Wiadomo. Jak są błędy to pójdę do piekła. Biere to na klatę. Życzę wszystkim mikroubawu.
Przypadki Apolonii M.
I teraz słuchaj. Wspominałam Ci dzisiaj, że poza wpajaniem Wam do głów głupot ze szkolnego programu, piszę też książki. Dla dorosłych. Teraz, skoro już znasz mój sekret będziesz musiał wysłuchać jednego fragmentu. Nic się nie bój. Mam w tym swój cel. A Ty jeśli chcesz dostać coś więcej, to po prostu nadstaw uszu.
…leżała na boku u podnóża wielkiego zwierciadła. To, szerokie jak bramy niebios, raziło beznamiętnym refleksem cały pokój. Była jak lalka porzucona przez bezdomne dziecko. Mężczyźni wyszli wiele minut temu. Ściskała mocno w dłoni zlepione banknoty i bez emocji przyglądała się odbiciu swego zużytego ciała.
Minęła północ. Wskazówki zegara rozpoczęły podróż przez rozdroża kolejnej doby. Poczuła głęboko w środku pierwotną potrzebę ruchu. Obróciła się na plecy i z dyskrecją zaczęła przemieszczać się po wciąż wilgotnej podłodze. Czuła jak wrażliwa skóra pleców zbiera cierpliwie brud niedawnych wydarzeń. Czyściła. Bez emocji. Nie myślała o tym co się stało. Nie snuła wizji tego, co jeszcze nie miało zaszczytu zaistnieć. Skupiała się wyłącznie na zadaniu, które sobie wyznaczyła. Poruszała się jak orzęska wzdłuż elastycznej osi ciała. Konsekwencje podjętych wyłącznie przez nią decyzji miała za swoją niezbywalną własność. Nie zamierzała nikomu odstąpić choćby kropli zaszczytu wypełnienia swojej dzisiejszej roli. Aż do jej uroczystego finału.
Spektakl o Szmacie dobiegł końca.
Spoczywała teraz na plecach dotykając stopami chłodnej tafli lustra. W głowie słyszała ognisty ryk widowni, żądającej aby kurtyna raz jeszcze poszła w górę, wystawiając na pastwę oklasków przemęczoną aktorkę. Przysunęła się bliżej zwierciadła, podkurczyła nogi, wzięła głęboki wdech... i wykrzyczała:
- Panie i Panowie! Przed wami raz jeszcze! Niestrudzona! Nieustraszona! Niezniszczalna! Najlepsza przyjaciółka każdego mężczyzny – Moja Cipa!
Rozłożyła zamaszyście uda. Burza braw niemal uwolniła się z jej głowy - pragnąc napawać się własną mocą domagała się godziwego wybrzmienia w pustym hotelowym pokoju,.
Uniosła głowę, żeby lepiej widzieć odbicie swojej bohaterki. Ta o niebo szybciej wracała do siebie po widowisku niż jej dusza. Po dwugodzinnej orgii nie pozostał już żaden widoczny z zewnątrz ślad. Pierwszy raz tej nocy, na jej twarzy zagościł uśmiech. Był żałosny, niemal bolesny ale zupełnie szczery. Otwarła szeroko oczy, wzięła jeszcze jeden głęboki wdech i raz jeszcze wzniosła pochwalne okrzyki.
- Oto ona! Pozdrówcie ją raz jeszcze zbiorową onanizacją! Niejedyna w swoim rodzaju! Teraz, z wysokości zbrukanej areny wyciska z siebie dla was ostatnie łzy wzruszenia! Bohaterka niezliczonych romansów! Zdobywczyni wszystkich kutasów! Wielokrotna wykonawczyni karkołomnej ekwilibrystyki bez zabezpieczenia! Gospodyni igrzysk podłużnych przedmiotów najróżniejszej maści! Pulsujące serce kobiecej lubieżności! Zawsze chętna i nieprzeciętnie łatwa! Moja największa radość i największy smutek...
No nie rób takich oczu! To tylko słowa na papierze. A przytoczyłam je dlatego, bo zanim poznasz z bliska moją bohaterkę, muszę Ci opowiedzieć o pewnym wydarzeniu. Takim z życia. Z mojego życia. Ono zainspirowało mnie do napisania tych zdań. No i rozchmurz się, bo wyglądasz jakbym Ci przeczytała o ukrzyżowaniu. Spokojnie. Nie było tak źle. Jestem rozwiązła, ale póki co nie cierpiałam z tego powodu przesadnie. Lecimy od początku.
Kiedyś dojeżdżałam do pracy spod miasta. Uczyłam już w Waszej szkole. Fragment drogi pokonywałam ruchliwą leśną drogą. W jednym miejscu regularnie wystawiały się na pokaz panie lekkich obyczajów. Zawsze współczułam tym kobietom. Żeby nie było – nie popieram prostytucji. Nie toleruję ludzkiej krzywdy. Niemniej w mojej szalonej głowie pojawiła się świdrująca i nie chcąca z niej wyjść myśl. Taka fantazja erotyczna, która przerodziła się w prawdziwe marzenie. Chciałam żeby mnie ktoś kupił.
Że nie stanę gdzieś przy drodze, to wiedziałam od razu. Nie, żebym uważała to za coś gorszego – po prostu bałam się, że zanim kogoś złapię, to podjedzie do mnie czarny wóz, wysiądzie dwóch napakowanych goryli i połamią mi nogi. A szukanie kontaktów z gangsterami i wchodzenie z nimi w jakiekolwiek układy uważałam za fatalny pomysł. No i nie chciałam dzielić się uczciwie zarobioną kasą. Umieściłam więc ogłoszenie w odpowiedniej prasie: „29 lat. Miła i zadbana. Gotowa na wszystko. Tanio.” Wcześniej wyszykowałam się elegancko i zamówiłam sobie w zakładzie fotograficznym piękne, typowo biznesowe, zdjęcie. Wyglądałam jak z okładki pisma dla korporacyjnych szczurów. Początkowo chciałam zasłonić twarz – śladem innych pań oferujących swoje usługi. Te zwykły prężyć się na golasa i prezentować wszystko zawczasu ale dziwnie krępowała je myśl, że mogą zostać rozpoznane. Przemyślałam to i zdecydowałam, że pochopnie zrezygnować z tego atutu nie mogę. Zgodnie ze swoją przewrotną naturą postanowiłam elegancko zapakować wszystko co się da, a jedynie grzecznie uśmiechniętą buzię wystawić jako reklamę. Skoro mam wejść w rolę ladacznicy i odpuścić wszystkie zakazane strefy, to dlaczego miałabym się wstydzić, godnie na co dzień reprezentującej mnie twarzy?
Liczyłam na to, że telefony będą się urywać, ale ku mojemu zaskoczeniu nikt nie zadzwonił. Dopiero po kilku dniach zauważyłam, że w ogłoszeniu podałam błędny numer! Do dzisiaj ciekawi mnie do kogo spływały pierwsze propozycje. Ostatecznie musiałam jeszcze raz wyłożyć pieniądze i skorygować swoją ofertę. Tym razem chętni zgłosili się natychmiast po publikacji. Jako pierwszy zadzwonił facet o wcale zachęcającym głosie. Rzucił swobodnie „cześć” i przeszedł do rzeczy: „Szukamy dziewczyny na wieczór kawalerski. Chcemy się w kilku zabawić. Zobaczyliśmy twoje zdjęcie z kumplem i oszaleliśmy. To naprawdę ty? Byłabyś chętna?” Odparłam, że to moje zdjęcie i że chętna jestem. Z ciekawości dopytałam ilu ma na myśli mówiąc „kilku”. „Nie wiem jeszcze na pewno – czterech? Może pięciu? Robi ci to jakąś różnicę?”. Odparłam, że żadnej, a on kontynuował: „Zależy nam na otwartej dziewczynie, która nie będzie się krzywić. Od razu zaznaczam, że nie mamy zamiaru tylko patrzeć, więc zakładam, że jesteś gotowa na dużo więcej.” Potwierdziłam zaręczając, że krzywić się nie będę i pozwoliłam mu mówić dalej. „To dobrze. Chłopaki są w porządku, ale wiem, że potrafią być trochę narwani i nie mogę cię zapewnić, że nie wpadną na jakieś dziwne pomysły. Może się zdarzyć, że będzie gorąco, ale mogę dać ci słowo, że nie będzie żadnego bicia, ani podobnych akcji”. Byłam już czerwona z podniecenia i rzuciłam mu tylko, w zasadzie wbrew swej woli, że nie przeszkadza mi nawet to. Roześmiał się: „Bądź spokojna. Jesteśmy w miarę normalni w tym temacie. Teraz powiedz mi jeszcze, robisz to bez gumy?”. Potwierdziłam, a on ciągnął dalej: „Jeśli trzeba, to nie ma problemu – możemy się zabezpieczyć. Ale jeżeli to dla ciebie nie jest kłopotliwe, to wolelibyśmy pójść na całość”. „To nie jest dla mnie kłopot” - odparłam mechanicznie. Czułam na plecach jak się pocę. „W porządku. W takim razie nie gniewaj się, że pytam, ale czy masz aktualne badania lekarskie? Chyba rozumiesz, że nie chcielibyśmy nabawić się problemów na takim spotkaniu”. Oblał mnie blady strach, bo nie badałam się w ostatnim czasie i zupełnie nie wzięłam tego pod uwagę. Na moje rozeznanie wszystko było w porządku, ale cholera wie. Choć bałam się, że okazja mi umknie, postanowiłam odpowiedzieć zgodnie z prawdą: „Mam z zeszłego roku. Raczej nie zdążę zrobić nowych”. Roześmiał się kolejny raz: „Spokojnie. To będzie dopiero za jakieś dwa miesiące więc zdążysz bez problemu. Nie mamy jeszcze nawet konkretnej daty, ale woleliśmy kuć żelazo póki gorące. Rozumiesz jak jest”. Potwierdziłam czując ulgę, ale i ukłucie związane z perspektywą tak długiego oczekiwania. On mówił dalej: „Jeszcze kwestie finansowe. Ile będzie nas taka przyjemność z tobą kosztować?” Miałam w głowie obmyśloną kwotę, ale spływające po plecach krople potu, ich słodkie gilgotanie nad tyłkiem, skusiły mnie do odpowiedzi, której wcześniej nie planowałam: „Tyle ile uznacie. Rozliczymy się po wszystkim”. Na moment zamilkł. Widać udało mi się wprawić go w zakłopotanie, co przyjęłam za swój sukces. W końcu zapytał: „A jeśli nie będziemy zadowoleni?” Przełknęłam tylko ślinę i odparłam: „To zaoszczędzicie parę groszy na kolację z waszymi dziewczynami”. W słuchawce zapadła głucha cisza. Ten gość nie miał pojęcia z kim ma do czynienia. Byłam dumna, że udało mi się nawet tak pewnego siebie typka wyprowadzić z równowagi. W końcu sama musiałam go ponaglić i zapytałam twardo, czy mnie biorą, czy nie. Już bez wyczuwalnego wcześniej rozbawienia odpowiedział: „Dziwna jesteś. Ale zaryzykujemy”. Wtedy postanowiłam trochę go podrażnić: „A wy macie badania?” Z wyraźnym już podenerwowaniem odparł: „A mamy mieć?” Rozbawiona prawie do łez rzuciłam, już całkiem lekko: „Będą to będą, a nie to nie”.
Ostatecznie pożegnaliśmy się po koleżeńsku i umówiliśmy na kontakt, kiedy już dopną szczegóły. Odłożyłam słuchawkę i nagle zrozumiałam, że wpędziłam się w poważny dylemat. Przyjęłam już pierwszą ofertę, a przecież telefon będzie zapewne nadal dzwonił. Może i jestem puszczalska, ale o siebie dbam i czuję pewną odpowiedzialność za zdrowie partnerów. Nie miałam pojęcia, kto mógłby się trafić przez ten czas i jakimi konsekwencjami mogłaby się zakończyć dla mnie taka przygoda, więc po krótkim namyśle podjęłam męską decyzję. Nie przyjmuję kolejnych zleceń i wycofuję ogłoszenie. Uznałam, że lepszy wróbel w garści. Wolałam nie ryzykować. Zanim jednak anons stracił ważność - wraz z kolejnym wydaniem gazety - musiałam odmówić wielu chętnym. Większość propozycji była trywialna. Ale były też ciekawe - zaproszenie do trójkąta ze strony pary po siedemdziesiątce, udział w lesbijskim święcie złotego deszczu w roli wiadra na szczyny, a nawet gość, który szukał partnerki dla swojego owczarka. Ten ostatni zapewniał kategorycznie, że on nie ma wobec mnie żadnych intencji, i że tylko będzie stał obok, gdyby piesek stał się agresywny. O ile nie miałam żadnej ochoty na te dziwactwa, o tyle wewnętrzny przymus odmowy sprawiał mi ból. W końcu według własnych słów miałam być „gotowa na wszystko”. Próbowałam wymawiać się rzeżączką, ale ten argument tylko właściciel owczarka łyknął bez popity. Reszta mi naubliżała domagając się natychmiastowego usunięcia ogłoszenia.
Tak czy inaczej postanowiłam spędzić kolejne dwa miesiące na przygotowaniu produktu premium dla szczęśliwych nabywców. Zrezygnowałam z seksu z partnerami. Sama zadowalałam się tylko w piątki przed snem. Postanowiłam, że skoro mam zrobić coś tak szalonego, to muszę się wypościć, żeby móc dać z siebie więcej niż zwykle. Gość od wieczoru kawalerskiego dzwonił jeszcze kilka razy, precyzując coraz ściślej szczegóły zbliżającej się imprezy. Ustaliliśmy jak mam się ubrać – na wierzchu i pod spodem, jak się uczesać, jak pachnieć, jak przystrzyc intymną fryzurę. Wszystko. Pozwoliłam im ustalić wszystko. Sama zaś podjęłam wzmożony wysiłek poddając się odpowiednim ćwiczeniom, medytacjom i specjalnej diecie. Wszytko po to, aby prezentować się dla klientów jak najlepiej zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo, że zawsze byłam zadbana i wysportowana, przez dwa miesiące wyciskałam z siebie dużo więcej niż zwykle potu na zajęciach fitness. Wielokrotnie przebiegłam wszystkie parki w okolicy. Skupiłam się wyłącznie na udręczaniu własnego ciała i przełamywaniu własnej woli. Chciałam w tym najważniejszym dniu osiągnąć optymalną formę. Trenowałam jak sportowiec przed olimpiadą. Proponowali mi w międzyczasie przesłanie swoich fotografii, ale odmówiłam – tak samo jak możliwości poznania ich imion. Ostatecznie na przygotowanie wydałam znacznie więcej pieniędzy niż spodziewałam się otrzymać. Mimo to wykreślałam tylko w kalendarzu kolejne dni, które jeszcze pozostały do tego najważniejszego. Ten w końcu nadszedł.
Umówiłam się z nimi w hotelu. Przytulnie – sypialnia z lustrem na całą ścianę, małżeńskie łóżko i łazienka. Znałam podobne miejsca z kilku wcześniejszych, mniej oryginalnych przygód. Przygotowałam się jak do zamążpójścia. Od południa – najpierw po świeżuteńkie ciuchy do galerii, potem do fryzjerki, na paznokcie, do makijażystki. Wszystko chciałam dopiąć na ostatni guzik, żeby zadowolić inwestorów. Oni od osiemnastej mieli już bawić się na mieście, a potem planowali na dwie godziny „wpaść do mnie”. Sugerowali, że zjawią się po dwudziestej drugiej, a ja miałam już na nich czekać. Zameldowałam się półtorej godziny wcześniej, żeby jeszcze na spokojnie się namydlić - uważając na włosy i tapetę - wypachnić, obejrzeć dwadzieścia razy w lustrze. Zapinając każdy guzik nowiuteńkich ubrań, przełykałam ślinę na myśl, że robię to tylko raz zanim zostanie bezczelnie zerwany. Chciałam być jak - najsłodziej zapakowana torebeczka ekskluzywnych łakoci, którą za chwilę bezlitośnie rozpruje banda nieobliczalnych bachorów z poprawczaka. Jestem niemal pewna, że nigdy wcześniej ani później nie wyglądałam równie dobrze, równie ponętnie. Jak zerkałam w lustro to sama miałam ochotę zerwać z siebie wszystkie szmaty, wylizać własne ciało, zerżnąć dupę i porzucić pod śmietnikiem. I teraz mój drogi... Jeżeli kiedykolwiek trafisz na książkę, której fragment ci wcześniej zaprezentowałam, to przeczytasz tam, że to właśnie - mniej więcej – się wydarzyło. Tam klienci mnie zeszmacili, sponiewierali i zostawili w kałuży wszystkich płynów, jakie męski organizm jest w stanie z siebie wydzielić, bez zranienia. W powieści wypływają one ze wszystkich dających się racjonalnie zapiąć otworów mojego ciała. Po dwugodzinnym tłoczeniu zostawiają mi czterdzieści złotych na taksówkę i wychodzą bez pożegnania, narzekając na zmarnowany czas. Ale tego ci nie czytałam, bo dzisiaj wyjątkowo kłamać nie chcę. Mimo, że oczekiwałam takiego obrotu spraw jak opisałam, to potoczyły się one zupełnie inaczej.
Punkt dwudziesta druga słyszę pukanie do drzwi. Byli tak punktualnie, jakby od kwadransa stali na schodach. Wtedy jeszcze nie zapaliła mi się czerwona lampka. Uznałam, że może to przypadek, a może zwyczajnie są chujami dżentelmenami. Zaskoczona otwieram drzwi, a tam czterech eleganckich młodzieńców w garniaczach. Wypachnieni, odjebani jak na ślub, i... z kwiatami. Pomyślałam, że to jakiś zły sen. Wpuściłam ich udając zachwyconą. Kwiaty rzuciłam na łóżko. Wyobrażałam sobie wcześniej, że po minucie od ich wejścia, będę zdzierać wypielęgnowane kolana na podłodze, z potarganą fryzurą na którą wydałam konkretny pieniądz, a klienci będą stali wokół mnie z opuszczonymi spodniami bezczeszcząc mój makijaż. Tymczasem... Oni rozsiedli się grzecznie w pokoju i w milczeniu wpatrywali we mnie stojącą pośrodku. Jak w święty obrazek. W ciszy. Podeszłam do biurka, wyjęłam z torebki kartkę z przychodni i powiedziałam – puszczając ją w obieg – że jestem czysta jak szesnastolatka z katolickiego liceum. Ty sobie wyobraź, że oni się jak oparzeni zaczęli obmacywać po kieszeniach i każdy mi przedstawił taką samą karteczkę. Aż miałam ochotę wyjąć długopis i wrócić do pokoju nauczycielskiego po dziennik. Przeszłam się między nimi, żeby każdemu rozsiać feromony pod nosem, ale już coś mi nie grało. Zero reakcji. Każdy spięty jak skazaniec pod szubienicą. Może mogłam się jednak nie kąpać? Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wylaszczyłam się za bardzo i ich nie zamurowało na amen. Mijała minuta, za minutą, coś tam próbowałam zagadywać, ale czułam się mniej pożądana niż na lekcjach z wami. Wtedy pomyślałam sobie, że chociaż tyle z nimi ustalałam - co mam ubrać, jakie włożyć buty, jak pomalować paznokcie, jaką pastą umyć zęby, jakie majtki ubrać na dupę, to nie dogadaliśmy jednej rzeczy. Istotnej rzeczy! Co my w ogóle będziemy robić? I widać oni nie wiedzieli co mają robić! Siedzieli i czekali na mnie! A ja akurat założyłam, że nie będę miała nic do powiedzenia i będę jedynie chwilowo użyteczną zabawką, z którą zrealizują swoje spontaniczne perwersyjne zachcianki. Musiałam przejąć inicjatywę, bo nagle zaczęło mi zależeć na tym, żeby mi jednak godziwie zapłacili! Zapytałam czy się umyli, czy jadą prosto z imprezy. A oni niemal chórem odpowiadają, że wpadli do domu jednego z nich po drodze i są świeżo z wanny, ale jak trzeba to jeszcze skoczą pod prysznic. Chciałam im zaproponować, żeby poszli tam razem, obciągnęli sobie nawzajem, a ja przynajmniej popatrzę, zjadę sobie z palca i pójdę spać. Niech mi tylko wychodząc zostawią kasę na biurku. Jednak podejrzewałam, że mogą się poczuć urażeni, a czułam coraz gwałtowniejszą potrzebę ratowania swojego nadwyrężonego przez nich budżetu. Z braku lepszego pomysłu poleciłam, żeby się rozebrali. Zrobili to sprawnie jak w wojsku, a ubrania pięknie poskładali w kostkę i ułożyli w stosik obok drzwi do łazienki. No i siedzą dalej. Nagie torsy, wysportowane, wypielęgnowane, pałki nawet słusznych rozmiarów – tyle że żadna nie sterczy. Nie będę ściemniać. Podobają mi się silni, zadbani i wysportowani faceci. Podobają mi się bardzo. Ale po pierwsze – nie tego się spodziewałam, a po drugie – chcę, żeby lecieli na mnie jak szczeniaki na mleko. A oni byli po prostu wystraszeni! I nie bierz tego teraz do siebie, bo my tutaj jesteśmy w innej konwencji, i ty póki co zajebiście spełniasz moje oczekiwania, ale oni...? Zakładałam, że jak ktoś przegląda najbardziej perwersyjną gazetkę porno w tym kraju i decyduje się odpowiedzieć na anons w niej zamieszczony, to nie jest jednak dżentelmenem bez skazy.
Musiałam działać. Wpadłam na genialny pomysł, że zapytam ich na co mają ochotę na początek. Zerknęli tylko po sobie i wymamrotali asynchornicznie, że na striptiz... Dali mi płytę, a z torby wyjęli... mini-wieżę, którą zaczęli podłączać... Chcieli żebym puściła piosenkę i się przy niej rozebrała... Oni przynieśli do hotelu mini-wieżę i płytę... Rozumiesz to? No i wtedy szambo wyjebało, bo ja w takie klocki, to akurat jestem słaba. Obciąganie na dzień dobry wychodzi mi zupełnie w porządku, ale obieranie cebuli przy akompaniamencie synth-popowej kapeli? Umiem się co prawda ponętnie obnażać, ale nie na parkiecie, nie do rytmu i nie bez wyraźniej zachęty dla mojej szparki. A byłam sucha jak zakonnica przed różańcem. Gdyby się chociaż spóźnili, to samo oczekiwanie sprawiłoby, że miałabym jakiś podkład w tych cudownych figach z drogiego butiku... Chryste ile one kosztowały! Ale oni zjawili się w drzwiach, kiedy ja kończyłam poprawiać brwi przed lustrem! Byłam pewna, że napadną mnie z godzinnym poślizgiem! Nawet śmierć nie przychodzi tak punktualnie. Trudno. Musiałam improwizować. Coś tam udaję, że tańczę, że się wiję. Zrzucam z siebie te z trudem dobierane, nowiuteńkie i drogie ciuchy. Łzy cisną mi się do oczu. Potykam się o własne nogi, ale próbuję dalej. Wzdycham jakbym już miała orgazm. Przewracam oczami. Wypinam się. Siadam im na kolanach. Nic. Ci w coraz większym stresie. W końcu próbuję zdjąć moje piękne nowe szpilki za pół nauczycielskiej pensji, szarpię i... urywam sprzączkę od rzemyka. Tylko cudem nie wyrzucam z siebie wiązanki przekleństw, zahaczam tym urwanym gównem o najdroższe pończochy jakie w życiu kupiłam i... Widzę jak mi idzie oczko od kostki po udo... Padam na łóżko między nimi i zaczynam płakać.
Przez dwa miesiące piłam koktajl z jarzyn, nie miałam w ustach smacznego jedzenia, biegałam jak pojebana po parku, żyłam jak mniszka i to wszystko tylko po to, żeby rozjebać sobie pończochę. Oni się zerwali, otoczyli mnie i pytają czy wszystko w porządku. Ja kryjąc w dłoniach zapłakaną twarz, kiwam im głową, że tak. A oni mnie na to zapewniają, że przecież nic się nie stało i żebym się nie bała, bo oni mnie do niczego zmuszać nie będą i krzywdy mi nie zrobią. Przeliczam w głowie ile na nich wydałam kasy, ile czasu straciłam, ile wycierpiałam i zaczynam już jawnie, na głos beczeć. Na to cała czwórka zaczyna mnie przytulać, głaskać i deklarować, że już sobie idą, że i tak mi zapłacą i żebym się uspokoiła. Ty... oni mi zostawili kasę na biurku i poszli sobie. Leżałam jeszcze chwilę i żałowałam, że się na tego owczarka nie zdecydowałam. Słyszałam jeszcze przez uchylone okno jak wsiadają do samochodu i komentują: „Boże! Widziałaś jaka ona była zestresowana?! Mówiłem ci, że to jej pierwszy raz. Trzeba było wziąć którąś z Wiejskiej”. W pewnym sensie mieli rację.
W końcu pozbierałam się, zajrzałam do koperty - różowa w złote serduszka - i od razu wrócił mi humor. Było tam tyle kasy, że zwróciły mi się wszystkie koszty. I jakiś liścik, ale nie czytałam. Brakowało jedynie zaproszenia na wesele. Wyszłam nawet sporo ma plus! W drodze powrotnej zatankowałam auto do pełna i podjechałam na dworzec po wielką zapiekanką. Najlepsza zapiekanka w życiu. Czułam się jednak trochę niespełniona. Musiałam coś wymyślić, żeby sobie tę wpadkę powetować. Była dopiero dwudziesta trzecia, sobota więc zaryzykowałam i zadzwoniłam do jednego kolegi, który pracował wtedy ze mną w szkole. Nie pytaj który. Widziałam, jak rozbierał mnie wzrokiem od miesięcy. Robił podchody, ale takie nie w moim guście więc go zbywałam – mimo, że lubiłam go i nawet byliśmy na jakiejś kawie. Zaczęłam mu się żalić, że owczarek mi zdechł i czuję się tak samotna, że chciałabym, żeby wpadł, bo muszę z kimś pogadać. Podałam mu adres. Zadeklarował, że oczywiście przyjedzie więc wykorzystałam go, żeby wskoczył do nocnego, bo nie mam w domu nic do jedzenia. Przyjechał taksówką z drugiego końca miasta. Przywitałam go w króciuteńkiej pidżamce. Poleżeliśmy na kanapie, zjedliśmy mrożoną pizzę i obejrzeliśmy jakąś głupią komedię. Widziałam, że zerka na mnie tak, jakby za chwilę miał mnie rozszarpać. No i takie podejście mi się podoba! Od razu poczułam do niego większą sympatię. Kiedy film się skończył wyjawiłam mu, że mam na niego ogromną ochotę, ale niestety dostałam okres. Stwierdził, że mu to aż tak bardzo nie przeszkadza, ale skłamałam, że mi jednak tak. Przyjął to z udawanym zrozumieniem. Dodałam też, że chętnie bym mu obciągnęła, ale zrobiły mi się tak bolesne afty, że nie dam rady. Zatroskany tłumaczył się, że gdyby wiedział nie brałby pizzy z chili. Zanim zdążył zasugerować, że mam jeszcze sprawne dłonie zdradziłam mu sekret, że ostatnio, pracując charytatywnie w schronisku dla zwierząt, zaraziłam się świerzbem i mam rano wizytę u doktora. Zdziwił się, że lekarz przyjmuje w niedzielę, ale szybko wyjaśniłam, że sprawa jest wyjątkowo paskudna i jadę na dermatologiczny ostry dyżur. Pewnie potem przez tydzień sprawdzał, czy coś takiego istnieje. Pożegnaliśmy się dosyć chłodno. Pomachałam mu dłonią na do widzenia – ta wyglądała tak świeżo jakby Bóg dopiero co skończył ją formować z adamowego żebra. Popatrzył, odmachał mi smutno i odjechał. Poczułam satysfakcję! Wzięłam szybki prysznic i rozwalona w swoim miękkim łóżku zadałam sobie prawdziwie kobiecą przyjemność, przywołując na jej potrzeby wspomnienie kropelek potu spływających po moich plecach kiedy umawiałam to nieszczęsne spotkanie. Nigdy więcej nie zdecydowałam się na kolejną próbę.
Przypadki Apolonii M.
I teraz słuchaj. Wspominałam Ci dzisiaj, że poza wpajaniem Wam do głów głupot ze szkolnego programu, piszę też książki. Dla dorosłych. Teraz, skoro już znasz mój sekret będziesz musiał wysłuchać jednego fragmentu. Nic się nie bój. Mam w tym swój cel. A Ty jeśli chcesz dostać coś więcej, to po prostu nadstaw uszu.
…leżała na boku u podnóża wielkiego zwierciadła. To, szerokie jak bramy niebios, raziło beznamiętnym refleksem cały pokój. Była jak lalka porzucona przez bezdomne dziecko. Mężczyźni wyszli wiele minut temu. Ściskała mocno w dłoni zlepione banknoty i bez emocji przyglądała się odbiciu swego zużytego ciała.
Minęła północ. Wskazówki zegara rozpoczęły podróż przez rozdroża kolejnej doby. Poczuła głęboko w środku pierwotną potrzebę ruchu. Obróciła się na plecy i z dyskrecją zaczęła przemieszczać się po wciąż wilgotnej podłodze. Czuła jak wrażliwa skóra pleców zbiera cierpliwie brud niedawnych wydarzeń. Czyściła. Bez emocji. Nie myślała o tym co się stało. Nie snuła wizji tego, co jeszcze nie miało zaszczytu zaistnieć. Skupiała się wyłącznie na zadaniu, które sobie wyznaczyła. Poruszała się jak orzęska wzdłuż elastycznej osi ciała. Konsekwencje podjętych wyłącznie przez nią decyzji miała za swoją niezbywalną własność. Nie zamierzała nikomu odstąpić choćby kropli zaszczytu wypełnienia swojej dzisiejszej roli. Aż do jej uroczystego finału.
Spektakl o Szmacie dobiegł końca.
Spoczywała teraz na plecach dotykając stopami chłodnej tafli lustra. W głowie słyszała ognisty ryk widowni, żądającej aby kurtyna raz jeszcze poszła w górę, wystawiając na pastwę oklasków przemęczoną aktorkę. Przysunęła się bliżej zwierciadła, podkurczyła nogi, wzięła głęboki wdech... i wykrzyczała:
- Panie i Panowie! Przed wami raz jeszcze! Niestrudzona! Nieustraszona! Niezniszczalna! Najlepsza przyjaciółka każdego mężczyzny – Moja Cipa!
Rozłożyła zamaszyście uda. Burza braw niemal uwolniła się z jej głowy - pragnąc napawać się własną mocą domagała się godziwego wybrzmienia w pustym hotelowym pokoju,.
Uniosła głowę, żeby lepiej widzieć odbicie swojej bohaterki. Ta o niebo szybciej wracała do siebie po widowisku niż jej dusza. Po dwugodzinnej orgii nie pozostał już żaden widoczny z zewnątrz ślad. Pierwszy raz tej nocy, na jej twarzy zagościł uśmiech. Był żałosny, niemal bolesny ale zupełnie szczery. Otwarła szeroko oczy, wzięła jeszcze jeden głęboki wdech i raz jeszcze wzniosła pochwalne okrzyki.
- Oto ona! Pozdrówcie ją raz jeszcze zbiorową onanizacją! Niejedyna w swoim rodzaju! Teraz, z wysokości zbrukanej areny wyciska z siebie dla was ostatnie łzy wzruszenia! Bohaterka niezliczonych romansów! Zdobywczyni wszystkich kutasów! Wielokrotna wykonawczyni karkołomnej ekwilibrystyki bez zabezpieczenia! Gospodyni igrzysk podłużnych przedmiotów najróżniejszej maści! Pulsujące serce kobiecej lubieżności! Zawsze chętna i nieprzeciętnie łatwa! Moja największa radość i największy smutek...
No nie rób takich oczu! To tylko słowa na papierze. A przytoczyłam je dlatego, bo zanim poznasz z bliska moją bohaterkę, muszę Ci opowiedzieć o pewnym wydarzeniu. Takim z życia. Z mojego życia. Ono zainspirowało mnie do napisania tych zdań. No i rozchmurz się, bo wyglądasz jakbym Ci przeczytała o ukrzyżowaniu. Spokojnie. Nie było tak źle. Jestem rozwiązła, ale póki co nie cierpiałam z tego powodu przesadnie. Lecimy od początku.
Kiedyś dojeżdżałam do pracy spod miasta. Uczyłam już w Waszej szkole. Fragment drogi pokonywałam ruchliwą leśną drogą. W jednym miejscu regularnie wystawiały się na pokaz panie lekkich obyczajów. Zawsze współczułam tym kobietom. Żeby nie było – nie popieram prostytucji. Nie toleruję ludzkiej krzywdy. Niemniej w mojej szalonej głowie pojawiła się świdrująca i nie chcąca z niej wyjść myśl. Taka fantazja erotyczna, która przerodziła się w prawdziwe marzenie. Chciałam żeby mnie ktoś kupił.
Że nie stanę gdzieś przy drodze, to wiedziałam od razu. Nie, żebym uważała to za coś gorszego – po prostu bałam się, że zanim kogoś złapię, to podjedzie do mnie czarny wóz, wysiądzie dwóch napakowanych goryli i połamią mi nogi. A szukanie kontaktów z gangsterami i wchodzenie z nimi w jakiekolwiek układy uważałam za fatalny pomysł. No i nie chciałam dzielić się uczciwie zarobioną kasą. Umieściłam więc ogłoszenie w odpowiedniej prasie: „29 lat. Miła i zadbana. Gotowa na wszystko. Tanio.” Wcześniej wyszykowałam się elegancko i zamówiłam sobie w zakładzie fotograficznym piękne, typowo biznesowe, zdjęcie. Wyglądałam jak z okładki pisma dla korporacyjnych szczurów. Początkowo chciałam zasłonić twarz – śladem innych pań oferujących swoje usługi. Te zwykły prężyć się na golasa i prezentować wszystko zawczasu ale dziwnie krępowała je myśl, że mogą zostać rozpoznane. Przemyślałam to i zdecydowałam, że pochopnie zrezygnować z tego atutu nie mogę. Zgodnie ze swoją przewrotną naturą postanowiłam elegancko zapakować wszystko co się da, a jedynie grzecznie uśmiechniętą buzię wystawić jako reklamę. Skoro mam wejść w rolę ladacznicy i odpuścić wszystkie zakazane strefy, to dlaczego miałabym się wstydzić, godnie na co dzień reprezentującej mnie twarzy?
Liczyłam na to, że telefony będą się urywać, ale ku mojemu zaskoczeniu nikt nie zadzwonił. Dopiero po kilku dniach zauważyłam, że w ogłoszeniu podałam błędny numer! Do dzisiaj ciekawi mnie do kogo spływały pierwsze propozycje. Ostatecznie musiałam jeszcze raz wyłożyć pieniądze i skorygować swoją ofertę. Tym razem chętni zgłosili się natychmiast po publikacji. Jako pierwszy zadzwonił facet o wcale zachęcającym głosie. Rzucił swobodnie „cześć” i przeszedł do rzeczy: „Szukamy dziewczyny na wieczór kawalerski. Chcemy się w kilku zabawić. Zobaczyliśmy twoje zdjęcie z kumplem i oszaleliśmy. To naprawdę ty? Byłabyś chętna?” Odparłam, że to moje zdjęcie i że chętna jestem. Z ciekawości dopytałam ilu ma na myśli mówiąc „kilku”. „Nie wiem jeszcze na pewno – czterech? Może pięciu? Robi ci to jakąś różnicę?”. Odparłam, że żadnej, a on kontynuował: „Zależy nam na otwartej dziewczynie, która nie będzie się krzywić. Od razu zaznaczam, że nie mamy zamiaru tylko patrzeć, więc zakładam, że jesteś gotowa na dużo więcej.” Potwierdziłam zaręczając, że krzywić się nie będę i pozwoliłam mu mówić dalej. „To dobrze. Chłopaki są w porządku, ale wiem, że potrafią być trochę narwani i nie mogę cię zapewnić, że nie wpadną na jakieś dziwne pomysły. Może się zdarzyć, że będzie gorąco, ale mogę dać ci słowo, że nie będzie żadnego bicia, ani podobnych akcji”. Byłam już czerwona z podniecenia i rzuciłam mu tylko, w zasadzie wbrew swej woli, że nie przeszkadza mi nawet to. Roześmiał się: „Bądź spokojna. Jesteśmy w miarę normalni w tym temacie. Teraz powiedz mi jeszcze, robisz to bez gumy?”. Potwierdziłam, a on ciągnął dalej: „Jeśli trzeba, to nie ma problemu – możemy się zabezpieczyć. Ale jeżeli to dla ciebie nie jest kłopotliwe, to wolelibyśmy pójść na całość”. „To nie jest dla mnie kłopot” - odparłam mechanicznie. Czułam na plecach jak się pocę. „W porządku. W takim razie nie gniewaj się, że pytam, ale czy masz aktualne badania lekarskie? Chyba rozumiesz, że nie chcielibyśmy nabawić się problemów na takim spotkaniu”. Oblał mnie blady strach, bo nie badałam się w ostatnim czasie i zupełnie nie wzięłam tego pod uwagę. Na moje rozeznanie wszystko było w porządku, ale cholera wie. Choć bałam się, że okazja mi umknie, postanowiłam odpowiedzieć zgodnie z prawdą: „Mam z zeszłego roku. Raczej nie zdążę zrobić nowych”. Roześmiał się kolejny raz: „Spokojnie. To będzie dopiero za jakieś dwa miesiące więc zdążysz bez problemu. Nie mamy jeszcze nawet konkretnej daty, ale woleliśmy kuć żelazo póki gorące. Rozumiesz jak jest”. Potwierdziłam czując ulgę, ale i ukłucie związane z perspektywą tak długiego oczekiwania. On mówił dalej: „Jeszcze kwestie finansowe. Ile będzie nas taka przyjemność z tobą kosztować?” Miałam w głowie obmyśloną kwotę, ale spływające po plecach krople potu, ich słodkie gilgotanie nad tyłkiem, skusiły mnie do odpowiedzi, której wcześniej nie planowałam: „Tyle ile uznacie. Rozliczymy się po wszystkim”. Na moment zamilkł. Widać udało mi się wprawić go w zakłopotanie, co przyjęłam za swój sukces. W końcu zapytał: „A jeśli nie będziemy zadowoleni?” Przełknęłam tylko ślinę i odparłam: „To zaoszczędzicie parę groszy na kolację z waszymi dziewczynami”. W słuchawce zapadła głucha cisza. Ten gość nie miał pojęcia z kim ma do czynienia. Byłam dumna, że udało mi się nawet tak pewnego siebie typka wyprowadzić z równowagi. W końcu sama musiałam go ponaglić i zapytałam twardo, czy mnie biorą, czy nie. Już bez wyczuwalnego wcześniej rozbawienia odpowiedział: „Dziwna jesteś. Ale zaryzykujemy”. Wtedy postanowiłam trochę go podrażnić: „A wy macie badania?” Z wyraźnym już podenerwowaniem odparł: „A mamy mieć?” Rozbawiona prawie do łez rzuciłam, już całkiem lekko: „Będą to będą, a nie to nie”.
Ostatecznie pożegnaliśmy się po koleżeńsku i umówiliśmy na kontakt, kiedy już dopną szczegóły. Odłożyłam słuchawkę i nagle zrozumiałam, że wpędziłam się w poważny dylemat. Przyjęłam już pierwszą ofertę, a przecież telefon będzie zapewne nadal dzwonił. Może i jestem puszczalska, ale o siebie dbam i czuję pewną odpowiedzialność za zdrowie partnerów. Nie miałam pojęcia, kto mógłby się trafić przez ten czas i jakimi konsekwencjami mogłaby się zakończyć dla mnie taka przygoda, więc po krótkim namyśle podjęłam męską decyzję. Nie przyjmuję kolejnych zleceń i wycofuję ogłoszenie. Uznałam, że lepszy wróbel w garści. Wolałam nie ryzykować. Zanim jednak anons stracił ważność - wraz z kolejnym wydaniem gazety - musiałam odmówić wielu chętnym. Większość propozycji była trywialna. Ale były też ciekawe - zaproszenie do trójkąta ze strony pary po siedemdziesiątce, udział w lesbijskim święcie złotego deszczu w roli wiadra na szczyny, a nawet gość, który szukał partnerki dla swojego owczarka. Ten ostatni zapewniał kategorycznie, że on nie ma wobec mnie żadnych intencji, i że tylko będzie stał obok, gdyby piesek stał się agresywny. O ile nie miałam żadnej ochoty na te dziwactwa, o tyle wewnętrzny przymus odmowy sprawiał mi ból. W końcu według własnych słów miałam być „gotowa na wszystko”. Próbowałam wymawiać się rzeżączką, ale ten argument tylko właściciel owczarka łyknął bez popity. Reszta mi naubliżała domagając się natychmiastowego usunięcia ogłoszenia.
Tak czy inaczej postanowiłam spędzić kolejne dwa miesiące na przygotowaniu produktu premium dla szczęśliwych nabywców. Zrezygnowałam z seksu z partnerami. Sama zadowalałam się tylko w piątki przed snem. Postanowiłam, że skoro mam zrobić coś tak szalonego, to muszę się wypościć, żeby móc dać z siebie więcej niż zwykle. Gość od wieczoru kawalerskiego dzwonił jeszcze kilka razy, precyzując coraz ściślej szczegóły zbliżającej się imprezy. Ustaliliśmy jak mam się ubrać – na wierzchu i pod spodem, jak się uczesać, jak pachnieć, jak przystrzyc intymną fryzurę. Wszystko. Pozwoliłam im ustalić wszystko. Sama zaś podjęłam wzmożony wysiłek poddając się odpowiednim ćwiczeniom, medytacjom i specjalnej diecie. Wszytko po to, aby prezentować się dla klientów jak najlepiej zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Mimo, że zawsze byłam zadbana i wysportowana, przez dwa miesiące wyciskałam z siebie dużo więcej niż zwykle potu na zajęciach fitness. Wielokrotnie przebiegłam wszystkie parki w okolicy. Skupiłam się wyłącznie na udręczaniu własnego ciała i przełamywaniu własnej woli. Chciałam w tym najważniejszym dniu osiągnąć optymalną formę. Trenowałam jak sportowiec przed olimpiadą. Proponowali mi w międzyczasie przesłanie swoich fotografii, ale odmówiłam – tak samo jak możliwości poznania ich imion. Ostatecznie na przygotowanie wydałam znacznie więcej pieniędzy niż spodziewałam się otrzymać. Mimo to wykreślałam tylko w kalendarzu kolejne dni, które jeszcze pozostały do tego najważniejszego. Ten w końcu nadszedł.
Umówiłam się z nimi w hotelu. Przytulnie – sypialnia z lustrem na całą ścianę, małżeńskie łóżko i łazienka. Znałam podobne miejsca z kilku wcześniejszych, mniej oryginalnych przygód. Przygotowałam się jak do zamążpójścia. Od południa – najpierw po świeżuteńkie ciuchy do galerii, potem do fryzjerki, na paznokcie, do makijażystki. Wszystko chciałam dopiąć na ostatni guzik, żeby zadowolić inwestorów. Oni od osiemnastej mieli już bawić się na mieście, a potem planowali na dwie godziny „wpaść do mnie”. Sugerowali, że zjawią się po dwudziestej drugiej, a ja miałam już na nich czekać. Zameldowałam się półtorej godziny wcześniej, żeby jeszcze na spokojnie się namydlić - uważając na włosy i tapetę - wypachnić, obejrzeć dwadzieścia razy w lustrze. Zapinając każdy guzik nowiuteńkich ubrań, przełykałam ślinę na myśl, że robię to tylko raz zanim zostanie bezczelnie zerwany. Chciałam być jak - najsłodziej zapakowana torebeczka ekskluzywnych łakoci, którą za chwilę bezlitośnie rozpruje banda nieobliczalnych bachorów z poprawczaka. Jestem niemal pewna, że nigdy wcześniej ani później nie wyglądałam równie dobrze, równie ponętnie. Jak zerkałam w lustro to sama miałam ochotę zerwać z siebie wszystkie szmaty, wylizać własne ciało, zerżnąć dupę i porzucić pod śmietnikiem. I teraz mój drogi... Jeżeli kiedykolwiek trafisz na książkę, której fragment ci wcześniej zaprezentowałam, to przeczytasz tam, że to właśnie - mniej więcej – się wydarzyło. Tam klienci mnie zeszmacili, sponiewierali i zostawili w kałuży wszystkich płynów, jakie męski organizm jest w stanie z siebie wydzielić, bez zranienia. W powieści wypływają one ze wszystkich dających się racjonalnie zapiąć otworów mojego ciała. Po dwugodzinnym tłoczeniu zostawiają mi czterdzieści złotych na taksówkę i wychodzą bez pożegnania, narzekając na zmarnowany czas. Ale tego ci nie czytałam, bo dzisiaj wyjątkowo kłamać nie chcę. Mimo, że oczekiwałam takiego obrotu spraw jak opisałam, to potoczyły się one zupełnie inaczej.
Punkt dwudziesta druga słyszę pukanie do drzwi. Byli tak punktualnie, jakby od kwadransa stali na schodach. Wtedy jeszcze nie zapaliła mi się czerwona lampka. Uznałam, że może to przypadek, a może zwyczajnie są chujami dżentelmenami. Zaskoczona otwieram drzwi, a tam czterech eleganckich młodzieńców w garniaczach. Wypachnieni, odjebani jak na ślub, i... z kwiatami. Pomyślałam, że to jakiś zły sen. Wpuściłam ich udając zachwyconą. Kwiaty rzuciłam na łóżko. Wyobrażałam sobie wcześniej, że po minucie od ich wejścia, będę zdzierać wypielęgnowane kolana na podłodze, z potarganą fryzurą na którą wydałam konkretny pieniądz, a klienci będą stali wokół mnie z opuszczonymi spodniami bezczeszcząc mój makijaż. Tymczasem... Oni rozsiedli się grzecznie w pokoju i w milczeniu wpatrywali we mnie stojącą pośrodku. Jak w święty obrazek. W ciszy. Podeszłam do biurka, wyjęłam z torebki kartkę z przychodni i powiedziałam – puszczając ją w obieg – że jestem czysta jak szesnastolatka z katolickiego liceum. Ty sobie wyobraź, że oni się jak oparzeni zaczęli obmacywać po kieszeniach i każdy mi przedstawił taką samą karteczkę. Aż miałam ochotę wyjąć długopis i wrócić do pokoju nauczycielskiego po dziennik. Przeszłam się między nimi, żeby każdemu rozsiać feromony pod nosem, ale już coś mi nie grało. Zero reakcji. Każdy spięty jak skazaniec pod szubienicą. Może mogłam się jednak nie kąpać? Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wylaszczyłam się za bardzo i ich nie zamurowało na amen. Mijała minuta, za minutą, coś tam próbowałam zagadywać, ale czułam się mniej pożądana niż na lekcjach z wami. Wtedy pomyślałam sobie, że chociaż tyle z nimi ustalałam - co mam ubrać, jakie włożyć buty, jak pomalować paznokcie, jaką pastą umyć zęby, jakie majtki ubrać na dupę, to nie dogadaliśmy jednej rzeczy. Istotnej rzeczy! Co my w ogóle będziemy robić? I widać oni nie wiedzieli co mają robić! Siedzieli i czekali na mnie! A ja akurat założyłam, że nie będę miała nic do powiedzenia i będę jedynie chwilowo użyteczną zabawką, z którą zrealizują swoje spontaniczne perwersyjne zachcianki. Musiałam przejąć inicjatywę, bo nagle zaczęło mi zależeć na tym, żeby mi jednak godziwie zapłacili! Zapytałam czy się umyli, czy jadą prosto z imprezy. A oni niemal chórem odpowiadają, że wpadli do domu jednego z nich po drodze i są świeżo z wanny, ale jak trzeba to jeszcze skoczą pod prysznic. Chciałam im zaproponować, żeby poszli tam razem, obciągnęli sobie nawzajem, a ja przynajmniej popatrzę, zjadę sobie z palca i pójdę spać. Niech mi tylko wychodząc zostawią kasę na biurku. Jednak podejrzewałam, że mogą się poczuć urażeni, a czułam coraz gwałtowniejszą potrzebę ratowania swojego nadwyrężonego przez nich budżetu. Z braku lepszego pomysłu poleciłam, żeby się rozebrali. Zrobili to sprawnie jak w wojsku, a ubrania pięknie poskładali w kostkę i ułożyli w stosik obok drzwi do łazienki. No i siedzą dalej. Nagie torsy, wysportowane, wypielęgnowane, pałki nawet słusznych rozmiarów – tyle że żadna nie sterczy. Nie będę ściemniać. Podobają mi się silni, zadbani i wysportowani faceci. Podobają mi się bardzo. Ale po pierwsze – nie tego się spodziewałam, a po drugie – chcę, żeby lecieli na mnie jak szczeniaki na mleko. A oni byli po prostu wystraszeni! I nie bierz tego teraz do siebie, bo my tutaj jesteśmy w innej konwencji, i ty póki co zajebiście spełniasz moje oczekiwania, ale oni...? Zakładałam, że jak ktoś przegląda najbardziej perwersyjną gazetkę porno w tym kraju i decyduje się odpowiedzieć na anons w niej zamieszczony, to nie jest jednak dżentelmenem bez skazy.
Musiałam działać. Wpadłam na genialny pomysł, że zapytam ich na co mają ochotę na początek. Zerknęli tylko po sobie i wymamrotali asynchornicznie, że na striptiz... Dali mi płytę, a z torby wyjęli... mini-wieżę, którą zaczęli podłączać... Chcieli żebym puściła piosenkę i się przy niej rozebrała... Oni przynieśli do hotelu mini-wieżę i płytę... Rozumiesz to? No i wtedy szambo wyjebało, bo ja w takie klocki, to akurat jestem słaba. Obciąganie na dzień dobry wychodzi mi zupełnie w porządku, ale obieranie cebuli przy akompaniamencie synth-popowej kapeli? Umiem się co prawda ponętnie obnażać, ale nie na parkiecie, nie do rytmu i nie bez wyraźniej zachęty dla mojej szparki. A byłam sucha jak zakonnica przed różańcem. Gdyby się chociaż spóźnili, to samo oczekiwanie sprawiłoby, że miałabym jakiś podkład w tych cudownych figach z drogiego butiku... Chryste ile one kosztowały! Ale oni zjawili się w drzwiach, kiedy ja kończyłam poprawiać brwi przed lustrem! Byłam pewna, że napadną mnie z godzinnym poślizgiem! Nawet śmierć nie przychodzi tak punktualnie. Trudno. Musiałam improwizować. Coś tam udaję, że tańczę, że się wiję. Zrzucam z siebie te z trudem dobierane, nowiuteńkie i drogie ciuchy. Łzy cisną mi się do oczu. Potykam się o własne nogi, ale próbuję dalej. Wzdycham jakbym już miała orgazm. Przewracam oczami. Wypinam się. Siadam im na kolanach. Nic. Ci w coraz większym stresie. W końcu próbuję zdjąć moje piękne nowe szpilki za pół nauczycielskiej pensji, szarpię i... urywam sprzączkę od rzemyka. Tylko cudem nie wyrzucam z siebie wiązanki przekleństw, zahaczam tym urwanym gównem o najdroższe pończochy jakie w życiu kupiłam i... Widzę jak mi idzie oczko od kostki po udo... Padam na łóżko między nimi i zaczynam płakać.
Przez dwa miesiące piłam koktajl z jarzyn, nie miałam w ustach smacznego jedzenia, biegałam jak pojebana po parku, żyłam jak mniszka i to wszystko tylko po to, żeby rozjebać sobie pończochę. Oni się zerwali, otoczyli mnie i pytają czy wszystko w porządku. Ja kryjąc w dłoniach zapłakaną twarz, kiwam im głową, że tak. A oni mnie na to zapewniają, że przecież nic się nie stało i żebym się nie bała, bo oni mnie do niczego zmuszać nie będą i krzywdy mi nie zrobią. Przeliczam w głowie ile na nich wydałam kasy, ile czasu straciłam, ile wycierpiałam i zaczynam już jawnie, na głos beczeć. Na to cała czwórka zaczyna mnie przytulać, głaskać i deklarować, że już sobie idą, że i tak mi zapłacą i żebym się uspokoiła. Ty... oni mi zostawili kasę na biurku i poszli sobie. Leżałam jeszcze chwilę i żałowałam, że się na tego owczarka nie zdecydowałam. Słyszałam jeszcze przez uchylone okno jak wsiadają do samochodu i komentują: „Boże! Widziałaś jaka ona była zestresowana?! Mówiłem ci, że to jej pierwszy raz. Trzeba było wziąć którąś z Wiejskiej”. W pewnym sensie mieli rację.
W końcu pozbierałam się, zajrzałam do koperty - różowa w złote serduszka - i od razu wrócił mi humor. Było tam tyle kasy, że zwróciły mi się wszystkie koszty. I jakiś liścik, ale nie czytałam. Brakowało jedynie zaproszenia na wesele. Wyszłam nawet sporo ma plus! W drodze powrotnej zatankowałam auto do pełna i podjechałam na dworzec po wielką zapiekanką. Najlepsza zapiekanka w życiu. Czułam się jednak trochę niespełniona. Musiałam coś wymyślić, żeby sobie tę wpadkę powetować. Była dopiero dwudziesta trzecia, sobota więc zaryzykowałam i zadzwoniłam do jednego kolegi, który pracował wtedy ze mną w szkole. Nie pytaj który. Widziałam, jak rozbierał mnie wzrokiem od miesięcy. Robił podchody, ale takie nie w moim guście więc go zbywałam – mimo, że lubiłam go i nawet byliśmy na jakiejś kawie. Zaczęłam mu się żalić, że owczarek mi zdechł i czuję się tak samotna, że chciałabym, żeby wpadł, bo muszę z kimś pogadać. Podałam mu adres. Zadeklarował, że oczywiście przyjedzie więc wykorzystałam go, żeby wskoczył do nocnego, bo nie mam w domu nic do jedzenia. Przyjechał taksówką z drugiego końca miasta. Przywitałam go w króciuteńkiej pidżamce. Poleżeliśmy na kanapie, zjedliśmy mrożoną pizzę i obejrzeliśmy jakąś głupią komedię. Widziałam, że zerka na mnie tak, jakby za chwilę miał mnie rozszarpać. No i takie podejście mi się podoba! Od razu poczułam do niego większą sympatię. Kiedy film się skończył wyjawiłam mu, że mam na niego ogromną ochotę, ale niestety dostałam okres. Stwierdził, że mu to aż tak bardzo nie przeszkadza, ale skłamałam, że mi jednak tak. Przyjął to z udawanym zrozumieniem. Dodałam też, że chętnie bym mu obciągnęła, ale zrobiły mi się tak bolesne afty, że nie dam rady. Zatroskany tłumaczył się, że gdyby wiedział nie brałby pizzy z chili. Zanim zdążył zasugerować, że mam jeszcze sprawne dłonie zdradziłam mu sekret, że ostatnio, pracując charytatywnie w schronisku dla zwierząt, zaraziłam się świerzbem i mam rano wizytę u doktora. Zdziwił się, że lekarz przyjmuje w niedzielę, ale szybko wyjaśniłam, że sprawa jest wyjątkowo paskudna i jadę na dermatologiczny ostry dyżur. Pewnie potem przez tydzień sprawdzał, czy coś takiego istnieje. Pożegnaliśmy się dosyć chłodno. Pomachałam mu dłonią na do widzenia – ta wyglądała tak świeżo jakby Bóg dopiero co skończył ją formować z adamowego żebra. Popatrzył, odmachał mi smutno i odjechał. Poczułam satysfakcję! Wzięłam szybki prysznic i rozwalona w swoim miękkim łóżku zadałam sobie prawdziwie kobiecą przyjemność, przywołując na jej potrzeby wspomnienie kropelek potu spływających po moich plecach kiedy umawiałam to nieszczęsne spotkanie. Nigdy więcej nie zdecydowałam się na kolejną próbę.
Ostatnia edycja: