ROZDZIAŁ I
Agnieszka sunęła między wieszakami w eleganckim butiku na deptaku. Powietrze pachniało nowymi tkaninami i subtelnym jaśminem, który unosił się znad perfumowanych próbek na ladzie. Miała trzydzieści jeden lat, figurę, która nie potrzebowała filtrów, i ten rodzaj urody, który sprawia, że ludzie odwracają głowy, choć sama nigdy nie zwracała na to uwagi. Przymierzała właśnie czarną, dopasowaną sukienkę, obracając się przed lustrem w przebieralni, gdy usłyszała za sobą ciepły, pewny głos.
– Przepraszam, że się wtrącam, ale… masz twarz, która powinna być na okładkach.
Odwróciła się powoli. Przed nią stała kobieta około pięćdziesiątki, w idealnie skrojonym płaszczu, z siwiejącymi włosami spiętymi w luźny kok. W dłoni trzymała kilka bluzek, ale patrzyła na Agnieszkę z profesjonalnym błyskiem w oku.
– Fotogeniczna to mało powiedziane – ciągnęła nieznajoma, uśmiechając się lekko. – Pracuję w agencji modelek od dwudziestu lat. Widzę setki dziewczyn tygodniowo, ale ty… masz to coś. Naturalne, bez wysiłku.
Agnieszka uniosła brew, zaskoczona, ale nie speszona.
– Dziękuję, ale… ja jestem recepcjonistką. Modelki to nie mój świat.
Kobieta sięgnęła do torebki, wyjmując prostą, czarną wizytówkę.
– Światy się zmieniają. Jeśli kiedyś zechcesz spróbować, zadzwoń. Casting w najbliższy wtorek. Bez zobowiązań. – Podała kartonik. Palce musnęły dłoń Agnieszki – ciepłe, pewne, jakby testowały skórę. – Ewa Malinowska. I nie mów, że się nie nadajesz. To ja decyduję, kto się nadaje.
Agnieszka spojrzała na wizytówkę, potem na Ewę. Coś w tym spojrzeniu – pewność, doświadczenie – sprawiło, że nie wyrzuciła jej od razu do kosza.
– Zobaczymy – powiedziała tylko, wsuwając kartonik do kieszeni.
Ewa skinęła głową i odeszła między półki, jakby nigdy nic. A Agnieszka wróciła do lustra, ale tym razem patrzyła na siebie trochę inaczej.
W przebieralni zsunęła z ramion czarną sukienkę – miękki materiał opadł na podłogę. Stała w czarnej koronkowej bieliźnie: stanik dobrze trzymał średnie, jędrne piersi, majtki lekko zaznaczały talię i biodra. Ciemne, proste włosy spływały prosto na plecy, kończąc się poniżej łopatek. Skóra oliwkowa, gładka. Nogi długie, zgrabne – uda smukłe, łydki zarysowane, kostki szczupłe. Przez chwilę spojrzała w lustro, poprawiła ramiączko. Wciągnęła jeansy, zapinając guzik, naciągnęła szary sweter. Złapała sukienkę, przewiesiła przez ramię i wyszła do kasy. Wizytówka Ewy leżała w kieszeni jak ciepły kamyk.
Wieczorny wiatr musnął policzki, gdy szła przez deptak do metra. W wagonie przysiadła przy oknie, patrząc na mijające światła, ale myślami była gdzie indziej. „Modelka? Ja?” – powtarzała w głowie. Zawsze była raczej cichą recepcjonistką w małej klinice dentystycznej: uśmiech dla pacjentów, telefon, kawa o ósmej. Nigdy nie szukała uwagi.
W domu, w małym mieszkanku na Mokotowie, rzuciła klucze na blat, zaparzyła herbatę i usiadła na kanapie. Wyjęła wizytówkę – prosty kartonik z czarnym napisem „Ewa Malinowska, agencja MODELLINE”. Przekręciła ją w palcach. „A jeśli to ściema? Albo będę wyglądać głupio?” – pomyślała. Była nieśmiała, unikała centrum uwagi; na imprezach firmowych zawsze stała z boku. Z drugiej strony… może to szansa? Jednorazowa. Bez zobowiązań.
Przez godzinę krążyła po mieszkaniu: włączyła muzykę, wyłączyła, otworzyła laptopa, zamknęła. W końcu usiadła przy stole, otworzyła kalendarz w telefonie. Wtorek wolny – poprosiła o zmianę dyżuru. „Tylko pójdę i zobaczę” – postanowiła. Serce biło szybciej, ale palce same wystukały wiadomość do Ewy: „Chciałabym spróbować. Agnieszka.”
Wysłała. Odłożyła telefon i uśmiechnęła się nieśmiało do siebie. „Co mi szkodzi.”
Wtorek nadszedł błyskawicznie. Agnieszka poprosiła o wolne w klinice („sprawy rodzinne”, skłamała bez mrugnięcia okiem) i o dziesiątej stała już przed lustrem w łazience. Najpierw lekki makijaż: podkład, odrobina różu, eyeliner w cienką kreskę, tusz i matowa szminka w odcieniu nude. Włosy wyprostowane, spięte w niski kucyk. Z szafy wyjęła czarną, obcisłą sukienkę na ramiączkach – prostą, ale podkreślającą figurę. Wciągnęła ją, poprawiła dekolt. Do tego czarne szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie – nie nosiła ich często, ale dziś musiały być.
Spojrzała na zegarek: 11:37. Musi wychodzić. Chwyciła małą torebkę, klucze, telefon. Zamówiła Ubera. W windzie poprawiła sukienkę, w aucie usiadła ostrożnie, by nie pognieść materiału.
Jechali przez Aleje Jerozolimskie. Agnieszka patrzyła w okno, ale w głowie przewijała scenariusze:
„Wejdę, a tam dziesiątki wyższych, młodszych, pewniejszych siebie.”
„Albo nikt nie przyjdzie i będę jedyną amatorką.”
„A jeśli poproszą o pozowanie w bieliźnie? Nie, nie, to tylko casting.”
„A jeśli się spodobam? Co wtedy?”
Serce waliło jak młot. Kierowca zatrzymał się przed biurowcem na Śródmieściu. „Jesteśmy” – powiedział. Agnieszka wzięła głęboki wdech, wysiadła i ruszyła w stronę wejścia, stukając obcasami po chodniku.
ROZDZIAŁ II
Przeszklony hol biurowca pachniał kawą i pastą do podłóg. Za ladą recepcji siedział młody mężczyzna w białej koszuli; uśmiechnął się profesjonalnie i wskazał windę.
– Piętro czternaste, MODELLINE.
Winda ruszyła gładko, drzwi otworzyły się na korytarz z matowym szyldem „Agencja MODELLINE – casting 1442”.
Przed drzwiami siedział pracownik w czarnym t-shircie; podniósł wzrok znad tabletu.
– Imię?
– Agnieszka Kowalska.
– Numer dwadzieścia jeden.
Podał jej okrągły identyfikator na gumce. Założyła go na nadgarstek, numer 21 lśnił białą czcionką.
Weszła do sali. Ku jej obawom – pełno ludzi. Kilkanaście kobiet, wszystkie atrakcyjne, w różnym wieku, ale każda zadbana: długie nogi, wysokie obcasy, sukienki, spodnie, bluzki. Rozmawiały cicho, poprawiały włosy, sprawdzały telefony. Agnieszka znalazła wolne krzesło w rogu, usiadła, skrzyżowała nogi. Rozejrzała się: blondynki, brunetki, jedna ruda; niektóre wyglądały na profesjonalistki, inne – jak ona – na nowicjuszki.
Nie minęło pięć minut, gdy drzwi otworzyły się szerzej. Weszła kobieta około czterdziestki, w ołówkowej spódnicy i białej koszuli, włosy w idealnym koku, uśmiech profesjonalny.
– Dzień dobry, panie. Zaczynamy. Numery: siedem, czternaście, osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia jeden – zapraszamy do środka.
Kobieta w ołówkowej spódnicy prowadziła grupę korytarzem. Stukot jej szpilek odbijał się echem od szarych ścian. Na końcu otworzyła ciężkie drzwi i wskazała wnętrze gestem.
Pokój był jasny, z dużymi oknami na ulicę. Ściany białe, podłoga z ciemnego parkietu. Pośrodku dwa długie stoły pokryte czarnym suknem, za nimi trzy fotele. Przed stołami pusta przestrzeń, na podłodze taśma w kształcie litery T – znak dla modelek.
Za stołem siedziała Ewa Malinowska – ta sama z galerii, w czarnym golfie, włosy spięte, spojrzenie skupione. Obok niej kobieta około pięćdziesiątki: siwe pasma, okulary w cienkiej oprawce, notes w ręku. Po prawej mężczyzna około czterdziestki – ciemna marynarka, broda przycięta, tablet na kolanach.
Sześć kandydatek, w tym Agnieszka, stanęło w rzędzie wzdłuż taśmy. Cisza. Tylko cichy szum klimatyzacji.
Agnieszka stała w rzędzie, chłód klimatyzacji wbijał się w skórę, sutki stwardniały pod cienką tkaniną. Oddech płytki.
Kobieta w okularach spojrzała po kolei na każdą z nich.
– Witajcie. Zanim zaczniemy, jasna sprawa: to nie zabawa. Pracujemy szybko, profesjonalnie. Polecenia wykonujecie od razu, bez pytań. Jasne?
Skinęły głowami.
– Dobrze. Na początek – rozbierzcie się. Całkowicie.
Wysoka blondynka w białej bluzce zrobiła krok w tył, zacisnęła usta.
– Przepraszam, ale… nie spodziewałam się tego. Nie jestem na to gotowa.
Dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami uniosła rękę.
– Ja też. Nie podpisywałam się pod czymś takim. To nie było w ogłoszeniu.
Kobieta w okularach westchnęła, ale głos pozostał spokojny.
– Rozumiem. Nikt was nie zmusza. Proszę – zwróciła się do tej w ołówkowej spódnicy – odprowadź panie do wyjścia.
Ta podeszła, otworzyła drzwi.
– Tędy proszę. Dziękujemy za przybycie.
Blondynka zawahała się na moment, spojrzała na resztę, potem ruszyła. Druga poszła za nią. Obcasy stuknęły po korytarzu, drzwi zamknęły się cicho.
Po lewej: wysoka blondynka ok. 25 lat, miodowe włosy do pasa, zielone oczy, czerwona sukienka na ramiączkach.
Po prawej: brunetka ok. 30 lat, kręcone włosy do ramion, tatuaż-ptak na obojczyku, czarne spodnie i top.
W środku: Agnieszka, czarna obcisła sukienka, ciemne proste włosy, oliwkowa skóra, szpilki.
Kobieta w okularach spojrzała na nie z lekkim uśmiechem.
– Skoro zostałyście, to znaczy, że rozumiecie zasady. Rozbierajcie się. Powoli, ale bez wahania.
Agnieszka poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jak to się stało? – przemknęło przez głowę. Jeszcze przed chwilą było pięć, a teraz tylko trzy. Dlaczego nie wyszłam razem z tamtymi? Drzwi zamknęły się z cichym stuknięciem, jakby ktoś właśnie odciął jej drogę ucieczki.
Chciała się ruszyć, powiedzieć coś, ale gardło miała ściśnięte. Spojrzała w bok: blondynka z miodowymi włosami już zsuwała ramiączka czerwonej sukienki, spokojnie, jakby robiła to codziennie. Brunetka z tatuażem rozpięła guzik spodni i zsunęła je w dół – bez wahania, bez spojrzenia na innych.
One naprawdę to robią.
Ja też muszę?
Nie mogę teraz wyjść. Będę wyglądać jak tchórz.
Albo jak idiotka, która nie przeczytała zasad.
Sukienka lepiła się do spoconych dłoni. Czuła każdy centymetr materiału na skórze, jakby nagle stała się za ciasna. Sutki bolały od chłodu i stresu. Boże, wszyscy patrzą.
Ręce drżały. Zrób coś, usłyszała głos. Albo zdejmuj, albo wychodź.
Agnieszka wzięła głęboki oddech, który zabrzmiał jak westchnienie w ciszy pokoju. Blondynka i brunetka już stały nago, ręce luźno wzdłuż ciała, spojrzenia skierowane przed siebie – spokojne, profesjonalne. Czekały tylko na nią.
Zacisnęła palce na cienkich ramiączkach sukienki. Materiał był chłodny, ale dłonie miała gorące, spocone. Powoli zsunęła ramiączka z ramion, czując, jak sukienka opada w dół, najpierw odsłaniając obojczyki, potem dekolt, aż zatrzymała się na biodrach. Pchnęła ją lekko – czarna tkanina zsunęła się po udach i opadła na podłogę wokół szpilek, tworząc małą, ciemną kałużę.
Tylko bielizna. Czarny stanik, czarne majtki. Sutki sterczały twardo, wyraźnie odznaczając się pod koronką. Chłód klimatyzacji gryzł skórę.
Ręce drżały, gdy sięgnęła za plecy. Rozpięła haftkę – jedno kliknięcie, drugie. Stanik puścił. Zsunęła ramiączka, potem kubki – piersi wyskoczyły lekko, średnie, jędrne, sutki ciemnoróżowe, napięte. Poczuła, jak powietrze muska nagą skórę. Opuściła ręce, stanik spadł na sukienkę.
Ostatnie. Majtki. Palce wślizgnęły się pod gumkę. Zsuwając je powoli, czuła każdy centymetr – materiał sunął po biodrach, po pośladkach, po udach. Cipka była gładka, całkowicie wydepilowana, wargi lekko rozchylone od stresu. Majtki opadły na kostki. Wysunęła jedną stopę, potem drugą – ostrożnie, by nie stracić równowagi w szpilkach.
Naga. Tylko czarne szpilki na nogach. Skóra mrowiła, policzki płonęły. Nie patrzyła na nikogo. Patrzyła w podłogę. Czekała.
Kobieta w ołówkowej spódnicy podeszła szybko, schyliła się i zebrała wszystkie ubrania – czarną sukienkę Agnieszki, czerwoną blondynki, spodnie i top brunetki, bieliznę, staniki, majtki. Wszystko wrzuciła do dużej, czarnej torby na suwak. Zamknęła ją z cichym zgrzytem, spojrzała na komisję, skinęła głową i wyszła. Drzwi zamknęły się z lekkim stuknięciem.
Trzy nagie kobiety stały w rzędzie, w samych szpilkach. Blondynka z miodowymi włosami zacisnęła dłonie w pięści, ale trzymała je wzdłuż ciała; jej policzki były różowe, oddech przyspieszony. Brunetka z tatuażem na obojczyku uniosła brodę, ale jej oczy unikały spojrzeń – patrzyła w ścianę, jakby tam była ratunek.
Agnieszka czuła, jak serce wali jej w gardle. Skóra mrowiła, sutki twarde jak kamienie, cipka napięta, jakby każdy centymetr ciała był pod lupą. Nie ma już odwrotu.
Ewa wstała z krzesła, podeszła powoli do Agnieszki. Jej obcasy stukały po parkiecie. Zatrzymała się blisko – tak blisko, że Agnieszka poczuła zapach jej perfum, coś z nutą jaśminu. Ewa uniosła rękę, delikatnie odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z twarzy Agnieszki, wsunęła go za ucho.
– Oddychaj głęboko – powiedziała cicho, tylko do niej. – Masz w sobie coś, czego nie da się nauczyć. Spokojna twarz, naturalne ciało. Nie spinaj się. Pokaż, że jesteś tu, bo chcesz.
Agnieszka przełknęła ślinę. Skinęła głową, choć ręce drżały.
Ewa odsunęła się i zaczęła powoli obchodzić rządek. Najpierw blondynka – wysoka, skóra jasna, prawie porcelanowa, piersi małe, sterczące, sutki jasnoróżowe. Biodra wąskie, nogi długie, stopy w czerwonych szpilkach. Cipka gładka, bez śladu włosków. Ewa skinęła głową z aprobatą.
Potem brunetka – ciało bardziej zaokrąglone, biodra pełne, piersi większe, cięższe, sutki ciemniejsze. Tatuaż na obojczyku – mały ptak w locie. Nogi mocne, uda zarysowane. Ewa zatrzymała się przed nią, zmrużyła oczy.
– Co to ma być? – wskazała palcem na jej cipkę. Między wargami widać było kilka krótkich, ciemnych włosków, niedogolone resztki. – To nie jest dopuszczalne. Profesjonalizm zaczyna się od detali. Więcej tak mi się nie pokazuj.
Brunetka zacisnęła usta, policzki zapłonęły. Skinęła głową, ale nie powiedziała nic.
Ewa wróciła do środka, stanęła przed nimi. Cisza była gęsta, ciężka.
– Stoicie. Nie ruszacie się. Patrzycie prosto. – Spojrzała na Agnieszkę. – Ty też. Pokaż, że potrafisz.
ROZDZIAŁ III
Mężczyzna w marynarce wstał, wyjął miękką, białą miarkę krawiecką – elastyczną, z czarnymi cyframi. Ewa skinęła głową.
– Proporcje. Bez słowa.
Zaczął od brunetki. Miarka oplotła talię – 68 cm. Biodra – 96. Wzrost – 168 cm. Szybko, bez kontaktu. Brunetka stała sztywno, wargi zaciśnięte, ale oczy spokojne.
Potem blondynka. Talia – 60 cm. Biodra – 88. Wzrost – 178 cm. Jej policzki lekko różowiały, oddech przyspieszony, ale nie drgnęła.
Teraz Agnieszka.
Stała jak sparaliżowana, szpilki wbijały się w parkiet. Mężczyzna podszedł bliżej, bliżej niż przy innych. Miarka oplotła talię – 64 cm. Ciepła dłoń spoczęła płasko na jej plecach, palce wbiły się lekko w skórę, by ustabilizować. Drugą ręką przytrzymał koniec z przodu – kciuk musnął dolny łuk piersi. Agnieszka wstrzymała oddech, sutki stwardniały boleśnie, policzki zapłonęły.
Przesunął się do bioder. Miarka zwinęła się wokół – 92 cm. Opuszkami musnął oba pośladki, niby sprawdzając równość. Skóra drgnęła, cipka zacisnęła się odruchowo. Nie patrz na niego. Nie drgnij. Ale ręce drżały.
Wzrost – 170 cm. Miarka z tyłu, od karku do pięt. Końcówka zsunęła się między pośladki, palce otarły górną krawędź, zatrzymały się na moment. Agnieszka zacisnęła zęby, oczy w podłodze.
– 88-64-92 – powiedział cicho. – Perfekcyjne proporcje.
Ewa spojrzała na brunetkę.
– Pani – za szerokie biodra. Dziękujemy.
Kobieta w ołówkowej spódnicy otworzyła torbę, wyjęła ubrania brunetki – spodnie, top, bieliznę – podała odrzuconej kandydatce. Brunetka ubrała się szybko, wzięła resztę i obruszeniem wyszła. Drzwi zamknęły się cicho. Zostały dwie. Agnieszka i blondynka.
Ewa odłożyła notes, wstała.
– Doskonale. Teraz test obiektywu.
Mężczyzna sięgnął pod stół, wyciągnął mały aparat na statywie – czarny, z dużym obiektywem. Ustawił go naprzeciwko, włączył flesz. Lampy sufitowe przygasły, zostawiając tylko ostre, białe światło.
– Stoicie. Nie ruszacie się. Patrzycie w obiektyw.
Blondynka uniosła brodę, ręce luźno wzdłuż ciała. Jej sutki sterczały, skóra lśniła od potu. Agnieszka czuła, jak krople spływają między piersiami, po brzuchu, zatrzymują się na górnej wardze cipki.
Flesz. Pierwszy strzał. Oczy Agnieszki zamrugały, ale nie odwróciła wzroku.
– Ręce za głowę – rzuciła Ewa. – Łokcie w tył. Piersi do przodu.
Agnieszka podniosła ręce. Sutki wysunęły się jeszcze bardziej, napięte, ciemnoróżowe. Flesz. Drugi. Ciepło lampy paliło skórę.
– Nogi szerzej. Na szerokość bioder.
Agnieszka rozstawiła szpilki. Cipka rozchyliła się lekko, wilgotna, błyszcząca. Blondynka zrobiła to samo – jej gładka, jasna skóra kontrastowała z ciemnymi wargami.
Flesz. Trzeci. Czwarty. Mężczyzna poruszał obiektywem, zoomując na detale: sutki, pępek, linię między udami.
– Obrót. Tyłem.
Odwróciły się. Pośladki napięte, plecy wyprostowane. Flesz. Piąty. Szósty.
– Pochylenie. Ręce na kolanach.
Agnieszka pochyliła się. Pośladki rozchyliły się lekko, cipka widoczna między udami – mokra, napięta. Flesz. Siódmy.
Ewa podeszła, stanęła za nią. Delikatnie położyła dłoń na jej plecach.
– Oddychaj. Jesteś piękna. Właśnie tak.
Flesz. Ósmy. Ostatni.
– Wystarczy – powiedziała Ewa. – Ubierajcie się. Jutro 19:00, studio na Pradze. Tylko jedna z was pojedzie dalej. Decyzja wieczorem.
Agnieszka stała prosto, ręce opadły wzdłuż ciała, ale nogi wciąż drżały w szpilkach. Flesz zgasł, lampy przygasły, a w uszach miała jeszcze echo własnych, urywanych oddechów.
Co ja właśnie zrobiłam?
Cipka pulsowała, mokra, jakby wciąż czuła ostre światło na wargach. Sutki bolały, napięte do granic. Pot spływał po kręgosłupie, między pośladkami, gorący, lepki.
Chciałam zaprotestować.
Chciałam powiedzieć „stop”, „oddajcie zdjęcia”, „nie zgadzam się”.
Ale nie mogła. Głos uwiązł w gardle. Ręce nie podniosły się, by zasłonić ciało. Nogi nie ruszyły się do drzwi. Paraliż. Kompletny. Jakby ktoś odciął jej wolę.
Mogłam wyjść. Jak tamte dwie. Drzwi były otwarte. Nikt by mnie nie zatrzymał.
Ale została. I teraz, gdy Ewa podeszła, gdy mężczyzna schował aparat, Agnieszka w końcu otworzyła usta.
– Te zdjęcia… – głos jej zadrżał. – Chcę je zobaczyć. Albo usunąć.
Ewa spojrzała na nią spokojnie, z lekkim uśmiechem.
– Muszą je zobaczyć osoby decyzyjne. Podpisałaś zgodę, wchodząc do tego pokoju. Mogłaś wyjść w każdej chwili. Zostałaś. Teraz nie ma odwrotu.
Agnieszka zacisnęła dłonie w pięści. Nie podpisałam nic.
Ale pamiętała: drzwi, rządek, rozbieranie się, flesz.
Zgodziłam się milczeniem.
Czuła się naga nie tylko ciałem.
Naga w środku.
I nie potrafiła już powiedzieć „nie”.
Kobieta w ołówkowej spódnicy otworzyła torbę i podała Agnieszce jej ubrania. Agnieszka szybko wciągnęła majtki, stanik, sukienkę, poprawiła ramiączka i wsunęła szpilki. Chwyciła torebkę i wyszła, wstyd palił policzki. Minęła pusty hol, unikając wzroku recepcjonisty. Na ulicy zamówiła Ubera, stała oparta o ścianę, ręce skrzyżowane na piersiach. W aucie patrzyła w okno, flesze wciąż w głowie.
W domu klucze zadzwoniły w zamku. Zrzuciła buty, sukienka opadła na podłogę. Przebrała się w wygodne dresy i luźny T-shirt. Usiadła na kanapie z herbatą. W głowie odtwarzała każdą sekundę: rozbieranie się, flesze, spojrzenia, miarkę na skórze. Czuła się głęboko upokorzona seksualnie – naga, rozłożona na części, oceniona, sfotografowana. Złość kipiała: „Dlaczego nie wyszłam? Dlaczego pozwoliłam im to zrobić?” Ale pod spodem, nieproszone – ciepłe mrowienie. Sutki twardniały na wspomnienie fleszy, cipka drgnęła, gdy pomyślała o tym, jak stała rozchylona, mokra, widziana. „To chore” – powtarzała. Myśli wracały bez przerwy.
Mijały godziny. Popołudnie przeszło w wieczór, światło za oknem zgasło. Telefon leżał cicho. Żadnej wiadomości.
O 21:07 ciszę przerwał krótki, ostry dźwięk SMS-a.
Agnieszka drgnęła, jakby ktoś uderzył ją w plecy. Chwyciła telefon drżącą dłonią.
„Gratuluję. Widzimy się jutro wieczorem na drugiej sesji. – Ewa”
Przewinęła w dół.
Kolaż. Jej ciało – nagie, rozłożone na części, bezlitosne kadry: sutki sterczące pod fleszem, brzuch napięty, cipka rozchylona, mokra, błyszcząca. Bez twarzy. Pod spodem: „Dostałaś prawie 5000 głosów na TAK.”
Czas się zatrzymał.
Tysiące.
Nie tylko Ewa. Nie tylko komisja. Nie tylko flesze w studio.
Tysiące obcych oczu – na jej piersiach, na jej cipce, na jej najgłębszym wstydzie.
„Dobrze, że nie widać twarzy” – pomyślała, ale to było kłamstwo.
Bo twarz nie była potrzebna.
To było jej ciało.
Jej wstyd.
Jej tajemnica.
Teraz – publiczna.
Skrępowanie uderzyło jak fala – gorąca, dławiąca.
Zawstydzenie – nie tylko policzki, ale całe ciało, jakby skóra płonęła od środka.
Upokorzenie – głębokie, ciężkie, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody, a potem kazał stać i patrzeć, jak spływa po nagiej skórze.
„Dlaczego nie wyszłam?” – pytanie wracało jak echo.
„Dlaczego pozwoliłam?”
„Dlaczego zostałam?”
Złość – na nich. Na Ewę. Na siebie.
Złość – że nie protestowała. Że nie krzyknęła. Że zgodziła się milczeniem.
Ale pod tym wszystkim – coś innego.
Coś, co nie powinno istnieć.
Coś, co nie miało prawa.
Podniecenie.
Nieproszone. Niewytłumaczalne.
Jak zdrada własnego ciała.
Mimowolnie, jedną ręką trzymając telefon, drugą wsunęła pod dresy. Palce minęły gumkę majtek, zsunęły się w dół – tam, gdzie skóra była już rozgrzana, wilgotna od wspomnień, od fleszy, od spojrzeń.
Palec wskazujący musnął łechtaczkę – nabrzmiałą, wrażliwą, żyjącą własnym życiem.
Zacisnęła zęby.
Zaczęła masować. Powoli. Delikatne kręgi – jakby chciała tylko sprawdzić, czy to naprawdę ona. Czy to naprawdę ona się podnieca.
Telefon leżał obok, ekran wciąż świecił – jej cipka w 4K, tysiące głosów.
Szybciej.
Oddech przyspieszył. Uda drgnęły. Ciepło rozlewało się w dole brzucha, falami – gorącymi, niepowstrzymanymi.
Zbliżała się.
Jeszcze.
I nagle – stop.
Wyrwała rękę.
„Nie. To chore. Nie powinnaś.”
Złość. Wstyd. Wina.
Ale po minucie – znowu.
Palec wrócił. Szybciej. Mocniej. Kręgi stały się naciskiem, ślizgiem, rytmem – jakby ciało żądało kontynuacji.
Zbliżenie.
Orgazm wisiał tuż-tuż – napięcie, drżenie, oddech urywany, sutki twarde pod T-shirtem, cipka pulsująca, mokra, gotowa.
Stop.
Znów.
Trzeci raz.
Czwarty.
Każdy raz bliżej.
Każdy raz – przerwała.
Bo to było złe.
Bo to było chore.
Bo to było jej.
Ale chciała.
I nienawidziła siebie za to, że chciała.
Za każdym razem, gdy przerywała, pragnienie stawało się głębsze – nie tylko ciepło między udami, ale głód, który rozlewał się po całym ciele.
Ostatni raz.
„Tylko jeszcze chwilę” – pomyślała.
„Tylko to ciepło.”
Palce wróciły.
Tym razem – wolniej.
Delikatniej.
Jakby chciała przedłużyć to, co nieuniknione.
Środkowy palec sunął wzdłuż wilgotnych warg, rozchylając je lekko, okrążając łechtaczkę – nabrzmiałą, gorącą, pulsującą jak serce.
Drugi palec dołączył.
Nacisk.
Ślizg.
Rytm.
Ciało odpowiadało natychmiast – biodra uniosły się lekko, oddech stał się urywany, sutki twarde, przebijające materiał T-shirta.
Ciepło narastało – nie tylko w dole brzucha, ale w piersiach, w gardle, w opuszkach palców.
„Jeszcze nie…”
„Jeszcze chwilę…”
Ale ciało nie słuchało.
Nagle – prąd.
Przeszywający.
Od łechtaczki – w górę kręgosłupa.
W dół ud.
W głąb.
Mięśnie odbytu zacisnęły się – niekontrolowanie, rytmicznie, jakby chciały zatrzymać to, co już nadchodziło.
I wtedy – fala.
Orgazm uderzył jak cios.
Cipka zadrżała, pulsowała, zalewała się ciepłem.
Biodra uniosły się wysoko, plecy wygięły, oddech zamarł – tylko cichy, zdławiony jęk wydostał się z gardła.
Fala za falą.
Każda mocniejsza.
Każda głębsza.
Spełnienie – czyste, ostre, absolutne.
Zadowolenie – jak rozlanie gorąca po całym ciele, jak oddech po długim biegu.
Zaspokojenie – głębokie, ciężkie, nie do opisania.
A potem – zawstydzenie.
Natychmiastowe.
Jak zimny prysznic.
„Co ja zrobiłam?”
Palce wciąż mokre.
Cipka wciąż drżąca.
Telefon obok – kolaż, 5000 głosów.
Wina.
Bo to było jej.
Bo to było złe.
Bo to było chore.
Ale ciało – wciąż ciepłe, wciąż zaspokojone – nie chciało słuchać rozumu.
Leżała.
Leżała w ciszy, oddech powoli wracał do normy, ale ciało wciąż drżało – nie od wysiłku, lecz od wstydu, który teraz wylewał się z niej jak gorąca smoła.
Najpierw spełnienie – ciężkie, lepkie, pełne.
Czuła je w każdej komórce: w opuszkach palców, które wciąż pachniały jej wilgocią; w cipce, która pulsowała jeszcze przez chwilę, jakby nie chciała puścić tego, co właśnie dostała; w piersiach, które unosiły się i opadały, jakby dopiero co przeżyły burzę.
Potem zadowolenie – ciche, zdradliwe.
Nie głośne, nie triumfalne.
Tylko ciepłe, głębokie westchnienie w środku.
„W końcu…” – pomyślała.
„W końcu się stało.”
I to było najgorsze.
Bo zaraz potem przyszło zawstydzenie – ostre, jak nóż wbity w brzuch.
Nie tylko „co ja zrobiłam?”.
Ale „kim ja się stałam?”.
Dziewczyna, która jeszcze rano była recepcjonistką.
Która nigdy nie chciała uwagi.
A teraz – leży w dresach, z mokrymi palcami, z orgazmem wywołanym przez własny wstyd.
Przez 5000 obcych spojrzeń.
Przez własne upokorzenie.
chcecie ciąg dalszy ?
Agnieszka sunęła między wieszakami w eleganckim butiku na deptaku. Powietrze pachniało nowymi tkaninami i subtelnym jaśminem, który unosił się znad perfumowanych próbek na ladzie. Miała trzydzieści jeden lat, figurę, która nie potrzebowała filtrów, i ten rodzaj urody, który sprawia, że ludzie odwracają głowy, choć sama nigdy nie zwracała na to uwagi. Przymierzała właśnie czarną, dopasowaną sukienkę, obracając się przed lustrem w przebieralni, gdy usłyszała za sobą ciepły, pewny głos.
– Przepraszam, że się wtrącam, ale… masz twarz, która powinna być na okładkach.
Odwróciła się powoli. Przed nią stała kobieta około pięćdziesiątki, w idealnie skrojonym płaszczu, z siwiejącymi włosami spiętymi w luźny kok. W dłoni trzymała kilka bluzek, ale patrzyła na Agnieszkę z profesjonalnym błyskiem w oku.
– Fotogeniczna to mało powiedziane – ciągnęła nieznajoma, uśmiechając się lekko. – Pracuję w agencji modelek od dwudziestu lat. Widzę setki dziewczyn tygodniowo, ale ty… masz to coś. Naturalne, bez wysiłku.
Agnieszka uniosła brew, zaskoczona, ale nie speszona.
– Dziękuję, ale… ja jestem recepcjonistką. Modelki to nie mój świat.
Kobieta sięgnęła do torebki, wyjmując prostą, czarną wizytówkę.
– Światy się zmieniają. Jeśli kiedyś zechcesz spróbować, zadzwoń. Casting w najbliższy wtorek. Bez zobowiązań. – Podała kartonik. Palce musnęły dłoń Agnieszki – ciepłe, pewne, jakby testowały skórę. – Ewa Malinowska. I nie mów, że się nie nadajesz. To ja decyduję, kto się nadaje.
Agnieszka spojrzała na wizytówkę, potem na Ewę. Coś w tym spojrzeniu – pewność, doświadczenie – sprawiło, że nie wyrzuciła jej od razu do kosza.
– Zobaczymy – powiedziała tylko, wsuwając kartonik do kieszeni.
Ewa skinęła głową i odeszła między półki, jakby nigdy nic. A Agnieszka wróciła do lustra, ale tym razem patrzyła na siebie trochę inaczej.
W przebieralni zsunęła z ramion czarną sukienkę – miękki materiał opadł na podłogę. Stała w czarnej koronkowej bieliźnie: stanik dobrze trzymał średnie, jędrne piersi, majtki lekko zaznaczały talię i biodra. Ciemne, proste włosy spływały prosto na plecy, kończąc się poniżej łopatek. Skóra oliwkowa, gładka. Nogi długie, zgrabne – uda smukłe, łydki zarysowane, kostki szczupłe. Przez chwilę spojrzała w lustro, poprawiła ramiączko. Wciągnęła jeansy, zapinając guzik, naciągnęła szary sweter. Złapała sukienkę, przewiesiła przez ramię i wyszła do kasy. Wizytówka Ewy leżała w kieszeni jak ciepły kamyk.
Wieczorny wiatr musnął policzki, gdy szła przez deptak do metra. W wagonie przysiadła przy oknie, patrząc na mijające światła, ale myślami była gdzie indziej. „Modelka? Ja?” – powtarzała w głowie. Zawsze była raczej cichą recepcjonistką w małej klinice dentystycznej: uśmiech dla pacjentów, telefon, kawa o ósmej. Nigdy nie szukała uwagi.
W domu, w małym mieszkanku na Mokotowie, rzuciła klucze na blat, zaparzyła herbatę i usiadła na kanapie. Wyjęła wizytówkę – prosty kartonik z czarnym napisem „Ewa Malinowska, agencja MODELLINE”. Przekręciła ją w palcach. „A jeśli to ściema? Albo będę wyglądać głupio?” – pomyślała. Była nieśmiała, unikała centrum uwagi; na imprezach firmowych zawsze stała z boku. Z drugiej strony… może to szansa? Jednorazowa. Bez zobowiązań.
Przez godzinę krążyła po mieszkaniu: włączyła muzykę, wyłączyła, otworzyła laptopa, zamknęła. W końcu usiadła przy stole, otworzyła kalendarz w telefonie. Wtorek wolny – poprosiła o zmianę dyżuru. „Tylko pójdę i zobaczę” – postanowiła. Serce biło szybciej, ale palce same wystukały wiadomość do Ewy: „Chciałabym spróbować. Agnieszka.”
Wysłała. Odłożyła telefon i uśmiechnęła się nieśmiało do siebie. „Co mi szkodzi.”
Wtorek nadszedł błyskawicznie. Agnieszka poprosiła o wolne w klinice („sprawy rodzinne”, skłamała bez mrugnięcia okiem) i o dziesiątej stała już przed lustrem w łazience. Najpierw lekki makijaż: podkład, odrobina różu, eyeliner w cienką kreskę, tusz i matowa szminka w odcieniu nude. Włosy wyprostowane, spięte w niski kucyk. Z szafy wyjęła czarną, obcisłą sukienkę na ramiączkach – prostą, ale podkreślającą figurę. Wciągnęła ją, poprawiła dekolt. Do tego czarne szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie – nie nosiła ich często, ale dziś musiały być.
Spojrzała na zegarek: 11:37. Musi wychodzić. Chwyciła małą torebkę, klucze, telefon. Zamówiła Ubera. W windzie poprawiła sukienkę, w aucie usiadła ostrożnie, by nie pognieść materiału.
Jechali przez Aleje Jerozolimskie. Agnieszka patrzyła w okno, ale w głowie przewijała scenariusze:
„Wejdę, a tam dziesiątki wyższych, młodszych, pewniejszych siebie.”
„Albo nikt nie przyjdzie i będę jedyną amatorką.”
„A jeśli poproszą o pozowanie w bieliźnie? Nie, nie, to tylko casting.”
„A jeśli się spodobam? Co wtedy?”
Serce waliło jak młot. Kierowca zatrzymał się przed biurowcem na Śródmieściu. „Jesteśmy” – powiedział. Agnieszka wzięła głęboki wdech, wysiadła i ruszyła w stronę wejścia, stukając obcasami po chodniku.
ROZDZIAŁ II
Przeszklony hol biurowca pachniał kawą i pastą do podłóg. Za ladą recepcji siedział młody mężczyzna w białej koszuli; uśmiechnął się profesjonalnie i wskazał windę.
– Piętro czternaste, MODELLINE.
Winda ruszyła gładko, drzwi otworzyły się na korytarz z matowym szyldem „Agencja MODELLINE – casting 1442”.
Przed drzwiami siedział pracownik w czarnym t-shircie; podniósł wzrok znad tabletu.
– Imię?
– Agnieszka Kowalska.
– Numer dwadzieścia jeden.
Podał jej okrągły identyfikator na gumce. Założyła go na nadgarstek, numer 21 lśnił białą czcionką.
Weszła do sali. Ku jej obawom – pełno ludzi. Kilkanaście kobiet, wszystkie atrakcyjne, w różnym wieku, ale każda zadbana: długie nogi, wysokie obcasy, sukienki, spodnie, bluzki. Rozmawiały cicho, poprawiały włosy, sprawdzały telefony. Agnieszka znalazła wolne krzesło w rogu, usiadła, skrzyżowała nogi. Rozejrzała się: blondynki, brunetki, jedna ruda; niektóre wyglądały na profesjonalistki, inne – jak ona – na nowicjuszki.
Nie minęło pięć minut, gdy drzwi otworzyły się szerzej. Weszła kobieta około czterdziestki, w ołówkowej spódnicy i białej koszuli, włosy w idealnym koku, uśmiech profesjonalny.
– Dzień dobry, panie. Zaczynamy. Numery: siedem, czternaście, osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia jeden – zapraszamy do środka.
Kobieta w ołówkowej spódnicy prowadziła grupę korytarzem. Stukot jej szpilek odbijał się echem od szarych ścian. Na końcu otworzyła ciężkie drzwi i wskazała wnętrze gestem.
Pokój był jasny, z dużymi oknami na ulicę. Ściany białe, podłoga z ciemnego parkietu. Pośrodku dwa długie stoły pokryte czarnym suknem, za nimi trzy fotele. Przed stołami pusta przestrzeń, na podłodze taśma w kształcie litery T – znak dla modelek.
Za stołem siedziała Ewa Malinowska – ta sama z galerii, w czarnym golfie, włosy spięte, spojrzenie skupione. Obok niej kobieta około pięćdziesiątki: siwe pasma, okulary w cienkiej oprawce, notes w ręku. Po prawej mężczyzna około czterdziestki – ciemna marynarka, broda przycięta, tablet na kolanach.
Sześć kandydatek, w tym Agnieszka, stanęło w rzędzie wzdłuż taśmy. Cisza. Tylko cichy szum klimatyzacji.
Agnieszka stała w rzędzie, chłód klimatyzacji wbijał się w skórę, sutki stwardniały pod cienką tkaniną. Oddech płytki.
Kobieta w okularach spojrzała po kolei na każdą z nich.
– Witajcie. Zanim zaczniemy, jasna sprawa: to nie zabawa. Pracujemy szybko, profesjonalnie. Polecenia wykonujecie od razu, bez pytań. Jasne?
Skinęły głowami.
– Dobrze. Na początek – rozbierzcie się. Całkowicie.
Wysoka blondynka w białej bluzce zrobiła krok w tył, zacisnęła usta.
– Przepraszam, ale… nie spodziewałam się tego. Nie jestem na to gotowa.
Dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami uniosła rękę.
– Ja też. Nie podpisywałam się pod czymś takim. To nie było w ogłoszeniu.
Kobieta w okularach westchnęła, ale głos pozostał spokojny.
– Rozumiem. Nikt was nie zmusza. Proszę – zwróciła się do tej w ołówkowej spódnicy – odprowadź panie do wyjścia.
Ta podeszła, otworzyła drzwi.
– Tędy proszę. Dziękujemy za przybycie.
Blondynka zawahała się na moment, spojrzała na resztę, potem ruszyła. Druga poszła za nią. Obcasy stuknęły po korytarzu, drzwi zamknęły się cicho.
Po lewej: wysoka blondynka ok. 25 lat, miodowe włosy do pasa, zielone oczy, czerwona sukienka na ramiączkach.
Po prawej: brunetka ok. 30 lat, kręcone włosy do ramion, tatuaż-ptak na obojczyku, czarne spodnie i top.
W środku: Agnieszka, czarna obcisła sukienka, ciemne proste włosy, oliwkowa skóra, szpilki.
Kobieta w okularach spojrzała na nie z lekkim uśmiechem.
– Skoro zostałyście, to znaczy, że rozumiecie zasady. Rozbierajcie się. Powoli, ale bez wahania.
Agnieszka poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jak to się stało? – przemknęło przez głowę. Jeszcze przed chwilą było pięć, a teraz tylko trzy. Dlaczego nie wyszłam razem z tamtymi? Drzwi zamknęły się z cichym stuknięciem, jakby ktoś właśnie odciął jej drogę ucieczki.
Chciała się ruszyć, powiedzieć coś, ale gardło miała ściśnięte. Spojrzała w bok: blondynka z miodowymi włosami już zsuwała ramiączka czerwonej sukienki, spokojnie, jakby robiła to codziennie. Brunetka z tatuażem rozpięła guzik spodni i zsunęła je w dół – bez wahania, bez spojrzenia na innych.
One naprawdę to robią.
Ja też muszę?
Nie mogę teraz wyjść. Będę wyglądać jak tchórz.
Albo jak idiotka, która nie przeczytała zasad.
Sukienka lepiła się do spoconych dłoni. Czuła każdy centymetr materiału na skórze, jakby nagle stała się za ciasna. Sutki bolały od chłodu i stresu. Boże, wszyscy patrzą.
Ręce drżały. Zrób coś, usłyszała głos. Albo zdejmuj, albo wychodź.
Agnieszka wzięła głęboki oddech, który zabrzmiał jak westchnienie w ciszy pokoju. Blondynka i brunetka już stały nago, ręce luźno wzdłuż ciała, spojrzenia skierowane przed siebie – spokojne, profesjonalne. Czekały tylko na nią.
Zacisnęła palce na cienkich ramiączkach sukienki. Materiał był chłodny, ale dłonie miała gorące, spocone. Powoli zsunęła ramiączka z ramion, czując, jak sukienka opada w dół, najpierw odsłaniając obojczyki, potem dekolt, aż zatrzymała się na biodrach. Pchnęła ją lekko – czarna tkanina zsunęła się po udach i opadła na podłogę wokół szpilek, tworząc małą, ciemną kałużę.
Tylko bielizna. Czarny stanik, czarne majtki. Sutki sterczały twardo, wyraźnie odznaczając się pod koronką. Chłód klimatyzacji gryzł skórę.
Ręce drżały, gdy sięgnęła za plecy. Rozpięła haftkę – jedno kliknięcie, drugie. Stanik puścił. Zsunęła ramiączka, potem kubki – piersi wyskoczyły lekko, średnie, jędrne, sutki ciemnoróżowe, napięte. Poczuła, jak powietrze muska nagą skórę. Opuściła ręce, stanik spadł na sukienkę.
Ostatnie. Majtki. Palce wślizgnęły się pod gumkę. Zsuwając je powoli, czuła każdy centymetr – materiał sunął po biodrach, po pośladkach, po udach. Cipka była gładka, całkowicie wydepilowana, wargi lekko rozchylone od stresu. Majtki opadły na kostki. Wysunęła jedną stopę, potem drugą – ostrożnie, by nie stracić równowagi w szpilkach.
Naga. Tylko czarne szpilki na nogach. Skóra mrowiła, policzki płonęły. Nie patrzyła na nikogo. Patrzyła w podłogę. Czekała.
Kobieta w ołówkowej spódnicy podeszła szybko, schyliła się i zebrała wszystkie ubrania – czarną sukienkę Agnieszki, czerwoną blondynki, spodnie i top brunetki, bieliznę, staniki, majtki. Wszystko wrzuciła do dużej, czarnej torby na suwak. Zamknęła ją z cichym zgrzytem, spojrzała na komisję, skinęła głową i wyszła. Drzwi zamknęły się z lekkim stuknięciem.
Trzy nagie kobiety stały w rzędzie, w samych szpilkach. Blondynka z miodowymi włosami zacisnęła dłonie w pięści, ale trzymała je wzdłuż ciała; jej policzki były różowe, oddech przyspieszony. Brunetka z tatuażem na obojczyku uniosła brodę, ale jej oczy unikały spojrzeń – patrzyła w ścianę, jakby tam była ratunek.
Agnieszka czuła, jak serce wali jej w gardle. Skóra mrowiła, sutki twarde jak kamienie, cipka napięta, jakby każdy centymetr ciała był pod lupą. Nie ma już odwrotu.
Ewa wstała z krzesła, podeszła powoli do Agnieszki. Jej obcasy stukały po parkiecie. Zatrzymała się blisko – tak blisko, że Agnieszka poczuła zapach jej perfum, coś z nutą jaśminu. Ewa uniosła rękę, delikatnie odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z twarzy Agnieszki, wsunęła go za ucho.
– Oddychaj głęboko – powiedziała cicho, tylko do niej. – Masz w sobie coś, czego nie da się nauczyć. Spokojna twarz, naturalne ciało. Nie spinaj się. Pokaż, że jesteś tu, bo chcesz.
Agnieszka przełknęła ślinę. Skinęła głową, choć ręce drżały.
Ewa odsunęła się i zaczęła powoli obchodzić rządek. Najpierw blondynka – wysoka, skóra jasna, prawie porcelanowa, piersi małe, sterczące, sutki jasnoróżowe. Biodra wąskie, nogi długie, stopy w czerwonych szpilkach. Cipka gładka, bez śladu włosków. Ewa skinęła głową z aprobatą.
Potem brunetka – ciało bardziej zaokrąglone, biodra pełne, piersi większe, cięższe, sutki ciemniejsze. Tatuaż na obojczyku – mały ptak w locie. Nogi mocne, uda zarysowane. Ewa zatrzymała się przed nią, zmrużyła oczy.
– Co to ma być? – wskazała palcem na jej cipkę. Między wargami widać było kilka krótkich, ciemnych włosków, niedogolone resztki. – To nie jest dopuszczalne. Profesjonalizm zaczyna się od detali. Więcej tak mi się nie pokazuj.
Brunetka zacisnęła usta, policzki zapłonęły. Skinęła głową, ale nie powiedziała nic.
Ewa wróciła do środka, stanęła przed nimi. Cisza była gęsta, ciężka.
– Stoicie. Nie ruszacie się. Patrzycie prosto. – Spojrzała na Agnieszkę. – Ty też. Pokaż, że potrafisz.
ROZDZIAŁ III
Mężczyzna w marynarce wstał, wyjął miękką, białą miarkę krawiecką – elastyczną, z czarnymi cyframi. Ewa skinęła głową.
– Proporcje. Bez słowa.
Zaczął od brunetki. Miarka oplotła talię – 68 cm. Biodra – 96. Wzrost – 168 cm. Szybko, bez kontaktu. Brunetka stała sztywno, wargi zaciśnięte, ale oczy spokojne.
Potem blondynka. Talia – 60 cm. Biodra – 88. Wzrost – 178 cm. Jej policzki lekko różowiały, oddech przyspieszony, ale nie drgnęła.
Teraz Agnieszka.
Stała jak sparaliżowana, szpilki wbijały się w parkiet. Mężczyzna podszedł bliżej, bliżej niż przy innych. Miarka oplotła talię – 64 cm. Ciepła dłoń spoczęła płasko na jej plecach, palce wbiły się lekko w skórę, by ustabilizować. Drugą ręką przytrzymał koniec z przodu – kciuk musnął dolny łuk piersi. Agnieszka wstrzymała oddech, sutki stwardniały boleśnie, policzki zapłonęły.
Przesunął się do bioder. Miarka zwinęła się wokół – 92 cm. Opuszkami musnął oba pośladki, niby sprawdzając równość. Skóra drgnęła, cipka zacisnęła się odruchowo. Nie patrz na niego. Nie drgnij. Ale ręce drżały.
Wzrost – 170 cm. Miarka z tyłu, od karku do pięt. Końcówka zsunęła się między pośladki, palce otarły górną krawędź, zatrzymały się na moment. Agnieszka zacisnęła zęby, oczy w podłodze.
– 88-64-92 – powiedział cicho. – Perfekcyjne proporcje.
Ewa spojrzała na brunetkę.
– Pani – za szerokie biodra. Dziękujemy.
Kobieta w ołówkowej spódnicy otworzyła torbę, wyjęła ubrania brunetki – spodnie, top, bieliznę – podała odrzuconej kandydatce. Brunetka ubrała się szybko, wzięła resztę i obruszeniem wyszła. Drzwi zamknęły się cicho. Zostały dwie. Agnieszka i blondynka.
Ewa odłożyła notes, wstała.
– Doskonale. Teraz test obiektywu.
Mężczyzna sięgnął pod stół, wyciągnął mały aparat na statywie – czarny, z dużym obiektywem. Ustawił go naprzeciwko, włączył flesz. Lampy sufitowe przygasły, zostawiając tylko ostre, białe światło.
– Stoicie. Nie ruszacie się. Patrzycie w obiektyw.
Blondynka uniosła brodę, ręce luźno wzdłuż ciała. Jej sutki sterczały, skóra lśniła od potu. Agnieszka czuła, jak krople spływają między piersiami, po brzuchu, zatrzymują się na górnej wardze cipki.
Flesz. Pierwszy strzał. Oczy Agnieszki zamrugały, ale nie odwróciła wzroku.
– Ręce za głowę – rzuciła Ewa. – Łokcie w tył. Piersi do przodu.
Agnieszka podniosła ręce. Sutki wysunęły się jeszcze bardziej, napięte, ciemnoróżowe. Flesz. Drugi. Ciepło lampy paliło skórę.
– Nogi szerzej. Na szerokość bioder.
Agnieszka rozstawiła szpilki. Cipka rozchyliła się lekko, wilgotna, błyszcząca. Blondynka zrobiła to samo – jej gładka, jasna skóra kontrastowała z ciemnymi wargami.
Flesz. Trzeci. Czwarty. Mężczyzna poruszał obiektywem, zoomując na detale: sutki, pępek, linię między udami.
– Obrót. Tyłem.
Odwróciły się. Pośladki napięte, plecy wyprostowane. Flesz. Piąty. Szósty.
– Pochylenie. Ręce na kolanach.
Agnieszka pochyliła się. Pośladki rozchyliły się lekko, cipka widoczna między udami – mokra, napięta. Flesz. Siódmy.
Ewa podeszła, stanęła za nią. Delikatnie położyła dłoń na jej plecach.
– Oddychaj. Jesteś piękna. Właśnie tak.
Flesz. Ósmy. Ostatni.
– Wystarczy – powiedziała Ewa. – Ubierajcie się. Jutro 19:00, studio na Pradze. Tylko jedna z was pojedzie dalej. Decyzja wieczorem.
Agnieszka stała prosto, ręce opadły wzdłuż ciała, ale nogi wciąż drżały w szpilkach. Flesz zgasł, lampy przygasły, a w uszach miała jeszcze echo własnych, urywanych oddechów.
Co ja właśnie zrobiłam?
Cipka pulsowała, mokra, jakby wciąż czuła ostre światło na wargach. Sutki bolały, napięte do granic. Pot spływał po kręgosłupie, między pośladkami, gorący, lepki.
Chciałam zaprotestować.
Chciałam powiedzieć „stop”, „oddajcie zdjęcia”, „nie zgadzam się”.
Ale nie mogła. Głos uwiązł w gardle. Ręce nie podniosły się, by zasłonić ciało. Nogi nie ruszyły się do drzwi. Paraliż. Kompletny. Jakby ktoś odciął jej wolę.
Mogłam wyjść. Jak tamte dwie. Drzwi były otwarte. Nikt by mnie nie zatrzymał.
Ale została. I teraz, gdy Ewa podeszła, gdy mężczyzna schował aparat, Agnieszka w końcu otworzyła usta.
– Te zdjęcia… – głos jej zadrżał. – Chcę je zobaczyć. Albo usunąć.
Ewa spojrzała na nią spokojnie, z lekkim uśmiechem.
– Muszą je zobaczyć osoby decyzyjne. Podpisałaś zgodę, wchodząc do tego pokoju. Mogłaś wyjść w każdej chwili. Zostałaś. Teraz nie ma odwrotu.
Agnieszka zacisnęła dłonie w pięści. Nie podpisałam nic.
Ale pamiętała: drzwi, rządek, rozbieranie się, flesz.
Zgodziłam się milczeniem.
Czuła się naga nie tylko ciałem.
Naga w środku.
I nie potrafiła już powiedzieć „nie”.
Kobieta w ołówkowej spódnicy otworzyła torbę i podała Agnieszce jej ubrania. Agnieszka szybko wciągnęła majtki, stanik, sukienkę, poprawiła ramiączka i wsunęła szpilki. Chwyciła torebkę i wyszła, wstyd palił policzki. Minęła pusty hol, unikając wzroku recepcjonisty. Na ulicy zamówiła Ubera, stała oparta o ścianę, ręce skrzyżowane na piersiach. W aucie patrzyła w okno, flesze wciąż w głowie.
W domu klucze zadzwoniły w zamku. Zrzuciła buty, sukienka opadła na podłogę. Przebrała się w wygodne dresy i luźny T-shirt. Usiadła na kanapie z herbatą. W głowie odtwarzała każdą sekundę: rozbieranie się, flesze, spojrzenia, miarkę na skórze. Czuła się głęboko upokorzona seksualnie – naga, rozłożona na części, oceniona, sfotografowana. Złość kipiała: „Dlaczego nie wyszłam? Dlaczego pozwoliłam im to zrobić?” Ale pod spodem, nieproszone – ciepłe mrowienie. Sutki twardniały na wspomnienie fleszy, cipka drgnęła, gdy pomyślała o tym, jak stała rozchylona, mokra, widziana. „To chore” – powtarzała. Myśli wracały bez przerwy.
Mijały godziny. Popołudnie przeszło w wieczór, światło za oknem zgasło. Telefon leżał cicho. Żadnej wiadomości.
O 21:07 ciszę przerwał krótki, ostry dźwięk SMS-a.
Agnieszka drgnęła, jakby ktoś uderzył ją w plecy. Chwyciła telefon drżącą dłonią.
„Gratuluję. Widzimy się jutro wieczorem na drugiej sesji. – Ewa”
Przewinęła w dół.
Kolaż. Jej ciało – nagie, rozłożone na części, bezlitosne kadry: sutki sterczące pod fleszem, brzuch napięty, cipka rozchylona, mokra, błyszcząca. Bez twarzy. Pod spodem: „Dostałaś prawie 5000 głosów na TAK.”
Czas się zatrzymał.
Tysiące.
Nie tylko Ewa. Nie tylko komisja. Nie tylko flesze w studio.
Tysiące obcych oczu – na jej piersiach, na jej cipce, na jej najgłębszym wstydzie.
„Dobrze, że nie widać twarzy” – pomyślała, ale to było kłamstwo.
Bo twarz nie była potrzebna.
To było jej ciało.
Jej wstyd.
Jej tajemnica.
Teraz – publiczna.
Skrępowanie uderzyło jak fala – gorąca, dławiąca.
Zawstydzenie – nie tylko policzki, ale całe ciało, jakby skóra płonęła od środka.
Upokorzenie – głębokie, ciężkie, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody, a potem kazał stać i patrzeć, jak spływa po nagiej skórze.
„Dlaczego nie wyszłam?” – pytanie wracało jak echo.
„Dlaczego pozwoliłam?”
„Dlaczego zostałam?”
Złość – na nich. Na Ewę. Na siebie.
Złość – że nie protestowała. Że nie krzyknęła. Że zgodziła się milczeniem.
Ale pod tym wszystkim – coś innego.
Coś, co nie powinno istnieć.
Coś, co nie miało prawa.
Podniecenie.
Nieproszone. Niewytłumaczalne.
Jak zdrada własnego ciała.
Mimowolnie, jedną ręką trzymając telefon, drugą wsunęła pod dresy. Palce minęły gumkę majtek, zsunęły się w dół – tam, gdzie skóra była już rozgrzana, wilgotna od wspomnień, od fleszy, od spojrzeń.
Palec wskazujący musnął łechtaczkę – nabrzmiałą, wrażliwą, żyjącą własnym życiem.
Zacisnęła zęby.
Zaczęła masować. Powoli. Delikatne kręgi – jakby chciała tylko sprawdzić, czy to naprawdę ona. Czy to naprawdę ona się podnieca.
Telefon leżał obok, ekran wciąż świecił – jej cipka w 4K, tysiące głosów.
Szybciej.
Oddech przyspieszył. Uda drgnęły. Ciepło rozlewało się w dole brzucha, falami – gorącymi, niepowstrzymanymi.
Zbliżała się.
Jeszcze.
I nagle – stop.
Wyrwała rękę.
„Nie. To chore. Nie powinnaś.”
Złość. Wstyd. Wina.
Ale po minucie – znowu.
Palec wrócił. Szybciej. Mocniej. Kręgi stały się naciskiem, ślizgiem, rytmem – jakby ciało żądało kontynuacji.
Zbliżenie.
Orgazm wisiał tuż-tuż – napięcie, drżenie, oddech urywany, sutki twarde pod T-shirtem, cipka pulsująca, mokra, gotowa.
Stop.
Znów.
Trzeci raz.
Czwarty.
Każdy raz bliżej.
Każdy raz – przerwała.
Bo to było złe.
Bo to było chore.
Bo to było jej.
Ale chciała.
I nienawidziła siebie za to, że chciała.
Za każdym razem, gdy przerywała, pragnienie stawało się głębsze – nie tylko ciepło między udami, ale głód, który rozlewał się po całym ciele.
Ostatni raz.
„Tylko jeszcze chwilę” – pomyślała.
„Tylko to ciepło.”
Palce wróciły.
Tym razem – wolniej.
Delikatniej.
Jakby chciała przedłużyć to, co nieuniknione.
Środkowy palec sunął wzdłuż wilgotnych warg, rozchylając je lekko, okrążając łechtaczkę – nabrzmiałą, gorącą, pulsującą jak serce.
Drugi palec dołączył.
Nacisk.
Ślizg.
Rytm.
Ciało odpowiadało natychmiast – biodra uniosły się lekko, oddech stał się urywany, sutki twarde, przebijające materiał T-shirta.
Ciepło narastało – nie tylko w dole brzucha, ale w piersiach, w gardle, w opuszkach palców.
„Jeszcze nie…”
„Jeszcze chwilę…”
Ale ciało nie słuchało.
Nagle – prąd.
Przeszywający.
Od łechtaczki – w górę kręgosłupa.
W dół ud.
W głąb.
Mięśnie odbytu zacisnęły się – niekontrolowanie, rytmicznie, jakby chciały zatrzymać to, co już nadchodziło.
I wtedy – fala.
Orgazm uderzył jak cios.
Cipka zadrżała, pulsowała, zalewała się ciepłem.
Biodra uniosły się wysoko, plecy wygięły, oddech zamarł – tylko cichy, zdławiony jęk wydostał się z gardła.
Fala za falą.
Każda mocniejsza.
Każda głębsza.
Spełnienie – czyste, ostre, absolutne.
Zadowolenie – jak rozlanie gorąca po całym ciele, jak oddech po długim biegu.
Zaspokojenie – głębokie, ciężkie, nie do opisania.
A potem – zawstydzenie.
Natychmiastowe.
Jak zimny prysznic.
„Co ja zrobiłam?”
Palce wciąż mokre.
Cipka wciąż drżąca.
Telefon obok – kolaż, 5000 głosów.
Wina.
Bo to było jej.
Bo to było złe.
Bo to było chore.
Ale ciało – wciąż ciepłe, wciąż zaspokojone – nie chciało słuchać rozumu.
Leżała.
Leżała w ciszy, oddech powoli wracał do normy, ale ciało wciąż drżało – nie od wysiłku, lecz od wstydu, który teraz wylewał się z niej jak gorąca smoła.
Najpierw spełnienie – ciężkie, lepkie, pełne.
Czuła je w każdej komórce: w opuszkach palców, które wciąż pachniały jej wilgocią; w cipce, która pulsowała jeszcze przez chwilę, jakby nie chciała puścić tego, co właśnie dostała; w piersiach, które unosiły się i opadały, jakby dopiero co przeżyły burzę.
Potem zadowolenie – ciche, zdradliwe.
Nie głośne, nie triumfalne.
Tylko ciepłe, głębokie westchnienie w środku.
„W końcu…” – pomyślała.
„W końcu się stało.”
I to było najgorsze.
Bo zaraz potem przyszło zawstydzenie – ostre, jak nóż wbity w brzuch.
Nie tylko „co ja zrobiłam?”.
Ale „kim ja się stałam?”.
Dziewczyna, która jeszcze rano była recepcjonistką.
Która nigdy nie chciała uwagi.
A teraz – leży w dresach, z mokrymi palcami, z orgazmem wywołanym przez własny wstyd.
Przez 5000 obcych spojrzeń.
Przez własne upokorzenie.
chcecie ciąg dalszy ?

