Tradycyjnie proszę o przymknięcie oka na ewentualne błędy Nie scrollowałem tych wypocin 10 razy
Kiedy byłem ciut młodszy – jakieś dwadzieścia lat temu – uprawiałem szczególny model turystyki. Zafascynowany swoją małą ojczyzną przemierzałem regularnie okoliczne górskie szlaki. Były to zawsze te same, skrupulatnie wyselekcjonowane, puste dróżki. To nie jest tak, że czuję mistyczną magię gór, na szlaku odkrywam siebie, czy mam instynkt zdobywcy. Ja najzwyczajniej uwielbiam iść. Iść w spokoju, samotnie. Piękne widoki cieszą moje oko, zadowalają moje poczucie estetyki, ale nie czerpię z nich żadnego wyższego doznania. Po ludzku podobają mi się strony w których się urodziłem i w ten sposób uprawiałem z nimi miłość dla czystej przyjemności.
To były czasy beztroskie. Oczywiście dostrzegam to dopiero dzisiaj. Przyjaciół odwiedzało się bez zapowiedzi, czas spędzało się głównie na rzeczach przyjemnych. Internet był drogim luksusem, o którym jedynie słyszałem, że ktoś go ma. Koncerty podziwiało się na własne oczy, a nie przez ekran telefonu. Po filmowe ciekawostki biegało się do wypożyczalni – wąsaty pan, zabunkrowany w piwnicznym kantorku zawsze miał coś ciekawego do polecenia. Oczywiście trzeba było pamiętać o zwróceniu taśmy na czas i obowiązkowo przewiniętej.
Był czerwiec. Zdążyłem już z siebie zrzucić gniew rodziców po średnio udanej maturze i koncentrowałem się na przygotowaniu prac niezbędnych do egzaminów na studia. Mając dużo wolnego czasu, korzystałem z możliwości pomieszkiwania na wsi. Rankiem – tak w okolicach tradycyjnego śląskiego obiadu – pakowałem swoje turystyczne wyposażenie i ruszałem. Plecak ciążył początkowo, ale każdy kto w górach bywa wie, że takie wyprawy to nie przelewki i nie można startować bez odpowiedniego przygotowania. Musiał być discman, kilkadziesiąt płyt, ze cztery butelki piwa i jakieś ciastko. No i oczywiście woda, gdyby trzeba umyć ręce.
Cała historia wydarzyła się na moim ulubionym szlaku. Łączy on dwa górskie schroniska, piękną około piętnastokilometrową, wąską ścieżką. Co prawda najpierw trzeba wydrapać się na któryś ze szczytów, ale potem jest już bajecznie. Trzygodzinny spacer po zalesionych wierzchołkach i malowniczych przełęczach porośniętych rzadką trawą. Jeszcze dwa pokolenia wstecz, w pocie czoła uprawiano tam rolę lub wypasano krowy. Najważniejsze jest jednak to, że mało kto zapuszczał się w te strony. Szczególnie w tygodniu. Wiele razy udało mi się przemierzyć całą trasę nie napotykając żywej duszy.
Tamtego dnia maszerowałem jak zwykle - słuchawki na uszach i delikatny rausz. Przysiadłem na skraju jednej z polan, żeby odświeżyć się nieco w cieniu. Drugie piwko, zmiana płyty, takie tam... Kiedy zbierałem się do dalszej drogi, na drugim końcu przebytej chwilę temu przełęczy wypatrzyłem wychodzącą z lasu turystkę. Szła sama raźnym, wprawionym widać dobrze, krokiem. Jak spora część ludzi wolę iść za kimś, niż kiedy ktoś idzie za mną. Znając swoje tempo i oceniając jej, szybko wyliczyłem, że będę mieć intruza na ogonie przez najbliższe pół godziny. Tyle czasu nie zamierzałem marnować. Postanowiłem więc nie ruszać się z miejsca, aż ominie mnie rzucając po drodze turystyczny uśmiech i tradycyjne, zasapane „cześć”. Wtedy będę mógł swobodnie iść dalej, a jeśli dziewczyna ma zgrabny tyłek, to może i nacieszyć przez moment oczy. Przełęcz była dosyć rozległa więc zmuszony byłem poczekać kilka minut. Wyjąłem ciastko.
Ku mojemu zaskoczeniu, typowe pozdrowienie usłyszałem kiedy była jeszcze dobre kilkadziesiąt metrów ode mnie. Podniosłem wzrok. Machała do mnie i wołała witając się. Wstałem z grzeczności i też uniosłem rękę. Niestety już z daleka widziałem, że nie zamierza iść dalej i zmierza prosto w moim kierunku. Nie jestem skończonym gburem, ale szczerze nie lubię kiedy, ktoś mi wchodzi z butami w zadumę. Nawet jeśli jest to zgrabna wysportowana dziewczyna z rozbrajającym uśmiechem na twarzy – a ona właśnie taka była. Podeszła i pewnie wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Cześć! Ania. Mogę klapnąć obok ciebie?
Nie był to pomysł dla mnie idealny, ale na tyle rzadko dziewczyny proponowały mi wcześniej swoje towarzystwo bez wyraźnego powodu, że zgodziłem się bez większego wewnętrznego oporu.
- Skąd jesteś? - spytała zdejmując plecak i moszcząc się obok mnie.
- Brzeszcze. A Ty?
- Brzeszcze? To daleko jest?
- Okolice Oświęcimia – odparłem.
- O. Widzisz. Ja znad morza. Niedaleko Kołobrzegu. Przyjechałam połazić po górach i trochę odsapnąć.
Mam swój własny obraz świata, w którym pędzenie szlakiem na złamanie karku nie jest formą odpoczynku, ale wiem, że są ludzie, którzy uważają inaczej. Ania widocznie do nich należała. Rumieńce na twarzy i pot spływający po plecach, to ewidentnie był dla niej relaks. Starałem się skupić na ciastku, ale skorzystałem z chwili i kiedy zaczęła grzebać w swoim plecaku, kątem oka przyjrzałem się jej dokładniej. Była drobną osobą. Zdecydowanie gibką. Już w tamtym czasie przybierałem swoją ostateczną postawę barczystego, wysokiego chłopa, choć z racji wieku byłem dosyć chudy. Nie mam wyraźnych preferencji co do urody kobiet, ale te filigranowe zawsze pociągały mnie nieco bardziej. Podobała mi się. Rzuciłem przelotne spojrzenie na jej ciemne, spięte bardziej praktycznie niż ozdobnie włosy. Wtedy nie odrywając się od swojego zajęcia zagadnęła:
- Nie przedstawiłeś mi się.
- Słucham? - rzuciłem wyrwany z sekretnego zapatrzenia.
- Nie wiem, jak masz na imię. - Odwróciła się w końcu do mnie i zapytała z uśmiechem: - Bo chyba jakoś masz, prawda?
- Przepraszam. Sławek.
- Sławek z Brzeszczy!
- Z Brzeszcz – poprawiłem ją. Nie wiem dlaczego. Nie mam tego w zwyczaju.
Roześmiała się rzucając tylko sucho: „ok”. Rozwinęła z papieru wyjętą z plecaka kanapkę i zaczęła jeść. Po chwili, jakby zawstydzona, oderwała ją od ust i skierowała ku mojemu zaskoczeniu w moją stronę.
- Sorry! Nie spytałam! Chcesz gryza?
Zbity z jakiegokolwiek tropu odparłem, że mam ciastko.
- Brzydzisz się? Zdrowa jestem. - Śmiała się z pełnymi ustami.
- Jedz spokojnie. Nie jestem głodny, a to... - uniosłem swój nadgryziony kawałek - … to tak dla smaku.
- No patrz! Masz ciastko i zjesz ciastko.
Nie zrozumiałem z tego nic, ale wydało mi się na tyle absurdalne, że zaakceptowałem to z satysfakcją. Tak już mam. Dziwactwa wchodzę w mnie jak w masło.
- Sama wędrujesz? - zapytałem z braku lepszego pomysłu, w jednej sekundzie zdając sobie sprawę głupoty własnego pytania.
Rozejrzała się dookoła i odparła, że z tego co widzi, to sama. A co będzie dalej, to już zależy ode mnie.
Nie ukrywam, że samotne spacery, to coś co uwielbiam, ale od zawsze też fascynowały mnie przedstawicielki płci przeciwnej. Dlatego mimo że nie należę do ludzi spontanicznych, w miarę szybko zacząłem przepracowywać swoje nastawienie. Zgodziłem się na dalszy wspólny spacer, pod warunkiem że nie narzuci szaleńczego tempa.
Szliśmy i rozmawialiśmy. Okazało się, że był to jeden z tych przypadków, kiedy między ludźmi nie piętrzy się żadna bariera komunikacyjna. Każdy spotkał na swej drodze osoby, z którymi rozmowa toczy się od pierwszego słowa tak, jakby znało się je całe życie. Dowiedziałem się, że studiuje w Koszalinie, ale zrobiła sobie rok przerwy, że spędziła ten czas pracując za granicą, że odkłada pieniądze na mieszkanie i że jest zaręczona. Ta ostatnia informacja lekko mnie ukłuła, mimo że nie snułem w głowie żadnych świadomych planów. Tak czy inaczej po spędzonej wspólnie godzinie czułem się z nią już zupełnie swobodnie, co w moim przypadku jest wynikiem ponad poznane możliwości. Zdecydowaliśmy się na kolejny postój. Tym razem w środku lasu. Przysiedliśmy na skraju ścieżki i chwilę milczeliśmy. W końcu zapytała:
- Jaka jest najgłupsza rzecz jaką w życiu zrobiłeś?
Zastanowiłem się chwilę, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. W końcu wygrzebałem w pamięci pierwsze lepsze wspomnienie.
- Włamałem się do przyczepy kempingowej.
Spojrzała na mnie robiąc wielkie oczy.
- I ukradłeś coś?
- Nie, nie – zacząłem tłumaczyć, uśmiechając się. - Jako dzieciaki bawiliśmy się na parkingu wypożyczalni takiego sprzętu i czasem klamkowaliśmy, szukając jakiejś otwartej, żeby wbić do środka.
- I co tam robiliście?
- No... bawiliśmy się. Jak to dzieciaki.
- Niezły z Ciebie łobuz. - Pogroziła mi palcem rozbawiona.
- W sumie nie mieliśmy poczucia, że robimy coś złego – kontynuowałem. - W końcu dopadł nas stróż i prawie zesrałem się ze strachu, że rodzice się dowiedzą i będę miał przerąbane. Na szczęście skończyło się na wytarganiu za szmaty przez ochroniarza. A ty?
- Co ja? - zapytała.
- No twoja najgłupsza rzecz.
Zastanowiła się chwilę i w końcu rzuciła.
- Biegałam nago po lesie.
Zamurowało mnie, co widocznie ją rozbawiło.
- Nie robiłeś tak nigdy?
Pokiwałem tylko przecząco głową. Jak nic wyszedł na mnie rumieniec. Nie miałem nigdy problemów w kontaktach z dziewczynami, ale nigdy żadna nie posunęła się przy mnie do takich wyznań. Nawet przy dłuższej znajomości. Ja zresztą też nigdy nie byłem wylewny ponad miarę i nawet jeśli miałem w głowie pewne fantazje, czy doświadczenia to bezwzględnie pozostawały moją własnością. Z pewnością zauważyła moje zakłopotanie i przyszła mi z odsieczą.
- Musisz koniecznie spróbować. Niewiarygodne uczucie. Pełna wolność.
Czułem jak zaczyna we mnie narastać podniecenie. To jak wiadomo pomaga rozluźnić język i nabrać pewności siebie.
- Może kiedyś spróbuję – odparłem czując, jak mimowolnie robi mi się ciasno w spodniach.
Przypatrywała mi się chwilę błyszczącymi oczami po czym rzuciła zupełnie lekko:
- A czemu nie teraz?
- Oszalałaś?!
- Dlaczego? Chętnie popatrzę. - To mówiąc roześmiała się w głos.
- Mam się rozebrać? - zapytałem z wyrazem wzburzenia, czując jednocześnie nieodpartą ochotę zrobienia tego naprawdę.
- Wstydzisz się mnie? - Była coraz bardziej rozbawiona.
- Przecież prawie się nie znamy. Jesteś zaręczona!
- Ale ja ci nie proponuję seksu, tylko bieganie po lesie!
Miałem wrażenie, że za chwilę zakrztusi się ze śmiechu.
- No dobra! Jak wstydzisz się sam, to zrobimy to razem.
Widocznie zafascynowana moim zakłopotaniem wstała i zdecydowanym ruchem zdjęła bluzkę odsłaniając gładki brzuch i drobny biust opięty czarnym stanikiem. Z niedowierzaniem przyglądałem się jak zsuwa buty, jeden o drugi, jak sprawnym ruchem zdejmuje białe skarpetki, jak rozpina guzik od spodni i zsuwa je z siebie, jakby po prostu stała w przymierzalni i zamierzała przymierzyć nowe. Siedziałem i przyglądałem się jej w osłupieniu. Modliłem się, żeby nie kazała mi wstać, bo nie byłbym w stanie ukryć tego, jak podniecał mnie jej widok. W końcu stanęła przede mną zupełnie naga. Nigdy wcześniej nie widziałem w naturze niczego tak pięknego. Oczywiście przejrzałem wcześniej niejedną gazetę, w której modelki wystawiały na widok spragnionych samców swoje najintymniejsze obszary, ale nigdy nie miałem przed sobą namacalnego ciała – z jego prawdziwym ciepłem, zapachem i żywym kolorem. Zacząłem poważnie martwić się o to, czy sama erekcja pozostanie moim jedynym problemem.
Podeszła, chwyciła mnie za dłonie i dźwignęła z ziemi.
- Teraz ty kolego. - W jej oczach była czysta szczerość.
Aż było mi wstyd, że ja w tamtej chwili po prostu leciałem na nią jak szczeniak, podczas gdy ona wydawała się zachowywać jak leśny duszek, który czerpie z nagości przyjemność całkiem niewinną. Wstałem. Zerknęła na moje napęczniałe spodnie i uśmiechnęła się.
- No nie wstydź się. Widziałam już takie rzeczy. To tylko świadczy, że jesteś facetem z krwi i kości. Potraktuj to jakbyś mi prawił komplement.
Rozebrałem się. Cały czas się przyglądała. Podniecenie zupełnie już przykryło moje skrępowanie. Kiedy stanąłem przed nią zupełnie nagi, wzięła mnie za rękę i poprowadziła ostrożnie w głąb lasu. Ruszyliśmy ponad ścieżką. W milczeniu. Ostrożnie. Wyraźnie czując pod stopami igliwie. Nie umiem opisać tego doznania. Przez kilka chwil miałem wrażenie jakbym żył cudzym życiem. Przecież mnie takie rzeczy nie spotykają. Po krótkim czasie jednak, zaczęły się dobijać do mojej głowy pewne logiczne myśli. Zacząłem się rozglądać, co w lot wyłapała.
- Boisz się, że ktoś nas zobaczy? - zapytała niewinnie.
- No w sumie ktoś może tędy przechodzić. - Kręciłem głową coraz bardziej nerwowo.
- I to jest w tym najlepsze. - Prawie każdemu jej zdaniu towarzyszył przyjazny uśmiech. - Nie przejmuj się. Ciesz się tym co masz w garści i nie przejmuj tym co powiedzą inni.
To mówiąc mocniej ścisnęła moją dłoń. Prowadziła dalej. Nie wiedziałem co mam myśleć. Kiełkująca świadomość tego, że z pewnością nie skończy się tylko na spacerze niemal rozrywała moją głowę i co najmniej jeszcze jedną część ciała. W końcu zatrzymała się i powiedziała.
- Posłuchaj, nie obraź się, ale chciałabym, żebyś mi w czymś pomógł.
Nie odpowiedziałem nic, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że proszenie mnie o cokolwiek w tej chwili jest tylko zbędną grzecznością.
- Mam od jakiegoś czasu poważne marzenie. I chciałabym je teraz zrealizować. Widzę, że Ci się podobam, widzę że jesteś otwarty i liczę na to, że mi nie odmówisz.
Czując co się święci odparłem tylko nieporadnie, że „oczywiście” i że „nie ma sprawy”. Puściła wolno moją dłoń i poszła raźnym krokiem w stronę gdzie zostawiliśmy nasze rzeczy. Dała mi tylko znak ręką, żebym szedł za nią. Na miejscu stanęła pod dosyć wysokim ale cienkim drzewem tuż przy drodze, po czym objęła je.
- Weź mój plecak – rzuciła, ale już bez wcześniejszej łagodności. - Tam znajdziesz wszystko, co będzie nam potrzebne.
Podniosłem z ziemi torbę i zajrzałem do środka. Liczyłem, że znajdę tam prezerwatywy, które wyobrażałem sobie jako pożądane w takiej sytuacji. Ku mojemu zdziwieniu, poza resztką prowiantu, papierkami po kanapkach i upitą do połowy butelką wody, znalazłem jedynie dwa długie kawałki cienkiego sznurka. Uniosłem je ze zdziwieniem, a ona skinęła tylko głową na znak, że o to jej chodziło.
- Przywiąż mnie do drzewa – rzuciła sucho.
- Oszalałaś?!
- Przywiązuj, nie gadaj. Obiecałeś mi pomóc, to pomóż.
- Ale po co?!
- Bo chcę ośle!
- Ale to jest chore!
- A bieganie nago po lesie, z nieznajomą laską i ze sterczącą pałą nie jest? Daj spokój. To tylko zabawa.
Nadal byłem podniecony, ale też doszczętnie zdziwiony. Zdecydowanie miałem ochotę się do niej dobrać, ale wyobrażałem to sobie jednak nieco bardziej tradycyjnie. Ruchanie dziewczyny przywiązanej do drzewa nigdy nie pojawiło się w moich erotycznych rozważaniach. Byłem jednak na tyle bezwładny w swoim postępowaniu, że podjąłem się zadania. Wziąłem sznur i skrępowałem jej dłonie po drugiej stronie pnia.
- Mocno – pouczyła mnie. - Tak, żebym nie mogła się sama uwolnić choćbym chciała.
Zrobiłem to najlepiej jak umiałem.
- Teraz nogi – nakazała. - W kolanach. Ciasno.
Posłusznie wykonałem polecenie. Było to dziwne, ale zacząłem czuć w brzuchu poważne gilgotanie widząc ją unieruchomioną i przywiązaną do drzewa. Wizja zdobycia jej w takiej sytuacji przestawała być dla mnie niezrozumiała. Odszedłem na dwa kroki, żeby przyjrzeć się swojemu dziełu i czekać na kolejny rozkaz. Ten padł od razu.
- A teraz ubierz się i idź.
Gdybym miał na sobie buty to by mi w tamtej chwili spadły.
- Co proszę? - wykrztusiłem z siebie.
- Zostaw mnie tutaj i idź sobie.
- Ale...
- Nie przejmuj się. Potem zrobię z tobą co zechcesz, ale teraz idź.
- A jeśli ktoś pójdzie?
- Właśnie o to mi chodzi!
Nic z tego nie rozumiałem i nie zamierzałem się zgodzić.
- Nie zrobię tego. Odwiązuję cię – rzuciłem poważnie i zabrałem się za sznurki.
- Zostaw to! Wyjaśnię ci wszystko, tylko zostaw.
Wychyliłem się zza drzewa oczekując co też mi powie.
- Wszystko przemyślałam – zaczęła. - To jest moje marzenie i nie rujnuj go, bo boję się, że drugi raz się nie odważę. Obiecuję, że ci to wynagrodzę. Przelecisz mnie jak tylko będziesz chciał, tylko pozwól mi. Zostawisz mnie tutaj i pójdziesz do schroniska. Możesz na mnie czekać, a w razie czego wrócisz pomnie za klika godzin. Chcę, żeby ktoś mnie znalazł w takim stanie. Nie wiem dlaczego, ale taka myśl nie daje mi spokoju. Najlepiej jakiś samotny turysta. Jeśli to będzie turystka, to trudno. Grupę też zniosę. Nie każ mi tłumaczyć dlaczego tak jest, bo sama nie wiem. Po prostu na samą myśl robi mi się ciepło. Przyjechałam znad morza tylko po to.
Poczułem się wykorzystany kiedy to mówiła. Cała sympatia prysnęła w jednej chwili. Chciałem jej to wybić z głowy, uwolnić i wrócić do domu w kierunku z którego przyszliśmy, byle już bez jej towarzystwa. Postanowiłem uderzyć w logiczne argumenty.
- Nie ma mowy – postawiłem sprawę jasno. - Jeśli coś ci się stanie, to nie daruję sobie. Poza tym tylko będę miał problemy. A jeśli pójdzie rodzina z dziećmi?
- Wszystko przemyślałam. Jak pójdzie rodzina z dziećmi z daleka zacznę wzywać pomocy i przybiegną tylko dorośli. Zresztą kto tu zabiera dzieci? No i kto mógłby mi zrobić krzywdę? Przecież tutaj zapuszczają się tylko łagodni jak baranki turyści. Proszę, nie odwiązuj mnie!
Nie słuchałem już jej wcale i zabrałem się za rozsupływanie sznurków. Ku mojemu zaskoczeniu zawiązałem je tak skutecznie, że nie mogłem dać im rady. Dziewczyna ciągle prosiła mnie, żebym tego nie robił, ale już w ogóle nie docierały do mnie jej słowa, dopóki nie wykrzyczała:
- Ktoś idzie! Chowaj się!
Rozejrzałem się i rzeczywiście na ścieżce, jakieś dwieście metrów od nas pojawiła się sylwetka mężczyzny. Szybko oceniłem sytuację. Nie zdążę jej odwiązać, nie mam nic ostrego, żeby ją odciąć. Jeśli obcy facet zastanie mnie nagiego, przy dziewczynie przywiązanej do drzewa, to zanim ona zdąży mu wyjaśnić co się dzieje, ja mogę stracić zęby. Będzie straszna afera. Zresztą nie miałem pewności, czy w ramach zemsty zechce cokolwiek wyjaśniać, a wtedy miałbym już poważne kłopoty. W końcu podjąłem decyzję.
- Ok. Sama tego chciałaś. Ale będę pobliżu. W razie czego krzycz i ci pomogę.
Zebrałem błyskawicznie z ziemi swoje rzeczy i ukryłem się w krzakach kilka metrów nad ścieżką.
Po chwili usłyszałem jak Anka zaczyna wzywać bezradnie pomocy. Wychyliłem się zza listowia, ale była to prośba skierowana wyraźnie do przechodnia nie do mnie. Ok. Niech bawi się jak chce. Turysta zauważył ją podbiegł i stanął bez słowa. Prosiła go o pomoc, twierdząc, że ktoś odurzył ją, i porzucił przywiązaną do drzewa. Rzekomo w ogóle nie pamiętała co się stało. Nie było to prawdą, ale przynajmniej miałem jakieś szczątkowe dowody na to, że nie będzie w to mieszać mnie.
Turysta stał jak wryty i patrzył na nią bez słowa. Po chwili rozejrzał się tylko po widocznej z jego miejsca części szlaku i zamiast ruszyć jej z pomocą, rozpiął zamek spodni i w błyskawicznym tempie przylgnął do skrępowanej dziewczyny. Zaczęła krzyczeć na co tylko przydusił ją mocniej do drzewa i kazał się zamknąć. W pierwszej chwili zamarłem, ale po sekundzie wyskoczyłem, całkiem nagi z krzaków, żeby ją ratować. Gwałciciel, kiedy mnie zobaczył sprawnym ruchem wyjął zza pleców... broń. Skierował ją prosto w moją stronę. Oblał mnie paraliżujący strach. Przywarłem do ziemi. W co ja się wplątałem. Napastnik cały czas trzymał mnie na muszce i kontynuował swoją zbrodnię na szlochającej turystce. Kotłowało mi się w głowie. Byłem sparaliżowany. Co chwilę padały w naszą stronę groźby, że nas zabije jeśli się nie zamkniemy. I może próbowałbym to przeczekać spokojnie nie ryzykując życia, gdyby nie przekonanie, że ten świr i tak nas zastrzeli, kiedy już dopnie swego. Nie miałem szans zbliżyć się do niego, ani uciec. Na pewno dostałbym kulkę więc jedyną swoją szansę zacząłem dostrzegać w jego orgazmie. Założyłem, że jeśli dojdzie i nie zabije mnie do tego czasu, to może na ułamek sekundy straci nad sobą panowanie do tego stopnia, że uda mi się doskoczyć i chociaż wytrącić mu spluwę z ręki. Szanse minimalne, ale zawsze jakieś. Spiąłem się i obserwowałem szczegóły jego zachowania. Jak kot wpatrzony w mysz. Widziałem jak lubieżnie bezcześcił bezbronną dziewczynę, ale na wyrzuty sumienia nie miałem wtedy czasu. Próbowała się wyrywać, ale nie miała żadnych szans. W pewnym momencie krzyknął: „Koniec!” Odruchowo zacisnąłem powieki przekonany, że zaraz padnie strzał, bo oczekiwanego przeze mnie szczytowania nic nie zapowiadało. Wtuliłem się w ziemie i czekałem na śmierć.
Tymczasem... Wszystkie agresywne dźwięki ucichły. Zanim odważyłem się otworzyć oczy minęło pewnie kilkanaście sekund. Kiedy w końcu to zrobiłem ujrzałem zupełnie rozluźnione ciało Anki i dochodzącego w niej spokojnie napastnika. Broń trzymał opuszczoną. Całowali się namiętnie. Osłupiałem zupełnie, ale po chwili skoczyłem w ich kierunku. Mężczyzna cofnął się i usłużnie odrzucił pistolet na bok, a skrępowana dziewczyna natychmiast zaczęła krzyczeć w moją stronę, żebym się zatrzymał.
Spełniłem jej prośbę widząc, że gwałciciel usunął się na bok i przyjął kapitulacyjną pozę. Wciąż jednak byłem nastawiony bojowo, jak nigdy w życiu. Zanim zacząłem jakkolwiek tłumaczyć sobie sytuację w której się znalazłem, dziewczyna sama zaczęła to robić:
- Uspokój się. To mój narzeczony.
Nie spuszczałem oczu z tego człowieka wciąż przekonany, że stanowi dla mnie śmiertelne zagrożenie.
- Nic ci się nie stanie! – wołała w moją stronę. - To tak miało wyglądać! Usiądź i wytłumaczymy ci wszystko.
Byłem bezradny. Zerknąłem na broń, która w tej chwili leżała tuż obok mojej stopy. Z bliska było wyraźnie widać, że to... zabawka. Opadłem na brzeg ścieżki i zacząłem płakać. Mężczyzna wyjął ze swojego plecaka nóż i uwolnił dziewczynę. Ta natychmiast podbiegła do mnie i zaczęła mnie przytulać. Wyrywałem się, ale nie dawała mi szansy. Opadłem ze wszystkich sił. W końcu przestałem się opierać. Płakałem jak dziecko wtulony w obcą nagą kobietę.
Padłem ofiarą czyjejś wybujałej fantazji. Jednego dnia doznałem największego podniecenia i najpotężniejszego strachu. Nie wiem jak to możliwie, ale doszedłem do siebie względnie szybko. Dodreptaliśmy do schroniska razem. Tuż przed zmrokiem. Nie zamieniliśmy po drodze już ani słowa. Rozstalibyśmy się pewnie też w zupełnym milczeniu, ale kiedy oddalałem się w swoją stronę Anka podbiegła i szarpnęła mnie za rękę. Przeprosiła jeszcze raz. Powiedziała, że wynagrodzi mi to w taki sposób, w jaki tylko zechcę. Na sam koniec sięgnęła do plecaka i podarowała mi na drogę... zawiniętą w papier kanapkę mówiąc: „Ta nie jest nadgryziona”.
Wziąłem i bez słowa odszedłem. Oni zostali w schronisku. Zmrok nie przeszkadzał mi w drodze powrotnej. Znałem okolicę jak własną kieszeń, a droga do domu była względnie prosta i bezpieczna. Kanapki oczywiście nie zjadłem. Kiedy dotarłem do siebie i rzuciłem podarunek na stół zauważyłem, że na papierze są jakieś zapiski. Odwinąłem go i odczytałem ich treść: „Dziękujemy raz jeszcze”. Pod spodem zapisali domowy numer telefonu. Nie skorzystałem z niego nigdy.
Kiedy byłem ciut młodszy – jakieś dwadzieścia lat temu – uprawiałem szczególny model turystyki. Zafascynowany swoją małą ojczyzną przemierzałem regularnie okoliczne górskie szlaki. Były to zawsze te same, skrupulatnie wyselekcjonowane, puste dróżki. To nie jest tak, że czuję mistyczną magię gór, na szlaku odkrywam siebie, czy mam instynkt zdobywcy. Ja najzwyczajniej uwielbiam iść. Iść w spokoju, samotnie. Piękne widoki cieszą moje oko, zadowalają moje poczucie estetyki, ale nie czerpię z nich żadnego wyższego doznania. Po ludzku podobają mi się strony w których się urodziłem i w ten sposób uprawiałem z nimi miłość dla czystej przyjemności.
To były czasy beztroskie. Oczywiście dostrzegam to dopiero dzisiaj. Przyjaciół odwiedzało się bez zapowiedzi, czas spędzało się głównie na rzeczach przyjemnych. Internet był drogim luksusem, o którym jedynie słyszałem, że ktoś go ma. Koncerty podziwiało się na własne oczy, a nie przez ekran telefonu. Po filmowe ciekawostki biegało się do wypożyczalni – wąsaty pan, zabunkrowany w piwnicznym kantorku zawsze miał coś ciekawego do polecenia. Oczywiście trzeba było pamiętać o zwróceniu taśmy na czas i obowiązkowo przewiniętej.
Był czerwiec. Zdążyłem już z siebie zrzucić gniew rodziców po średnio udanej maturze i koncentrowałem się na przygotowaniu prac niezbędnych do egzaminów na studia. Mając dużo wolnego czasu, korzystałem z możliwości pomieszkiwania na wsi. Rankiem – tak w okolicach tradycyjnego śląskiego obiadu – pakowałem swoje turystyczne wyposażenie i ruszałem. Plecak ciążył początkowo, ale każdy kto w górach bywa wie, że takie wyprawy to nie przelewki i nie można startować bez odpowiedniego przygotowania. Musiał być discman, kilkadziesiąt płyt, ze cztery butelki piwa i jakieś ciastko. No i oczywiście woda, gdyby trzeba umyć ręce.
Cała historia wydarzyła się na moim ulubionym szlaku. Łączy on dwa górskie schroniska, piękną około piętnastokilometrową, wąską ścieżką. Co prawda najpierw trzeba wydrapać się na któryś ze szczytów, ale potem jest już bajecznie. Trzygodzinny spacer po zalesionych wierzchołkach i malowniczych przełęczach porośniętych rzadką trawą. Jeszcze dwa pokolenia wstecz, w pocie czoła uprawiano tam rolę lub wypasano krowy. Najważniejsze jest jednak to, że mało kto zapuszczał się w te strony. Szczególnie w tygodniu. Wiele razy udało mi się przemierzyć całą trasę nie napotykając żywej duszy.
Tamtego dnia maszerowałem jak zwykle - słuchawki na uszach i delikatny rausz. Przysiadłem na skraju jednej z polan, żeby odświeżyć się nieco w cieniu. Drugie piwko, zmiana płyty, takie tam... Kiedy zbierałem się do dalszej drogi, na drugim końcu przebytej chwilę temu przełęczy wypatrzyłem wychodzącą z lasu turystkę. Szła sama raźnym, wprawionym widać dobrze, krokiem. Jak spora część ludzi wolę iść za kimś, niż kiedy ktoś idzie za mną. Znając swoje tempo i oceniając jej, szybko wyliczyłem, że będę mieć intruza na ogonie przez najbliższe pół godziny. Tyle czasu nie zamierzałem marnować. Postanowiłem więc nie ruszać się z miejsca, aż ominie mnie rzucając po drodze turystyczny uśmiech i tradycyjne, zasapane „cześć”. Wtedy będę mógł swobodnie iść dalej, a jeśli dziewczyna ma zgrabny tyłek, to może i nacieszyć przez moment oczy. Przełęcz była dosyć rozległa więc zmuszony byłem poczekać kilka minut. Wyjąłem ciastko.
Ku mojemu zaskoczeniu, typowe pozdrowienie usłyszałem kiedy była jeszcze dobre kilkadziesiąt metrów ode mnie. Podniosłem wzrok. Machała do mnie i wołała witając się. Wstałem z grzeczności i też uniosłem rękę. Niestety już z daleka widziałem, że nie zamierza iść dalej i zmierza prosto w moim kierunku. Nie jestem skończonym gburem, ale szczerze nie lubię kiedy, ktoś mi wchodzi z butami w zadumę. Nawet jeśli jest to zgrabna wysportowana dziewczyna z rozbrajającym uśmiechem na twarzy – a ona właśnie taka była. Podeszła i pewnie wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Cześć! Ania. Mogę klapnąć obok ciebie?
Nie był to pomysł dla mnie idealny, ale na tyle rzadko dziewczyny proponowały mi wcześniej swoje towarzystwo bez wyraźnego powodu, że zgodziłem się bez większego wewnętrznego oporu.
- Skąd jesteś? - spytała zdejmując plecak i moszcząc się obok mnie.
- Brzeszcze. A Ty?
- Brzeszcze? To daleko jest?
- Okolice Oświęcimia – odparłem.
- O. Widzisz. Ja znad morza. Niedaleko Kołobrzegu. Przyjechałam połazić po górach i trochę odsapnąć.
Mam swój własny obraz świata, w którym pędzenie szlakiem na złamanie karku nie jest formą odpoczynku, ale wiem, że są ludzie, którzy uważają inaczej. Ania widocznie do nich należała. Rumieńce na twarzy i pot spływający po plecach, to ewidentnie był dla niej relaks. Starałem się skupić na ciastku, ale skorzystałem z chwili i kiedy zaczęła grzebać w swoim plecaku, kątem oka przyjrzałem się jej dokładniej. Była drobną osobą. Zdecydowanie gibką. Już w tamtym czasie przybierałem swoją ostateczną postawę barczystego, wysokiego chłopa, choć z racji wieku byłem dosyć chudy. Nie mam wyraźnych preferencji co do urody kobiet, ale te filigranowe zawsze pociągały mnie nieco bardziej. Podobała mi się. Rzuciłem przelotne spojrzenie na jej ciemne, spięte bardziej praktycznie niż ozdobnie włosy. Wtedy nie odrywając się od swojego zajęcia zagadnęła:
- Nie przedstawiłeś mi się.
- Słucham? - rzuciłem wyrwany z sekretnego zapatrzenia.
- Nie wiem, jak masz na imię. - Odwróciła się w końcu do mnie i zapytała z uśmiechem: - Bo chyba jakoś masz, prawda?
- Przepraszam. Sławek.
- Sławek z Brzeszczy!
- Z Brzeszcz – poprawiłem ją. Nie wiem dlaczego. Nie mam tego w zwyczaju.
Roześmiała się rzucając tylko sucho: „ok”. Rozwinęła z papieru wyjętą z plecaka kanapkę i zaczęła jeść. Po chwili, jakby zawstydzona, oderwała ją od ust i skierowała ku mojemu zaskoczeniu w moją stronę.
- Sorry! Nie spytałam! Chcesz gryza?
Zbity z jakiegokolwiek tropu odparłem, że mam ciastko.
- Brzydzisz się? Zdrowa jestem. - Śmiała się z pełnymi ustami.
- Jedz spokojnie. Nie jestem głodny, a to... - uniosłem swój nadgryziony kawałek - … to tak dla smaku.
- No patrz! Masz ciastko i zjesz ciastko.
Nie zrozumiałem z tego nic, ale wydało mi się na tyle absurdalne, że zaakceptowałem to z satysfakcją. Tak już mam. Dziwactwa wchodzę w mnie jak w masło.
- Sama wędrujesz? - zapytałem z braku lepszego pomysłu, w jednej sekundzie zdając sobie sprawę głupoty własnego pytania.
Rozejrzała się dookoła i odparła, że z tego co widzi, to sama. A co będzie dalej, to już zależy ode mnie.
Nie ukrywam, że samotne spacery, to coś co uwielbiam, ale od zawsze też fascynowały mnie przedstawicielki płci przeciwnej. Dlatego mimo że nie należę do ludzi spontanicznych, w miarę szybko zacząłem przepracowywać swoje nastawienie. Zgodziłem się na dalszy wspólny spacer, pod warunkiem że nie narzuci szaleńczego tempa.
Szliśmy i rozmawialiśmy. Okazało się, że był to jeden z tych przypadków, kiedy między ludźmi nie piętrzy się żadna bariera komunikacyjna. Każdy spotkał na swej drodze osoby, z którymi rozmowa toczy się od pierwszego słowa tak, jakby znało się je całe życie. Dowiedziałem się, że studiuje w Koszalinie, ale zrobiła sobie rok przerwy, że spędziła ten czas pracując za granicą, że odkłada pieniądze na mieszkanie i że jest zaręczona. Ta ostatnia informacja lekko mnie ukłuła, mimo że nie snułem w głowie żadnych świadomych planów. Tak czy inaczej po spędzonej wspólnie godzinie czułem się z nią już zupełnie swobodnie, co w moim przypadku jest wynikiem ponad poznane możliwości. Zdecydowaliśmy się na kolejny postój. Tym razem w środku lasu. Przysiedliśmy na skraju ścieżki i chwilę milczeliśmy. W końcu zapytała:
- Jaka jest najgłupsza rzecz jaką w życiu zrobiłeś?
Zastanowiłem się chwilę, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. W końcu wygrzebałem w pamięci pierwsze lepsze wspomnienie.
- Włamałem się do przyczepy kempingowej.
Spojrzała na mnie robiąc wielkie oczy.
- I ukradłeś coś?
- Nie, nie – zacząłem tłumaczyć, uśmiechając się. - Jako dzieciaki bawiliśmy się na parkingu wypożyczalni takiego sprzętu i czasem klamkowaliśmy, szukając jakiejś otwartej, żeby wbić do środka.
- I co tam robiliście?
- No... bawiliśmy się. Jak to dzieciaki.
- Niezły z Ciebie łobuz. - Pogroziła mi palcem rozbawiona.
- W sumie nie mieliśmy poczucia, że robimy coś złego – kontynuowałem. - W końcu dopadł nas stróż i prawie zesrałem się ze strachu, że rodzice się dowiedzą i będę miał przerąbane. Na szczęście skończyło się na wytarganiu za szmaty przez ochroniarza. A ty?
- Co ja? - zapytała.
- No twoja najgłupsza rzecz.
Zastanowiła się chwilę i w końcu rzuciła.
- Biegałam nago po lesie.
Zamurowało mnie, co widocznie ją rozbawiło.
- Nie robiłeś tak nigdy?
Pokiwałem tylko przecząco głową. Jak nic wyszedł na mnie rumieniec. Nie miałem nigdy problemów w kontaktach z dziewczynami, ale nigdy żadna nie posunęła się przy mnie do takich wyznań. Nawet przy dłuższej znajomości. Ja zresztą też nigdy nie byłem wylewny ponad miarę i nawet jeśli miałem w głowie pewne fantazje, czy doświadczenia to bezwzględnie pozostawały moją własnością. Z pewnością zauważyła moje zakłopotanie i przyszła mi z odsieczą.
- Musisz koniecznie spróbować. Niewiarygodne uczucie. Pełna wolność.
Czułem jak zaczyna we mnie narastać podniecenie. To jak wiadomo pomaga rozluźnić język i nabrać pewności siebie.
- Może kiedyś spróbuję – odparłem czując, jak mimowolnie robi mi się ciasno w spodniach.
Przypatrywała mi się chwilę błyszczącymi oczami po czym rzuciła zupełnie lekko:
- A czemu nie teraz?
- Oszalałaś?!
- Dlaczego? Chętnie popatrzę. - To mówiąc roześmiała się w głos.
- Mam się rozebrać? - zapytałem z wyrazem wzburzenia, czując jednocześnie nieodpartą ochotę zrobienia tego naprawdę.
- Wstydzisz się mnie? - Była coraz bardziej rozbawiona.
- Przecież prawie się nie znamy. Jesteś zaręczona!
- Ale ja ci nie proponuję seksu, tylko bieganie po lesie!
Miałem wrażenie, że za chwilę zakrztusi się ze śmiechu.
- No dobra! Jak wstydzisz się sam, to zrobimy to razem.
Widocznie zafascynowana moim zakłopotaniem wstała i zdecydowanym ruchem zdjęła bluzkę odsłaniając gładki brzuch i drobny biust opięty czarnym stanikiem. Z niedowierzaniem przyglądałem się jak zsuwa buty, jeden o drugi, jak sprawnym ruchem zdejmuje białe skarpetki, jak rozpina guzik od spodni i zsuwa je z siebie, jakby po prostu stała w przymierzalni i zamierzała przymierzyć nowe. Siedziałem i przyglądałem się jej w osłupieniu. Modliłem się, żeby nie kazała mi wstać, bo nie byłbym w stanie ukryć tego, jak podniecał mnie jej widok. W końcu stanęła przede mną zupełnie naga. Nigdy wcześniej nie widziałem w naturze niczego tak pięknego. Oczywiście przejrzałem wcześniej niejedną gazetę, w której modelki wystawiały na widok spragnionych samców swoje najintymniejsze obszary, ale nigdy nie miałem przed sobą namacalnego ciała – z jego prawdziwym ciepłem, zapachem i żywym kolorem. Zacząłem poważnie martwić się o to, czy sama erekcja pozostanie moim jedynym problemem.
Podeszła, chwyciła mnie za dłonie i dźwignęła z ziemi.
- Teraz ty kolego. - W jej oczach była czysta szczerość.
Aż było mi wstyd, że ja w tamtej chwili po prostu leciałem na nią jak szczeniak, podczas gdy ona wydawała się zachowywać jak leśny duszek, który czerpie z nagości przyjemność całkiem niewinną. Wstałem. Zerknęła na moje napęczniałe spodnie i uśmiechnęła się.
- No nie wstydź się. Widziałam już takie rzeczy. To tylko świadczy, że jesteś facetem z krwi i kości. Potraktuj to jakbyś mi prawił komplement.
Rozebrałem się. Cały czas się przyglądała. Podniecenie zupełnie już przykryło moje skrępowanie. Kiedy stanąłem przed nią zupełnie nagi, wzięła mnie za rękę i poprowadziła ostrożnie w głąb lasu. Ruszyliśmy ponad ścieżką. W milczeniu. Ostrożnie. Wyraźnie czując pod stopami igliwie. Nie umiem opisać tego doznania. Przez kilka chwil miałem wrażenie jakbym żył cudzym życiem. Przecież mnie takie rzeczy nie spotykają. Po krótkim czasie jednak, zaczęły się dobijać do mojej głowy pewne logiczne myśli. Zacząłem się rozglądać, co w lot wyłapała.
- Boisz się, że ktoś nas zobaczy? - zapytała niewinnie.
- No w sumie ktoś może tędy przechodzić. - Kręciłem głową coraz bardziej nerwowo.
- I to jest w tym najlepsze. - Prawie każdemu jej zdaniu towarzyszył przyjazny uśmiech. - Nie przejmuj się. Ciesz się tym co masz w garści i nie przejmuj tym co powiedzą inni.
To mówiąc mocniej ścisnęła moją dłoń. Prowadziła dalej. Nie wiedziałem co mam myśleć. Kiełkująca świadomość tego, że z pewnością nie skończy się tylko na spacerze niemal rozrywała moją głowę i co najmniej jeszcze jedną część ciała. W końcu zatrzymała się i powiedziała.
- Posłuchaj, nie obraź się, ale chciałabym, żebyś mi w czymś pomógł.
Nie odpowiedziałem nic, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że proszenie mnie o cokolwiek w tej chwili jest tylko zbędną grzecznością.
- Mam od jakiegoś czasu poważne marzenie. I chciałabym je teraz zrealizować. Widzę, że Ci się podobam, widzę że jesteś otwarty i liczę na to, że mi nie odmówisz.
Czując co się święci odparłem tylko nieporadnie, że „oczywiście” i że „nie ma sprawy”. Puściła wolno moją dłoń i poszła raźnym krokiem w stronę gdzie zostawiliśmy nasze rzeczy. Dała mi tylko znak ręką, żebym szedł za nią. Na miejscu stanęła pod dosyć wysokim ale cienkim drzewem tuż przy drodze, po czym objęła je.
- Weź mój plecak – rzuciła, ale już bez wcześniejszej łagodności. - Tam znajdziesz wszystko, co będzie nam potrzebne.
Podniosłem z ziemi torbę i zajrzałem do środka. Liczyłem, że znajdę tam prezerwatywy, które wyobrażałem sobie jako pożądane w takiej sytuacji. Ku mojemu zdziwieniu, poza resztką prowiantu, papierkami po kanapkach i upitą do połowy butelką wody, znalazłem jedynie dwa długie kawałki cienkiego sznurka. Uniosłem je ze zdziwieniem, a ona skinęła tylko głową na znak, że o to jej chodziło.
- Przywiąż mnie do drzewa – rzuciła sucho.
- Oszalałaś?!
- Przywiązuj, nie gadaj. Obiecałeś mi pomóc, to pomóż.
- Ale po co?!
- Bo chcę ośle!
- Ale to jest chore!
- A bieganie nago po lesie, z nieznajomą laską i ze sterczącą pałą nie jest? Daj spokój. To tylko zabawa.
Nadal byłem podniecony, ale też doszczętnie zdziwiony. Zdecydowanie miałem ochotę się do niej dobrać, ale wyobrażałem to sobie jednak nieco bardziej tradycyjnie. Ruchanie dziewczyny przywiązanej do drzewa nigdy nie pojawiło się w moich erotycznych rozważaniach. Byłem jednak na tyle bezwładny w swoim postępowaniu, że podjąłem się zadania. Wziąłem sznur i skrępowałem jej dłonie po drugiej stronie pnia.
- Mocno – pouczyła mnie. - Tak, żebym nie mogła się sama uwolnić choćbym chciała.
Zrobiłem to najlepiej jak umiałem.
- Teraz nogi – nakazała. - W kolanach. Ciasno.
Posłusznie wykonałem polecenie. Było to dziwne, ale zacząłem czuć w brzuchu poważne gilgotanie widząc ją unieruchomioną i przywiązaną do drzewa. Wizja zdobycia jej w takiej sytuacji przestawała być dla mnie niezrozumiała. Odszedłem na dwa kroki, żeby przyjrzeć się swojemu dziełu i czekać na kolejny rozkaz. Ten padł od razu.
- A teraz ubierz się i idź.
Gdybym miał na sobie buty to by mi w tamtej chwili spadły.
- Co proszę? - wykrztusiłem z siebie.
- Zostaw mnie tutaj i idź sobie.
- Ale...
- Nie przejmuj się. Potem zrobię z tobą co zechcesz, ale teraz idź.
- A jeśli ktoś pójdzie?
- Właśnie o to mi chodzi!
Nic z tego nie rozumiałem i nie zamierzałem się zgodzić.
- Nie zrobię tego. Odwiązuję cię – rzuciłem poważnie i zabrałem się za sznurki.
- Zostaw to! Wyjaśnię ci wszystko, tylko zostaw.
Wychyliłem się zza drzewa oczekując co też mi powie.
- Wszystko przemyślałam – zaczęła. - To jest moje marzenie i nie rujnuj go, bo boję się, że drugi raz się nie odważę. Obiecuję, że ci to wynagrodzę. Przelecisz mnie jak tylko będziesz chciał, tylko pozwól mi. Zostawisz mnie tutaj i pójdziesz do schroniska. Możesz na mnie czekać, a w razie czego wrócisz pomnie za klika godzin. Chcę, żeby ktoś mnie znalazł w takim stanie. Nie wiem dlaczego, ale taka myśl nie daje mi spokoju. Najlepiej jakiś samotny turysta. Jeśli to będzie turystka, to trudno. Grupę też zniosę. Nie każ mi tłumaczyć dlaczego tak jest, bo sama nie wiem. Po prostu na samą myśl robi mi się ciepło. Przyjechałam znad morza tylko po to.
Poczułem się wykorzystany kiedy to mówiła. Cała sympatia prysnęła w jednej chwili. Chciałem jej to wybić z głowy, uwolnić i wrócić do domu w kierunku z którego przyszliśmy, byle już bez jej towarzystwa. Postanowiłem uderzyć w logiczne argumenty.
- Nie ma mowy – postawiłem sprawę jasno. - Jeśli coś ci się stanie, to nie daruję sobie. Poza tym tylko będę miał problemy. A jeśli pójdzie rodzina z dziećmi?
- Wszystko przemyślałam. Jak pójdzie rodzina z dziećmi z daleka zacznę wzywać pomocy i przybiegną tylko dorośli. Zresztą kto tu zabiera dzieci? No i kto mógłby mi zrobić krzywdę? Przecież tutaj zapuszczają się tylko łagodni jak baranki turyści. Proszę, nie odwiązuj mnie!
Nie słuchałem już jej wcale i zabrałem się za rozsupływanie sznurków. Ku mojemu zaskoczeniu zawiązałem je tak skutecznie, że nie mogłem dać im rady. Dziewczyna ciągle prosiła mnie, żebym tego nie robił, ale już w ogóle nie docierały do mnie jej słowa, dopóki nie wykrzyczała:
- Ktoś idzie! Chowaj się!
Rozejrzałem się i rzeczywiście na ścieżce, jakieś dwieście metrów od nas pojawiła się sylwetka mężczyzny. Szybko oceniłem sytuację. Nie zdążę jej odwiązać, nie mam nic ostrego, żeby ją odciąć. Jeśli obcy facet zastanie mnie nagiego, przy dziewczynie przywiązanej do drzewa, to zanim ona zdąży mu wyjaśnić co się dzieje, ja mogę stracić zęby. Będzie straszna afera. Zresztą nie miałem pewności, czy w ramach zemsty zechce cokolwiek wyjaśniać, a wtedy miałbym już poważne kłopoty. W końcu podjąłem decyzję.
- Ok. Sama tego chciałaś. Ale będę pobliżu. W razie czego krzycz i ci pomogę.
Zebrałem błyskawicznie z ziemi swoje rzeczy i ukryłem się w krzakach kilka metrów nad ścieżką.
Po chwili usłyszałem jak Anka zaczyna wzywać bezradnie pomocy. Wychyliłem się zza listowia, ale była to prośba skierowana wyraźnie do przechodnia nie do mnie. Ok. Niech bawi się jak chce. Turysta zauważył ją podbiegł i stanął bez słowa. Prosiła go o pomoc, twierdząc, że ktoś odurzył ją, i porzucił przywiązaną do drzewa. Rzekomo w ogóle nie pamiętała co się stało. Nie było to prawdą, ale przynajmniej miałem jakieś szczątkowe dowody na to, że nie będzie w to mieszać mnie.
Turysta stał jak wryty i patrzył na nią bez słowa. Po chwili rozejrzał się tylko po widocznej z jego miejsca części szlaku i zamiast ruszyć jej z pomocą, rozpiął zamek spodni i w błyskawicznym tempie przylgnął do skrępowanej dziewczyny. Zaczęła krzyczeć na co tylko przydusił ją mocniej do drzewa i kazał się zamknąć. W pierwszej chwili zamarłem, ale po sekundzie wyskoczyłem, całkiem nagi z krzaków, żeby ją ratować. Gwałciciel, kiedy mnie zobaczył sprawnym ruchem wyjął zza pleców... broń. Skierował ją prosto w moją stronę. Oblał mnie paraliżujący strach. Przywarłem do ziemi. W co ja się wplątałem. Napastnik cały czas trzymał mnie na muszce i kontynuował swoją zbrodnię na szlochającej turystce. Kotłowało mi się w głowie. Byłem sparaliżowany. Co chwilę padały w naszą stronę groźby, że nas zabije jeśli się nie zamkniemy. I może próbowałbym to przeczekać spokojnie nie ryzykując życia, gdyby nie przekonanie, że ten świr i tak nas zastrzeli, kiedy już dopnie swego. Nie miałem szans zbliżyć się do niego, ani uciec. Na pewno dostałbym kulkę więc jedyną swoją szansę zacząłem dostrzegać w jego orgazmie. Założyłem, że jeśli dojdzie i nie zabije mnie do tego czasu, to może na ułamek sekundy straci nad sobą panowanie do tego stopnia, że uda mi się doskoczyć i chociaż wytrącić mu spluwę z ręki. Szanse minimalne, ale zawsze jakieś. Spiąłem się i obserwowałem szczegóły jego zachowania. Jak kot wpatrzony w mysz. Widziałem jak lubieżnie bezcześcił bezbronną dziewczynę, ale na wyrzuty sumienia nie miałem wtedy czasu. Próbowała się wyrywać, ale nie miała żadnych szans. W pewnym momencie krzyknął: „Koniec!” Odruchowo zacisnąłem powieki przekonany, że zaraz padnie strzał, bo oczekiwanego przeze mnie szczytowania nic nie zapowiadało. Wtuliłem się w ziemie i czekałem na śmierć.
Tymczasem... Wszystkie agresywne dźwięki ucichły. Zanim odważyłem się otworzyć oczy minęło pewnie kilkanaście sekund. Kiedy w końcu to zrobiłem ujrzałem zupełnie rozluźnione ciało Anki i dochodzącego w niej spokojnie napastnika. Broń trzymał opuszczoną. Całowali się namiętnie. Osłupiałem zupełnie, ale po chwili skoczyłem w ich kierunku. Mężczyzna cofnął się i usłużnie odrzucił pistolet na bok, a skrępowana dziewczyna natychmiast zaczęła krzyczeć w moją stronę, żebym się zatrzymał.
Spełniłem jej prośbę widząc, że gwałciciel usunął się na bok i przyjął kapitulacyjną pozę. Wciąż jednak byłem nastawiony bojowo, jak nigdy w życiu. Zanim zacząłem jakkolwiek tłumaczyć sobie sytuację w której się znalazłem, dziewczyna sama zaczęła to robić:
- Uspokój się. To mój narzeczony.
Nie spuszczałem oczu z tego człowieka wciąż przekonany, że stanowi dla mnie śmiertelne zagrożenie.
- Nic ci się nie stanie! – wołała w moją stronę. - To tak miało wyglądać! Usiądź i wytłumaczymy ci wszystko.
Byłem bezradny. Zerknąłem na broń, która w tej chwili leżała tuż obok mojej stopy. Z bliska było wyraźnie widać, że to... zabawka. Opadłem na brzeg ścieżki i zacząłem płakać. Mężczyzna wyjął ze swojego plecaka nóż i uwolnił dziewczynę. Ta natychmiast podbiegła do mnie i zaczęła mnie przytulać. Wyrywałem się, ale nie dawała mi szansy. Opadłem ze wszystkich sił. W końcu przestałem się opierać. Płakałem jak dziecko wtulony w obcą nagą kobietę.
Padłem ofiarą czyjejś wybujałej fantazji. Jednego dnia doznałem największego podniecenia i najpotężniejszego strachu. Nie wiem jak to możliwie, ale doszedłem do siebie względnie szybko. Dodreptaliśmy do schroniska razem. Tuż przed zmrokiem. Nie zamieniliśmy po drodze już ani słowa. Rozstalibyśmy się pewnie też w zupełnym milczeniu, ale kiedy oddalałem się w swoją stronę Anka podbiegła i szarpnęła mnie za rękę. Przeprosiła jeszcze raz. Powiedziała, że wynagrodzi mi to w taki sposób, w jaki tylko zechcę. Na sam koniec sięgnęła do plecaka i podarowała mi na drogę... zawiniętą w papier kanapkę mówiąc: „Ta nie jest nadgryziona”.
Wziąłem i bez słowa odszedłem. Oni zostali w schronisku. Zmrok nie przeszkadzał mi w drodze powrotnej. Znałem okolicę jak własną kieszeń, a droga do domu była względnie prosta i bezpieczna. Kanapki oczywiście nie zjadłem. Kiedy dotarłem do siebie i rzuciłem podarunek na stół zauważyłem, że na papierze są jakieś zapiski. Odwinąłem go i odczytałem ich treść: „Dziękujemy raz jeszcze”. Pod spodem zapisali domowy numer telefonu. Nie skorzystałem z niego nigdy.
Ostatnia edycja: