• Witaj na forum erotycznym SexForum.pl Forum przeznaczone jest wyłącznie dla dorosłych. Jeżeli nie jesteś pełnoletni, lub nie chcesz oglądać treści erotycznych koniecznie opuść tą stronę.
  • Cytuj tylko wtedy, gdy to konieczne. Aby odpowiedzieć użytkownikowi, użyj @nazwa_użytkownika.

Utulnia II (ostatnia część)

Mężczyzna

jammer106

Cichy Podglądacz
Jęknęliśmy równocześnie, gdy penis zaczął zagłębiać się w cipce. Byłem w takim szoku, że bez słowa poddawałem się temu, co wyczyniała Agnieszka. W najśmielszych snach nie przewidziałbym takiego scenariusza. Wuefistka powoli opuszczała biodra, a ja czułem, jak toruję sobie drogę między ściankami pochwy. Obiema dłońmi wykonywałem koliste ruchy na piersiach nauczycielki. Przymknąłem lekko oczy, czując błogość.

W końcu członek w całości zniknął między jej udami. Moja partnerka wprawiła biodra w powolne ruchy. Ręce wsparte o moją klatkę piersiową stymulowały sutki. Patrzyła na mnie rozanielonym wzrokiem, przygryzając wargi. Burza odchodziła, lecz teraz w utulni rozpętał się zupełnie inny huragan.

— Agnieszko… — szepnąłem.

— Ciii, nic się nie bój, wszystko będzie dobrze — usłyszałem w odpowiedzi i poczułem jej palec na ustach.

Właśnie przeżywałem inicjację seksualną. Była pierwszą kobietą, z jaką przyszło mi odbyć stosunek. To, że ona wszystko kontrolowała, było mi na rękę. Gdyby to mi przyszło prowadzić, z pewnością byłbym nieporadny i zepsułbym zmysłowy nastrój, w jakim się znaleźliśmy. Ona decydowała o wszystkim; poddawałem się temu bez słowa sprzeciwu.

Dłońmi masowałem cycuszki, co rusz podrażniając nabrzmiałe brodawki. Tylko tyle w tej pozycji mogłem zrobić, Agnieszka była dyrygentką tej miłosnej symfonii. Decydowała o tempie i głębokości penetracji. Powoli podkręcała intensywność zbliżenia, poruszała biodrami w prawo i lewo, w górę i w dół. Czułem jak ścianki pochwy pulsują wokół członka. Nasze serca biły jak szalone, a ciśnienie krwi przyprawiłoby pewnie niejednego lekarza o ból głowy. Czując nadchodzącą falę przyjemności, dyszałem niczym parowóz.

— Ooo! Aaa! – wyrywało nam się co chwila z gardeł.

Wuefistka jęczała i wykonywała coraz szybsze ruchy miednicą. Zdałem sobie sprawę, że za chwilę nastąpi wytrysk. Rozkoszny spazm przeszył moje ciało. Wszystkie mięśnie napięły się i poczułem, że tryskam nasieniem w głąb cipki.

Ciałem Agnieszki również targały skurcze, słyszałem, jak jęczała z rozkoszy.

— O tak! O taaaaak, jeszcze! — wyrzuciła z siebie bez śladu zażenowania.

Najwyraźniej zdawała sobie sprawę, że osiągnąłem już swój szczyt. Penis nadal miał erekcję i wypluwał z siebie kolejne porcje spermy.

— Uuu! Taaaaak! Och! — dała upust ekstazie, a kobiece ciało wygięło się w łuk.

Po raz pierwszy w życiu podziwiałem to zjawisko. W końcu Agnieszka opadła na mnie. Czułem, jak mocno kołacze jej serce, tak blisko mojego. Jeszcze chwilę spazmatycznie łapała oddech. Objąłem ją czule i zacząłem gładzić po włosach.

— Dziękuję, to było cudowne — szepnąłem do ucha kochance.

Uspokajała oddech, nic nie mówiąc. Razem dochodziliśmy do siebie po miłosnym akcie. Wciąż leżąc na mnie, uniosła biodra, przez co sflaczały już nieco członek wysunął się z cipki.

— Boże, co ja zrobiłam. Będę się za to smażyć w piekle.

— Nie pozwolę na to — odparłem i po raz pierwszy pocałowałem ją w usta.

Zdałem sobie sprawę, że podczas seksu, nasze wargi nie zetknęły się ani razu. Zapragnąłem tego. Posłała mi ciepłe spojrzenie.

— Teraz czuję, że wszystko ze mnie zeszło — oznajmiła.

— Ułóż się wygodnie i zaśnij. Ruszamy skoro świt, musimy wypocząć — powiedziałem, obejmując Agnieszkę ramieniem.

— Dziękuję ci, za wszystko, za to też — odparła, składając głowę na mojej klatce piersiowej.

— Śpij, kochanie — szepnąłem.

Wtuliła się mocno, a ja nakryłem nas kocem. W utulni było już w miarę ciepło. Deszcz nadal kropił, ale burza odeszła gdzieś daleko.

Czułem bicie jej serca oraz ciepło oddechu. Dokładnie wiedziałem, kiedy zasnęła. Odczekałem jeszcze chwilę, nie chciałem budzić ukochanej, a zmuszony byłem podsycić ogień w piecu. Gdy nabrałem już przekonania, że mocno zasnęła, delikatnie wysunąłem się spod Agnieszki i ułożyłem ją wygodnie na pryczy nakrywając szczelnie kocem. Dołożyłem sporą szczapę sosny do pieca, a ta zajęła się płomieniem.

Usiadłem za stołem i patrzyłem na śpiącą nauczycielkę. Doświadczałem czegoś, co nie przydarzyło mi się jeszcze nigdy przedtem. Wiedziałem, że się w niej zakochuję. Łzy szczęścia napłynęły mi do oczu.

Rozmyślając o tym, co się wydarzyło, siedziałem tak do świtu, od czasu do czasu dokładając kolejne szczapy do paleniska. Nie usnąłbym, a nie chciałem jej budzić ciągłym wierceniem się. Spała mocnym spokojnym snem, a ja byłem tego snu opiekunem. Tylko raz wyszedłem na zewnątrz za potrzebą.

Baterie latarki wyczerpały się gdzieś koło trzeciej w nocy. Świt, jak to w maju, nastał w okolicach piątej. Nie dokładałem już do pieca. Sprawdziłem nasze ubrania, były suche. Narzuciłem ciuchy na siebie i wyszedłem na zewnątrz, podziwiać wschód słońca.

Wstawał piękny pogodny dzień. Ptaki świergoliły niemiłosiernie. Oddaliłem się nieco od naszego noclegu w poszukiwaniu źródła wody. Znalazłem je około trzysta metrów dalej. Niewielki strumyk wydawał się nieskażony. W razie czego miałem w plecaku Pantocidum, tabletki do uzdatniania wody, prezent od peowca. Nabrałem wody do manierki i wróciłem do utulni.

Agnieszka nadal tkwiła w objęciach Morfeusza. Z bólem serca musiałem przerwać jej błogi sen. Od wczoraj byłem jakiś odmieniony, inny, lepszy. Przypominałem sobie nasze zbliżenie i w głębi duszy zrobiło mi się dobrze. Wiedziałem, że jest to kobieta mojego życia. Nie przeszkadzała mi spora różnica wieku, dla mnie było to nawet zaletą. Cóż mogła mi dać roztrzepana równolatka?

— Wstań, kochanie. Musimy ruszać — powiedziałem cicho i pogłaskałem ukochaną po twarzy.

Nie mogłem się oprzeć i nim otworzyła oczy, pocałowałem ją w policzek.

— To już? — zapytała.

— Tak, jest piąta, już świta. Ubrania wyschły, położyłem je na stole — odpowiedziałem.

Podszedłem do plecaka i wyciągnąłem z niego ostatnią konserwę wojskową — salceson. Nie przepadałem za nim, lecz kiszki nam marsza grały i należało się posilić przed wyjściem. Rozpakowałem kolejną porcję sucharów i nałożyłem na nie kawałki mięsiwa. Agnieszka ubierała się i wyszła na zewnątrz, najpewniej za potrzebą. Wróciła po chwili.

— Niestety jest tylko to — oznajmiłem.

— Nie mam nic przeciwko salcesonowi.

Jedliśmy w ciszy, popijając wodą z manierki. Ogień w piecu wygasł.

— Wyspałeś się? — zapytała.

Nie mogłem jej okłamywać, nie po tym, co między nami zaszło.

— Nie zmrużyłem oka, nie mogłem, musiałem dokładać do pieca — odparłem.

Przyjrzała mi się badawczo.

— Sebastian, co jest? Jesteś jakiś nieobecny, co się stało?

Miałem jej to powiedzieć, ale później.

— Agnieszka, kocham cię — wypaliłem bez ogródek.

Zrobiła wielkie oczy, zaskoczona moim wyznaniem. Przez chwilę nie była w stanie nic powiedzieć i tylko na mnie patrzyła.

— Wiedziałam! Wiedziałam że nie powinnam! Przepraszam cię, to nie powinno się wydarzyć — wyrzuciła z siebie, ku mojemu zaskoczeniu.

Nie miałem pojęcia, o czym ona mówi. Nie takiej reakcji się spodziewałem.

— Agnieszka, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam. To co się wczoraj wydarzyło było najcudowniejszą rzeczą w moim życiu — odparłem.

— A ile kobiet znasz i z iloma byłeś w łóżku?

— Tylko z tobą, byłaś pierwszą i jedyną — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Poderwała się i obydwoma rękoma chwyciła się za głowę.

— Jezu, ja cię jeszcze rozprawiczyłam! Niezła ze mnie suka! — wyrzuciła z siebie i wybuchła płaczem.

Wstałem zza stołu i podszedłem do niej. Ująłem jej twarz w dłonie.

— Nie płacz. Kocham cię i nic na to nie poradzę. Wczoraj zdałem sobie z tego sprawę. Gdy patrzyłem jak śpisz, po raz pierwszy w życiu płakałem ze szczęścia — wyznałem i pocałowałem ją w usta.

Zrobiła krok w tył.

— Sebastian, ja mam dwadzieścia pięć lat, ty piętnaście. Co ty możesz wiedzieć o miłości? Bzyknąłeś sobie nauczycielkę i tyle. Pomyśl, to nie ma żadnego sensu, tobie się tylko tak wydaje, poznasz młodsze dziewczyny…

— Może i mało znam się na miłości. Lecz wiem, co czułem i co czuję teraz.

Agnieszka płakała i przeklinała siebie za to co zrobiła. Najwyraźniej czuła się winna tego, co między nami zaszło.

— Powiedz, że nic dla ciebie nie znaczę i tylko mnie wykorzystałaś. Tylko bądź szczera i patrz mi prosto w oczy! — zagrałem ostro, stawiając wszystko na szalę.

Dotarło to do niej. Spoglądała na mnie zapłakanymi oczami i wiedziałem, że tego od niej nie usłyszę. Czułem, że nie była kobietą, która zabawi się i porzuci kochanka. Staliśmy naprzeciw siebie i mierzyliśmy się spojrzeniami. Czekałem na odpowiedź, dostrzegając, że w jej wnętrzu coś się kotłuje.

— Nie, nie jest tak, jak mówisz — szepnęła.

Doskoczyłem do niej i mocno objąłem. Nie pytając o zgodę, całowałem usta ukochanej, jak tylko najlepiej umiałem.

— Kocham cię! Kocham cię! — powtarzałem między pocałunkami.

Tym razem nie zaprotestowała.

— Kocham cię! — usłyszałem w końcu, i mało co nie eksplodowałem ze szczęścia.

Nadszedł czas, gdy musieliśmy ruszać. Pozostawiwszy utulnię w stanie, w jakim ją zastaliśmy, wyszliśmy na dwór. Zarzuciłem plecak na ramiona.

— Prowadź! — poprosiła.

— Postaram się prowadzić tak dobrze, jak ty wczoraj — odparłem szczęśliwy.

Oboje wybuchliśmy gromkim śmiechem. Bez zwłoki pomaszerowaliśmy w dół czerwonego szlaku. Kostka bolała już trochę mniej. Ale po deszczu szlak był śliski i należało iść ostrożnie.

W drodze rozmawialiśmy. Dowiedziałem się o jej traumatycznych przeżyciach związanych z burzą. Przyznała, że oprócz myszy, boi się również węży. O dziwo, nie przerażały ją pająki ani żaby. Opowiadałem o sobie, o moich pasjach i planach na przyszłość. Szczęśliwi pokonywaliśmy kolejne kilometry.

— Słuchaj, musimy ustalić wersję wydarzeń dla reszty wycieczki. Coś, co łykną i nie będą niczego podejrzewać — stwierdziła na dłuższym postoju.

Rzeczywiście, należało stworzyć jakąś bajeczkę. Po kilkunastu minutach mieliśmy wspólnie opracowany scenariusz, wydawał się składny i trzymał się kupy. Po pokonaniu najgorszej części trasy wyszliśmy na rozległą łąkę.

— Uważaj, wąż! — zawołałem nagle.

— Gdzie? — krzyknęła przerażona i przyskoczyła, wpadając w me ramiona.

— Tutaj, w moich spodniach jest taki jeden, jadowity — odparłem kierując jej dłoń na swoje krocze.

— Wariat jesteś i do tego zboczeniec — odparła, śmiejąc się cudownie.

Znów się całowaliśmy. Wsunęła dłoń pod moje spodnie i majtki, dotknęła stojącego już ptaszka. Ścisnąłem jedną z piersi przez materiał dresu.

— Świntuch jesteś, wiesz o tym? — szepnęła.

— Tak, ty ze mnie zrobiłaś takiego świntucha!

Może i na tej łące coś by się wydarzyło, szybki petting lub coś w tym stylu, lecz z naprzeciwka w naszym kierunku zbliżało się dwóch turystów. Przerwaliśmy wzajemne pieszczoty. Pozdrowiliśmy mijających nas mężczyzn i dotarliśmy do końca szlaku. Stąd do szkoły było może z pięćset metrów.

— Sebastian, błagam cię, tylko nie chwal się nikomu… — poprosiła.

— Agnieszka, ranisz mnie podejrzeniem, że mógłbym zrobić coś takiego.

Ku naszemu zdziwieniu na parkingu przed szkołą zauważyliśmy znajomy autokar. Jakież było zaskoczenie ludzi w sekretariacie, gdy się pojawiliśmy. Natychmiast zaoferowano nam podwózkę do miejscowego szpitala.

— A co wy tu robicie? — zapytał zaskoczony kierowca.

Agnieszka sprzedała mu gadkę o skręceniu kostki, pomocy dwóch miejscowych słowackich turystów, u których przenocowaliśmy, i którzy byli na tyle uprzejmi, że rano podwieźli nas pod szkołę.

— Gdyby nie tych dwóch Słowaków, których spotkaliśmy na szlaku, chyba musielibyśmy nocować w deszczu w lesie — zakończyła opowiadać ustaloną ze mną bajeczkę.

Nasz drajwer łyknął tę historyjkę bez zastrzeżeń. Poinformował, że dostał telefon z posterunku milicji, że cała grupa nocuje w schronisku, bo złapała ich tam burza. Miał dzisiaj koło południa odebrać ich z umówionego miejsca, dlatego przenocował tutaj. O nas nic nie wiedział.

— Zapomnieli o nas. Zobacz, mieli nas w dupie! — rzuciła Agnieszka, wsiadając do poczciwej skody 105.

Razem z pracownikiem szkoły pojechaliśmy do szpitala. Przyjęto mnie w miarę szybko i diagnoza mojej partnerki okazała się trafiona: skręcenie kostki pierwszego stopnia. Podano mi jakieś leki przeciwzapalne, stopę posmarowano maścią i standardowo wpakowano ją w gips.

Wróciliśmy do szkoły. W autobusie były nasze torby z ciuchami, więc szybko przebraliśmy się w toaletach w świeże ubrania. Nim ruszyliśmy, na stołówce dano nam ciepły posiłek. Podziękowawszy za pomoc, przed jedenastą ruszyliśmy autokarem, by odebrać resztę grupy.

Nie rozmawialiśmy ze sobą podczas drogi, Agnieszka prosiła, byśmy nie okazywali sobie zbytniej bliskości. Mieliśmy stwarzać pozory relacji nauczycielka-uczeń. Przystałem na to, choć nie było łatwe. Bardzo łaknąłem jej dotyku i zapachu.

— Jezu, jak dobrze was widzieć! — wyrzucił z siebie pan Gustaw, gdy tylko nas dostrzegł.

Widać było, że zeszło z niego ciśnienie. Ucałował mnie w czoło, podobnie jak i Agnieszkę. Do autobusu ładowała się reszta klasy, widać było, że też są zadowoleni. Momentalnie dosiadł się do mnie Włodek. Objął ramieniem po przyjacielsku.

— Opowiadaj, jak było — rzucił.

Sprzedawałem mu ten sam, ustalony z nauczycielką kit. Do Agnieszki dosiadła się wychowawczyni. Długo ze sobą rozmawiały, dłużej, niż trwała moja opowieść. Tuż obok siedział ojciec Włodka i również się przysłuchiwał. Gdy skończyłem, przyjaciel zdał mi relację z wyprawy.

— W szkole nic nie wiedzieli o waszym zejściu? — zapytał mnie pan Gustaw.

— Nie, nikt nic nie wiedział, kierowca też był zdziwiony — odparłem.

Mężczyzna westchnął ciężko.

— Mieliście cholernie dużo szczęścia, podaliśmy przez radio informację, że schodzicie i zapewniono nas, że wszystko jest okej. Najwyraźniej o tym, że schodzicie, milicja nie usłyszała — rzekł.

Autobus ruszył. Jakiż był w nim gwar! Niektórzy narzekali na nocleg spędzony na podłodze w schronisku. Słuchałem, jakie to niedogodności przeżyli i uśmiechałem się pod nosem. Nawet kątem oka nie spojrzałem na Agnieszkę. Gdy wychowawczyni skończyła z nią rozmawiać, podeszła do mnie.

— Dobrze cię widzieć. Pani Agnieszka bardzo cię chwaliła, szczególnie, że słuchałeś się jej bez problemów. Dobrze, że pomogli wam ci Słowacy, przynajmniej przespaliście się w normalnych warunkach, a nie tak jak my — palnęła pani Maria.

Mało nie wybuchnąłem śmiechem. Jakaż ona była biedna, bo musiała spać na pryczy, w suchym ubraniu i mając dach nad głową. Owszem, Agnieszki słuchałem i podporządkowałem się w jednej kwestii, ale gdyby wychowawczyni wiedziała, w jakiej, dostałaby zawału i wylewu równocześnie.

— Tak, tak mieliśmy szczęście — bąknąłem, chcąc, by już zakończyła tę miałką gadkę.

Wkrótce dotarliśmy do szkolnego schroniska młodzieżowego. Jako ostatni wysiadłem z autokaru. Kuśtykałem powoli za całą grupą, a mój bagaż i plecak zabrał Włodek, odprawiony przez ojca, by zajął pokój. Panu Gustawowi najwyraźniej coś nie dawało spokoju. Zatrzymał się i poczekał, aż do niego dołączę.

— Sebastian, takie bajki to może łyknie mój syn, ale nie ja. Nawet gdyby wam ktoś pomagał, nie dalibyście rady niebieskim szlakiem zejść do tej wioski przed burzą. Powiedz mi prawdę, bo mam wyrzuty sumienia, że was samych wysłałem — wyrzucił z siebie.

Szanowałem tego człowieka, pamiętałem jednak o układzie z wuefistką i nie miałem zamiaru go złamać.

— Proszę zawołać panią Agnieszkę — poprosiłem.

Po chwili staliśmy we troje. Gustaw ponowił pytanie.

— Ale musi pan przysiąc, że nikomu pan o tym nie powie — rzuciła.

— Przysięgam, pozostanie to między nami — odparł.

— Nocowaliśmy w szałasie przy niebieskim szlaku. Spanikowałam i gdyby nie Sebastian, chyba umarłabym w tym lesie podczas burzy. Praktycznie to on się mną zaopiekował, a nie ja nim. Znalazł to miejsce, rozpalił ogień w piecu, nakarmił i uspokajał. Dzięki niemu jesteśmy tutaj cali i zdrowi — wyjawiła.

— Tak przypuszczałem! No chłopaku, spisałeś się na medal! Musieliście tam przejść niezłe piekło.

— Zlało nas niemiłosiernie… — rozpocząłem.

— Ale szczęśliwie mieliśmy zapasowe komplety bielizny — weszła mi w słowo Agnieszka.

Ugryzłem się w język i nic już nie mówiłem. Ruszyliśmy w kierunku szkolnego schroniska.

Do końca wycieczki przemieszczałem się autobusem wraz z kierowcą. Z Agnieszką wymieniałem tylko krótkie zdania. Oboje byliśmy bardzo ostrożni, może nawet za bardzo. Włodek, bardzo ciekawski, wypytywał, jak z nią było na szlaku. Zgodnie z obietnicą jego ojciec nie wyjawił mu prawdy. Odpowiadałem półsłówkami, zbywając pytania. Po powrocie do domu nosiłem gips przez pięć dni.

Zbliżał się termin naszego komersu – ostatniej klasowej imprezy. Zadeklarowałem, że pojawię się z osoba towarzyszącą.



+++++​



W piątkowe popołudnie, w dzień, w którym odbywała się nasza ostatnia szkolna zabawa, siedziałem za stołem w ponurym nastroju. Nic mnie nie cieszyło, nic nie radowało. Przypomniałem sobie jak tydzień przed ogłoszonym terminem, udałem się z zaproszeniem do kantorka przy sali gimnastycznej. Odczekałem, aż dzieciaki z młodszej klasy opuszczą szatnię. Zapukałem do drzwi i usłyszałem głos Agnieszki, zapraszający do środka. Moja ukochana ubrana w sportowy dres układała piłki na stojaku.

— Prosiłam cię, żebyś nie przychodził w szkole, po co nam plotki — upomniała mnie.

Przez cały czas, jaki minął od wycieczki, widzieliśmy się tylko raz, spotkanie było krótkie i chłodne. Nadal próbowała wybić mi z głowy ten związek. Każde wypowiedziane wtedy przez nią słowo raniło do żywego.

— Musiałem. Nie wiem gdzie mieszkasz, nie chcę cię śledzić.

Zrobiłem parę kroków, pragnąłem ją dotknąć, pocałować. Cofnęła się, trafnie przewidując moje zamiary.

— Zwariowałeś? Nie tutaj i nie teraz — szepnęła.

Nabrałem powietrza w płuca. Wyciągnąłem dłoń z zaproszeniem.

— Chciałbym prosić cię, byś przyszła na komers jako moja osoba towarzysząca — wydukałem.

Zrobiła dziwną minę i popatrzyła na mnie badawczym wzrokiem.

— Ty zwariowałeś? Rozmawialiśmy o tym, Sebastian. Jesteś chwilowo zauroczony, to szczenięce uczucie, ucznia do nauczycielki. Uwierz mi, to ci przejdzie, skończyłeś podstawówkę, pójdziesz do technikum i poznasz tam fajna, młodą i ładną dziewczynę w twoim wieku. Za pół roku będziesz się śmiał z tego, co między nami zaszło.

Poczułem się, jakby ktoś wbijał mi nóż w serce. Łzy napłynęły do oczu.

— Dlaczego nie chcesz zrozumieć, że to ty jesteś tą jedyną i nie chcę żadnej innej? — spytałem, ledwo tłumiąc wybuch płaczu.

Zrozumiała chyba, że bardzo mnie uraziła. Widziała, w jakim jestem stanie.

— Dłużej żyje i mam większe doświadczenie. Też coś do ciebie czuję, lecz ten związek nie ma sensu, nie przetrwa próby czasu.

Położyłem na stoliku zaproszenie. Patrzyłem na nią, lecz ona unikała kontaktu wzrokowego. Podniosła i zwróciła mi je.

— Załóżmy że pójdę. Wiesz, co po tym będzie się działo w szkole? Będę na językach wszystkich, naruszę najważniejszą zasadę w relacji uczeń, nauczyciel — tłumaczyła przyczynę odmowy.

— Pieprzyć zasady! Gdybyś wtedy, podczas burzy, trzymała się reguł, a nie zdrowego rozsądku, być może już by nas nie było — wypaliłem wściekły. — Po drugie, już nie jestem uczniem tej szkoły, zakończyłem tu naukę i zasady, o których mówisz, przeszły do historii.

Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Położyłem zaproszenie na stole.

— Nie mogę. Zaproś jakąś kuzynkę, siostrę kolegi, kogokolwiek — odparła cicho.

Potrząsnąłem głową. Takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Czułem jednak, że dalsza rozmowa nie ma sensu.

— Decyzja należy do ciebie. Wiedz jednak, że ja dla ciebie zrobiłbym wszystko. Wszystko! — rzuciłem na pożegnanie i opuściłem kantorek.

Usłyszałem, że coś jeszcze mówi. Siorbiąc pod nosem pospiesznie oddaliłem się szkolnym korytarzem, na nic już nie zwracając uwagi.







Nasza ostatnia rozmowa cały czas tłukła mi się w głowie. Ubrany w granatowy garnitur, białą koszulę, wąski, modny wtedy krawat i czarne półbuty siedziałem przybity za stołem. Obok tkwił mój druh, Włodek ze swoją kuzynką. Wiedział, że miałem z kimś przyjść i ciekawość dosłownie go pożerała. Kiedy pojawiłem się sam i w dość podłym nastroju, nie omieszkał zapytać się, co się stało.

— Nic. Po prostu nie mogła.

Bąknął, że nieraz tak bywa i widząc moją ponurą minę nie dopytywał się już więcej. Gdyby Agnieszka była naszą wuefistką, to sprawa byłaby prosta. Wszyscy nauczyciele, którzy nas uczyli, byli zaproszeni na komers. Ona niestety nie prowadziła z nami zajęć.

Towarzystwo klasowe było radosne. Blisko połowa klasy przyprowadziła osoby towarzyszące. Dziewczyny wystrojone w szałowe kiecki, chłopaki w eleganckich garniturach, grono pedagogiczne w mniej lub bardziej stonowanych kreacjach. Na sali gimnastycznej panowała ogólna wesołość. Bal miał zacząć się od poloneza. Skwaszony i smutny miałem zamiar jak najszybciej zerwać się z tej imprezy. Rodzice nie wiedzieli, że kogoś zaprosiłem. Z odłożonego kieszonkowego oraz zarobku z zebranej makulatury i butelek wysupłałem kwotę, by zapłacić za swoją partnerkę.

Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłem się gwałtownie, tuż obok stała Kasia, ta, przez którą wtedy skręciłem kostkę.

— Może zatańczymy razem poloneza? Bo widzę że jesteś sam, tak jak i ja — zaproponowała. Miała na sobie szałową mini sukienkę z błyszczącymi cekinami.

Ostatnie, na co miałem ochotę, to tańczyć poloneza z tą pindą. Co prawda, pośrednio dzięki niej narodziło się moje uczucie do Agnieszki, lecz pląsy z Kaśką traktowałbym na równi ze zdradą.

— Boli mnie jeszcze kostka. Chyba domyślasz się, z jakiego powodu — odparłem zjadliwie.

Rozdziawiła gębę i odwróciła się na pięcie. Wiedziałem, że potraktowałem ją zbyt ostro. Ale nie było mi jej wcale szkoda.

— Aleś jej pojechał po rajstopach! — skwitował Włodek.

Powiodłem smutnym wzrokiem po kolegach i koleżankach — roześmiani, weseli, pogodni. Kipiała w nich energia i młodość, a ja czułem się jak stary dziad. Zgorzkniały, smutny, nikomu niepotrzebny. Psułem obraz, nie pasowałem do towarzystwa.

Czas rozpoczęcia imprezy zbliżał się wielkimi krokami. Wychowawczyni kręciła się pomiędzy nami i dobierała w pary pojedyncze osoby. Wiedziałem, że i mnie jej wizyta nie ominie.

— O, Sebastian, ty sam? Miałeś być z kimś — rzuciła na wstępie.

— Tak wyszło — odpowiedziałem krótko.

Za plecami belferki stała Katarzyna. Najwyraźniej smarkula nie potrafiła odpuścić.

— Zobacz, Kasia jest sama. Ty też sam zostałeś, zatańczycie razem poloneza — usłyszałem od pani Marii.

Podniosłem wzrok na nie, nawet nie chciało mi się wstać.

— Bardzo chętnie bym to uczynił, lecz obawiam się, że przy bolącej kostce z taką partnerką mógłbym skręcić drugą. Nie, dziękuje, nie zaryzykuję — wywaliłem głosem pełnym złości.

Dziewczyna wybuchła płaczem i pobiegła gdzieś w głąb sali. Wychowawczyni stała jak wryta. Włodek i jego kuzynka otworzyli usta z wrażenia.

— Sebastian, opanuj się! Wstań i idź przeproś Kasię! Zobacz, do czego doprowadziłeś! — zaczęła mnie opieprzać.

— Odmówiłem jej wcześniej w delikatny sposób, jednak nie zrozumiała. Teraz mam nadzieję że wyraziłem się dość jasno — odpowiedziałem, za nic mając uwagi nauczycielki.

Nie miałem zamiaru nikogo przepraszać. Nikt nie miał prawa zmusić mnie do tańca, nawet jeżeli Katarzyna o tym marzyła. Najwyraźniej nie było nikogo chętnego na taniec z nią, podobnie jak z jej koleżanką Joanną, którą wychowawczyni na siłę sparowała z Czarkiem. Chłopak ugiął się pod presją, lecz minę miał nietęgą.

— Ty, a kto to jest? Co to za laska? — spytał siedzący obok nas Sławek.

Byłem zwrócony plecami do drzwi wejściowych. Wychowawczyni miała mi coś odpowiedzieć, lecz pytanie Sławka zaintrygowało wszystkich. Powoli obróciłem się na krześle i momentalnie wstałem.

W drzwiach wejściowych do sali gimnastycznej stała Agnieszka. Ubrana w czarną ołówkową sukienkę za kolano wyglądała wprost zjawiskowo. Wyjątkowo kobieca kreacja idealnie podkreślała zgrabną sylwetkę. Dekolt w kształcie karo podkreślał smukłą szyję i wydatnie eksponował biust. Do tego cienkie cieliste rajstopy i czarne szpilki na wysokim obcasie – kwintesencja elegancji. Stała, rozglądając się po sali.

— To przecież wuefistka Agnieszka! — rozpoznał ją Włodek.

Stałem jak wryty, nie wiedząc, co począć. W jednej chwili, ze zgnuśniałego ponuraka stałem się najszczęśliwszą istotą na Ziemi. Chciałem krzyczeć z radości, by cały świat wiedział, jaki jestem szczęśliwy.

— Ale co ona tu robi? Przecież nie była zaproszona — zauważyła wychowawczyni.

— Myli się pani, była — odparłem i ruszyłem w stronę ukochanej.

Nie widziałem miny wychowawczyni, o tym opowiedział mi później Włodek. Ponoć przez parę chwil stała z rozdziawioną gębą.

Szybko pokonywałem dzielący nas dystans. W połowie drogi zaczepiła mnie znowu ta cholerna Kaśka.

— Sebastian może jednak… — zaczęła.

— Przykro mi, właśnie przyszła moja partnerka — odpowiedziałem wesołym głosem.

Agnieszka dostrzegła mnie i obdarzyła uśmiechem. Nigdy przedtem nie widziałem jej w tak kobiecej kreacji i umalowanej. Stanąłem krok przed nią i po prostu gapiłem się na nią z fascynacją. Podziwiałem piękne, duże brązowe oczy, rozpuszczone kasztanowe włosy. Subtelny makijaż podkreślał urodę, perfekcyjnie pociągnięta kreska na brwiach, podkręcone rzęsy, czerwona pomadka na ustach, czerwony lakier na paznokciach. Stałem i podziwiałem to cudo, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Zarumieniła się i podeszła do mnie.

— Miałeś rację. Pieprzyć reguły! — szepnęła mi do ucha i pocałowała w policzek.

— Jesteś….. — wykrztusiłem w końcu.

— Ciii, nic nie mów, wszystko będzie dobrze — powiedziała, jak wtedy w utulni i przyłożyła mi palec wskazujący do ust.

Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, że wszyscy ucichli i patrzyli na nas. Było to nieco krępujące, a stało się jeszcze bardziej, gdy moi kumple: Włodek, Sławek i Paweł zaczęli bić brawo. Gdy dotarliśmy do naszego stolika, wychowawczyni wciąż jeszcze tkwiła przy nim.

— Pani Agnieszko, może dosiadzie się pani do nas, do grona nauczycielskiego — wypaliła.

— Pani Mario, Sebastian mnie zaprosił i tu jest moje miejsce. Nie przyszłam tutaj z racji bycia nauczycielką.

Reszta moich koleżanek i kolegów, z wyjątkiem tych dwóch pind, dołączyła do braw. Oboje byliśmy cholernie zawstydzeni, na naszych policzkach wykwitły rumieńce.

— No to do poloneza! — zakomenderowała, pozostająca dalej w szoku pani Maria.

— Stary, rządzisz dzisiaj! Szacun! — rzucił Włodek, po czym klepnął mnie w plecy.

Agnieszka odłożyła niewielka kopertową torebkę. Ująłem ją pod rękę i poprowadziłem na parkiet. Wszyscy ustawiliśmy się do poloneza.

— Jesteś wielka — szepnąłem do niej po zakończonym tańcu i ucałowałem delikatną dłoń.

— Miłość to wielka siła. Przekonałam się o tym dzięki tobie — odpowiedziała szeptem.

— Kocham cię, wiesz o tym — nie po raz pierwszy wyznałem jej swe uczucie.

— Ja tez cię kocham i dlatego tu jestem.

Przy stoliku grona pedagogicznego wrzało. Cały czas trwały tam gorączkowe rozmowy. Zajęci sobą, długo nie zwracaliśmy na to uwagi.

— Nie boisz się, że teraz cię tu zjedzą? — spytałem w końcu, wskazując na stolik nauczycielski.

— Walę to. Od września przechodzę do liceum medycznego, znajoma mi to załatwiła. Same dziewuchy w klasach, więc nie masz się czego obawiać. Co oni mi tu mogą? Dupsko obrobić? I tak wiem, że mówią o mnie „stara panna”. Nie pasuje do tych wapniaków.

Puścili wolny kawałek. Poprosiłem ją do tańca.

— Później. Weź tę dziewczynę przez którą skręciłeś kostkę, gdyby nie ona to… — poprosiła.

Wiedziałem co chciała mi przekazać. Podszedłem do Kaśki.

— Zatańczymy? — zapytałem.

Skinęła głową. Po zakończonym tańcu wróciłem do stolika. Zatańczyliśmy z Agnieszką jeszcze parę kawałków. Nie bardzo mogłem przytulać ją przy tych wolnych, już i tak byliśmy na językach wszystkich. Gdy tylko za oknami pociemniało, postanowiliśmy zerwać się z imprezy. Oboje bardzo pragnęliśmy bliskości i czułości, a w takim towarzystwie było o to trudno.

— Dobra, najpierw ty, a potem ja. Czekaj na przystanku — zdecydowała Agnieszka.

Jak zaplanowaliśmy, tak uczyniliśmy. Dołączyła do mnie po kwadransie. Wreszcie mogłem ją namiętnie pocałować.

— I co teraz? — zapytałem, gdy nasyciłem się smakiem jej ust.

— Jedziemy do hotelu, ja stawiam — rzuciła bez ogródek.

Iskrzyło między nami jak cholera, czuliśmy narastające z każdą chwilą podniecenie. Po kwadransie podjechał autobus, po kolejnym staliśmy już przy recepcji.

— Dwa pokoje jednoosobowe. Jeden dla mnie, a drugi dla mojego kuzyna, na jedną noc — kłamała recepcjoniście, kładąc na stoliku dowód osobisty i pieniądze.

Hotel świecił pustkami. Dostaliśmy pokoje na piątym piętrze. Już w windzie zaczęliśmy się pieścić i całować. Boże, jaki byłem wyposzczony! Jak pragnąłem ją objąć, całować, mierzwić włosy! Pachniała cudownie. Wsunąłem dłoń pod sukienkę.

— Pragnę cię! — szepnąłem jej do ucha, a moja dłoń wędrowała coraz wyżej, w stronę łona.

Jak się okazało, wcale nie miała rajstop, pod palcami wyczułem samonośne pończochy zakończone koronką. To jeszcze bardziej mnie podnieciło.

Winda dała sygnał, że dotarliśmy na właściwe piętro. Agnieszka poprawiła sukienkę i wyszliśmy na korytarz. Nasze pokoje sąsiadowały ze sobą.

Zaprosiła mnie do swojego. Gdy tylko przekręciła klucz w zamku, przystąpiłem do działania. To nie było, tak jak w utulni delikatne, przybierające stopniowo na intensywności zbliżenie. Byliśmy siebie spragnieni, niczym dzikie zwierzęta. Wzajemnie pozbawialiśmy się ubrań, co mi sprawiało niemały problem. Motałem się z rozpięciem zamka sukienki, ściągnięciem czarnego koronkowego biustonosza. Pomogła mi, widząc moją nieporadność. W końcu porozrzucane ciuchy leżały na podłodze. Stanąłem przed nią całkiem nagi, a ona tylko w samonośnych pończochach.

— Boże, jesteś jeszcze piękniejsza niż wtedy — stwierdziłem, wcale nie kłamiąc.

— Choć, pragnę ciebie — wyznała lubieżnie i zacisnęła palce wokół sterczącego członka.

Powaliła mnie na tapczan. Zauważyłem, że trzyma coś w drugiej dłoni.

— Dopóki nie osiągniesz pełnoletności, to ja rządzę w tej kwestii — stwierdziła, i tak jak wtedy w utulni usiadła na mnie.

Nie miałem nic przeciwko, miała w tych sprawach większe doświadczenie. Teraz dojrzałem, że rozpakowywała prezerwatywę.

— Nie chcę mieć jeszcze dzidziusia, a mam dni płodne — oznajmiła i sprawnie nałożyła mi kondoma.

Kochaliśmy się szaleńczo. Zatykała sobie usta dłonią, by tłumic jęki rozkoszy. Była tam, na dole cholernie wilgotna, a jej sutki tak nabrzmiałe, jakby miały zaraz pęknąć. Nakierowała moja dłoń na łechtaczkę.

— O tak, tak chcę — szepnęła i pokazała, jak mam stymulować ten organ.

Jęczałem i wyłem z rozkoszy. Tłumiła moje krzyki ręką, w końcu pochyliła się tak, że mogliśmy całować się w usta. Szaleńczo ruszała biodrami na wszelkie strony, pochwa pulsowała wokół penisa.

Doszła pierwsza. Znów wygięła ciało w łuk, a potem wstrząsnęła nią seria dreszczy. Zmęczona opadła na mnie. Teraz to ja zacząłem szybciej poruszać biodrami. Moje spełnienie wciąż jeszcze nie nadeszło.

— Ja już, o niee, taaak… — jęczała zakrywając usta dłonią.

Przeżywała chyba kolejny orgazm, bo wiła się, jak rażona prądem. Oczy miała zamknięte, zagryzała wargi.

Ruchy nie były aż tak silne, znajdowałem się w końcu pod nią, lecz po chwili również osiągnąłem ekstazę. Nasze serca biły w szalonym rytmie, a Agnieszka nie panowała nad tym, co robiła. Kąsała delikatnie moją szyję, a paznokcie wbiły się w barki. Przeżywszy ten nieziemski, dziki i szalony akt, leżeliśmy obok siebie wyczerpani. Wyciągnąłem penisa z pochwy i zdjąłem prezerwatywę.

— Boże, jesteś niesamowity! Nigdy nie miałam jednego orgazmu za drugim, to było cudowne – stwierdziła, wciąż jeszcze dysząc.

— To ty jesteś niesamowita. Za każdym razem, gdy się kochamy jest inaczej ale zawsze cudownie.

Pocałowała mnie w usta, a potem złożyła mi głowę na ramieniu. Zacząłem głaskać jej włosy.

— Przychodząc na imprezę zrobiłaś mi najpiękniejszy prezent w życiu. Gdybyś się nie pojawiła to ja bym… — rozpocząłem.

Przyłożyła mi palec do ust.

— Nie kończ. Przyszłam, bo cię kocham — oznajmiła, patrząc na mnie przepięknymi brązowymi oczyma.

Widać w nich było, że nie kłamie. Znów zaczęliśmy się namiętnie całować, a czułe wyznania padały wielokrotnie z naszych ust.

— Wiesz, że muszę po północy iść do domu — przypomniałem.

— Wiem. Będę tęsknić — odparła.

Leżeliśmy wtuleni w siebie, słuchając bicia naszych serc. Usnęła w moich ramionach. Ja nie mogłem zmrużyć oka, patrzyłem więc na tę cudowną istotę i myślałem o tym, jakim to jestem niesamowitym szczęściarzem.

Przed północą zostawiłem ją śpiącą i przez nikogo niezauważony opuściłem hotel. Recepcjonista kimał w najlepsze na złączonych fotelach.





EPILOG



Rok później, dokładnie w rocznicę naszej przygody w górach, dwoje turystów, nastoletni chłopak i dwudziestoparoletnia kobieta, trzymając się za ręce zmierzało tym samym szlakiem w stronę utulni. Z daleka było widać, że są w sobie zakochani. Co jakiś czas zatrzymywali się i całowali namiętnie.

— Sebastian, mam nadzieję że nikogo tam nie zastaniemy?

— Agniecha, jak ktoś już tam będzie lub dotrze potem, zrobimy sobie trójkącik.

— Świnia i zboczeniec! — odparła i znów zaczęli się całować.

Ten rytuał powtórzyliśmy trzykrotnie. Zawsze tego dnia udawało nam się wyrwać na krótki wypad do Czechosłowacji, w to nasze miejsce, gdzie przeżyliśmy swój pierwszy raz. Na burze nie natknęliśmy się jednak nigdy. Kochaliśmy się tam w utulni i w ten sposób obchodziliśmy kolejne rocznice naszej miłości.

Dlaczego tylko przez trzy lata? — zapytacie, Drodzy Czytelnicy. Już spieszę z odpowiedzią.

Gdy tylko osiągnąłem pełnoletność, ożeniłem się z moją wybranką. Wzięliśmy ślub cywilny, nikt nie mógł mi tego zabronić. Na przekór moim i jej rodzicom, sformalizowaliśmy związek, którego nigdy nie akceptowali.

Obojgu nam nie było łatwo. W szczególności, gdy podjąłem decyzje, by w drugiej klasie technikum przenieść się do liceum zawodowego. Nadal wiązałem swoje plany z wojskiem, a o rok krótsza nauka w liceum pozwoliła mi wcześniej rozpocząć szkołę wojskową.

Świadkami na naszym ślubie byli: nauczyciel PO, jedyny, który stanął po stronie Agnieszki, gdy ta musiała zmierzyć się ze zniesmaczonym gronem pedagogicznym, oraz jej kuzynka.

Skromne przyjęcie w podrzędnej restauracji dla kilku osób, to było nasze wesele. Nie mogąc znieść ciągłego ujadania rodziców, wynajęliśmy niewielką kawalerkę na obrzeżach miasta. W czwartą rocznicę Agnieszka była już w ciąży. Nie ryzykowaliśmy wypadu do utulni, zamiast tego cieszyliśmy się owocem naszej miłości.

Porzuciłem marzenie o szkole oficerskiej. Cztery lata skoszarowania z przepustkami na weekend były nie do przyjęcia. Chciałem być obecny przy wychowywaniu naszej pociechy. Po maturze wybrałem rozwiązanie pośrednie: dwuletnią szkołę chorążych.

Po złożonej przysiędze, gdy wróciłem do naszej kawalerki, czekała na mnie prześliczna córeczka, Lidia. Była kropla w kroplę podobna do mamy.

Dwa lata Chorążówki minęły szybko i skierowany zostałem do odległej miejscowości na zachodzie Polski. Tak po prawdzie, to sam tę miejscowość wybrałem, kończąc naukę z wysoką lokatą otrzymałem taką możliwość.

Daleko od rodzinnych stron, lecz ze służbowym mieszkaniem na start, zaczęliśmy nowy rozdział życia. Sami, bez niczyjej pomocy, przezwyciężając wszelkie przeciwności losu, staliśmy się silniejsi.

Ktoś powie, że pierwsza miłość to nic nieznaczące uczucie, taka choroba, którą każdy przechodzi, że nic z tego nie będzie. Jeśli w dodatku pierwszą miłością okaże się romans ucznia z nauczycielką, to już w ogóle szans na powodzenie brak.



A przecież to nieprawda. Jesteśmy tego najlepszym przykładem, trwając w związku już dwadzieścia pięć lat. Mamy dwójkę dorosłych już teraz dzieci. Młodszy syn, Radek, urodził się cztery lata po Lidce. Agnieszka na etacie zastępcy dyrektora w miejscowym liceum i ja, kapitan Wojska Polskiego po dwóch zagranicznych misjach. Tak, udało mi się ukończyć szkołę oficerską już jako chorąży, istniała taka opcja i z niej skorzystałem.

Wybudowaliśmy niewielki dom na wsi. Rodzice po paru latach zmienili nastawienie, widząc, że nasza miłość przetrwała próbę czasu.

Naszą utulnię już dawno rozebrano. Podczas jakiegoś huraganu spadły na nią drzewa, doszczętnie rujnując budowlę. Ona została zniszczona, nasza miłość trwa do dzisiaj i żadna burza, nie jest w stanie jej zniszczyć.

Choć gdyby nie ta burza wtedy i zwichnięta kostka…
 
Mężczyzna

Greg...

Dominujący
Dawno już chyba nie czytałem czegoś tak optymistycznego i radosnego na swój sposób.
Ponadto obudziły się wspomnienia tych nastoletnich zakochań i tego co hormony mogą zrobić z nastolatkiem;)
To są cudowne wspomnienia i nieco przytłumione realem.
Dobrze, że takie opowiadanie pozwala je przywołać
Nie zwracaj uwagi na pozorną ckliwość tego komentarza. Jestem facetem, który dostał w dupę od zycia i taki ckliwy nastrój mi się po prostu należy
Czy to jest jasne?!😂;)
Jeżeli chodzi o strukturę Twego dzieła to pomimo długości tekstu w niczym mi to nie przeszkadza. Czyta się wręcz z przyjemnością:)
 
Mężczyzna

jammer106

Cichy Podglądacz
Drogi Greg-u.
Twój komentarz, jest dla mnie najlepszą zapłatą. Bardzom rad że Ci się podobało.
Jasne, ckliwy nastrój przyjęty ze zrozumieniem, a i mnie się miło zrobiło.
Mam jeszcze kilka podobnych, może nawet bardziej w Twoim klimacie. Postaram się je opublikować. Niestety dłużyzny i niektóre z nich to serie, mające po kilka, kilkanaście odcinków.
Pozdrawiam i dziękuje za komentarz.
 
Kobieta

psotka

Cichy Podglądacz
Drogi autorze !
Czytałam Twoje opowiadanie w innym miejscu i to nawet dwa razy, bo bardzo mi się podobało. Teraz przeczytałam trzeci raz i nie żałuję. Widzę same plusy.
 

Podobne tematy

Prywatne rozmowy
Pomoc Użytkownicy
    Nie dołączyłeś do żadnego pokoju.
    Do góry