Ciekawe czy tak wiele rozwodów byłoby, gdyby zlikwidować temat alimentów.
Kobiety w tych czasach chcą być zaradne, nie jedna zarabia więcej niż partner - równość wśród managementu, dofinansowania, OF, bielizna używana, prostytucja etc.
Czy w tej sytuacji byłoby tyle [tutaj wstaw dowolne żeńskie niecenzuralne określenie], które szukają "chłopa do wydojenia"?
Choć zastanawiam się czy większą podłością nie jest trwanie przy mężu którego się nie kocha, tylko dlatego by mieć źródełko finansowania. Ani to szczere, ani nie daje się wolności osobie, która mogłaby sobie na nowo ułożyć życie z inną.
Natomiast IMO nie byłoby tak wielu rozwodów, gdyby kobietom nie paliło się tak do ślubu. Idealnym przykładem jest moja babcia, która po 3 miesiącach od poznania dziadka, wzięła z nim ślub, a potem całe życie, a nawet po jego śmierci narzekała mimo, że odziedziczyła po nim pokaźny majątek. Dla porównania mam znajomych, którzy wzięli ślub po 15 latach znajomości (od 13 roku życia byli ze sobą z przerwami) i po dziś dzień są szczęśliwi, a są już dobrze po 30tce, dodatkowo od kilku miesięcy są rodzicami.