Czasem wydaje nam się, że wystarczy świeca, koc i muzyka w tle, by zadziało się „to coś”... A potem wkracza rzeczywistość: niedopowiedziane westchnienie i partner, który zamiast pocałować, zaczyna recytować rozkład jazdy własnych oczekiwań. A zatem, sypialniane sabotaże według nmnie...
Komunikacja... ta wielka nieobecna. Ona chciała, żeby dotknął jej szyi. On pomyślał, że chce klapsa. I tak oto kończy się scena, zanim się naprawdę zaczęła. Gdyby seks miał swój własny GPS, większość z nas wciąż kręciłaby się w kółko, powtarzając: „przeliczam trasę...”
Presja... Przecież trzeba dobrze wypaść, spełnić fantazję, być „wspaniałym”,cokolwiek to znaczy. Problem w tym, że seks nie znosi spektaklu. Tam, gdzie zaczyna się stres, kończy się spontaniczność.A bez niej... zostaje tylko choreografia i uprzejmy uśmiech.
Obecność... Najbardziej erotyczna cecha człowieka. I zarazem najrzadsza. Bo co z tego, że ciało jest blisko, skoro myśli dryfują gdzieś „czy dobrze wyglądam”, „czy mogę dłużej jak jej były”? Intymność wymaga odwagi bycia tu i teraz, bez filtrów.
I jeszcze to kulturowe przedszkole ... gdzie pozycje mają znaczenie symboliczne, a połykanie spermy staje się metaforą zaangażowania. Jakby nie można było po prostu... rozmawiać. Albo milczeć razem z uważnością, nie z domysłem...mniej instrukcji, więcej obecności. I niech wyro wreszcie przestanie być sceną dla monologów ego, a stanie się cichym tłem dla wzajemności "bycia"