Strasznie ciezko mi byc obiektywnym, bo widze Ja wciaz w rozowych okularach. Zachwycam sie praktycznie wszystkim.
Kocha mnie - czuje to; zna mnie, to pozwala mi czuc sie pewnie; wie kiedy co powiedziec... wytrzymuje moje "zazdrosne" humory. Jestem bardzo... mhm... mam przeogromna wyobraznie i - niestety - najlatwiej uklada mi sie czarne scenariusze. Bardzo latwo doluje sie, kiedy pomysle, ze nie jestem "dosc dobry" dla Niej, ze jest mnostwo ludzi lepszych, zdarzylo sie nawet, ze czulem sie zapomniany... tego boje sie najbardziej. A Ona to wytrzymuje, te moje podlamki. Poza tym wspomnienia tego co przezylismy pomagaja utrzymac sie na powierzchni.
Najlepiej sie czuje, kiedy jestem przy Niej. Sami, daleko... wciaz mi Jej malo. Uwielbiam to uczucie, ta mysl, ze jestem "jedyny" - to sie czuje kiedy mnie tuli, kiedy ma lzy w oczach, bo musi wyjechac, kiedy caluje mnie w ramie, jak lezymy obok siebie.
Nie zrozum mnie zle... mysle, ze jest kilka drobiazgow, ktore bym chcial zmienic. Ale przy tym, co dzieki Niej mam i jak sie czuje - to naprawde drobiazgi.
Mam szczescie, to wiem. I glupie mysli czasami, ktore mozna racjonalnie wytlumaczyc... gdybym byl obiektywny, to przetrzepalbym Jej czasem skore ;P i powiedzial "widzisz, co narobilas? wiesz jak sie czulem?". Ale [mysle podobnie, jak Ty] zwiazek z kims, to nie tylko piekne dni, ale tez te gorsze. Nerwy, strach, niepewnosc, zwatpienie, zle przeczucia... wydaje mi sie, ze to dlatego, ze mi na Niej tak cholernie zalezy i kiedy czasem cos mnie "negatywnie natchnie" do myslenia "Jej na mnie nie zalezy tak bardzo" to robi sie krucho... takie momenty trzeba przeczekac. Czasem kilka slow, kilka gestow potrafi wprowadzic spore zamieszanie w "pewnosci" co do Jej uczuc... myslisz sobie wtedy "Czy Ona aby na pewno mnie...?". Ale staram sie pamietac wtedy o tym, ze - analogicznie - kilka innych slow, czy gestow, potrafi zrobic ze mnie najszczesliwszego czlowieka na ziemi.
Milosc to niby tylko serce, ale rozum tez sie przydaje. Jestem swiadom tego, ze moja Lepsza Polowa tez jest czlowiekiem. Wiem, ze tak samo, jak najwieksze szczescie moze mi dac tylko Ona, tak samo wlasnie Ona potrafi mnie najbardziej zabolec. Staram sie zawsze Ja zapewniac o tym, ze dla mnie najwazniejsze jest, zeby najpierw byla szczera w stosunku do siebie, a dopiero potem myslala o mnie... Jesli mnie kocha, jestem bardzo szczesliwy, jesli nie, to jestem wdzieczny za szczerosc. Powinna czuc sie swobodnie i bezpiecznie - jesli mnie nie kocha, nie pobije Jej, nie zwyzywam, nie ochrzanie Jej... dlatego wychodze z zalozenia, ze jesli mnie nie kocha, to dowiem sie o tym. A skoro nie powiedziala nic takiego... jestem szczesciarzem
Kryzys jest niebezpieczny glownie dlatego, ze ludzie za czesto podemuja nieprzemyslane decyzje... bo [nie lubie tego okreslenia] "serce boli". A wlasnie w tych chwilach trzeba naprawde trzezwo myslec, bo nikt nie pomoze Ci wyjsc z dolka psychicznego tak dobrze, jak zrobisz to sam, kiedy sam znajdziesz sposob. Trzeba go tylko znalezc. Maly haczyk, mala mysl... i do gory.
Ludzie rozgraniczaja "zakochanie" i "Milosc" tylko dlatego, ze wydaje sie wszystkim, ze "zakochanie" i cala ta euforia mija. Nie mija, tylko przyzwyczajamy sie do Niej... to jest jak kolczyk. Najpierw boli, potem przestaje, a potem nawet nie czujemy, ze go mamy.
Caly trick polega na tym, zeby pamietac o kolczyku.
Kocha mnie - czuje to; zna mnie, to pozwala mi czuc sie pewnie; wie kiedy co powiedziec... wytrzymuje moje "zazdrosne" humory. Jestem bardzo... mhm... mam przeogromna wyobraznie i - niestety - najlatwiej uklada mi sie czarne scenariusze. Bardzo latwo doluje sie, kiedy pomysle, ze nie jestem "dosc dobry" dla Niej, ze jest mnostwo ludzi lepszych, zdarzylo sie nawet, ze czulem sie zapomniany... tego boje sie najbardziej. A Ona to wytrzymuje, te moje podlamki. Poza tym wspomnienia tego co przezylismy pomagaja utrzymac sie na powierzchni.
Najlepiej sie czuje, kiedy jestem przy Niej. Sami, daleko... wciaz mi Jej malo. Uwielbiam to uczucie, ta mysl, ze jestem "jedyny" - to sie czuje kiedy mnie tuli, kiedy ma lzy w oczach, bo musi wyjechac, kiedy caluje mnie w ramie, jak lezymy obok siebie.
Nie zrozum mnie zle... mysle, ze jest kilka drobiazgow, ktore bym chcial zmienic. Ale przy tym, co dzieki Niej mam i jak sie czuje - to naprawde drobiazgi.
Mam szczescie, to wiem. I glupie mysli czasami, ktore mozna racjonalnie wytlumaczyc... gdybym byl obiektywny, to przetrzepalbym Jej czasem skore ;P i powiedzial "widzisz, co narobilas? wiesz jak sie czulem?". Ale [mysle podobnie, jak Ty] zwiazek z kims, to nie tylko piekne dni, ale tez te gorsze. Nerwy, strach, niepewnosc, zwatpienie, zle przeczucia... wydaje mi sie, ze to dlatego, ze mi na Niej tak cholernie zalezy i kiedy czasem cos mnie "negatywnie natchnie" do myslenia "Jej na mnie nie zalezy tak bardzo" to robi sie krucho... takie momenty trzeba przeczekac. Czasem kilka slow, kilka gestow potrafi wprowadzic spore zamieszanie w "pewnosci" co do Jej uczuc... myslisz sobie wtedy "Czy Ona aby na pewno mnie...?". Ale staram sie pamietac wtedy o tym, ze - analogicznie - kilka innych slow, czy gestow, potrafi zrobic ze mnie najszczesliwszego czlowieka na ziemi.
Milosc to niby tylko serce, ale rozum tez sie przydaje. Jestem swiadom tego, ze moja Lepsza Polowa tez jest czlowiekiem. Wiem, ze tak samo, jak najwieksze szczescie moze mi dac tylko Ona, tak samo wlasnie Ona potrafi mnie najbardziej zabolec. Staram sie zawsze Ja zapewniac o tym, ze dla mnie najwazniejsze jest, zeby najpierw byla szczera w stosunku do siebie, a dopiero potem myslala o mnie... Jesli mnie kocha, jestem bardzo szczesliwy, jesli nie, to jestem wdzieczny za szczerosc. Powinna czuc sie swobodnie i bezpiecznie - jesli mnie nie kocha, nie pobije Jej, nie zwyzywam, nie ochrzanie Jej... dlatego wychodze z zalozenia, ze jesli mnie nie kocha, to dowiem sie o tym. A skoro nie powiedziala nic takiego... jestem szczesciarzem
Kryzys jest niebezpieczny glownie dlatego, ze ludzie za czesto podemuja nieprzemyslane decyzje... bo [nie lubie tego okreslenia] "serce boli". A wlasnie w tych chwilach trzeba naprawde trzezwo myslec, bo nikt nie pomoze Ci wyjsc z dolka psychicznego tak dobrze, jak zrobisz to sam, kiedy sam znajdziesz sposob. Trzeba go tylko znalezc. Maly haczyk, mala mysl... i do gory.
Ludzie rozgraniczaja "zakochanie" i "Milosc" tylko dlatego, ze wydaje sie wszystkim, ze "zakochanie" i cala ta euforia mija. Nie mija, tylko przyzwyczajamy sie do Niej... to jest jak kolczyk. Najpierw boli, potem przestaje, a potem nawet nie czujemy, ze go mamy.
Caly trick polega na tym, zeby pamietac o kolczyku.