Dom
Patrycja weszła z plecakiem do swojego domu. Chciała jak najszybciej pójść z nim na piętro, do swojego pokoju. Powstrzymał ją głos matki, wciąż wypakowującej z bagażnika zrobione po drodze zakupy.
- Czekaj na mnie w kuchni Patrycjo. Mamy do porozmawiania odnośnie twoich wakacji.
Patrycja westchnęła i położyła plecak na podłodze za drzwiami. W jego wnętrzu, owinięty w szarą bluzę, leżał sznur. Kawałek konopnej liny, znaleziony przedostatniego dnia na drzewie za wydmami. Sznur, który w świadomości Patrycji musiał być miłosnym prezentem od Kobiety. Dziewczyna chciała jak najszybciej go wyjąć i zabezpieczyć. Schować gdzieś w pokoju. Musiała jeszcze tylko wysłuchać matki, dla której telefon of wychowawczyni z kolonii wymagał powiedzenia jej czegoś.
- Dzwoniła do mnie ta twoja wychowawczyni, Marta - matka zaczęła wreszcie, siadając na krześle w kuchni
- Magda, mamo
- Tak, Magda. Dzwoniła żeby powiedzieć że Patrycja była spokojną niekonfliktową dziewczyną przez pierwsze dni, a potem zaczęła uciekać.
- Nie uciekałam. Po prostu poszłam na spacer…
- Co się z tobą dzieje? Dlaczego specjalnie do mnie dzwonili z obozu żeby powiedzieć że uciekasz?
- To były tylko dwie godziny.
- Dobrze, dwie godziny. Za pierwszym razem. Marta…
- Magda
- Nie przerywaj mi! Ta twoja wychowawczyni upomniała cię po tym. A ty co? Dlaczego uciekałaś kolejne pięć razy?
- Tylko cztery.
- Nie ważne ile! Dlaczego w ogóle? Dlaczego się narażałaś, łamałaś zakazy i włóczyłaś się po plaży? Czego tam szukałaś?
Sznur wciąż leżał w plecaku. Jeszcze chwila, i będzie mogła go zanieść do pokoju.
- Po prostu na kolonii było nudno.
- Co się z tobą dzieje dziewczyno? Zawsze miałaś rozum a teraz cię nie poznaje. Wiesz co grozi dziewczynie w twoim wieku bez opieki? Na plaży, w lesie?
- Wiem mamo
- Nie sądzę. I obyś nigdy się nie dowiedziała. Chcę żeby to się nigdy nie powtórzyło. Rozumiesz Patrycjo?
- Dobrze mamo. Przepraszam, nie myślałam wtedy. Wróciłam już, będę grzeczna
- Masz szczęście że się nic ci się nie stało. I masz szczęście że się ojciec nie dowiedział.
- Przepraszam
- Zanieś rzeczy na górę, rozpakuj plecak i zanieś brudy do prania.
Patrycja zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła głęboko.
Szybko otworzyła plecak, wyciągnęła szarą bluzę. Rozwinęła materiał i wyciągnęła kawałek konopnej liny. Usiadła z nim na podłodze, opierając się o zamknięte drzwi.
Ścisnęła go w dłoni. Był dowodem że to wydarzyło się naprawdę. Związana, rżnięta i bita kobieta między dwoma drzewami. Kimkolwiek była, była prawdziwa.
Patrycja przypomniała sobie jej spojrzenie. Po tym czasie, choć przywodziła scenę w myślach wiele razy, twarzy Kobiety nie udało się dziewczynie dobrze zapamiętać. Ale pamiętała jej oczy.
Zamglone, półprzytomne. Rozwierające się szeroko z zaskoczenia, gdy spojrzała na Patrycję. Spojrzenie pochylające się we wstydzie. Podnoszące z… ciekawości? Chęcia bycia oglądaną?
Kontakt. Trudne do opisania połączenie ich spojrzeń. Przerwane szarpnięciem za włosy.
Spojrzenie mogło się tu skończyć… ale ona nie skończyła.
Patrycji uda zadrżały. Dłoń dotknęła podbrzusza.
Podniosła głowę chwilę po tym jak w nią wszedł. Chyba w jej odbyt. Po kilku pchnięciach podniosła głowę i znów spojrzała na Patrycję. Patrzyła, będąc braną. Pewnie, zwierzęco, wyuzdanie. Z bezrozumną pewnością że wie, co czuje patrząca na nią dziewczyna.
Kobieta wiedziała, że ten widok pieprzy Dziewczynę w duszę.
Patrycja przesunęła powoli palcami po splotach sznura i zrozumiała że jedną rzecz wie o Kobiecie na pewno.
- Ona chce żebym była związana