecywać , że będzie lepiej, że będzie się starała i rzeczywiście tak było małymi kroczkami do czasu, gdy zaszła w ciążę. Potem było tylko gorzej. Brak czułości, o seksie nie wspominając, ciągle żale i pretensje, manipulacje, wymagania i zero czegokolwiek w moją stronę. W międzyczasie dowiedziałem się od nie, że z poprzednim waliła się w dupę ale nie lubiła tego i w związku z tym ja nie mam co liczyć na anal. Normalny seks był średnio raz na 1,5 miesiąca, ciągle terror zachowań, wyzwiska w moją stronę i oczernianie mnie na forum jej sióstr, koleżanek, aż w końcu wspólnych znajomych. Mam z nią do tej pory dwóch synków, których kocham nad życie, zszargane nerwy, puste konto mimo dobrej pracy, mega kompetencji, dobrego stanowiska i ogólnego poważania. Ciągle słyszę te same niewybredne epitety wymierzone w moją stronę, jak i w moją rodzinę.... Zacząłem pękac... Zacząłem być odwetowo agresywny, bez rękoczynów.... Nagle po rozpierdoleniu tego związku z jej inicjatywy, jak zadeklarowałem, że nie ma już powrotu zaczęły się błagania... Granie dziećmi, obietnice...to moje największe rozczarowanie