Sobota. Siedzę w domu i kończę sprawdzać klasówki. Nie takie zwykłe, bo są to zaliczenia pierwszego półrocza ostatniej klasy licealnej. Właściwie czemu siedzę w domu w sobotni wieczór? 32-letni facet powinien raczej gdzie indziej teraz się znajdować, a jak już w domu to nie sam. Cóż, ponad rok temu definitywnie rozstałem się z żoną. Narzeczeństwo trwało dłużej niż małżeństwo. Ot, taki paradoks. Cztery lata, a to drugie dwa i pół roku. Znaliśmy się jeszcze z okresu studiów, choć z innych kierunków. Dlaczego tak się stało? Teraz to już chyba bez znaczenia tak samo, jak to, kto był winny rozpadowi, chociaż rzadko bywa, aby wina leżała tylko po jednej stronie. Mam tego świadomość. Po prostu tak się ułożyło i tyle. Nie ma obecnie potrzeby roztrząsania przyczyn, ani nawet nie mam na to ochoty. Tak czy owak, teraz, aby skorzystać z towarzystwa kobiety, muszę liczyć na swój urok osobisty. Wiem, w dwudziestym pierwszym wieku gruby portfel jest znacznie lepszym afrodyzjakiem, jednak jako nauczyciel nie mogę liczyć na grubość portfela zadowalającą bywalczynie pubów takie, które i mnie by zadowalały. Nie narzekam. Do pierwszego starcza mi, a i urok osobisty czasami wystarczy.
Uczę matematyki, jak pewnie zauważyliście w liceum. Raczej jestem dobry w tym i mam dobry kontakt z młodzieżą. Być może też z powodu wieku. Tak więc siedzę i sprawdzam klasówki. Ostatnia. Weronika Z. Celowo zostawiłem ją sobie na koniec. „Panna pyskata”. Ładna, wysoka dziewczyna, dobrze zbudowana, nie taka „chudodupka” jak inne, ale też bez śladu nadwagi. I na tym właściwie kończą się jej zalety. Potrafi być pyskata, wręcz arogancka, można powiedzieć. Chociaż czy to cecha negatywna to rzecz gustu. Współcześnie może nawet zaleta ułatwiająca życie, ale dwa, trzy pokolenia wstecz byłaby nie do przyjęcia u dziewczyny. Ot taki kolejny paradoks dziejów. Uczciwie muszę jednak przyznać, że w konflikt wchodziła raczej tylko z kolegami i koleżankami z klasy, dlatego nie była przez nich zbyt lubiana, choć o wrogości też nie można było mówić, raczej o pewnej dozie niechęci. Z nauczycielami o ile mi wiadomo nie. Gdy sytuacja zaczynała robić się nieprzyjemna, wycofywała się. I te oceny z matematyki, bo z innych przedmiotów, szczególnie humanistycznych, lepiej czy gorzej, ale jakoś sobie radziła. Wahałem się co postawić. W pierwszym odruchu chciałem dać „dopuszczający”, ale już z poprzedniej klasy do tej maturalnej przeciągnąłem ją za uszy. Dlatego teraz nie mogłem postąpić inaczej, tylko pała, choć bardzo nie lubię takich sytuacji, bo oznaczają one, że poniosłem porażkę jako nauczyciel. A przegrywać nie lubię. Kto zresztą lubi. Jeszcze pierwsza klasa nie zapowiadała katastrofy. Szału nie było, ale jechała równo na trójach, a i pojedyncze czwórki się trafiały. Załamanie przyszło rok temu. Właściwie to już nie powinna być promowana do tej klasy, ale jak mówiłem, przeciągnąłem ją za uszy, licząc, że to chwilowe i dziewczyna się podniesie. Próbowałem różnych rzeczy, nawet zasugerowałem korepetycje albo poproszenie o pomoc któregoś chłopaka z klasy, który jest dobry z matematyki. Powiedziała, że się zastanowi i jak widać, zastanawia się do dzisiaj. Wiem, pała na półrocze jeszcze nie eliminuje jej. Jednak trudno sobie wyobrazić, aby przez następne półrocze zdołała nadrobić zaległości, szczególnie iż odrzuca wszelkie sugestie pomocy. A przecież to klasa maturalna.
Wtorek. Dzień rozdania klasówek. Jak zwykle wyczytywałem nazwiska, mówiłem ocenę, a delikwent odbierał pracę. W przypadku Weroniki wymieniłem tylko nazwisko. Gdy podeszła zapytałem cicho:
– Domyślasz się swojej oceny?
– Pała – szepnęła ledwo słyszalnie.
– Zgadza się – odpowiedziałem równie cicho, jak poprzednio.
Wzięła pracę, a mnie wydało się, że w jej oczach zabłysły łzy. Oddałem ostatnią pracę i kątem oka zauważyłem, jak Weronika ukradkiem ociera łzy. No, no, taka twarda dziewczyna, a jednak coś ją ruszyło. Żal mi się jej zrobiło, ale co mogłem poradzić? Jak mówiłem, próbowałem wszystkich możliwych sposobów, aby zachęcić ją do nauki. Dostała jedną szansę, nie wykorzystała jej. Nic więcej nie byłem w stanie zrobić.
Środa. No, jeszcze godzinka i do domu. Dziś nie miałem zajęć z klasą Weroniki, dlatego zdziwiło mnie, gdy po wyjściu uczniów zobaczyłem ją w drzwiach sali lekcyjnej. Z wahaniem podeszła do katedry. „Co kombinuje” – zaraz przemknęło mi przez myśl.
– Panie profesorze – powiedziała cicho, nieco chrypliwym głosem, zaraz jednak odchrząknęła i pewniejszym głosem kontynuowała – ja nie mogę… ja muszę dostać zaliczenie… skończyć szkołę… proszę, choć dwóję… błagam…
– Dałem ci już szansę – odpowiedziałem oschle, może zbyt oschle, bo dziewczyna wydawała się rzeczywiście przerażona realną możliwością nieukończenia liceum.
– Ale panie profesorze…
– Wybacz – przerwałem – ale teraz już nic nie da się zrobić. Miałaś szansę, zmarnowałaś ją. Jesteś już dorosła, powinnaś znać konsekwencje swoich czynów – rzuciłem beznamiętnie.
Zastygła nieruchomo z niezdecydowanym wyrazem na twarzy, jakby zastanawiała się nad czymś, by za moment zaczerpnąwszy powietrza w płuca odezwać się już swym charakterystycznym pewnym siebie tonem:
– Jeśli nie postawi mi pan lepszej oceny, to ja rozerwę sobie ubranie i wybiegnę z krzykiem, że chciał mnie pan zgwałcić! – emocjonalnie niemal zawołała przy ostatnich słowach.
Rzeczywiście była strasznie zdesperowana. Nie mogłem jednak tolerować takiego zachowania.
– Tak? – powiedziałem, wstając zza katedry – to już! Biegnij! – krzyknąłem, a po krótkiej przerwie gwałtownym ruchem wskazując drzwi, wręcz ryknąłem, może jednak zbyt mocno, bo dziewczyna na moment aż skuliła się ze strachu – na co czekasz!!!
Wolno opuściła oczy, przygryzając dolną wargę. Po chwili odwróciła się i zrezygnowana, ze spuszczoną głową, wyszła z klasy. No proszę, pomyślałem, nie dość, że pyskata to jeszcze szantażystka.
Czwartek. Dzwonek. Koniec zajęć z klasą pyskatej szantażystki. Patrzyłem na opuszczającą salę młodzież. Weronika wyraźnie ociągała się, czekając, aż wszyscy wyjdą. Zastanowiło mnie, co znowu kombinuje. Podeszła do mnie, gdy nikogo prócz nas już nie było. Wyglądała jednak inaczej niż jeszcze przed chwilą, gdy sala była pełna. Zniknęła ta jej charakterystyczna pewność siebie.
– Bardzo pana przepraszam – odezwała się cicho ze skruchą w głosie, spuszczając oczy – ja nigdy… nie mam pojęcia, co mi odbiło… tak strasznie mi wstyd… bardzo przepraszam… ale ja… ja muszę skończyć szkołę… tak… tak bardzo mi na tym zależy… ja zrobię wszystko, aby skończyć... rodzice… moja mama byłaby załamana… nie wiem… bardzo, bardzo przepraszam za to, co zrobiłam…
Spojrzała niepewnie na mnie. W jej oczach szkliły się łzy. Mówiąc o mamie, niemal się rozpłakała. Sprawiała wrażenie kompletnie zagubionej, co niezwykle kontrastowało z jej na co dzień manifestowaną pewnością siebie. Nie to jednak przyciągnęło moją uwagę. Gdy powiedziała „ja zrobię wszystko” coś zakiełkowało w mojej głowie.
– Mówisz, że zrobisz wszystko? – powtórzyłem jej słowa.
– Tak, panie profesorze – odpowiedziała niemal szeptem, ponownie spuszczając oczy.
Sięgnąłem po kartkę i zapisałem swój adres.
– Zobaczymy – powiedziałem, przeciągając to słowo – przyjdź do mnie w sobotę o… powiedzmy piętnastej. Weź ze sobą zeszyt, książki, wszystko, co potrzebne do nauki. Tu masz adres – mówiąc to, podałem kartkę.
Celowo nie wspomniałem o zgodzie rodziców; była już pełnoletnia i taka zgoda nie jest w tej sytuacji wymagana.
– Ale rodziców nie stać na korepetycje – miauknęła wyraźnie zaskoczona propozycją.
– Nie martw się o pieniądze, tylko przyjdź – krótko zamknąłem sprawę.
– Będę na pewno – powiedziała weselej i złapawszy kartkę, wybiegła z klasy.
Sobota. Ta sobota. Ciekawy byłem, czy się pojawi. Na wszelki wypadek zrobiłem porządek. Pół godziny wcześniej jeszcze raz sprawdziłem, czy wszystko jest na swoim miejscu. Chłopakiem bym się nie przejmował, ale dziewczyna zaraz zauważy, jeśli coś jest nie tak. Zjawiła się, można powiedzieć co do minuty. Zaprosiłem ją do salonu, choć słowo „salon” jest tu na wyrost. Po rozwodzie moje mieszkanie skurczyło się do dwóch pokoi. Jeden nawet duży jak na ten metraż, udający salon, i drugi malutki, ale w sam raz na sypialnię.
Powiem wam, że Weronika mile mnie zaskoczyła. Wzięła się solidnie do pracy. Momentami też opadała z niej maska „twardej baby” i wtedy pojawiała się miła, sympatyczna dziewczyna z pięknym uśmiechem; gdy zdołała „łyknąć” większą partię materiału czasami nawet ciesząca się jak dziecko z takiego małego sukcesu. Sądzę, że w pewnym momencie po prostu się „zacięła”, zaległości zaczęły się nawarstwiać i w końcu straciła wiarę, że może się czegoś nauczyć. Teraz jednak ciężko pracowała i robiła duże postępy. Cudów jednak nie ma, przez pół roku nie dało się nadrobić wszystkich zaległości, nawet pracując po cztery godziny w sobotnie popołudnia, a i czasami godzinę po lekcjach w szkole, ale miałem nadzieję, że przygotowałem ją wystarczająco dobrze, aby miała szansę na maturze. W trakcie tych półrocznych korepetycji dwa razy, poza wytrwałością, zaskoczyła mnie pozytywnie. To niby drobiazgi, ale ukazywały ją w innym, bardziej przyjaznym świetle. Otóż w połowie takiej sobotniej lekcji, mniej więcej po dwóch godzinach, zgłodniałem.
– Zrobię coś do jedzenia – powiedziałem do Weroniki – też coś przekąsisz, jakieś kanapki?
– Chętnie, ale ja mogę zrobić – odpowiedziała.
– Nie trzeba, poradzę sobie – rzuciłem, uśmiechając się z jej propozycji, równocześnie wstając od stołu.
– Naprawdę mogę, chciałabym… – Weronika też poderwała się na równe nogi.
– Dobrze – odpowiedziałem, widząc jej entuzjazm.
Poszliśmy do kuchni, pokazałem jej co gdzie i jak a ona zabrała się za robotę.
– Mogę wziąć pomidorka? – zapytała, buszując w lodówce.
– Oczywiście.
– A ma pan żółty ser?
– Chyba tak, poszukaj, powinien jeszcze być – i uprzedzając jej następne ewentualne pytania, dodałem – możesz użyć wszystkiego, co znajdziesz.
Feministki pewnie zmieszają mnie z błotem, ale krzątająca się po kuchni dziewczyna z uwagą przygotowująca posiłek, posyłająca co jakiś czas przyjazny uśmiech, to dla mnie naprawdę piękny widok. Widząc, że już sobie poradzi, wróciłem do pokoju. Wkrótce na stole pojawiły się dwie szklanki z parującą herbatą a zaraz po nich dwa talerzyki i talerz z małymi, takimi na pół kromki chleba kanapkami. Na każdej posmarowanej masłem znajdował się koperek i listek pietruszki, a następnie plasterek wędliny i pomidora. Na co drugiej kanapce pod wędliną był też plasterek żółtego sera. Miałem końcówkę sera, nie starczyło na wszystkie, ale zgrabnie poradziła sobie z tym problemem. Całość prezentowała się znakomicie i smakowicie niczym danie z porządnej restauracji. Sięgnąłem po tę z dodatkiem żółtego sera. Nigdy do tej pory nie jadłem wędliny razem z serem i takimi dodatkami, nie wpadłem na taki pomysł i muszę przyznać, że taka kombinacja bardzo mi posmakowała.
– Tak pięknie podane kanapki smakują o wiele lepiej – skomplementowałem wysiłki Weroniki.
Nie odpowiedziała, ale szeroko się uśmiechnęła wyraźnie zadowolona. Innym razem przyniosła spory kawał sernika. Pochwaliła się, że sama upiekła. Jeżeli to prawda, to trzeba przyznać, że dziewczyna ma talent.
Niedługo przed maturą. Wchodzę do pokoju nauczycielskiego, a tam akurat tylko wychowawca klasy Weroniki.
– Widzę, że kolega wziął za dupę naszą pyskatą Weronikę Z. – rzucił w moim kierunku z chytrym uśmieszkiem.
Już chciałem zaprotestować...
– Spokojnie – zaśmiał się – to tylko przenośnia. No proszę – kontynuował już poważniej – dzięki twoim korepetycjom „panna pyskata” ma szansę na zrobienie matury. To się chwali, kolego, to się chwali… i to jeszcze za darmo. A dziewczyna nie ma łatwego życia. Ojciec bez pracy, nadużywający alkoholu, matka pracuje jako sprzątaczka, zaharowuje się, aby utrzymać rodzinę i zapewnić córce lepszą przyszłość. No i dzięki tobie teraz ma szansę na tę lepszą przyszłość. – Mijając mnie w drodze do wyjścia, poklepał jeszcze po ramieniu, dodając z uznaniem: – Dobra robota kolego.
Wakacje. Ciepłe, ale nie gorące sobotnie popołudnie około połowy lipca. Po przedwczorajszej burzy ochłodziło się, chociaż w mieszkaniu jeszcze wczoraj panowała duchota. Nic dziwnego, dominujące w ostatnich dniach nieznośne upały zrobiły swoje. Ponieważ dziś już było przyzwoicie, zdecydowałem zabrać się za zaniedbane ostatnio porządki w mieszkaniu. Po tej stresującej pracy wziąłem odprężający prysznic i zasiadłem w fotelu. Na zegarze akurat była 14:37, wreszcie nadszedł czas na popołudniowo-wieczorne nicnierobienie. Sto procent relaksu. Sięgnąłem po piątkową gazetę, której dziwnym trafem nie zdołałem jeszcze przeczytać. Przejrzałem najbardziej interesujące mnie artykuły, zaczynając od ostatniej strony ze sportem, a potem stopniowo cofałem się, aby zakończyć czytanie na pierwszej. Składając gazetę, spojrzałem na zegar: 14:58. O właśnie, zaraz będą wiadomości w radiu. Wstałem, włączyłem odbiornik i usiadłem ponownie. Wiadomości trwały w najlepsze, gdy niespodziewanie odezwał się sygnał domofonu. Cholera, pomyślałem poirytowany, akurat w czasie wiadomości, nie mógł ten ktoś zadzwonić parę minut później? Zaraz jednak przypomniałem sobie, że nikogo nie oczekuję, być może to jakiś roznosiciel ulotek się dobija. Zdecydowałem nie ruszać się z fotela. Jednak po pół minucie, mniej więcej, dzwonek odezwał się ponownie, tym razem pobudzając moją ciekawość na tyle, abym podszedł do domofonu.
– Słucham – rzuciłem do mikrofonu.
– To ja, Weronika, pana była uczennica. Mogę na chwilę wejść?
– Proszę – odpowiedziałem z ociąganiem, naciskając stosowny przycisk domofonu.
A ta, co znowu? – zastanowiłem się. Jednak co niby miałaby kombinować, jest pełnoletnia i nie jest już moją uczennicą. Zaraz się okaże, pomyślałem zaintrygowany.
– Proszę – rzuciłem, otwierając drzwi od mieszkania, zanim zdążyła zapukać.
– Dzień dobry – odezwała się z uśmiechem, wchodząc.
Trzymała w ręku trzy piękne czerwone róże. Na sobie miała czarną obcisłą bluzkę podkreślającą jej biust, naprawdę kształtny, dość duży, ale bez przesady. Wyjątkowo harmonijnie komponował się z całą jej sylwetką. Do tego eleganckie, dopasowane dżinsy, również czarne. Na koniec butki dla kontrastu białe, sportowe. Mimo braku kosztownych świecidełek, z tymi czerwonymi różami na tle czarnego stroju wyglądała zjawiskowo, niczym kilka lat starsza Karioka.
– Chciałam bardzo, bardzo, bardzo panu podziękować za wszystko, co pan profesor dla mnie zrobił. Nie wiem, co by było… a teraz mogę dalej się uczyć i... mam jakąś perspektywę na przyszłość…
Nieco zmieszała się przy ostatnich słowach, a i ja uśmiechnąłem nad ich górnolotnością.
– Proszę – z uroczym uśmiechem podała mi kwiaty.
– Dzięki – odpowiedziałem, cmokając ją w policzek – ale to przede wszystkim twoja zasługa. Gdybyś wytrwale nie pracowała, to nic by z tego nie wyszło.
– Może i tak… – powiedziała z wyjątkowym jak na nią zakłopotaniem, dodając jednak zaraz z większą pewnością siebie – ale i tak panu bardzo dziękuję. – Mówiąc to, odgarnęła włosy z twarzy, na której ponownie się pojawił ten uroczy uśmiech, zaświadczający o prawdziwości wypowiadanych słów.
– Może wejdziesz na trochę, zapraszam – wskazałem ręką drzwi salonu, choć Weronika doskonale znała drogę.
– Nie będę przeszkadzała? – spłoszyła się.
– Ależ skąd! Jestem sam.
Na dźwięk tych słów dziewczyna rzuciła się do butów.
– Nie zdejmuj, tak przejdź.
– Nieee, nie chcę nabrudzić – usłyszałem jej głos odbity od podłogi.
Zamierzałem skontrować jej wypowiedź, ale zręcznie i szybko zdjęła buty więc moja kontra stała się bezprzedmiotowa.
– Przejdź – tylko powtórzyłem – a ja wstawię te piękne róże do wazonu.
Zauważyłem, że zaraz po słowach „piękne róże” moja była uczennica rozpromieniła się, najwyraźniej zadowolona, że mi się spodobały. No proszę – pomyślałem – jak niewiele do szczęścia potrzeba młodym panienkom. Swoją drogą, kiedy to ja ostatnio dostałem kwiaty od kobiety ot tak, bez powodu? Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć. Nie liczę tu oficjalnych uroczystości. Weronika poszła do pokoju, a ja do łazienki, złapawszy wcześniej odpowiedni wazon. Nalałem do środka wody i wstawiając kwiaty, udałem się do pokoju. Postawiłem na stoliku, równocześnie siadając w fotelu. Po przeciwnej stronie, także w fotelu, usadowiła się już wcześniej Weronika. Zaraz! Co ze mnie za gospodarz! – skarciłem się w myślach.
– Napijesz się czegoś – zapytałem – kawa, herbata, piwo…
– Może być piwo – uśmiechnęła się.
Powędrowałem do kuchni. Wyciągnąłem z lodówki dwie butelki piwa i po krótkim wahaniu również dwie specjalne szklanki do piwa. Przydałoby się coś do poczęstowania – pomyślałem jeszcze. Nie spodziewałem się gości, ale na szczęście miałem żelazną rezerwę w postaci krążka sękacza, który zaraz trafił w kawałkach na talerz. Wszystko to razem oczywiście trafiło na stolik w salonie.
Rozmawialiśmy, popijając piwo o… w sumie o wszystkim i niczym, o przysłowiowej „dupie Maryni”, słuchając sączącej się z radia muzyki. Gdzieś po dwudziestu, trzydziestu minutach popłynęły pierwsze jakże charakterystyczne takty „Lady In Red” Chrisa de Burga. I chociaż Weronika była „panną w czerni”, a nie „damą w czerwieni” to gdy piosenka rozbrzmiała na dobre, zapytałem:
– Zatańczysz?
– Chętnie – odpowiedziała; nawet nie wydawała się zaskoczona propozycją.
Początkowo tańczyliśmy „oficjalnie”, ale szybko Weronika zaczęła się przytulać, opierając głowę na moim ramieniu.
– Lubisz taką muzykę? – zapytałem, zagłuszając słowa prezentera radiowego.
– Aha – odpowiedziała, spoglądając na mnie i lekko potrząsając głową, burząc włosy.
– Zaczekaj – powiedziałem, podchodząc do sprzętu grającego.
– Co to za płyta? – zapytała, zaglądając mi przez ramię, gdy wkładałem krążek do odtwarzacza CD.
– Taka moja składanka – rzuciłem, naciskając przycisk „play”.
Odwróciłem się, odruchowo łapiąc ją za ramiona. Stała tuż za mną i chciałem, aby zrobiła mi przejście. Dziewczyna jednak się nie ruszyła.
Było w niej coś, co nakazało mi poniechać tego manewru, jednocześnie instynktownie powodując skupienie na niej uwagi. W świetle wpadającego przez nieco przysłonięte okno, może nie zachodzącego, ale już popołudniowego słońca, kładącego się jasnymi plamami na podłodze i meblach, bezsilnie próbującego dosięgnąć nas, Weronika, stojąc tak spokojnie, w niewielkim rozkroku, wyglądała nieziemsko. Lekka niepewność, która emanowała z jej błękitnych oczu, wydawała się jeszcze bardziej dodawać uroku, czyniąc wrażenie delikatnej istoty, którą łatwo można by zranić nieprzemyślanym gestem. Karioka – przemknęło mi ponownie przez myśl. Przesunąłem dłonie wzdłuż jej ramion, niemal do samych jej dłoni, celowo zahaczając nadgarstkami o piersi. Nie zareagowała, wydawała się niewzruszona. Przesunąłem w przeciwnym kierunku, tym razem zatrzymując się na wysokości piersi. Spojrzałem w oczy, w których nadal widać było tę wcześniejszą niepewność, ale teraz też jakby z odcieniem oczekiwania na coś, na coś więcej, a czego jakby się obawiała. Powoli przesunąłem dłonie, zakrywając nimi jej miękkie, ale równocześnie sprężyste piersi. W dalszym ciągu wydawała się niewzruszona, tylko niewielki ruch ust, rozchylenie ich na moment i zmiana rytmu oddechu świadczyło, że zrobiło to na niej wrażenie. Poruszałem dłońmi, a raczej palcami niezwykle ostrożnie, bojąc się spłoszyć czegoś bardzo ulotnego, tak bardzo ulotnego, że prawie niezauważalnego, prawie niewyczuwalnego, magicznego, a co pojawiło się między nami. Ta magia zaczęła stopniowo przybierać na sile, stając się widoczną siłą, wręcz dotykalną. Głębszy oddech dziewczyny był już nie tylko dostrzegalny, ale niemal z każdym ruchem moich dłoni słyszalny. Przesunąłem ręce na plecy, przyciągając ją do siebie. Poddała się temu z miękko, tylko na początku, na chwilę, z wyczuwalnym niewielkim oporem czy też może wahaniem. Musnąłem na krótko jej usta swoimi, a uznając brak reakcji dziewczyny za akceptację, ponownie przywarłem, już mocniej. Miękko, powoli rozchyliła ząbki, wpuszczając mnie w siebie. Nasze języki najpierw dotknęły się, jakby na przywitanie dwojga nieznajomych, by wkrótce spleść się, tworząc ze sobą jedność. Po minucie, dwóch, a może trzech, odsunąłem się odrobinę. Znów spojrzałem w ten jej błękit oczu, który zdawał się teraz lśnić jeszcze większym blaskiem. Uśmiechała się delikatnie, jakby nadal oczekując czegoś więcej, tym razem jednak bardziej z akceptacją niż niepewnością. Wsunąłem dłonie pod jej bluzkę. Pieszcząc talię, brzuch i plecy, czując pod dłońmi nagie aksamitne ciało, sprawiałem jej i sobie coraz większą przyjemność, równocześnie wsłucһując się w coraz to częstsze westchnienia dziewczyny. Przesunąłem ręce na jej piersi, jeszcze osłonięte stanikiem. Drgnęła, wydając z siebie cichy pomruk. Podniecenie osiągnęło już taki poziom, w którym zwykłe pieszczoty stały się niewystarczające. Podciągnąłem jej bluzkę. Sama pomogła mi ją zdjąć. Nie zaskoczyła mnie widokiem czarnego stanika, spodziewałem się tego. Zapragnąłem poznać resztę jej bielizny. To był imperatyw, w tej chwili inna droga zdawała się nie istnieć. Ostrożnie odpiąłem guzik jej spodni. Wydała z siebie krótki i cichy odgłos zaskoczenia, równocześnie koncentrując wzrok na miejscu akcji. Nie mogła jednak być zaskoczona tym, co ja nieśpiesznie wykonywałem. Może nie było to zaskoczenie, tylko zdziwienie przed czymś nowym, nieznanym, ale przyjemnym, a może tylko przyjemnym. Powoli przesunąłem suwak zamka, rozpinając całkowicie jej spodnie. Obserwowała z uśmiechem zaciekawienia, co robię, jakby to był zupełnie nowy dla niej widok. Spod rozpiętych spodni wychynęły, tak jak sądziłem, majteczki w takim samym kolorze jak stanik i reszta jej ubrania. Nie wytrzymałem, złapałem Weronikę za tyłek i przyciągnąłem, przyciskając do siebie. Poddała się temu gestowi podobnie miękko jak poprzednio, tym razem jednak z cichym pomrukiem podniecenia czy też może ponownie zaskoczenia, a może jedno i drugie. Nie byłem w stanie tego jednoznacznie odczytać. Kolejny raz nasze usta na kilka minut przywarły do siebie, języki rozpoczęły niemy taniec, a moje dłonie ugniatać i pieścić pośladki dziewczyny, czasami wędrując po plecach.
Jak już tymczasowo nasyciliśmy się swoją namiętnością, zacząłem ściągać spodnie z tyłeczka Weroniki, tak pięknie jeszcze przed chwilą układającego się w moich dłoniach, w dotyku zdającego się promieniować erotycznym gorącem. Powtórnie Weronika sama dokończyła zdejmowania, po czym starannie złożyła je w kostkę, kładąc na fotelu obok wiszącej na oparciu bluzki. W tym czasie podziwiałem jej piękne ciało, od czubków stóp, poprzez seksownie wyrzeźbione uda, niezwykle kobiece biodra, młodzieńcze piersi ukrywające się pod skrawkiem materiału, aż po szyję, twarz z ciepłymi błękitnymi oczami wypełnionymi namiętnością z odcieniem niepewności a równocześnie oczekiwania, kończąc na miękko opadających na ramiona ciemnobrązowych włosach. Nie dała mi jednak dużo czasu na podziwianie siebie, bo gdy uporała się ze spodniami i ponownie stanęła przede mną, po chwili jak mi się wydało wahania, niespodziewanie sięgnęła rękami za plecy. Rozpięła stanik i powoli, ale bez teatralności, zdjęła, a zaraz potem równie nieśpiesznie, figi. Nic już nie zakrywało choćby skrawka jej niezwykle kobiecego ciała. Nie miała nic do ukrycia i co więcej, sprawiała wrażenie, że nie chce mieć. Piersi zakończone przepięknie niemal brązowymi kręgami, wraz z oddechem zdradzające stan podniecenia, i czarny ewidentnie zadbany trójkąt między udami dyskretnie wskazujący ukryte w głębi clou kobiecości. Penis naparł mocniej na spodnie. Zafascynowany widokiem tej niezwykłej, nieziemskiej istoty, dopiero teraz uświadomiłem sobie ten istniejący od jakiegoś czasu wzwód. Silniejsze naparcie na spodnie członka zasugerowało mi też, że patrzenie, dotykanie, pieszczenie i całowanie tej nagiej, zdawałoby się nieco zagubionej i niezwykle delikatnej istoty, to teraz za mało.
– Chodź – szepnąłem, łapiąc jej dłoń w swoją i pociągając za sobą.
Poddała się jak w poprzednich sytuacjach, z tą swoją wydawałoby się charakterystyczną miękkością. W pierwszej chwili stawiała niewielki opór, wynikający z niezdecydowania, a przynajmniej takie miałem wrażenie, po czym ten opór niemal natychmiast zanikał.
Zaprowadziłem ją do sypialni. Usiadła niepewnie na łóżku, patrząc, jak się rozbieram. Gdy uwolniłem się z tekstyliów, Weronika, przesuwając oczy w dół, gwałtownie westchnęła na ten widok, rozchylając odrobinę usta. Obszedłem łóżko, aby wejść do niego z drugiej strony i przy okazji dyskretnie uchylić szufladkę, w której przechowywałem prezerwatywy. Weronika cały czas śledziła ten manewr obchodzenia, nie spuszczając wzroku z mojego w pełnym wzwodzie członka. Uśmiechnąłem się, widząc tą jej fascynację, jakby oglądała coś takiego pierwszy raz, tym bardziej że pod tym względem jestem zbudowany, można rzec, statystycznie. W tym momencie wpadło mi do głowy coś śmiesznego i głupiego zarazem.
– Potrafiłabyś obliczyć obwód? – Nie mogłem się powstrzymać od tego pytania.
– Co... – w pierwszym momencie nie załapała – aha... – wydało mi się, że jej policzki lekko się zarumieniły – a.... a... obwód równa się pi razy d, gdzie d to średnica – dokończyła już rozbawiona, prawie chichocząc, ale wyraźnie zadowolona z odpowiedzi.
– Dobrze! – zaśmiałem się, siadając na łóżku. – Połóż się – szepnąłem moment później, prawie do ucha dziewczyny, pociągając ją z tyłu za ramiona.
Zaraz jak tylko opadła na plecy zająłem się jej piersiami, pieszcząc, całując i przygryzając te pięknie sterczące wypustki na środku kształtnych półkul. Wkrótce zająłem się ustami dziewczyny, łapczywie je pochłaniając, aż do momentu, gdy mój język zagłębił się w ich wnętrzu. Rękę, która do tej pory ugniatała nie mniej łapczywie, śmiało można powiedzieć, w pełni kobiece, dojrzałe i nadzwyczaj seksownie ukształtowane piersi, teraz przesunąłem w dół, zbliżając się do łona Weroniki. Na chwilę zatrzymałem się na jej brzuchu, gładząc go. Ten dotyk zdawał się mi wyjątkowo przyjemny, a może to bliskość gorącej i jak przypuszczałem wilgotnej szparki, tak na mnie podziałał, tego ostatniego bastionu kobiecości, jeszcze niezdobytego przeze mnie. Delektowałem się tą bliskością i tym, co miało zaraz nieuchronnie nastąpić. Zsunąłem dłoń jeszcze niżej, zanurzając palce we włosach łonowych. Dziewczyna drgnęła, wydając z siebie krótkie westchnienie, jakby ruch mojej dłoni ją zaskoczył, chociaż od dłuższego czasu ten zamiar był wyraźnie sygnalizowany. Mierzwiłem włoski mile łaskoczące moje palce, pieszcząc zarazem wzgórek Wenery, wyraźnie sprawiając jej tymi pieszczotami przyjemność. Dlatego zdumiała mnie jej reakcja, gdy wsunąłem dłoń dalej, między nogi, tam, gdzie czaiła się wilgoć. Weronika wyrwała się, dość gwałtownie siadając, powstrzymując mnie od dalszego zwiedzania jej zakamarków ciała. Spojrzałem zdziwiony. Rzuciła mi krótkie, niepewne spojrzenie, zaraz wbijając wzrok w pościel.
Zapadła na krótko kamienna cisza. Już chciałem zapytać, co się stało, gdy usłyszałem jej głos.
– Będzie się pan profesor ze mnie śmiał – powiedziała cicho, patrząc w jakiś punkt pościeli, jakby było tam coś szczególnie ciekawego.
Uśmiechnąłem się, słysząc słowa „pan profesor”, które z pewnością wypowiedziała pod wpływem emocji, nieświadomie, z przyzwyczajenia.
– Już się pan śmieje – mruknęła zażenowana, ponownie spojrzawszy na mnie, na moment odrywając wzrok od pościeli.
– Nie śmieję się – odpowiedziałem, robiąc bardziej poważną minę, by dodatkowo nie zawstydzać dziewczyny. – No mów, czekam.
Za późno ugryzłem się w język. Niepotrzebnie z nauczycielskiego przyzwyczajenia dodałem to „czekam” i w ogóle powinienem łagodniej ją zachęcić, aby się nie spłoszyła, a w każdym razie, aby jej nie utrudniać tego, co zamierzała powiedzieć.
– Bo ja... – pisnęła – będzie się pan ze mnie śmiał… ale ja jeszcze tego nie robiłam – dokończyła z zażenowaniem w głosie.
– Jesteś dziewicą?
Pokiwała nieznacznie głową na potwierdzenie, subtelnie się przy tym rumieniąc.
– Jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić – odezwałam się.
– Ale ja chcę! – dobitnie powiedziała, wykonując charakterystyczny ruch głową potwierdzający jej determinację. Zaraz łypnęła na mnie, dodając niepewnym głosem – tylko…
– Boisz się? – dokończyłem za nią.
Potrząsnęła głową na potwierdzenie, tym razem energiczniej, burząc włosy, po chwili dodając:
– Chyba tak, ale tylko troszeczkę, no bo nie wiem... – plątała się, jakby w ten sposób chciała uciszyć własne obawy a równocześnie zapewnić, że nie muszę się nimi przejmować.
– Widzisz – powiedziałem, obejmując ją i przytulając do siebie – seks to bardzo piękne przeżycie i nie trzeba się go bać, ale muszą go pragnąć obie strony. Inaczej piękno się nie pojawi. Wręcz przeciwnie, uprawiany na siłę może być nieprzyjemny, w skrajnych przypadkach być przyczyną traumy.
Znowu odezwała się we mnie dusza belfra. Aby szybko zakończyć temat i jakoś dodać pewności dziewczynie albo raczej poczucia bezpieczeństwa szybko rzuciłem:
– Jeśli będziesz czuła, że nie możesz, nie dasz rady, to w każdej chwili będziesz mogła się wycofać. Ja się nie pogniewam – uśmiechnąłem się, lekko ją ściskając dla dodania otuchy i muskając ustami policzek, choć nadal obserwując tajemnicze miejsce na pościeli, chyba tego uśmiechu nie dostrzegła.
– Naprawdę? – odezwała się nieśmiało po krótkiej pauzie.
– Naprawdę, naprawdę. Zrozumiałaś, co powiedziałem? – dodałem dla upewnienia się, czy mnie słuchała.
– Tak… – westchnęła głębiej, po czym obdarzając mnie tym swoim pięknym uśmiechem, dodała z większą pewnością w głosie – dobrze.
Nachyliłem się, całując w usta. Wolną ręką bez ociągania złapałem Weronikę za cycek, który zdawał się wręcz o to prosić, po trochu też z obawy, by mi jednak nie uciekła z łóżka i oczywiście dla przyjemności mojej i jej, co dziewczyna skwitowała pomrukiem zadowolenia, nie przerywając pocałunku. Cały czas jednak siedziała, dlatego w pewnym momencie uznałem, że pora to zmienić. Przesunąłem się bliżej jej nóg i pociągnąłem dość gwałtownie za nie, przy okazji trochę rozchylając, aby dostrzec dokładniej ten jej ostatni atut, który, takie odniosłem przynajmniej wrażenie, próbowała do tej pory ukrywać, starając się trzymać złączone uda. Weronika z piskiem wyłożyła się na plecy, a wtedy zupełnie nie krępując się, nakryłem dłonią cipkę, całkowicie dostępną z powodu pozycji, w jakiej tracąc równowagę, nagle się znalazła. Macałem ją między tymi jej seksownymi udami, w najczulszych miejscach, a w tym czasie dziewczyna wiła się i chichotała, jakby akurat tam miała największe łaskotki. Stopniowo te jej zachowanie się zmieniało. W miarę narastania podniecenia przestawała wiercić się i chichotać, aż podniecenie zdominowało ją całą. Muszę się wam przyznać, że nie ma dla mnie piękniejszego widoku od podnieconej kobiety. A móc obserwować i czuć narastanie podniecenia to mistrzostwo świata. Gdy położyłem rękę na jej szparce, była praktycznie sucha. W miarę upływu czasu, pieszczot, stawała się coraz bardziej wilgotna, aby pod koniec, nie waham użyć tego określania, stać się już mokrą. Widzieć i czuć… tak, to zawsze jest niezwykłe wrażenie. Jej zamykające się oczy i oddech uwierzytelniały stan podniecenia, który osiągnęła, była już gotowa, aby przyjąć mnie w sobie. Najwyższy czas. Zabezpieczyłem się i zacząłem wsuwać się w jej otwór, łatwo dostępny teraz między rozchylonymi i ugiętymi nogami dziewczyny. Dopiero za drugim czy trzecim pchnięciu, bardziej energicznym, doszło do przerwania błony dziewiczej. Weronika drgnęła, a z jej ust wydobył się bardziej pomruk niż jęk czy okrzyk. Zbliżając się do finału, znacząco przyspieszyłem. Wkrótce zacisnęła palce na mnie, niemal do bólu. Z jej ust wyrwało się ciche „ach, ach, ach”, by wkrótce przemienić się dłuższe i głośniejsze „aaaaach”. Niebawem i ja wydałem z siebie gardłowy pomruk, osiągnąwszy orgazm. Na moment oboje znieruchomieliśmy niczym kamienne posągi, by po paru chwilach opaść bezwładnie na pościel obok siebie, ciężko dysząc. Weronika nie wytrzymała i po kilku sekundach przytuliła się do mnie, aby po paru następnych odskoczyć.
– Za gorąco mi – wydyszała, ocierając pot z czoła.
Stopniowo, powoli nasze oddechy się normowały.
– Pewnie chcesz wskoczyć pod prysznic – domyślnie zauważyłem, gdy oddech dziewczyny powrócił jako tako do normy.
– Chętnie – odpowiedziała – ale jeszcze trochę poleżę… jestem wykończona – spojrzała na mnie wyraźnie zadowolona. Po następnych kilku sekundach dodając, patrząc już w sufit – ależ to było niesamowite.
Uśmiechnąłem się do wciąż przeżywającej swój pierwszy raz panienki.
– To może najpierw ja, jeśli nie masz nic przeciwko temu – szepnąłem, głaszcząc Weronikę po spoconym brzuszku.
– Aha – uśmiechnęła się – ja jeszcze trochę poleżę, tak mi dobrze – mruknęła, seksownie wyginając przy ostatnich słowach ciało niczym młoda kotka.
Zanim jednak pobiegłem pod prysznic, przesunąłem rękę na jej piersi, równocześnie składając na ustach długi pocałunek rzecz jasna z języczkiem.
Gdy wróciłem leżała na plecach z przymkniętymi oczami.
– To teraz ja – odezwała się, otwierając oczy, usłyszawszy, że podchodzę do łóżka.
– Proszę bardzo – odpowiedziałem.
Zaprowadziłem naguskę do łazienki, aby pokazać co i jak.
– Tu masz ręcznik, a tu żel pod prysznic. – Podałem żel dla kobiet. – A tam – wskazałem ręką półkę – szampon do włosów, jeśli chcesz umyć. Mogę przynieść suszarkę.
– Nieee, nie trzeba.
– To tam masz czepek, nie zamoczysz sobie włosów.
– Fajnie – ucieszyła się.
Skąd te damskie akcesoria u mnie? Na wstępie wspomniałem o odwiedzających mnie od czasu do czasu paniach, a te lubią się wygodnie pluskać. Musiałem być przygotowany na takie okazje, aby nie kręciły nosem z powodu braku czegoś. Zostawiłem Weronikę sam na sam z prysznicem i wróciłem do sypialni, po drodze przełączając sprzęt grający z powrotem na radio. Może specjalnej potrzeby nie było, ale zmieniłem pościel. Zawsze to przyjemniej po kąpieli położyć się w świeżej. Pozostało mi tylko czekać na Weronikę. Wkrótce przybiegła odświeżona i wesoła, wskakując od razu do łóżka i nakrywając się kołderką a właściwie cienkim kocykiem w poszwie udającym kołdrę.
– Oj, nawet ci się nie przyjrzałem – mruknąłem zawiedziony.
– Wstydzę się – odmruknęła.
Więcej w tym było kokieterii niż prawdziwego wstydu.
– Nie masz czego – prowokowałem – jesteś piękną dziewczyną.
– Nieprawda.
– Nie mów, że o tym nie wiesz – spojrzałem na nią nieco zdziwiony.
– No wiem, że jestem ładna – miauknęła z odrobiną wstydu w głosie, a może nadal to była kokieteria – ale… ale jestem całkiem zwykłą dziewczyną – dokończyła cicho, gładząc palcami brzeg kołdry.
– Nieprawda! – zawołałem, odsuwając kołdrę i łaskocząc Weronikę, a ta ponownie zaczęła się wiercić i chichotać.
Koniec łaskotkom położył kolejny jakże namiętny pocałunek połączony z obmacywaniem tych cudownie jędrnych piersi dziewczęcia, oczywiście ku jej i mojemu zadowoleniu. Niestety, po wszystkim Weronika ponownie zakryła je kołdrą, z czego jak można się domyślić, nie byłem zbyt zadowolony. Jednakże pewnie zauważyła wcześniej, jak bardzo mi się podobały, bo gdy oboje, jakiś czas leżeliśmy na plecach, oddając się nicnierobieniu, powiedziała:
– Naprawdę podobają się panu moje piersi? – Delikatnie przesunęła palcami po kołdrze, jakby chciała wygładzić fałdki w miejscu, w którym pod ową kołdrą kryły się jej piersi.
– Jasne, są piękne.
– Przecież to zwykłe cycki, nie ma w nich nic ciekawego – rzuciła z udawanym zdziwieniem, podnosząc brzeg kołdry i usiłując zajrzeć pod nią.
– Dla ciebie może i nic ciekawego, dla mnie jednak... – powiedziałem, robiąc na moment duże oczy do dziewczyny. – No pokaż je, nie zakrywaj – zachęciłem.
Położyła się na boku w moim kierunku i powoli odsunęła kołderkę, ukazując dwie cudowne półkule, które potrafiły tak seksownie falować, gdy dziewczyna się poruszała.
– Wstydzę się! – po paru sekundach zawołała, chichocząc i zaraz się zasłaniając.
Niedługo potem niespodziewanie przytuliła się mocno, obejmując mnie i kładąc głowę na torsie. Przylgnęła dosłownie całym ciałem, nawet cipką.
– Tak mi dobrze – mruknęła, wzdychając.
Wplotłem palce w jej włosy, ostrożnie gładząc od czasu do czasu.
– Ostatni raz tak dobrze mi było, jak byłam mała – kontynuowała gdzieś po pół minucie ciszy – później, gdy miałam dwanaście lat, zaczęło robić gorzej. Tato coraz częściej wracał pijany. Awantury… Bardzo to przeżywałam… Dwanaście lat, powinnam mieć szczęśliwe życie, ale było coraz gorzej. Jakiś rok później tato przez ten alkohol stracił pracę. Zdarzyło mu się nawet uderzyć mamę… początkowo stawałam w jej obronie, ale przynosiło to odwrotny skutek. Mnie nigdy nie uderzył, ale za mnie dostawało się mamie… awantura była jeszcze większa… więc tylko siedziałam w naszym pokoju, moim i mamy, i płakałam… czasami długo – tu wydało mi się, że pociągnęła nosem – gdy miałam trzynaście lat, prawie czternaście, tato raz wrócił pijany i wściekły. Nie miał pracy, czasami coś dorywczo… nie wiem, co się stało, ale był wściekły, nigdy go o to nie zapytałam… może coś nie wyszło z pracą… mama akurat robiła kolację w kuchni, a ja jej pomagałam… zaczął się awanturować, że w niczym mu nie pomaga... mama... i że nie ma z niej pożytku… w pewnej chwili pchnął mamę przodem na stół… przycisnął do stołu… zadarł spódnicę i prawie zerwał majtki… rozpiął rozporek i wyjął… mama tylko krzyknęła do mnie „uciekaj, nie patrz, wyjdź stąd”. – Weronika westchnęła, pociągając już wyraźnie nosem i po krótkiej przerwie kontynuowała: – Posłuchałam. Uciekłam do swojego pokoju. Byłam cała roztrzęsiona... Nie musiałam patrzeć… nie mogłam. I tak wiedziałam, co się dzieje, miałam prawie czternaście lat… ale… wtedy tak strasznie się bałam… nigdy dotąd tak bardzo… a później strasznie wściekła i bezradna zarazem… najgorszy był ten strach i poczucie bezradności… słyszałam krzyki mamy i te straszne odgłosy ojca i nic nie mogłam poradzić... miałam trzynaście lat. – Przerwała na trochę, a ja zauważyłem, że ukradkiem ociera łzy. – Od tego czasu ojciec unika awantur, nie znaczy, że ich nie ma, ale rzadko i nie dochodzi do rękoczynów. Rzadko też od tego momentu ze sobą rozmawiają. Stali się sobie obcy. Ja… ja nigdy nie chciałabym tak żyć. Nie pozwolę na to. Już lepiej być samą. Szkoda mi tylko mamy. Utrzymuje mnie i ojca. Chciałabym już pracować. Wynajęłabym mieszkanie i zabrała do siebie mamę, aby nie musiała więcej tak się męczyć… ale mama mówi, że najpierw muszę zdobyć wykształcenie, zawód, abym była samodzielna… i nie musiała… – tu chlipnęła, najwyraźniej nie mogąc dokończyć zdania.
– Masz mądrą mamę – powiedziałem, komentując ostatnie jej słowa, choć tak naprawdę nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
Po dłuższej chwili podniosła się, siadając. Otarła dłońmi mokre od łez oczy i pociągając nosem, ledwo powstrzymując się od płaczu, powiedziała:
– Przepraszam... strasznie pana przepraszam, nie powinnam takich rzeczy gadać… ale tak mi było dobrze, że musiałam się wygadać… musiałam to komuś powiedzieć, już nie mogłam… przepraszam... – i się rozpłakała.
Usiadłem obok, przytulając szlochającą dziewczynę do siebie.
– Już dobrze – szepnąłem, głaszcząc ją po głowie – czasami warto się tak wygadać i wypłakać. To pomaga.
Powoli się uspokajała. W końcu odsunęła się ode mnie i jeszcze z wilgotnymi oczami, ale już z malującym się na twarzy uśmiechem zabarwionym jednak lekkim wstydem, powiedziała:
– Ale odwaliłam scenę. Trochę mi głupio… nie powinnam…
– Nic nie szkodzi – też się uśmiechnąłem.
– No bo pan był… jest dla mnie taki dobry, chyba do końca życia nie odwdzięczę się za to wszystko.
– Bez przesady – poczochrałem jej włosy – sama sobie to wszystko zawdzięczasz. Ja tylko ci pomogłem, resztę zrobiłaś sama.
– Ale i tak jestem wdzięczna, wdzięczna, wdzięcz... – rzuciła przekornie.
Nie dokończyła mówić, bo zakryłem dłonią jej usta.
– Ciii – syknąłem.
Przez pewien czas patrzyliśmy sobie w oczy. Siedziała spokojnie, nieruchomo, jakby zakrycie ust dłonią pozbawiło ją jakiejkolwiek możliwości ruchu, zastygła niczym rzeźba jakiejś piękności doskonałego artysty sprzed lat. Jedynie oddech i co jakiś czas szybkie mrugnięcia oczu zdradzały, że jest żywą istotą. Powoli zabrałem rękę. Nadal spokojnie patrzyła na mnie, już się nie odzywając.
– Piękna z ciebie dziewczyna – szepnąłem.
– Nieprawda, całkiem zwykła – odszepnęła przekornie.
– Ja wiem lepiej – znowu szepnąłem, ale tym razem nie dałem jej czasu na odpowiedź, całując w usta.
Odwzajemniła pocałunek z tym swoim charakterystycznym pomrukiem zadowolenia, co już zdążyłem zauważyć. Nie przerywając pocałunku, złapała mnie za rękę i zakryła nią swój lewy cycuszek, przyciskając moją dłoń swoją, po chwili delikatnie ją pieszcząc koniuszkami palców. Muskając jedną jej pierś, równocześnie przeniosłem się z pocałunkami na drugą. Aż syknęła z podniecenia, gdy polizałem i przygryzłem sutek. Schodziłem z pocałunkami coraz niżej, w tym samym czasie moja ręka zaczęła błądzić po biodrze a wkrótce po udzie dziewczyny. Czułem i widziałem ponownie narastające w niej napięcie erotyczne. Całowałem aksamitne uda, a ręka w tym czasie pieściła je od spodu. Gdy spróbowałem wsunąć ją między nie, blisko, bardzo blisko jej gorącego kwiatu, tym razem sama rozchyliła nogi. Przesunąłem dłonią po jego płatkach. Cała zadrżała, wydając z siebie mocne westchnienie rozkoszy. Trochę pobawiłem się wzgórkiem Wenery, wiedząc już, jaką sprawia to jej przyjemność. Cicho wzdychała, równocześnie odrobinę wyginając ciało. Na mnie to wszystko, te ekscytująco łaskoczące dłoń jej włoski łonowe, westchnienia i zapach podnieconej kobiety pobudziły do bardziej intensywnego działania. Wręcz zmuszały do dalszych działań. Przylgnąłem ustami do jej w pełni rozkwitłego kwiatu, wsuwając język w jego wnętrze. Szarpnęła się z głośnym okrzykiem. Spojrzałem a nią.
– To nic, tylko się nie spodziewałam, że będzie to aż takie przyjemne – szepnęła, a właściwie wydyszała – chcę jeszcze – dodała po krótkim wahaniu.
Ponownie wsunąłem głowę między jej mocno rozchylone uda. Pieszcząc ją tak, zorientowałem się, że silniej reagowała na dotykanie płatków jej kwiatu i zaglądanie językiem do jego wnętrza, słabiej na zabawę z łechtaczką. Skupiłem się więc na tym, co dostarczało jej największej przyjemności. Westchnienia dziewczyny zaczęły mieszać się z cichymi jękami, aby wkrótce zastąpić te pierwsze całkowicie. Jednocześnie z tymi zmianami delikatne początkowo ruchy bioder nabrały mocy, Tuż przed szczytem rozkoszy, gdy jęki dziewczyny przybrały znacznie na sile, zamieniając się w okrzyki, rzucała się tak, że musiałam ją przytrzymywać, aby mi się nie wyrwała.
– Jej... jej... – pojękiwała momentami, by później głośniej, na wyższym tonie ze ściśniętym gardłem – jejku – po czym niemal natychmiast zastygła nieruchomo, wyprężając ciało z głośnym „aaaaach”. Wkrótce bezwładnie opadła rozluźniając mięśnie, głośno, intensywnie oddychając.
Leżeliśmy obok siebie, Weronika od jakiegoś czasu sprawiała wrażenie zamyślonej. Niespodziewanie zachichotała i patrząc na mnie, powiedziała:
– Ale to było… tak językiem…
– Nie mów, że nie wiedziałaś, że tak można – odrzekłem.
– No wiem, że tak można, ale to było takie… takie fikuśne! – zachichotała znowu.
– Azaliż nie o to w tym chodzi? – zapytałem, mrugnąwszy okiem.
Posłała mi rozbawione spojrzenie, kontynuując przez śmiech:
– Leżałam z rozwalonymi nogami, z językiem w cipce. Ależ ja musiałam wyglądać!
– Całkiem ślicznie – rzuciłem.
Nie odpowiedziała, ale nadal rozbawiona, tylko z niewielką konfuzją malującą się na twarzy, przewróciła się na brzuch i opierając na moim torsie, zmysłowo mruknęła:
– Jeszcze jest mi dobrze – a widząc, jak gapię się na jej dzielnie walczące z grawitacją piersi, dodała – naprawdę tak panu podobają się moje cycuszki? – przesunęła po nich ręką, unosząc się nieco.
– Jasne, ale już o to pytałaś.
– Niemożliwe, nie pamiętam – udała zdziwioną, chichocząc przy tym – skoro tak... to nie będę ich zasłaniała – dokończyła szybko.
Ponownie przewróciła się na plecy. Wolno, z tajemniczą miną zsunęła kołdrę, tak by zaprezentować w pełni swoje dwie krągłości, nie zapominając na koniec rzucić zalotnego i rozbawionego spojrzenia.
Nie wiem, czy zauważyliście, ale gdy mają miejsce przyjemne chwile, można odnieść wrażenie, iż czas przyspiesza, a w złych wlecze się niemiłosiernie. Dziś czas pędził bez opamiętania, pewnie dlatego, że oddawaliśmy się słodkiemu nieróbstwu.
– Muszę już iść – westchnęła w pewnym momencie. – Chciałabym zostać, ale obiecałam mamie, że wrócę o dwudziestej. Powiedziałam, że idę do koleżanki – z rozbawieniem wypowiedziała to ostatnie zdanie.
– Kłamczucha.
– Tylko troszeczkę – odpowiedziała nadal rozbawiona.
Wkrótce jednak spoważniała i wydało mi się, że posmutniała. Spojrzałem na zegar. Do dwudziestej brakowało osiemnastu minut.
– Mogę jeszcze raz wziąć prysznic? – mruknęła.
– Proszę bardzo – odrzekłem.
Powoli zebrała się z łóżka i poczłapała do łazienki. Czyścioszka – pomyślałem – a może chce zmyć z siebie zapach samca, aby mama niczego nie zauważyła – uśmiechnąłem się do siebie. Czas się ubierać – dokończyłem tok myśli.
Siedziałem w salonie, gdy naga Weronika wyszła z łazienki.
– No daj jeszcze na siebie popatrzeć – powiedziałem, widząc, jak sięga po ciuszki.
– Wstydzę się – mruknęła.
– Akurat! – nie wierzyłem jej.
– Dobrze – zgodziła się niepewnie. – Wstydzę się, ale tylko troszkę – westchnęła, podchodząc bliżej i stając przede mną.
Obmacywałem wzrokiem po wielokroć każdy skrawek rzeźby jej ciała, nic nie pomijając. Zauważyłem przy okazji, że mój wzrok błądzący po jej nagim ciele sprawiał Weronice przyjemność. Być może rzeczywiście nieco się wstydziła, ale przyjemność z tego czerpała chyba większą.
– No już ubierz się, bo zmarzniesz – uśmiechnąłem się, uwalniając dziewczynę od swego wzroku.
Odwróciła się tyłem, dając mi możliwość podziwiania nie tylko kształtnych pleców, ale też atrakcyjnego tyłeczka i podniecającego prześwitu między udami. Zakładając majtki, wypięła tyłeczek dokładnie w moim kierunku, ukazując swoje wdzięki. Wywołało to ponownie naprężenie w moich spodniach. Ciekawe – pomyślałem – czy zrobiła to celowo, czy zupełnie nieświadomie.
Było już sporo po dwudziestej, gdy stojąc przy wyjściu, daliśmy sobie na pożegnanie po buziaku, oficjalnym, w policzek. W tym czarnym stroju podkreślającym jej figurę wyglądała nie mniej olśniewająco niż nago. Otworzyłem drzwi i Weronika wyszła na korytarz bloku. Zatrzymała się jednak na pierwszym schodku. Spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja z ruchu jej ust wyczytałem słowo „dzięki”, po czym odwróciła się i ostatecznie zbiegła ze schodów. W ten sposób zniknęła z moich oczu i życia Karioka, tylko kilka lat starsza, bohaterka filmowa, w której podkochiwałem się jako młody chłopak.
Zamknąłem drzwi i rozejrzałem się po pustym mieszkaniu, głęboko wzdychając. Usiadłem w fotelu. Najpierw spojrzałem na puste miejsce po przeciwnej stronie stolika, a potem na butelkę po piwie. Sięgnąłem po nią, zlizując ostatnie krople z praktycznie pustej butelki. Przypomniały mi się słowa refrenu piosenki, od której to wszystko się zaczęło.
The lady in red is dancing with me, cheek to cheek / There's nobody here, it's just you and me / It's where I want to be / But I hardly know this beauty by my side / I'll never forget the way you look tonight.
Dama w czerwieni tańczy ze mną, policzek przy policzku / Nie ma tu nikogo, jedynie ty i ja / W tym miejscu tylko chcę być / Z zaledwie poznaną tą pięknością u mego boku / I nigdy nie zapomnę tego, jak dziś wyglądasz.
Ciekawe – zastanowiłem się – przyszła specjalnie, ale czy to, co wydarzyło się później, też zaplanowała, czy stało się spontanicznie. Hm. Chyba tego już się nie dowiem. Ta natura kobieca… W szkole pyskata i arogancka, a gdy nie przybierała maski hardej, gdy była sobą, okazywała się miłą sympatyczną dziewczyną, początkowo zawstydzoną swoim nagim pięknie wyrzeźbionym przez naturę ciałem, co jeszcze dodawało jej uroku. I dlaczego cały czas mówiła mi „pan”? Przy piwie przeszliśmy niby „na ty”. Jednak szybko wróciła do „pan”, mimo iż przypomniałem o „ty” w trakcie rozmowy. Może zależało jej na zachowaniu dystansu? Prawdę mówiąc, mnie też bardziej pasowało zwracać się do niej „Weronika”, a nie jak proponowała „Weronka”. Teraz to nieistotne.
Spojrzałem na wazon z kwiatami. Tak. Jedyne co zostało mi po wizycie Weroniki to zapach kobiety w sypialni, urokliwe wspomnienie i trzy piękne czerwone róże. Nagle pojawiła się w mojej głowie myśl, tak przewrotna, że niemal roześmiałem się na głos: „dla takich chwil warto być nauczycielem”.
W opowiadaniu wykorzystano fragment tekstu piosenki Chrisa de Burga „Lady In Red” w tłumaczeniu własnym.
Uczę matematyki, jak pewnie zauważyliście w liceum. Raczej jestem dobry w tym i mam dobry kontakt z młodzieżą. Być może też z powodu wieku. Tak więc siedzę i sprawdzam klasówki. Ostatnia. Weronika Z. Celowo zostawiłem ją sobie na koniec. „Panna pyskata”. Ładna, wysoka dziewczyna, dobrze zbudowana, nie taka „chudodupka” jak inne, ale też bez śladu nadwagi. I na tym właściwie kończą się jej zalety. Potrafi być pyskata, wręcz arogancka, można powiedzieć. Chociaż czy to cecha negatywna to rzecz gustu. Współcześnie może nawet zaleta ułatwiająca życie, ale dwa, trzy pokolenia wstecz byłaby nie do przyjęcia u dziewczyny. Ot taki kolejny paradoks dziejów. Uczciwie muszę jednak przyznać, że w konflikt wchodziła raczej tylko z kolegami i koleżankami z klasy, dlatego nie była przez nich zbyt lubiana, choć o wrogości też nie można było mówić, raczej o pewnej dozie niechęci. Z nauczycielami o ile mi wiadomo nie. Gdy sytuacja zaczynała robić się nieprzyjemna, wycofywała się. I te oceny z matematyki, bo z innych przedmiotów, szczególnie humanistycznych, lepiej czy gorzej, ale jakoś sobie radziła. Wahałem się co postawić. W pierwszym odruchu chciałem dać „dopuszczający”, ale już z poprzedniej klasy do tej maturalnej przeciągnąłem ją za uszy. Dlatego teraz nie mogłem postąpić inaczej, tylko pała, choć bardzo nie lubię takich sytuacji, bo oznaczają one, że poniosłem porażkę jako nauczyciel. A przegrywać nie lubię. Kto zresztą lubi. Jeszcze pierwsza klasa nie zapowiadała katastrofy. Szału nie było, ale jechała równo na trójach, a i pojedyncze czwórki się trafiały. Załamanie przyszło rok temu. Właściwie to już nie powinna być promowana do tej klasy, ale jak mówiłem, przeciągnąłem ją za uszy, licząc, że to chwilowe i dziewczyna się podniesie. Próbowałem różnych rzeczy, nawet zasugerowałem korepetycje albo poproszenie o pomoc któregoś chłopaka z klasy, który jest dobry z matematyki. Powiedziała, że się zastanowi i jak widać, zastanawia się do dzisiaj. Wiem, pała na półrocze jeszcze nie eliminuje jej. Jednak trudno sobie wyobrazić, aby przez następne półrocze zdołała nadrobić zaległości, szczególnie iż odrzuca wszelkie sugestie pomocy. A przecież to klasa maturalna.
Wtorek. Dzień rozdania klasówek. Jak zwykle wyczytywałem nazwiska, mówiłem ocenę, a delikwent odbierał pracę. W przypadku Weroniki wymieniłem tylko nazwisko. Gdy podeszła zapytałem cicho:
– Domyślasz się swojej oceny?
– Pała – szepnęła ledwo słyszalnie.
– Zgadza się – odpowiedziałem równie cicho, jak poprzednio.
Wzięła pracę, a mnie wydało się, że w jej oczach zabłysły łzy. Oddałem ostatnią pracę i kątem oka zauważyłem, jak Weronika ukradkiem ociera łzy. No, no, taka twarda dziewczyna, a jednak coś ją ruszyło. Żal mi się jej zrobiło, ale co mogłem poradzić? Jak mówiłem, próbowałem wszystkich możliwych sposobów, aby zachęcić ją do nauki. Dostała jedną szansę, nie wykorzystała jej. Nic więcej nie byłem w stanie zrobić.
Środa. No, jeszcze godzinka i do domu. Dziś nie miałem zajęć z klasą Weroniki, dlatego zdziwiło mnie, gdy po wyjściu uczniów zobaczyłem ją w drzwiach sali lekcyjnej. Z wahaniem podeszła do katedry. „Co kombinuje” – zaraz przemknęło mi przez myśl.
– Panie profesorze – powiedziała cicho, nieco chrypliwym głosem, zaraz jednak odchrząknęła i pewniejszym głosem kontynuowała – ja nie mogę… ja muszę dostać zaliczenie… skończyć szkołę… proszę, choć dwóję… błagam…
– Dałem ci już szansę – odpowiedziałem oschle, może zbyt oschle, bo dziewczyna wydawała się rzeczywiście przerażona realną możliwością nieukończenia liceum.
– Ale panie profesorze…
– Wybacz – przerwałem – ale teraz już nic nie da się zrobić. Miałaś szansę, zmarnowałaś ją. Jesteś już dorosła, powinnaś znać konsekwencje swoich czynów – rzuciłem beznamiętnie.
Zastygła nieruchomo z niezdecydowanym wyrazem na twarzy, jakby zastanawiała się nad czymś, by za moment zaczerpnąwszy powietrza w płuca odezwać się już swym charakterystycznym pewnym siebie tonem:
– Jeśli nie postawi mi pan lepszej oceny, to ja rozerwę sobie ubranie i wybiegnę z krzykiem, że chciał mnie pan zgwałcić! – emocjonalnie niemal zawołała przy ostatnich słowach.
Rzeczywiście była strasznie zdesperowana. Nie mogłem jednak tolerować takiego zachowania.
– Tak? – powiedziałem, wstając zza katedry – to już! Biegnij! – krzyknąłem, a po krótkiej przerwie gwałtownym ruchem wskazując drzwi, wręcz ryknąłem, może jednak zbyt mocno, bo dziewczyna na moment aż skuliła się ze strachu – na co czekasz!!!
Wolno opuściła oczy, przygryzając dolną wargę. Po chwili odwróciła się i zrezygnowana, ze spuszczoną głową, wyszła z klasy. No proszę, pomyślałem, nie dość, że pyskata to jeszcze szantażystka.
Czwartek. Dzwonek. Koniec zajęć z klasą pyskatej szantażystki. Patrzyłem na opuszczającą salę młodzież. Weronika wyraźnie ociągała się, czekając, aż wszyscy wyjdą. Zastanowiło mnie, co znowu kombinuje. Podeszła do mnie, gdy nikogo prócz nas już nie było. Wyglądała jednak inaczej niż jeszcze przed chwilą, gdy sala była pełna. Zniknęła ta jej charakterystyczna pewność siebie.
– Bardzo pana przepraszam – odezwała się cicho ze skruchą w głosie, spuszczając oczy – ja nigdy… nie mam pojęcia, co mi odbiło… tak strasznie mi wstyd… bardzo przepraszam… ale ja… ja muszę skończyć szkołę… tak… tak bardzo mi na tym zależy… ja zrobię wszystko, aby skończyć... rodzice… moja mama byłaby załamana… nie wiem… bardzo, bardzo przepraszam za to, co zrobiłam…
Spojrzała niepewnie na mnie. W jej oczach szkliły się łzy. Mówiąc o mamie, niemal się rozpłakała. Sprawiała wrażenie kompletnie zagubionej, co niezwykle kontrastowało z jej na co dzień manifestowaną pewnością siebie. Nie to jednak przyciągnęło moją uwagę. Gdy powiedziała „ja zrobię wszystko” coś zakiełkowało w mojej głowie.
– Mówisz, że zrobisz wszystko? – powtórzyłem jej słowa.
– Tak, panie profesorze – odpowiedziała niemal szeptem, ponownie spuszczając oczy.
Sięgnąłem po kartkę i zapisałem swój adres.
– Zobaczymy – powiedziałem, przeciągając to słowo – przyjdź do mnie w sobotę o… powiedzmy piętnastej. Weź ze sobą zeszyt, książki, wszystko, co potrzebne do nauki. Tu masz adres – mówiąc to, podałem kartkę.
Celowo nie wspomniałem o zgodzie rodziców; była już pełnoletnia i taka zgoda nie jest w tej sytuacji wymagana.
– Ale rodziców nie stać na korepetycje – miauknęła wyraźnie zaskoczona propozycją.
– Nie martw się o pieniądze, tylko przyjdź – krótko zamknąłem sprawę.
– Będę na pewno – powiedziała weselej i złapawszy kartkę, wybiegła z klasy.
Sobota. Ta sobota. Ciekawy byłem, czy się pojawi. Na wszelki wypadek zrobiłem porządek. Pół godziny wcześniej jeszcze raz sprawdziłem, czy wszystko jest na swoim miejscu. Chłopakiem bym się nie przejmował, ale dziewczyna zaraz zauważy, jeśli coś jest nie tak. Zjawiła się, można powiedzieć co do minuty. Zaprosiłem ją do salonu, choć słowo „salon” jest tu na wyrost. Po rozwodzie moje mieszkanie skurczyło się do dwóch pokoi. Jeden nawet duży jak na ten metraż, udający salon, i drugi malutki, ale w sam raz na sypialnię.
Powiem wam, że Weronika mile mnie zaskoczyła. Wzięła się solidnie do pracy. Momentami też opadała z niej maska „twardej baby” i wtedy pojawiała się miła, sympatyczna dziewczyna z pięknym uśmiechem; gdy zdołała „łyknąć” większą partię materiału czasami nawet ciesząca się jak dziecko z takiego małego sukcesu. Sądzę, że w pewnym momencie po prostu się „zacięła”, zaległości zaczęły się nawarstwiać i w końcu straciła wiarę, że może się czegoś nauczyć. Teraz jednak ciężko pracowała i robiła duże postępy. Cudów jednak nie ma, przez pół roku nie dało się nadrobić wszystkich zaległości, nawet pracując po cztery godziny w sobotnie popołudnia, a i czasami godzinę po lekcjach w szkole, ale miałem nadzieję, że przygotowałem ją wystarczająco dobrze, aby miała szansę na maturze. W trakcie tych półrocznych korepetycji dwa razy, poza wytrwałością, zaskoczyła mnie pozytywnie. To niby drobiazgi, ale ukazywały ją w innym, bardziej przyjaznym świetle. Otóż w połowie takiej sobotniej lekcji, mniej więcej po dwóch godzinach, zgłodniałem.
– Zrobię coś do jedzenia – powiedziałem do Weroniki – też coś przekąsisz, jakieś kanapki?
– Chętnie, ale ja mogę zrobić – odpowiedziała.
– Nie trzeba, poradzę sobie – rzuciłem, uśmiechając się z jej propozycji, równocześnie wstając od stołu.
– Naprawdę mogę, chciałabym… – Weronika też poderwała się na równe nogi.
– Dobrze – odpowiedziałem, widząc jej entuzjazm.
Poszliśmy do kuchni, pokazałem jej co gdzie i jak a ona zabrała się za robotę.
– Mogę wziąć pomidorka? – zapytała, buszując w lodówce.
– Oczywiście.
– A ma pan żółty ser?
– Chyba tak, poszukaj, powinien jeszcze być – i uprzedzając jej następne ewentualne pytania, dodałem – możesz użyć wszystkiego, co znajdziesz.
Feministki pewnie zmieszają mnie z błotem, ale krzątająca się po kuchni dziewczyna z uwagą przygotowująca posiłek, posyłająca co jakiś czas przyjazny uśmiech, to dla mnie naprawdę piękny widok. Widząc, że już sobie poradzi, wróciłem do pokoju. Wkrótce na stole pojawiły się dwie szklanki z parującą herbatą a zaraz po nich dwa talerzyki i talerz z małymi, takimi na pół kromki chleba kanapkami. Na każdej posmarowanej masłem znajdował się koperek i listek pietruszki, a następnie plasterek wędliny i pomidora. Na co drugiej kanapce pod wędliną był też plasterek żółtego sera. Miałem końcówkę sera, nie starczyło na wszystkie, ale zgrabnie poradziła sobie z tym problemem. Całość prezentowała się znakomicie i smakowicie niczym danie z porządnej restauracji. Sięgnąłem po tę z dodatkiem żółtego sera. Nigdy do tej pory nie jadłem wędliny razem z serem i takimi dodatkami, nie wpadłem na taki pomysł i muszę przyznać, że taka kombinacja bardzo mi posmakowała.
– Tak pięknie podane kanapki smakują o wiele lepiej – skomplementowałem wysiłki Weroniki.
Nie odpowiedziała, ale szeroko się uśmiechnęła wyraźnie zadowolona. Innym razem przyniosła spory kawał sernika. Pochwaliła się, że sama upiekła. Jeżeli to prawda, to trzeba przyznać, że dziewczyna ma talent.
Niedługo przed maturą. Wchodzę do pokoju nauczycielskiego, a tam akurat tylko wychowawca klasy Weroniki.
– Widzę, że kolega wziął za dupę naszą pyskatą Weronikę Z. – rzucił w moim kierunku z chytrym uśmieszkiem.
Już chciałem zaprotestować...
– Spokojnie – zaśmiał się – to tylko przenośnia. No proszę – kontynuował już poważniej – dzięki twoim korepetycjom „panna pyskata” ma szansę na zrobienie matury. To się chwali, kolego, to się chwali… i to jeszcze za darmo. A dziewczyna nie ma łatwego życia. Ojciec bez pracy, nadużywający alkoholu, matka pracuje jako sprzątaczka, zaharowuje się, aby utrzymać rodzinę i zapewnić córce lepszą przyszłość. No i dzięki tobie teraz ma szansę na tę lepszą przyszłość. – Mijając mnie w drodze do wyjścia, poklepał jeszcze po ramieniu, dodając z uznaniem: – Dobra robota kolego.
Wakacje. Ciepłe, ale nie gorące sobotnie popołudnie około połowy lipca. Po przedwczorajszej burzy ochłodziło się, chociaż w mieszkaniu jeszcze wczoraj panowała duchota. Nic dziwnego, dominujące w ostatnich dniach nieznośne upały zrobiły swoje. Ponieważ dziś już było przyzwoicie, zdecydowałem zabrać się za zaniedbane ostatnio porządki w mieszkaniu. Po tej stresującej pracy wziąłem odprężający prysznic i zasiadłem w fotelu. Na zegarze akurat była 14:37, wreszcie nadszedł czas na popołudniowo-wieczorne nicnierobienie. Sto procent relaksu. Sięgnąłem po piątkową gazetę, której dziwnym trafem nie zdołałem jeszcze przeczytać. Przejrzałem najbardziej interesujące mnie artykuły, zaczynając od ostatniej strony ze sportem, a potem stopniowo cofałem się, aby zakończyć czytanie na pierwszej. Składając gazetę, spojrzałem na zegar: 14:58. O właśnie, zaraz będą wiadomości w radiu. Wstałem, włączyłem odbiornik i usiadłem ponownie. Wiadomości trwały w najlepsze, gdy niespodziewanie odezwał się sygnał domofonu. Cholera, pomyślałem poirytowany, akurat w czasie wiadomości, nie mógł ten ktoś zadzwonić parę minut później? Zaraz jednak przypomniałem sobie, że nikogo nie oczekuję, być może to jakiś roznosiciel ulotek się dobija. Zdecydowałem nie ruszać się z fotela. Jednak po pół minucie, mniej więcej, dzwonek odezwał się ponownie, tym razem pobudzając moją ciekawość na tyle, abym podszedł do domofonu.
– Słucham – rzuciłem do mikrofonu.
– To ja, Weronika, pana była uczennica. Mogę na chwilę wejść?
– Proszę – odpowiedziałem z ociąganiem, naciskając stosowny przycisk domofonu.
A ta, co znowu? – zastanowiłem się. Jednak co niby miałaby kombinować, jest pełnoletnia i nie jest już moją uczennicą. Zaraz się okaże, pomyślałem zaintrygowany.
– Proszę – rzuciłem, otwierając drzwi od mieszkania, zanim zdążyła zapukać.
– Dzień dobry – odezwała się z uśmiechem, wchodząc.
Trzymała w ręku trzy piękne czerwone róże. Na sobie miała czarną obcisłą bluzkę podkreślającą jej biust, naprawdę kształtny, dość duży, ale bez przesady. Wyjątkowo harmonijnie komponował się z całą jej sylwetką. Do tego eleganckie, dopasowane dżinsy, również czarne. Na koniec butki dla kontrastu białe, sportowe. Mimo braku kosztownych świecidełek, z tymi czerwonymi różami na tle czarnego stroju wyglądała zjawiskowo, niczym kilka lat starsza Karioka.
– Chciałam bardzo, bardzo, bardzo panu podziękować za wszystko, co pan profesor dla mnie zrobił. Nie wiem, co by było… a teraz mogę dalej się uczyć i... mam jakąś perspektywę na przyszłość…
Nieco zmieszała się przy ostatnich słowach, a i ja uśmiechnąłem nad ich górnolotnością.
– Proszę – z uroczym uśmiechem podała mi kwiaty.
– Dzięki – odpowiedziałem, cmokając ją w policzek – ale to przede wszystkim twoja zasługa. Gdybyś wytrwale nie pracowała, to nic by z tego nie wyszło.
– Może i tak… – powiedziała z wyjątkowym jak na nią zakłopotaniem, dodając jednak zaraz z większą pewnością siebie – ale i tak panu bardzo dziękuję. – Mówiąc to, odgarnęła włosy z twarzy, na której ponownie się pojawił ten uroczy uśmiech, zaświadczający o prawdziwości wypowiadanych słów.
– Może wejdziesz na trochę, zapraszam – wskazałem ręką drzwi salonu, choć Weronika doskonale znała drogę.
– Nie będę przeszkadzała? – spłoszyła się.
– Ależ skąd! Jestem sam.
Na dźwięk tych słów dziewczyna rzuciła się do butów.
– Nie zdejmuj, tak przejdź.
– Nieee, nie chcę nabrudzić – usłyszałem jej głos odbity od podłogi.
Zamierzałem skontrować jej wypowiedź, ale zręcznie i szybko zdjęła buty więc moja kontra stała się bezprzedmiotowa.
– Przejdź – tylko powtórzyłem – a ja wstawię te piękne róże do wazonu.
Zauważyłem, że zaraz po słowach „piękne róże” moja była uczennica rozpromieniła się, najwyraźniej zadowolona, że mi się spodobały. No proszę – pomyślałem – jak niewiele do szczęścia potrzeba młodym panienkom. Swoją drogą, kiedy to ja ostatnio dostałem kwiaty od kobiety ot tak, bez powodu? Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć. Nie liczę tu oficjalnych uroczystości. Weronika poszła do pokoju, a ja do łazienki, złapawszy wcześniej odpowiedni wazon. Nalałem do środka wody i wstawiając kwiaty, udałem się do pokoju. Postawiłem na stoliku, równocześnie siadając w fotelu. Po przeciwnej stronie, także w fotelu, usadowiła się już wcześniej Weronika. Zaraz! Co ze mnie za gospodarz! – skarciłem się w myślach.
– Napijesz się czegoś – zapytałem – kawa, herbata, piwo…
– Może być piwo – uśmiechnęła się.
Powędrowałem do kuchni. Wyciągnąłem z lodówki dwie butelki piwa i po krótkim wahaniu również dwie specjalne szklanki do piwa. Przydałoby się coś do poczęstowania – pomyślałem jeszcze. Nie spodziewałem się gości, ale na szczęście miałem żelazną rezerwę w postaci krążka sękacza, który zaraz trafił w kawałkach na talerz. Wszystko to razem oczywiście trafiło na stolik w salonie.
Rozmawialiśmy, popijając piwo o… w sumie o wszystkim i niczym, o przysłowiowej „dupie Maryni”, słuchając sączącej się z radia muzyki. Gdzieś po dwudziestu, trzydziestu minutach popłynęły pierwsze jakże charakterystyczne takty „Lady In Red” Chrisa de Burga. I chociaż Weronika była „panną w czerni”, a nie „damą w czerwieni” to gdy piosenka rozbrzmiała na dobre, zapytałem:
– Zatańczysz?
– Chętnie – odpowiedziała; nawet nie wydawała się zaskoczona propozycją.
Początkowo tańczyliśmy „oficjalnie”, ale szybko Weronika zaczęła się przytulać, opierając głowę na moim ramieniu.
– Lubisz taką muzykę? – zapytałem, zagłuszając słowa prezentera radiowego.
– Aha – odpowiedziała, spoglądając na mnie i lekko potrząsając głową, burząc włosy.
– Zaczekaj – powiedziałem, podchodząc do sprzętu grającego.
– Co to za płyta? – zapytała, zaglądając mi przez ramię, gdy wkładałem krążek do odtwarzacza CD.
– Taka moja składanka – rzuciłem, naciskając przycisk „play”.
Odwróciłem się, odruchowo łapiąc ją za ramiona. Stała tuż za mną i chciałem, aby zrobiła mi przejście. Dziewczyna jednak się nie ruszyła.
Było w niej coś, co nakazało mi poniechać tego manewru, jednocześnie instynktownie powodując skupienie na niej uwagi. W świetle wpadającego przez nieco przysłonięte okno, może nie zachodzącego, ale już popołudniowego słońca, kładącego się jasnymi plamami na podłodze i meblach, bezsilnie próbującego dosięgnąć nas, Weronika, stojąc tak spokojnie, w niewielkim rozkroku, wyglądała nieziemsko. Lekka niepewność, która emanowała z jej błękitnych oczu, wydawała się jeszcze bardziej dodawać uroku, czyniąc wrażenie delikatnej istoty, którą łatwo można by zranić nieprzemyślanym gestem. Karioka – przemknęło mi ponownie przez myśl. Przesunąłem dłonie wzdłuż jej ramion, niemal do samych jej dłoni, celowo zahaczając nadgarstkami o piersi. Nie zareagowała, wydawała się niewzruszona. Przesunąłem w przeciwnym kierunku, tym razem zatrzymując się na wysokości piersi. Spojrzałem w oczy, w których nadal widać było tę wcześniejszą niepewność, ale teraz też jakby z odcieniem oczekiwania na coś, na coś więcej, a czego jakby się obawiała. Powoli przesunąłem dłonie, zakrywając nimi jej miękkie, ale równocześnie sprężyste piersi. W dalszym ciągu wydawała się niewzruszona, tylko niewielki ruch ust, rozchylenie ich na moment i zmiana rytmu oddechu świadczyło, że zrobiło to na niej wrażenie. Poruszałem dłońmi, a raczej palcami niezwykle ostrożnie, bojąc się spłoszyć czegoś bardzo ulotnego, tak bardzo ulotnego, że prawie niezauważalnego, prawie niewyczuwalnego, magicznego, a co pojawiło się między nami. Ta magia zaczęła stopniowo przybierać na sile, stając się widoczną siłą, wręcz dotykalną. Głębszy oddech dziewczyny był już nie tylko dostrzegalny, ale niemal z każdym ruchem moich dłoni słyszalny. Przesunąłem ręce na plecy, przyciągając ją do siebie. Poddała się temu z miękko, tylko na początku, na chwilę, z wyczuwalnym niewielkim oporem czy też może wahaniem. Musnąłem na krótko jej usta swoimi, a uznając brak reakcji dziewczyny za akceptację, ponownie przywarłem, już mocniej. Miękko, powoli rozchyliła ząbki, wpuszczając mnie w siebie. Nasze języki najpierw dotknęły się, jakby na przywitanie dwojga nieznajomych, by wkrótce spleść się, tworząc ze sobą jedność. Po minucie, dwóch, a może trzech, odsunąłem się odrobinę. Znów spojrzałem w ten jej błękit oczu, który zdawał się teraz lśnić jeszcze większym blaskiem. Uśmiechała się delikatnie, jakby nadal oczekując czegoś więcej, tym razem jednak bardziej z akceptacją niż niepewnością. Wsunąłem dłonie pod jej bluzkę. Pieszcząc talię, brzuch i plecy, czując pod dłońmi nagie aksamitne ciało, sprawiałem jej i sobie coraz większą przyjemność, równocześnie wsłucһując się w coraz to częstsze westchnienia dziewczyny. Przesunąłem ręce na jej piersi, jeszcze osłonięte stanikiem. Drgnęła, wydając z siebie cichy pomruk. Podniecenie osiągnęło już taki poziom, w którym zwykłe pieszczoty stały się niewystarczające. Podciągnąłem jej bluzkę. Sama pomogła mi ją zdjąć. Nie zaskoczyła mnie widokiem czarnego stanika, spodziewałem się tego. Zapragnąłem poznać resztę jej bielizny. To był imperatyw, w tej chwili inna droga zdawała się nie istnieć. Ostrożnie odpiąłem guzik jej spodni. Wydała z siebie krótki i cichy odgłos zaskoczenia, równocześnie koncentrując wzrok na miejscu akcji. Nie mogła jednak być zaskoczona tym, co ja nieśpiesznie wykonywałem. Może nie było to zaskoczenie, tylko zdziwienie przed czymś nowym, nieznanym, ale przyjemnym, a może tylko przyjemnym. Powoli przesunąłem suwak zamka, rozpinając całkowicie jej spodnie. Obserwowała z uśmiechem zaciekawienia, co robię, jakby to był zupełnie nowy dla niej widok. Spod rozpiętych spodni wychynęły, tak jak sądziłem, majteczki w takim samym kolorze jak stanik i reszta jej ubrania. Nie wytrzymałem, złapałem Weronikę za tyłek i przyciągnąłem, przyciskając do siebie. Poddała się temu gestowi podobnie miękko jak poprzednio, tym razem jednak z cichym pomrukiem podniecenia czy też może ponownie zaskoczenia, a może jedno i drugie. Nie byłem w stanie tego jednoznacznie odczytać. Kolejny raz nasze usta na kilka minut przywarły do siebie, języki rozpoczęły niemy taniec, a moje dłonie ugniatać i pieścić pośladki dziewczyny, czasami wędrując po plecach.
Jak już tymczasowo nasyciliśmy się swoją namiętnością, zacząłem ściągać spodnie z tyłeczka Weroniki, tak pięknie jeszcze przed chwilą układającego się w moich dłoniach, w dotyku zdającego się promieniować erotycznym gorącem. Powtórnie Weronika sama dokończyła zdejmowania, po czym starannie złożyła je w kostkę, kładąc na fotelu obok wiszącej na oparciu bluzki. W tym czasie podziwiałem jej piękne ciało, od czubków stóp, poprzez seksownie wyrzeźbione uda, niezwykle kobiece biodra, młodzieńcze piersi ukrywające się pod skrawkiem materiału, aż po szyję, twarz z ciepłymi błękitnymi oczami wypełnionymi namiętnością z odcieniem niepewności a równocześnie oczekiwania, kończąc na miękko opadających na ramiona ciemnobrązowych włosach. Nie dała mi jednak dużo czasu na podziwianie siebie, bo gdy uporała się ze spodniami i ponownie stanęła przede mną, po chwili jak mi się wydało wahania, niespodziewanie sięgnęła rękami za plecy. Rozpięła stanik i powoli, ale bez teatralności, zdjęła, a zaraz potem równie nieśpiesznie, figi. Nic już nie zakrywało choćby skrawka jej niezwykle kobiecego ciała. Nie miała nic do ukrycia i co więcej, sprawiała wrażenie, że nie chce mieć. Piersi zakończone przepięknie niemal brązowymi kręgami, wraz z oddechem zdradzające stan podniecenia, i czarny ewidentnie zadbany trójkąt między udami dyskretnie wskazujący ukryte w głębi clou kobiecości. Penis naparł mocniej na spodnie. Zafascynowany widokiem tej niezwykłej, nieziemskiej istoty, dopiero teraz uświadomiłem sobie ten istniejący od jakiegoś czasu wzwód. Silniejsze naparcie na spodnie członka zasugerowało mi też, że patrzenie, dotykanie, pieszczenie i całowanie tej nagiej, zdawałoby się nieco zagubionej i niezwykle delikatnej istoty, to teraz za mało.
– Chodź – szepnąłem, łapiąc jej dłoń w swoją i pociągając za sobą.
Poddała się jak w poprzednich sytuacjach, z tą swoją wydawałoby się charakterystyczną miękkością. W pierwszej chwili stawiała niewielki opór, wynikający z niezdecydowania, a przynajmniej takie miałem wrażenie, po czym ten opór niemal natychmiast zanikał.
Zaprowadziłem ją do sypialni. Usiadła niepewnie na łóżku, patrząc, jak się rozbieram. Gdy uwolniłem się z tekstyliów, Weronika, przesuwając oczy w dół, gwałtownie westchnęła na ten widok, rozchylając odrobinę usta. Obszedłem łóżko, aby wejść do niego z drugiej strony i przy okazji dyskretnie uchylić szufladkę, w której przechowywałem prezerwatywy. Weronika cały czas śledziła ten manewr obchodzenia, nie spuszczając wzroku z mojego w pełnym wzwodzie członka. Uśmiechnąłem się, widząc tą jej fascynację, jakby oglądała coś takiego pierwszy raz, tym bardziej że pod tym względem jestem zbudowany, można rzec, statystycznie. W tym momencie wpadło mi do głowy coś śmiesznego i głupiego zarazem.
– Potrafiłabyś obliczyć obwód? – Nie mogłem się powstrzymać od tego pytania.
– Co... – w pierwszym momencie nie załapała – aha... – wydało mi się, że jej policzki lekko się zarumieniły – a.... a... obwód równa się pi razy d, gdzie d to średnica – dokończyła już rozbawiona, prawie chichocząc, ale wyraźnie zadowolona z odpowiedzi.
– Dobrze! – zaśmiałem się, siadając na łóżku. – Połóż się – szepnąłem moment później, prawie do ucha dziewczyny, pociągając ją z tyłu za ramiona.
Zaraz jak tylko opadła na plecy zająłem się jej piersiami, pieszcząc, całując i przygryzając te pięknie sterczące wypustki na środku kształtnych półkul. Wkrótce zająłem się ustami dziewczyny, łapczywie je pochłaniając, aż do momentu, gdy mój język zagłębił się w ich wnętrzu. Rękę, która do tej pory ugniatała nie mniej łapczywie, śmiało można powiedzieć, w pełni kobiece, dojrzałe i nadzwyczaj seksownie ukształtowane piersi, teraz przesunąłem w dół, zbliżając się do łona Weroniki. Na chwilę zatrzymałem się na jej brzuchu, gładząc go. Ten dotyk zdawał się mi wyjątkowo przyjemny, a może to bliskość gorącej i jak przypuszczałem wilgotnej szparki, tak na mnie podziałał, tego ostatniego bastionu kobiecości, jeszcze niezdobytego przeze mnie. Delektowałem się tą bliskością i tym, co miało zaraz nieuchronnie nastąpić. Zsunąłem dłoń jeszcze niżej, zanurzając palce we włosach łonowych. Dziewczyna drgnęła, wydając z siebie krótkie westchnienie, jakby ruch mojej dłoni ją zaskoczył, chociaż od dłuższego czasu ten zamiar był wyraźnie sygnalizowany. Mierzwiłem włoski mile łaskoczące moje palce, pieszcząc zarazem wzgórek Wenery, wyraźnie sprawiając jej tymi pieszczotami przyjemność. Dlatego zdumiała mnie jej reakcja, gdy wsunąłem dłoń dalej, między nogi, tam, gdzie czaiła się wilgoć. Weronika wyrwała się, dość gwałtownie siadając, powstrzymując mnie od dalszego zwiedzania jej zakamarków ciała. Spojrzałem zdziwiony. Rzuciła mi krótkie, niepewne spojrzenie, zaraz wbijając wzrok w pościel.
Zapadła na krótko kamienna cisza. Już chciałem zapytać, co się stało, gdy usłyszałem jej głos.
– Będzie się pan profesor ze mnie śmiał – powiedziała cicho, patrząc w jakiś punkt pościeli, jakby było tam coś szczególnie ciekawego.
Uśmiechnąłem się, słysząc słowa „pan profesor”, które z pewnością wypowiedziała pod wpływem emocji, nieświadomie, z przyzwyczajenia.
– Już się pan śmieje – mruknęła zażenowana, ponownie spojrzawszy na mnie, na moment odrywając wzrok od pościeli.
– Nie śmieję się – odpowiedziałem, robiąc bardziej poważną minę, by dodatkowo nie zawstydzać dziewczyny. – No mów, czekam.
Za późno ugryzłem się w język. Niepotrzebnie z nauczycielskiego przyzwyczajenia dodałem to „czekam” i w ogóle powinienem łagodniej ją zachęcić, aby się nie spłoszyła, a w każdym razie, aby jej nie utrudniać tego, co zamierzała powiedzieć.
– Bo ja... – pisnęła – będzie się pan ze mnie śmiał… ale ja jeszcze tego nie robiłam – dokończyła z zażenowaniem w głosie.
– Jesteś dziewicą?
Pokiwała nieznacznie głową na potwierdzenie, subtelnie się przy tym rumieniąc.
– Jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić – odezwałam się.
– Ale ja chcę! – dobitnie powiedziała, wykonując charakterystyczny ruch głową potwierdzający jej determinację. Zaraz łypnęła na mnie, dodając niepewnym głosem – tylko…
– Boisz się? – dokończyłem za nią.
Potrząsnęła głową na potwierdzenie, tym razem energiczniej, burząc włosy, po chwili dodając:
– Chyba tak, ale tylko troszeczkę, no bo nie wiem... – plątała się, jakby w ten sposób chciała uciszyć własne obawy a równocześnie zapewnić, że nie muszę się nimi przejmować.
– Widzisz – powiedziałem, obejmując ją i przytulając do siebie – seks to bardzo piękne przeżycie i nie trzeba się go bać, ale muszą go pragnąć obie strony. Inaczej piękno się nie pojawi. Wręcz przeciwnie, uprawiany na siłę może być nieprzyjemny, w skrajnych przypadkach być przyczyną traumy.
Znowu odezwała się we mnie dusza belfra. Aby szybko zakończyć temat i jakoś dodać pewności dziewczynie albo raczej poczucia bezpieczeństwa szybko rzuciłem:
– Jeśli będziesz czuła, że nie możesz, nie dasz rady, to w każdej chwili będziesz mogła się wycofać. Ja się nie pogniewam – uśmiechnąłem się, lekko ją ściskając dla dodania otuchy i muskając ustami policzek, choć nadal obserwując tajemnicze miejsce na pościeli, chyba tego uśmiechu nie dostrzegła.
– Naprawdę? – odezwała się nieśmiało po krótkiej pauzie.
– Naprawdę, naprawdę. Zrozumiałaś, co powiedziałem? – dodałem dla upewnienia się, czy mnie słuchała.
– Tak… – westchnęła głębiej, po czym obdarzając mnie tym swoim pięknym uśmiechem, dodała z większą pewnością w głosie – dobrze.
Nachyliłem się, całując w usta. Wolną ręką bez ociągania złapałem Weronikę za cycek, który zdawał się wręcz o to prosić, po trochu też z obawy, by mi jednak nie uciekła z łóżka i oczywiście dla przyjemności mojej i jej, co dziewczyna skwitowała pomrukiem zadowolenia, nie przerywając pocałunku. Cały czas jednak siedziała, dlatego w pewnym momencie uznałem, że pora to zmienić. Przesunąłem się bliżej jej nóg i pociągnąłem dość gwałtownie za nie, przy okazji trochę rozchylając, aby dostrzec dokładniej ten jej ostatni atut, który, takie odniosłem przynajmniej wrażenie, próbowała do tej pory ukrywać, starając się trzymać złączone uda. Weronika z piskiem wyłożyła się na plecy, a wtedy zupełnie nie krępując się, nakryłem dłonią cipkę, całkowicie dostępną z powodu pozycji, w jakiej tracąc równowagę, nagle się znalazła. Macałem ją między tymi jej seksownymi udami, w najczulszych miejscach, a w tym czasie dziewczyna wiła się i chichotała, jakby akurat tam miała największe łaskotki. Stopniowo te jej zachowanie się zmieniało. W miarę narastania podniecenia przestawała wiercić się i chichotać, aż podniecenie zdominowało ją całą. Muszę się wam przyznać, że nie ma dla mnie piękniejszego widoku od podnieconej kobiety. A móc obserwować i czuć narastanie podniecenia to mistrzostwo świata. Gdy położyłem rękę na jej szparce, była praktycznie sucha. W miarę upływu czasu, pieszczot, stawała się coraz bardziej wilgotna, aby pod koniec, nie waham użyć tego określania, stać się już mokrą. Widzieć i czuć… tak, to zawsze jest niezwykłe wrażenie. Jej zamykające się oczy i oddech uwierzytelniały stan podniecenia, który osiągnęła, była już gotowa, aby przyjąć mnie w sobie. Najwyższy czas. Zabezpieczyłem się i zacząłem wsuwać się w jej otwór, łatwo dostępny teraz między rozchylonymi i ugiętymi nogami dziewczyny. Dopiero za drugim czy trzecim pchnięciu, bardziej energicznym, doszło do przerwania błony dziewiczej. Weronika drgnęła, a z jej ust wydobył się bardziej pomruk niż jęk czy okrzyk. Zbliżając się do finału, znacząco przyspieszyłem. Wkrótce zacisnęła palce na mnie, niemal do bólu. Z jej ust wyrwało się ciche „ach, ach, ach”, by wkrótce przemienić się dłuższe i głośniejsze „aaaaach”. Niebawem i ja wydałem z siebie gardłowy pomruk, osiągnąwszy orgazm. Na moment oboje znieruchomieliśmy niczym kamienne posągi, by po paru chwilach opaść bezwładnie na pościel obok siebie, ciężko dysząc. Weronika nie wytrzymała i po kilku sekundach przytuliła się do mnie, aby po paru następnych odskoczyć.
– Za gorąco mi – wydyszała, ocierając pot z czoła.
Stopniowo, powoli nasze oddechy się normowały.
– Pewnie chcesz wskoczyć pod prysznic – domyślnie zauważyłem, gdy oddech dziewczyny powrócił jako tako do normy.
– Chętnie – odpowiedziała – ale jeszcze trochę poleżę… jestem wykończona – spojrzała na mnie wyraźnie zadowolona. Po następnych kilku sekundach dodając, patrząc już w sufit – ależ to było niesamowite.
Uśmiechnąłem się do wciąż przeżywającej swój pierwszy raz panienki.
– To może najpierw ja, jeśli nie masz nic przeciwko temu – szepnąłem, głaszcząc Weronikę po spoconym brzuszku.
– Aha – uśmiechnęła się – ja jeszcze trochę poleżę, tak mi dobrze – mruknęła, seksownie wyginając przy ostatnich słowach ciało niczym młoda kotka.
Zanim jednak pobiegłem pod prysznic, przesunąłem rękę na jej piersi, równocześnie składając na ustach długi pocałunek rzecz jasna z języczkiem.
Gdy wróciłem leżała na plecach z przymkniętymi oczami.
– To teraz ja – odezwała się, otwierając oczy, usłyszawszy, że podchodzę do łóżka.
– Proszę bardzo – odpowiedziałem.
Zaprowadziłem naguskę do łazienki, aby pokazać co i jak.
– Tu masz ręcznik, a tu żel pod prysznic. – Podałem żel dla kobiet. – A tam – wskazałem ręką półkę – szampon do włosów, jeśli chcesz umyć. Mogę przynieść suszarkę.
– Nieee, nie trzeba.
– To tam masz czepek, nie zamoczysz sobie włosów.
– Fajnie – ucieszyła się.
Skąd te damskie akcesoria u mnie? Na wstępie wspomniałem o odwiedzających mnie od czasu do czasu paniach, a te lubią się wygodnie pluskać. Musiałem być przygotowany na takie okazje, aby nie kręciły nosem z powodu braku czegoś. Zostawiłem Weronikę sam na sam z prysznicem i wróciłem do sypialni, po drodze przełączając sprzęt grający z powrotem na radio. Może specjalnej potrzeby nie było, ale zmieniłem pościel. Zawsze to przyjemniej po kąpieli położyć się w świeżej. Pozostało mi tylko czekać na Weronikę. Wkrótce przybiegła odświeżona i wesoła, wskakując od razu do łóżka i nakrywając się kołderką a właściwie cienkim kocykiem w poszwie udającym kołdrę.
– Oj, nawet ci się nie przyjrzałem – mruknąłem zawiedziony.
– Wstydzę się – odmruknęła.
Więcej w tym było kokieterii niż prawdziwego wstydu.
– Nie masz czego – prowokowałem – jesteś piękną dziewczyną.
– Nieprawda.
– Nie mów, że o tym nie wiesz – spojrzałem na nią nieco zdziwiony.
– No wiem, że jestem ładna – miauknęła z odrobiną wstydu w głosie, a może nadal to była kokieteria – ale… ale jestem całkiem zwykłą dziewczyną – dokończyła cicho, gładząc palcami brzeg kołdry.
– Nieprawda! – zawołałem, odsuwając kołdrę i łaskocząc Weronikę, a ta ponownie zaczęła się wiercić i chichotać.
Koniec łaskotkom położył kolejny jakże namiętny pocałunek połączony z obmacywaniem tych cudownie jędrnych piersi dziewczęcia, oczywiście ku jej i mojemu zadowoleniu. Niestety, po wszystkim Weronika ponownie zakryła je kołdrą, z czego jak można się domyślić, nie byłem zbyt zadowolony. Jednakże pewnie zauważyła wcześniej, jak bardzo mi się podobały, bo gdy oboje, jakiś czas leżeliśmy na plecach, oddając się nicnierobieniu, powiedziała:
– Naprawdę podobają się panu moje piersi? – Delikatnie przesunęła palcami po kołdrze, jakby chciała wygładzić fałdki w miejscu, w którym pod ową kołdrą kryły się jej piersi.
– Jasne, są piękne.
– Przecież to zwykłe cycki, nie ma w nich nic ciekawego – rzuciła z udawanym zdziwieniem, podnosząc brzeg kołdry i usiłując zajrzeć pod nią.
– Dla ciebie może i nic ciekawego, dla mnie jednak... – powiedziałem, robiąc na moment duże oczy do dziewczyny. – No pokaż je, nie zakrywaj – zachęciłem.
Położyła się na boku w moim kierunku i powoli odsunęła kołderkę, ukazując dwie cudowne półkule, które potrafiły tak seksownie falować, gdy dziewczyna się poruszała.
– Wstydzę się! – po paru sekundach zawołała, chichocząc i zaraz się zasłaniając.
Niedługo potem niespodziewanie przytuliła się mocno, obejmując mnie i kładąc głowę na torsie. Przylgnęła dosłownie całym ciałem, nawet cipką.
– Tak mi dobrze – mruknęła, wzdychając.
Wplotłem palce w jej włosy, ostrożnie gładząc od czasu do czasu.
– Ostatni raz tak dobrze mi było, jak byłam mała – kontynuowała gdzieś po pół minucie ciszy – później, gdy miałam dwanaście lat, zaczęło robić gorzej. Tato coraz częściej wracał pijany. Awantury… Bardzo to przeżywałam… Dwanaście lat, powinnam mieć szczęśliwe życie, ale było coraz gorzej. Jakiś rok później tato przez ten alkohol stracił pracę. Zdarzyło mu się nawet uderzyć mamę… początkowo stawałam w jej obronie, ale przynosiło to odwrotny skutek. Mnie nigdy nie uderzył, ale za mnie dostawało się mamie… awantura była jeszcze większa… więc tylko siedziałam w naszym pokoju, moim i mamy, i płakałam… czasami długo – tu wydało mi się, że pociągnęła nosem – gdy miałam trzynaście lat, prawie czternaście, tato raz wrócił pijany i wściekły. Nie miał pracy, czasami coś dorywczo… nie wiem, co się stało, ale był wściekły, nigdy go o to nie zapytałam… może coś nie wyszło z pracą… mama akurat robiła kolację w kuchni, a ja jej pomagałam… zaczął się awanturować, że w niczym mu nie pomaga... mama... i że nie ma z niej pożytku… w pewnej chwili pchnął mamę przodem na stół… przycisnął do stołu… zadarł spódnicę i prawie zerwał majtki… rozpiął rozporek i wyjął… mama tylko krzyknęła do mnie „uciekaj, nie patrz, wyjdź stąd”. – Weronika westchnęła, pociągając już wyraźnie nosem i po krótkiej przerwie kontynuowała: – Posłuchałam. Uciekłam do swojego pokoju. Byłam cała roztrzęsiona... Nie musiałam patrzeć… nie mogłam. I tak wiedziałam, co się dzieje, miałam prawie czternaście lat… ale… wtedy tak strasznie się bałam… nigdy dotąd tak bardzo… a później strasznie wściekła i bezradna zarazem… najgorszy był ten strach i poczucie bezradności… słyszałam krzyki mamy i te straszne odgłosy ojca i nic nie mogłam poradzić... miałam trzynaście lat. – Przerwała na trochę, a ja zauważyłem, że ukradkiem ociera łzy. – Od tego czasu ojciec unika awantur, nie znaczy, że ich nie ma, ale rzadko i nie dochodzi do rękoczynów. Rzadko też od tego momentu ze sobą rozmawiają. Stali się sobie obcy. Ja… ja nigdy nie chciałabym tak żyć. Nie pozwolę na to. Już lepiej być samą. Szkoda mi tylko mamy. Utrzymuje mnie i ojca. Chciałabym już pracować. Wynajęłabym mieszkanie i zabrała do siebie mamę, aby nie musiała więcej tak się męczyć… ale mama mówi, że najpierw muszę zdobyć wykształcenie, zawód, abym była samodzielna… i nie musiała… – tu chlipnęła, najwyraźniej nie mogąc dokończyć zdania.
– Masz mądrą mamę – powiedziałem, komentując ostatnie jej słowa, choć tak naprawdę nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
Po dłuższej chwili podniosła się, siadając. Otarła dłońmi mokre od łez oczy i pociągając nosem, ledwo powstrzymując się od płaczu, powiedziała:
– Przepraszam... strasznie pana przepraszam, nie powinnam takich rzeczy gadać… ale tak mi było dobrze, że musiałam się wygadać… musiałam to komuś powiedzieć, już nie mogłam… przepraszam... – i się rozpłakała.
Usiadłem obok, przytulając szlochającą dziewczynę do siebie.
– Już dobrze – szepnąłem, głaszcząc ją po głowie – czasami warto się tak wygadać i wypłakać. To pomaga.
Powoli się uspokajała. W końcu odsunęła się ode mnie i jeszcze z wilgotnymi oczami, ale już z malującym się na twarzy uśmiechem zabarwionym jednak lekkim wstydem, powiedziała:
– Ale odwaliłam scenę. Trochę mi głupio… nie powinnam…
– Nic nie szkodzi – też się uśmiechnąłem.
– No bo pan był… jest dla mnie taki dobry, chyba do końca życia nie odwdzięczę się za to wszystko.
– Bez przesady – poczochrałem jej włosy – sama sobie to wszystko zawdzięczasz. Ja tylko ci pomogłem, resztę zrobiłaś sama.
– Ale i tak jestem wdzięczna, wdzięczna, wdzięcz... – rzuciła przekornie.
Nie dokończyła mówić, bo zakryłem dłonią jej usta.
– Ciii – syknąłem.
Przez pewien czas patrzyliśmy sobie w oczy. Siedziała spokojnie, nieruchomo, jakby zakrycie ust dłonią pozbawiło ją jakiejkolwiek możliwości ruchu, zastygła niczym rzeźba jakiejś piękności doskonałego artysty sprzed lat. Jedynie oddech i co jakiś czas szybkie mrugnięcia oczu zdradzały, że jest żywą istotą. Powoli zabrałem rękę. Nadal spokojnie patrzyła na mnie, już się nie odzywając.
– Piękna z ciebie dziewczyna – szepnąłem.
– Nieprawda, całkiem zwykła – odszepnęła przekornie.
– Ja wiem lepiej – znowu szepnąłem, ale tym razem nie dałem jej czasu na odpowiedź, całując w usta.
Odwzajemniła pocałunek z tym swoim charakterystycznym pomrukiem zadowolenia, co już zdążyłem zauważyć. Nie przerywając pocałunku, złapała mnie za rękę i zakryła nią swój lewy cycuszek, przyciskając moją dłoń swoją, po chwili delikatnie ją pieszcząc koniuszkami palców. Muskając jedną jej pierś, równocześnie przeniosłem się z pocałunkami na drugą. Aż syknęła z podniecenia, gdy polizałem i przygryzłem sutek. Schodziłem z pocałunkami coraz niżej, w tym samym czasie moja ręka zaczęła błądzić po biodrze a wkrótce po udzie dziewczyny. Czułem i widziałem ponownie narastające w niej napięcie erotyczne. Całowałem aksamitne uda, a ręka w tym czasie pieściła je od spodu. Gdy spróbowałem wsunąć ją między nie, blisko, bardzo blisko jej gorącego kwiatu, tym razem sama rozchyliła nogi. Przesunąłem dłonią po jego płatkach. Cała zadrżała, wydając z siebie mocne westchnienie rozkoszy. Trochę pobawiłem się wzgórkiem Wenery, wiedząc już, jaką sprawia to jej przyjemność. Cicho wzdychała, równocześnie odrobinę wyginając ciało. Na mnie to wszystko, te ekscytująco łaskoczące dłoń jej włoski łonowe, westchnienia i zapach podnieconej kobiety pobudziły do bardziej intensywnego działania. Wręcz zmuszały do dalszych działań. Przylgnąłem ustami do jej w pełni rozkwitłego kwiatu, wsuwając język w jego wnętrze. Szarpnęła się z głośnym okrzykiem. Spojrzałem a nią.
– To nic, tylko się nie spodziewałam, że będzie to aż takie przyjemne – szepnęła, a właściwie wydyszała – chcę jeszcze – dodała po krótkim wahaniu.
Ponownie wsunąłem głowę między jej mocno rozchylone uda. Pieszcząc ją tak, zorientowałem się, że silniej reagowała na dotykanie płatków jej kwiatu i zaglądanie językiem do jego wnętrza, słabiej na zabawę z łechtaczką. Skupiłem się więc na tym, co dostarczało jej największej przyjemności. Westchnienia dziewczyny zaczęły mieszać się z cichymi jękami, aby wkrótce zastąpić te pierwsze całkowicie. Jednocześnie z tymi zmianami delikatne początkowo ruchy bioder nabrały mocy, Tuż przed szczytem rozkoszy, gdy jęki dziewczyny przybrały znacznie na sile, zamieniając się w okrzyki, rzucała się tak, że musiałam ją przytrzymywać, aby mi się nie wyrwała.
– Jej... jej... – pojękiwała momentami, by później głośniej, na wyższym tonie ze ściśniętym gardłem – jejku – po czym niemal natychmiast zastygła nieruchomo, wyprężając ciało z głośnym „aaaaach”. Wkrótce bezwładnie opadła rozluźniając mięśnie, głośno, intensywnie oddychając.
Leżeliśmy obok siebie, Weronika od jakiegoś czasu sprawiała wrażenie zamyślonej. Niespodziewanie zachichotała i patrząc na mnie, powiedziała:
– Ale to było… tak językiem…
– Nie mów, że nie wiedziałaś, że tak można – odrzekłem.
– No wiem, że tak można, ale to było takie… takie fikuśne! – zachichotała znowu.
– Azaliż nie o to w tym chodzi? – zapytałem, mrugnąwszy okiem.
Posłała mi rozbawione spojrzenie, kontynuując przez śmiech:
– Leżałam z rozwalonymi nogami, z językiem w cipce. Ależ ja musiałam wyglądać!
– Całkiem ślicznie – rzuciłem.
Nie odpowiedziała, ale nadal rozbawiona, tylko z niewielką konfuzją malującą się na twarzy, przewróciła się na brzuch i opierając na moim torsie, zmysłowo mruknęła:
– Jeszcze jest mi dobrze – a widząc, jak gapię się na jej dzielnie walczące z grawitacją piersi, dodała – naprawdę tak panu podobają się moje cycuszki? – przesunęła po nich ręką, unosząc się nieco.
– Jasne, ale już o to pytałaś.
– Niemożliwe, nie pamiętam – udała zdziwioną, chichocząc przy tym – skoro tak... to nie będę ich zasłaniała – dokończyła szybko.
Ponownie przewróciła się na plecy. Wolno, z tajemniczą miną zsunęła kołdrę, tak by zaprezentować w pełni swoje dwie krągłości, nie zapominając na koniec rzucić zalotnego i rozbawionego spojrzenia.
Nie wiem, czy zauważyliście, ale gdy mają miejsce przyjemne chwile, można odnieść wrażenie, iż czas przyspiesza, a w złych wlecze się niemiłosiernie. Dziś czas pędził bez opamiętania, pewnie dlatego, że oddawaliśmy się słodkiemu nieróbstwu.
– Muszę już iść – westchnęła w pewnym momencie. – Chciałabym zostać, ale obiecałam mamie, że wrócę o dwudziestej. Powiedziałam, że idę do koleżanki – z rozbawieniem wypowiedziała to ostatnie zdanie.
– Kłamczucha.
– Tylko troszeczkę – odpowiedziała nadal rozbawiona.
Wkrótce jednak spoważniała i wydało mi się, że posmutniała. Spojrzałem na zegar. Do dwudziestej brakowało osiemnastu minut.
– Mogę jeszcze raz wziąć prysznic? – mruknęła.
– Proszę bardzo – odrzekłem.
Powoli zebrała się z łóżka i poczłapała do łazienki. Czyścioszka – pomyślałem – a może chce zmyć z siebie zapach samca, aby mama niczego nie zauważyła – uśmiechnąłem się do siebie. Czas się ubierać – dokończyłem tok myśli.
Siedziałem w salonie, gdy naga Weronika wyszła z łazienki.
– No daj jeszcze na siebie popatrzeć – powiedziałem, widząc, jak sięga po ciuszki.
– Wstydzę się – mruknęła.
– Akurat! – nie wierzyłem jej.
– Dobrze – zgodziła się niepewnie. – Wstydzę się, ale tylko troszkę – westchnęła, podchodząc bliżej i stając przede mną.
Obmacywałem wzrokiem po wielokroć każdy skrawek rzeźby jej ciała, nic nie pomijając. Zauważyłem przy okazji, że mój wzrok błądzący po jej nagim ciele sprawiał Weronice przyjemność. Być może rzeczywiście nieco się wstydziła, ale przyjemność z tego czerpała chyba większą.
– No już ubierz się, bo zmarzniesz – uśmiechnąłem się, uwalniając dziewczynę od swego wzroku.
Odwróciła się tyłem, dając mi możliwość podziwiania nie tylko kształtnych pleców, ale też atrakcyjnego tyłeczka i podniecającego prześwitu między udami. Zakładając majtki, wypięła tyłeczek dokładnie w moim kierunku, ukazując swoje wdzięki. Wywołało to ponownie naprężenie w moich spodniach. Ciekawe – pomyślałem – czy zrobiła to celowo, czy zupełnie nieświadomie.
Było już sporo po dwudziestej, gdy stojąc przy wyjściu, daliśmy sobie na pożegnanie po buziaku, oficjalnym, w policzek. W tym czarnym stroju podkreślającym jej figurę wyglądała nie mniej olśniewająco niż nago. Otworzyłem drzwi i Weronika wyszła na korytarz bloku. Zatrzymała się jednak na pierwszym schodku. Spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja z ruchu jej ust wyczytałem słowo „dzięki”, po czym odwróciła się i ostatecznie zbiegła ze schodów. W ten sposób zniknęła z moich oczu i życia Karioka, tylko kilka lat starsza, bohaterka filmowa, w której podkochiwałem się jako młody chłopak.
Zamknąłem drzwi i rozejrzałem się po pustym mieszkaniu, głęboko wzdychając. Usiadłem w fotelu. Najpierw spojrzałem na puste miejsce po przeciwnej stronie stolika, a potem na butelkę po piwie. Sięgnąłem po nią, zlizując ostatnie krople z praktycznie pustej butelki. Przypomniały mi się słowa refrenu piosenki, od której to wszystko się zaczęło.
The lady in red is dancing with me, cheek to cheek / There's nobody here, it's just you and me / It's where I want to be / But I hardly know this beauty by my side / I'll never forget the way you look tonight.
Dama w czerwieni tańczy ze mną, policzek przy policzku / Nie ma tu nikogo, jedynie ty i ja / W tym miejscu tylko chcę być / Z zaledwie poznaną tą pięknością u mego boku / I nigdy nie zapomnę tego, jak dziś wyglądasz.
Ciekawe – zastanowiłem się – przyszła specjalnie, ale czy to, co wydarzyło się później, też zaplanowała, czy stało się spontanicznie. Hm. Chyba tego już się nie dowiem. Ta natura kobieca… W szkole pyskata i arogancka, a gdy nie przybierała maski hardej, gdy była sobą, okazywała się miłą sympatyczną dziewczyną, początkowo zawstydzoną swoim nagim pięknie wyrzeźbionym przez naturę ciałem, co jeszcze dodawało jej uroku. I dlaczego cały czas mówiła mi „pan”? Przy piwie przeszliśmy niby „na ty”. Jednak szybko wróciła do „pan”, mimo iż przypomniałem o „ty” w trakcie rozmowy. Może zależało jej na zachowaniu dystansu? Prawdę mówiąc, mnie też bardziej pasowało zwracać się do niej „Weronika”, a nie jak proponowała „Weronka”. Teraz to nieistotne.
Spojrzałem na wazon z kwiatami. Tak. Jedyne co zostało mi po wizycie Weroniki to zapach kobiety w sypialni, urokliwe wspomnienie i trzy piękne czerwone róże. Nagle pojawiła się w mojej głowie myśl, tak przewrotna, że niemal roześmiałem się na głos: „dla takich chwil warto być nauczycielem”.
W opowiadaniu wykorzystano fragment tekstu piosenki Chrisa de Burga „Lady In Red” w tłumaczeniu własnym.