Witajcie,
Jestem bardzo mlody stazem na tym forum. Niemniej jednak czytam je z zaciekawieniem i mysle, ze jestescie w stanie nieco mi doradzic.
Mam specyficzny problem natury uczuciowej, ale od poczatku...
Jestem ze swoja dziewczyna juz pare ladnych lat. Na poczatku widywalismy sie czesto, prawie codziennie i wszystko bylo cacy. Oboje mamy swoje pasje, cos wiecej niz hobby i staramy sie je realizowac.
Niestety od 2 lat moja dziewczyne pasja zaczela interesowac duzo bardziej niz ja. Zaczela coraz czesciej wyjezdzac ze znajomymi i w wiekszosci wypadkow wyjazdy te odbywaly sie kosztem naszych wspolnych planow, zarowno tych juz poczynionych jak i potencjalnych. Dla przykladu podam, ze przez te 2 lata udalo nam sie wspolnie wyjechac raz, na jeden krotki weekend. Od roku pracuje w takim systemie, ze czeste widywanie sie nie wchodzi w gre. Srednio liczac widujemy sie mniej niz przez polowe dni w roku.
Teraz do rzeczy...
Na przestrzeni tych ostatnich 2 lat czesto dochodzilo miedzy nami do napiec. Mialem (i mam nadal) do niej pretensje, ze widujemy sie tak rzadko. Nie w tym jednak rzecz, zeby nie wyjezdzala. Wrecz przeciwnie! Doskonale rozumiem co to znaczy miec pasje i chce, aby mogla sie w niej realizowac. Problem tkwi w tym, ze w moim przekonaniu sytuacja jest nieco patologiczna. Widujemy sie naprawde rzadko. Mimo to, ona nie przepusci zadnej okazji do wyjazdu, a jej pasja jest zawsze na pierwszym miejscu w jej zyciu.
Moim skromnym zdaniem, jezeli dwoje ludzi sie kocha, to tesknia za soba. Jedno jest drugiemu potrzebne do zycia jak powietrze i vice versa. Wielokrotnie obiecywala mi, ze zweryfikuje swoja postawe, przemysli to i owo, zmieni sie i bedzie zwracac uwage takze na moje potrzeby w zwiazku. Niestety sa to jak dotad puste obietnice.
Czytajac ten tekst pewnie latwo odniesc wrazenie, ze miedzy nami jest kiepsko, ze ona stracila zainteresowanie mna i zwiazkiem jako takim.
Co ciekawe - ona mowi mi, ze mnie kocha, ze jej zalezy, ze teskni za mna itd. Kiedy jestesmy razem, jest naprawde super. Jest czulosc, milosc i wszystko gra. Problem polega na tym, ze takie sytuacje to wyjatki. Oczywiscie bywaja dluzsze okresy czasu kiedy wszystko gra, ale zaraz potem sytuacja sie powtarza i wracamy do punktu wyjscia.
Zanim zadam moje pytanie, chcialbym cos wyjasnic. Nie jestem osoba zaborcza, nie mam roszczeniowego podejscia do zwiazku ani nic z tych rzeczy. Nie robie jej tez awantur. Wrecz przeciwnie. Rozmawiamy spokojnie. Staram sie dawac z siebie jak najwiecej i nie oczekuje w zamian praktycznie niczego. Jedyne czego bym chcial, to aby zwracala na mnie odrobine wiecej uwagi, spedzala ze mna odrobine wiecej czasu. Moim zdaniem krzywda by sie jej nie stala gdyby zrezygonwala z chocby jednego z dziesiatkow wyjazdow i imprez rocznie. Zle mysle???
Ja sie w tym zwiazku mecze. Nie mam juz sil dalej walczyc o nas. Szczegolnie kiedy widze, ze na placu boju jestem zupelnie sam. Z drugiej strony bardzo, ale to bardzo kocham swoja dziewczyne, zalezy mi na niej bardzo i chcialbym z nia byc.
Ok, dosc tego biadolenia, bo mi tu pozasypiacie.
Co Waszym zdaniem powinienem zrobic? Jak podejsc do tematu?
Ja osobiscie popadam juz w takie skrajnosci, ze zastanawiam sie czy sie z nia rozstac, czy tez jej sie oswiadczyc? Byc moze ona potrzebuje takiego zapewnienia bezpieczenstwa z mojej strony? A moze jednak miedzy nami wszystko sie juz wypalilo i niepotrzebnie przedluzam agonie tego zwiazku?
Sam nie wiem... Pomozcie! Jestem zupelnie skolowany.
P.S.
Chcialbym jeszcze uciac wszelkiego rodzaju spekulacje, ze ona mnie zdradza. To jest taki 'typ' kobiety, ze gdyby chciala byc z kims innym, to zerwala by ze mna bez wahania.
Jestem bardzo mlody stazem na tym forum. Niemniej jednak czytam je z zaciekawieniem i mysle, ze jestescie w stanie nieco mi doradzic.
Mam specyficzny problem natury uczuciowej, ale od poczatku...
Jestem ze swoja dziewczyna juz pare ladnych lat. Na poczatku widywalismy sie czesto, prawie codziennie i wszystko bylo cacy. Oboje mamy swoje pasje, cos wiecej niz hobby i staramy sie je realizowac.
Niestety od 2 lat moja dziewczyne pasja zaczela interesowac duzo bardziej niz ja. Zaczela coraz czesciej wyjezdzac ze znajomymi i w wiekszosci wypadkow wyjazdy te odbywaly sie kosztem naszych wspolnych planow, zarowno tych juz poczynionych jak i potencjalnych. Dla przykladu podam, ze przez te 2 lata udalo nam sie wspolnie wyjechac raz, na jeden krotki weekend. Od roku pracuje w takim systemie, ze czeste widywanie sie nie wchodzi w gre. Srednio liczac widujemy sie mniej niz przez polowe dni w roku.
Teraz do rzeczy...
Na przestrzeni tych ostatnich 2 lat czesto dochodzilo miedzy nami do napiec. Mialem (i mam nadal) do niej pretensje, ze widujemy sie tak rzadko. Nie w tym jednak rzecz, zeby nie wyjezdzala. Wrecz przeciwnie! Doskonale rozumiem co to znaczy miec pasje i chce, aby mogla sie w niej realizowac. Problem tkwi w tym, ze w moim przekonaniu sytuacja jest nieco patologiczna. Widujemy sie naprawde rzadko. Mimo to, ona nie przepusci zadnej okazji do wyjazdu, a jej pasja jest zawsze na pierwszym miejscu w jej zyciu.
Moim skromnym zdaniem, jezeli dwoje ludzi sie kocha, to tesknia za soba. Jedno jest drugiemu potrzebne do zycia jak powietrze i vice versa. Wielokrotnie obiecywala mi, ze zweryfikuje swoja postawe, przemysli to i owo, zmieni sie i bedzie zwracac uwage takze na moje potrzeby w zwiazku. Niestety sa to jak dotad puste obietnice.
Czytajac ten tekst pewnie latwo odniesc wrazenie, ze miedzy nami jest kiepsko, ze ona stracila zainteresowanie mna i zwiazkiem jako takim.
Co ciekawe - ona mowi mi, ze mnie kocha, ze jej zalezy, ze teskni za mna itd. Kiedy jestesmy razem, jest naprawde super. Jest czulosc, milosc i wszystko gra. Problem polega na tym, ze takie sytuacje to wyjatki. Oczywiscie bywaja dluzsze okresy czasu kiedy wszystko gra, ale zaraz potem sytuacja sie powtarza i wracamy do punktu wyjscia.
Zanim zadam moje pytanie, chcialbym cos wyjasnic. Nie jestem osoba zaborcza, nie mam roszczeniowego podejscia do zwiazku ani nic z tych rzeczy. Nie robie jej tez awantur. Wrecz przeciwnie. Rozmawiamy spokojnie. Staram sie dawac z siebie jak najwiecej i nie oczekuje w zamian praktycznie niczego. Jedyne czego bym chcial, to aby zwracala na mnie odrobine wiecej uwagi, spedzala ze mna odrobine wiecej czasu. Moim zdaniem krzywda by sie jej nie stala gdyby zrezygonwala z chocby jednego z dziesiatkow wyjazdow i imprez rocznie. Zle mysle???
Ja sie w tym zwiazku mecze. Nie mam juz sil dalej walczyc o nas. Szczegolnie kiedy widze, ze na placu boju jestem zupelnie sam. Z drugiej strony bardzo, ale to bardzo kocham swoja dziewczyne, zalezy mi na niej bardzo i chcialbym z nia byc.
Ok, dosc tego biadolenia, bo mi tu pozasypiacie.
Co Waszym zdaniem powinienem zrobic? Jak podejsc do tematu?
Ja osobiscie popadam juz w takie skrajnosci, ze zastanawiam sie czy sie z nia rozstac, czy tez jej sie oswiadczyc? Byc moze ona potrzebuje takiego zapewnienia bezpieczenstwa z mojej strony? A moze jednak miedzy nami wszystko sie juz wypalilo i niepotrzebnie przedluzam agonie tego zwiazku?
Sam nie wiem... Pomozcie! Jestem zupelnie skolowany.
P.S.
Chcialbym jeszcze uciac wszelkiego rodzaju spekulacje, ze ona mnie zdradza. To jest taki 'typ' kobiety, ze gdyby chciala byc z kims innym, to zerwala by ze mna bez wahania.