Od mniej więcej 10 lat gumujemy. Od tego oczywiście zaczynaliśmy, później żona przez wiele lat brała pastylki. Tylko kiedy planowaliśmy starać się o dziecko, po odstawieniu pigułek przez jakiś czas używaliśmy prezerwatyw, bo słyszałem, że przy na nowo regulującej się gospodarce hormonalnej ponoć łatwo o ciążę mnogą, a tego wolałem mojej jedynej oszczędzić. Poza tym tylko pastylki - od znajomej aptekarki miała je zresztą taniej. Były tym wygodniejsze, że w razie potrzeby można było "odłożyć okres", np. do powrotu dzieci z kolonii.
Ale w pewnym momencie nie byłem już w stanie robić tego codziennie, do pełnego stosunku dochodziło mniej więcej 2 razy na tydzień (później częściowo sobie z tym poradziliśmy, nie tu miejsce, by pisać, jak). Wówczas to żona postanowiła, że nie opłaca się truć, no i zamiast pigułek kupiła od aptekarki paczkę gum. Początkowo czułem w związku z tym pewien dyskomfort: "że jak to, z żoną gumować, jak dwoje nastolatków?!" Ale później okazało się, że jakiekolwiek hormony, choćby najlepiej dobrane, mimo wszystko trochę tłumiły Jej libido i bez nich ma większą ochotę, z czym postanowiła nie walczyć (w przypadkach swojej niemożności radzę sobie palcami i/lub językiem). Ponadto przy używaniu pigułek, lub też nie używaniu gumek, żona miewała od czasu do czasu infekcje intymne. Odkąd wróciliśmy do gumowania, nie miała ani jednej.
Dla większej pewności jeżeli już kończę, to staram się zrobić to "na zewnątrz", więc można powiedzieć, że stosujemy prezerwatywę w połączeniu ze stosunkiem przerywanym. Ale ponieważ nie zawsze mi się to udaje, a zarazem najczęściej (i coraz częściej) w ogóle nie mam wytrysku, waham się przed użyciem tego określenia. Mimo to zaznaczyłem obie metody.
Ale w pewnym momencie nie byłem już w stanie robić tego codziennie, do pełnego stosunku dochodziło mniej więcej 2 razy na tydzień (później częściowo sobie z tym poradziliśmy, nie tu miejsce, by pisać, jak). Wówczas to żona postanowiła, że nie opłaca się truć, no i zamiast pigułek kupiła od aptekarki paczkę gum. Początkowo czułem w związku z tym pewien dyskomfort: "że jak to, z żoną gumować, jak dwoje nastolatków?!" Ale później okazało się, że jakiekolwiek hormony, choćby najlepiej dobrane, mimo wszystko trochę tłumiły Jej libido i bez nich ma większą ochotę, z czym postanowiła nie walczyć (w przypadkach swojej niemożności radzę sobie palcami i/lub językiem). Ponadto przy używaniu pigułek, lub też nie używaniu gumek, żona miewała od czasu do czasu infekcje intymne. Odkąd wróciliśmy do gumowania, nie miała ani jednej.
Dla większej pewności jeżeli już kończę, to staram się zrobić to "na zewnątrz", więc można powiedzieć, że stosujemy prezerwatywę w połączeniu ze stosunkiem przerywanym. Ale ponieważ nie zawsze mi się to udaje, a zarazem najczęściej (i coraz częściej) w ogóle nie mam wytrysku, waham się przed użyciem tego określenia. Mimo to zaznaczyłem obie metody.