Już pisałem w tym wątku, że mam kogoś z kim sexting jest u mnie częsty.
Muszę Wam coś wyznać...
Jest to ktoś z kim wiązałem jakiś czas temu olbrzymie nadzieje. Jednak ona nie miała w sobie tyle odwagi aby zrobić krok do przodu, powiedzieć teraźniejszości "dosc" a przyszłości "zróbmy to".
Żyjemy więc osobno, w osobnych związkach...
Właśnie skończyliśmy sexting... Czterogodzinny.
I na końcu... zwyczajnie się poryczałem.
Bo wiem, że o ile moje życie ułożyło się całkiem fajnie to jej już niezupełnie. Z zewnątrz to wygląda ok (dla rodziny, znajomych), ale widzę, że to tylko makijaż dla niezbyt rokujacego związku.
I była już czwarta rano, puściłem jej cytat ze Starego Dobrego Małżeństwa:
"Czwarta nad ranem
Może sen przyjdzie
Może mnie odwiedzisz
Czemu cię nie ma na odległość ręki?
Czemu mówimy do siebie listami?"
I po zamknięciu konwersacji po prostu poryczałem się jak dzieciak... Dlaczego? Nie do końca wiem... Może dlatego, że wiem jak ona się męczy i nie ma widoków na zmianę? Może dlatego, że jak kiedyś chciała coś zrobić ale się bała to nie potrafiłem pokazać jej drogi i zabłądziła? Nie wiem...
Wiem niestety, że jej obecny los to trochę moja wina.