Pewnego dnia w Bieszczadach... Pobudka skoro świt. Orzeźwiający, a zarazem ciepły wschód słońca. Ubrana we wdzianko trekingowe wyruszyłam na podbój pięknej góry. Klimat bajkowy, słońce, rosa na trawie, inspirujący koncert ptaków, a w oddali trzask łamanych gałęzi przez dziką zwierzynę. Na szlaku wyłoniła się piękna połonina, która rozciągała się na wiele kilometrów, usłana naturalną i dziką zielenią. Zostawiłam za sobą las który jednak był w zasięgu wzroku. Zobaczyłam lekko ze szlaku, rozłożyłam koc ratowniczy (tak wiem, dziwny patent, ale działa, bo jest nieprzemakalny) i usiadłam podziwiając piękny bieszczadzki widok. Po wypiciu kilku łyków gorącej herbaty z termosu, oparłam się na łokciach i trwałam tak przez chwilę w pozycji półleżącej. Jako że miałam założone legginsy trekkingowe, mój wzgórek łonowy pięknie się odznaczał. W mojej głowie przemknęły mi tysiące myśli i zdecydowałam, tak zrobię to, a co. Po niecałej minucie, buty, skarpety i leginsy leżały obok, a ja naga od pasa w dół leżałam z rozłożonymi nogami. Ostatnie upewnienie się, że w zasięgu wzroku nikogo nie ma i do dzieła. Tak przeżyłam jedną z najwspanialszych masturbacji zakończoną intensywnym orgazm na majestatycznej bieszczadzkiej połoninie kilkadziesiąt minut po wschodzie słońca. Żyje się tylko raz i trzeba z niego korzystać...