Na SexForum.pl jest swego rodzaju eksperyment z mojej strony, gdyż nie jest to typowe opowiadanie erotyczne, raczej obyczajowe. Ciekawy jestem, jak zostanie przyjęte. Wszystkich czytelników, którzy do tej pory nie zwrócili uwagi na tagi, proszę, aby to uczynili, zanim zdecydują się przeczytać całość.
– Janek! – Przez ruchliwą ulicę dotarł do moich uszu kobiecy głos.
Wydał mi się całkowicie nieznajomy, więc nie zareagowałem. Zresztą chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, a miałem jeszcze kawałek drogi. Mimo że to połowa sierpnia, Słońce piekło niemiłosiernie. Palące promienie wnikające w skórę niemal sprawiały ból, czułem się wręcz jak skwarka na patelni.
– Janek! – Ponownie krzyknęła kobieta.
Tym razem spojrzałem na drugą stronę ruchliwej ulicy, skąd dobiegał głos. Jakaś nieznajoma kobieta o ciemnych włosach machała ręką w moim kierunku. Rozejrzałem się dookoła, bo być może nie mnie wołała. Wszyscy jednak spieszyli swoją drogą, nie zwracając uwagi na kobietę. Wskazałem ręką na siebie. Kobieta potaknęła głową i wykonała gest ręką zapraszający do siebie. Cofnąłem się kilka metrów, do przejścia dla pieszych, które dopiero co minąłem. Kobieta po drugiej stronie podążyła w moim kierunku. Oczywiście, jak zawsze w takich przypadkach, światło na skrzyżowaniu dla pieszych akurat zmieniło się z zielonego na czerwone. Musiałem zaczekać dobre trzy minuty, zanim mogłem przejść. Kobieta po drugiej stronie cały czas cierpliwie czekała.
– Cześć – powiedziała, gdy się zbliżyłem, a widząc, że jej nie rozpoznaję, dorzuciła z uśmiechem: – Nie poznajesz mnie, prawda?
– Hm…
– Lilianna, uczyliśmy się razem w podstawówce.
– Lilka?! – Teraz mnie olśniło, kim jest ta kobieta.
Takiego imienia trudno nie zapamiętać. Uczyliśmy się w tej samej klasie podstawówki. Mieszkała na tej samej ulicy co ja, tylko trzy bloki dalej. Niewysoka, nie tak bardzo, ale niższa niż rówieśniczki, szczupła, delikatna, może trochę nieśmiała, taka „kruszynka”. Teraz trochę przybyło jej kilogramów, nie była już tą drobną nastolatką, zasadniczo jednak nic nie można było zarzucić jej figurze. W podstawówce lubiłem ją. Jedyna dziewczyna, która była zawsze wobec mnie uprzejma, zawsze chętna do pomocy. Jak zapomniałem czegoś albo wypisał mi się długopis, zaraz pożyczała mi swój. Budziła moją sympatię. Lubiłem ją najbardziej ze wszystkich panienek w klasie. Jednak tylko tyle. W siódmej czy ósmej klasie nawet nie myślałem, aby ją podrywać, nie mówiąc już o czymś więcej. Nasi rodzice znali się i z okazji urodzin czy imienin odwiedzali. Do czternastego roku życia, właśnie z tych powodów byliśmy prowadzeni, albo ja do nich, albo ona do nas. Później już nie, bo pewnie oboje się zbuntowaliśmy, ja na pewno. Właśnie gdy mieliśmy po czternaście lat w ich mieszkaniu trwały imieniny i mój ojciec zawołał mnie, prosząc, abym przyniósł z domu rodzinny album, bo coś akurat zachciało się im oglądać. „Idź z Lilką”, dodała moja mama, a jej mama podchwyciła to, wołając córkę: „Lila, przejdźcie się z Jankiem do jego domu, on wie, o co chodzi”. No i było po herbacie. Poszliśmy razem. W moim domu wyciągnąłem, co trzeba, a w tym czasie Lilka nie odstępowała mnie na krok. Już zamierzałem wychodzić, gdy powiedziała: „pić mi się chce, dasz mi wody?”. Dobrze, nie ma sprawy. Poszliśmy do kuchni, dałem jej szklankę z wodą. Stanąłem w drzwiach kuchennych i patrzyłem, jak małymi łykami popijała, uśmiechając się do mnie. Odstawiła szklankę i jakoś tak zalotnie, jak nigdy dotąd, nie spuszczając wzroku ze mnie, otarła usta. Już mieliśmy wyjść z kuchni, ona, jak mi się wydało, chciała zrobić krok w kierunku wyjścia, ale się zawahała. Stanęła tak jakoś niezdecydowanie, jakby czegoś jeszcze oczekiwała, nie przestając uważnie patrzeć na mnie. Nie mam pojęcia, dlaczego tak wtedy zareagowałem. To był niejako nakaz instynktu, jakbym odebrał telepatyczną wiadomość od dziewczyny. Zbliżyłem się do niej i bez słowa wsunąłem od góry rękę pod spódnicę, dalej pod majtki i zacząłem macać ją po delikatnie owłosionej cipce. Co ciekawe, stała spokojnie, bez słowa, pozwalając się obmacywać. Trwało to może jakieś dziesięć sekund, dopiero wtedy się wyrwała. Wracając, nie odzywała się, tylko parokrotnie łypnęła na mnie. Początkowo było mi trochę głupio, myślałem, że się na mnie obraziła, za to macanie, ale w szkole zachowywała się wobec mnie tak samo, jak dotychczas i wkrótce zapomniałem o tym incydencie. Potem skończyła się podstawówka i każde z nas poszło swoją drogą.
– A cześć! Rzeczywiście cię nie poznałem. Tyle lat… a ty jak mnie rozpoznałaś?
– Mam dobrą pamięć do twarzy, a poza tym prawie się nie zmieniłeś.
– No bez przesady, ale ty też prawie się nie zmieniłaś.
– Daj spokój – machnęła ręką – nie musisz być aż tak uprzejmy. Niestety, to już nie to, co kiedyś.
– Pamiętam, że po szkole jeszcze kilka razy cię widziałem, a potem zniknęłaś. Ile to lat? Hm…
– Piętnaście, szesnaście…
– Oj, chyba więcej. Co u ciebie przez te lata się działo?
– A – odpowiedziała z nutą niechęci w głosie – to nie temat na rozmowę na ulicy. Może wpadniesz do mnie – ożywiła się, patrząc na mnie z nadzieją. – Ja tu zaraz mieszkam – wskazała narożny budynek przy skrzyżowaniu, ale następnym, nie tym przy którym staliśmy.
– Od dawna? – zapytałem.
– Od dwóch lat mniej więcej. Mam całkiem ładne trzypokojowe mieszkanko. Zresztą jak zajdziesz, to zobaczysz. To co, idziemy do mnie?
Zdumiałem się. Na parterze wskazanego budynku znajdują się sklepy, w których od czasu do czasu robiłem zakupy. Można tu dostać naprawdę smaczną wędlinę. Mieszkam jakieś pięćset metrów dalej, na tej samej ulicy. Przez dwa lata mieszkamy obok siebie i jeszcze się nie spotkaliśmy?
– Chętnie bym wpadł – odpowiedziałem – ale trochę nie pasuje mi, bo właśnie wracam z zakupami. Muszę włożyć wędlinę do lodówki, zanim się zagotuje – uśmiechnąłem się.
– To gdzie ty mieszkasz?
– A tu niedaleko na tej samej ulicy – odpowiedziałem, nie przestając się uśmiechać.
– Nie wierzę – zrobiła duże oczy.
– Poważnie.
– O kurczę, w dzieciństwie mieszkaliśmy obok siebie i teraz też, cha, cha. Koniecznie musisz mnie odwiedzić. – Mówiąc to ostatnie, położyła mi na moment dłoń na piersi. – Czekaj, czekaj. W środę będzie u mnie taka znajoma. Na stałe mieszka w Wielkiej Brytanii, ale przeważnie raz w roku przyjeżdża tu do Sieradza, to mnie odwiedza. Poznałyśmy się przez jej męża, ma taki sam zawód jak ja. W Niemczech na takim spotkaniu międzynarodowym, wiesz, chodzi o wymianę doświadczeń. Jak dowiedział się, że pochodzę z tego samego miasta, co jego żona, to nie było siły – uśmiechnęła się. – To jak? Przychodzisz w środę? – nie przestawała się uśmiechać, tyle że teraz do tego uśmiechu dołączyła nutę tej dawnej delikatnej dziewczęcej zalotności.
– Nie chcę przeszkadzać…
– Oj tam, jak same baby się spotkają, to zaraz zaczynają gadać o głupotach – zaśmiała się. – Przyjdź – poprosiła – ona będzie koło piętnastej u mnie, więc też mógłbyś tak przyjść, chyba że pracujesz.
– Dobra, przyjdę, akurat jestem na parodniowym urlopie – zgodziłem się po krótkim namyśle.
– Fajnie. Mój numer łatwo zapamiętać: jeden przez jeden, tamten blok. – Jeszcze raz dla pewności wskazała ręką narożny budynek.
– Cha, Cha, rzeczywiście. Kiedyś mieszkałaś pod numerem sto czternaście przez sześćdziesiąt osiem, a teraz taki mały.
– Tylko nie zapomnij – dodała, dziobiąc mnie palcem w pierś.
– Nie, no co ty, jak już obiecałem… No to cześć, lecę.
– Cześć.
Aż się nie chce wierzyć, zastanawiałem się, idąc do domu, że kiedyś miało się te naście lat, a jeszcze wcześniej było się dzieckiem. A teraz… trzydzieści osiem na karku, za trzy miesiące trzydzieści dziewięć, a Lilka też, tylko jeśli dobrze pamiętam miesiąc wcześniej. Aż nie do wiary, połowa życia już za nami.
W środę jak na złość chmurzyło się, po południu zapowiadano nawet burze i silny wiatr. Pomyślałem nawet, aby odwołać wizytę, ale nie miałem jak. Nieopatrznie nie wziąłem numeru telefonu do Lilki. Poza tym dałem słowo, a nie lubię później się wycofywać. Mimo gęstniejących chmur i coraz silniejszego wiatru ruszyłem w drogę. Słońce jeszcze przeświecało od czasu do czasu, więc miałem nadzieję zdążyć przed deszczem. Kilka minut przed piętnastą nacisnąłem przycisk domofonu z numerem jeden. Już myślałem, że nikogo nie ma, bo dopiero po drugim dzwonku, ze sporym opóźnieniem, usłyszałem w domofonie głos Lilki.
Drzwi otworzyła mi kobieta w eleganckiej biało-niebieskiej koszuli i różowych, ale nie jaskrawo, dopasowanych spodniach.
– To jest Ogonka. – Po powitaniu przedstawiła stojącego obok niej kota, typowego dachowca, który z nieufną miną węszył w moim kierunku.
– Cześć Ogonka – zwróciłem się do kota.
– Miauu – usłyszałem krótką odpowiedź, a na pyszczku kota pojawił się delikatny wyraz akceptacji.
– Ma dobre maniery – rzuciłem do Lilki.
– No pewnie. Oprowadzę cię po mieszkaniu, zobaczysz, jak mieszkam.
W tym momencie chciałem zapytać, co ją zatrzymało, że tak długo nie otwierała, ale robiąc krok, syknęła, a na jej twarzy pojawił się grymas bólu.
– Co się stało? – zapytałem.
– A widzisz, jaka ze mnie niezdara. Wczoraj skręciłam sobie nogę.
– To może następnym razem oprowadzisz mnie, co będziesz się męczyć.
– A tam – machnęła ręką – kobiety są odporne na ból. To my przecież rodzimy – uśmiechnęła się.
– No właśnie widzę – odniosłem się sceptycznie do tej wypowiedzi, mając w pamięci jej grymas bólu.
– Nie jest tak źle, tylko czasami jak źle stąpnę…
– To może niech Ogonka mnie oprowadzi – zażartowałem.
– A tam, ona może ci tylko pokazać swoją kuwetę – zaśmiała się.
Mieszkanie jak mieszkanie. Charakterystyczne w wystroju dla kobiety, ale zdziwiło mnie w sypialni wielkie łoże.
– Lubię duże łóżka – odpowiedziała – ale i tak Ogonka potrafi zająć całe, cha, cha.
Przeszliśmy do dużego eleganckiego pokoju gościnnego.
– Musimy trochę zaczekać. Krysia, wiesz, ta koleżanka, o której ci mówiłam, dzwoniła niedawno, że się godzinkę spóźni. Jeszcze jest w drodze z Łodzi. Ona ma tu w Sieradzu rodziców i w Łodzi jeszcze mają jakichś krewnych na cmentarzu. Jak przyjeżdża do Polski, to zawsze tam jedzie, a dzieci mogą spotkać się z dziadkami. Jest trochę starsza od nas, czterdzieści pięć lat, pracuje jako księgowa w instytucji charytatywnej – wyrzuciła z siebie niemal jednym tchem, po krótkiej pauzie dodając: – Zrobić ci kawę a może herbatę?
– Może być kawa – odpowiedziałem po namyśle – może ci pomóc, ledwo chodzisz – zaofiarowałem się.
– Nieee, poradzę sobie. Mężczyzna w kuchni to siedem lat nieszczęść – dodała.
– To chyba chodziło o lustro – przypomniałem, ale Lilka zamiast odpowiedzi rozbawiona pokuśtykała do kuchni.
Zostałem sam na sam z Ogonką, która z poręczy kanapy naprzeciwko uważnie mnie obserwowała. Zaraz jednak pomyślałem, że będzie jej trudno przynieść kawę, kuśtykając i poszedłem do kuchni, ale tylko stanąłem w drzwiach. Zrobiła dwie kawy. Dla mnie i dla siebie.
Po zaparzeniu wzięła szklanki i zbliżając się do mnie, wyciągnęła jedną rękę w moim kierunku.
– Trzymaj – powiedziała, spoglądając bardziej na kawę niż na mnie.
Nie wiem, co znowu mnie podkusiło, może te seksowne różowe spodnie. Owszem wyciągnąłem rękę, ale zamiast wziąć szklankę, lekko ująłem Lilkę za krocze, delikatnie wsuwając palce między uda. Wciągnęła krótko i głośno powietrze spoglądając w dół, nie ma się co dziwić, wyraźnie zaskoczona.
– Kurczę – odezwała się po dłuższej chwili, zbulwersowana, gdy pierwszy efekt zaskoczenia minął – ale z ciebie świntuch. Tak wykorzystać sytuację, że mam zajęte ręce i jeszcze chorą nogę i nic nie mogę zrobić.
– Przecież prosiłaś, abym potrzymał – powiedziałem, nie przestając delikatnie pieścić.
– Ale kawę, głupi. – odpowiedziała, teraz wyraźnie rozbawiona sytuacją.
– Ahaaa, przepraszam – powiedziałem, udając, że dopiero teraz zrozumiałem, o co jej chodziło.
Wyciągnąłem rękę spomiędzy ud Lilki. Przysiągłbym, że w tym momencie na jej twarzy przelotnie odmalował się wyraz rozczarowania, chociaż może był to tylko cień zawstydzenia. Wziąłem swoją kawę, a wtedy Lilka pokręciła głową z dezaprobatą i z lekkim uśmiechem powiedziała:
– Nie gniewam się, ale nie przypuszczałam, że z ciebie nadal taki świntuch.
Usiedliśmy ponownie w fotelach w pokoju gościnnym.
– Nie do wiary – pokręciła głową – znowu coś takiego mi zrobić. – Spojrzała na mnie ponownie z dezaprobatą.
– Oj, już nie mów, że ci się nie podobało.
– No… podobało – mruknęła niechętnie.
Dopiero teraz kapnąłem się, co powiedziała wcześniej.
– To ty jeszcze pamiętasz wtedy? Mieliśmy po czternaście lat.
– Aha, pamiętam. Co się dziwisz? Trudno nie pamiętać jak wsadziłeś mi rękę w majtki.
– Przepraszam.
– Już mówiłam, że się nie gniewam. Wtedy i teraz – uśmiechnęła się. Wzięła łyk kawy i z filuternym uśmieszkiem kontynuowała:
– Nie wiem, czy wiesz, ale wtedy kochałam się w tobie.
– Poważnie??? Nic nie mówiłaś.
– Miałam czternaście lat, co miałam mówić? Nie potrafiłam jeszcze zwrócić na siebie uwagi. A zakochałam się, jak miałam jeszcze trzynaście lat. Naprawdę. Po twojej minie widzę, że nie wiedziałeś…
– Przyznaję, no nie – odrzekłem naprawdę zdumiony.
– Wtedy, jak byliśmy u ciebie sami, poprosiłam o wodę. Jejku, jaka byłam głupiutka! Piłam powoli, patrząc na ciebie i miałam nadzieję, marzyłam, że podejdziesz do mnie, zaczniesz całować, położysz na ziemi, ściągniesz majtki i zrobisz to, co w takiej sytuacji chłopak robi z dziewczyną. Starałam się wręcz zahipnotyzować cię wzrokiem. I rzeczywiście podszedłeś do mnie i, cha, cha, cha, włożyłeś mi rękę w majtki. Byłam pewna, że zaraz moje marzenie się spełni i stracę z tobą cnotę, cha, cha. Jednak ty tylko macałeś. Zniecierpliwiona, wycofałam się. Jejku nawet nie wiesz, jak strasznie byłam rozczarowana.
– Naprawdę nie wiedziałem…
– Widzisz, miałeś okazję wykorzystać dziewczynę bez najmniejszego oporu z jej strony. Straciłeś szansę – uśmiechnęła się znacząco, prawie niezauważalnie zaciskają uda. – Ale ja tu ciągle gadam – zmieniła temat – a ty nic nie mówisz. Masz żonę, dzieci?
– Żony nie, a dzieci? O ile mi wiadomo nie.
– No tak, mężczyzna nigdy nie może być pewny, czy gdzieś tam nie biega jego dziecko – zaśmiała się. To, czemu nie masz żony, taki atrakcyjny facet…
– A… może nie trafiłem na tą właściwą, a może… cóż, czasami człowiekowi wychodzą różne rzeczy, ale niektóre nie tymi drzwiami co trzeba – uśmiechnąłem się. – Przez prawie trzy lata mieszkałem z pewną kobietą, bez ślubu, wydawało się, że to ta jedyna, ale odeszła z inną.
– Z inną??? – Lilka zrobiła wielkie oczy.
– No tak. Stwierdziła, że ją kocha, obie się kochają, a poza tym kobieta lepiej zrozumie kobietę i żaden facet nie jest w stanie dostarczyć jej tylu przyjemności.
– Ty poważnie? Naprawdę tak było?
– Naprawdę, naprawdę.
– Kurka wodna, ale numer! Nigdy bym nie pomyślała… Kobieta może lepiej rozumie jedna, drugą, ale co do przyjemności, to bym się spierała – łypnęła na mnie.
– A co ty przez te lata robiłaś, jak zniknęłaś?
– Hm… – zastanowiła się – po ósmej klasie przeprowadziliśmy się na przedmieście, do domu dziadków. Może pamiętasz, jeszcze na początku ósmej klasy zmarł dziadek, ojciec taty. Babcia została sama w dużym jednorodzinnym domu i moi rodzice zdecydowali o przeprowadzce, zwłaszcza że i dla nas warunki mieszkaniowe się poprawiły. Rodzice czekali tylko, aż skończę podstawówkę. I tam, wiesz w pobliżu, chodziłam do drugiego liceum, a potem wyjechałam na studia do Gdańska…
– Tak daleko?
– No tak, mamy tam rodzinę. Dalszą co prawda, ale rodzinę. Dzięki temu miałam zakwaterowanie za darmo, a to przecież nie bez znaczenia. Jak zauważyłeś daleko, więc nieczęsto przyjeżdżałam do domu. Potem dostałam na miejscu, w Gdańsku, pracę i zostałam. Mąż, dziecko, córeczka… – przełknęła ślinę, ciężko wzdychając. Po mnie przeszły ciarki, poczułem, że coś strasznego musiało się wydarzyć. – Po paru chwilach mówiła dalej: – Jechaliśmy całą rodziną. Ja prowadziłam. Nagle na rondzie, z boku z impetem wpadł na nas TIR na litewskich numerach. – Lilka zakryła na chwilę dłońmi twarz, przecierając oczy.
– Jeśli nie chcesz, nie mów – powiedziałem cicho.
– Już mogę teraz o tym mówić. – Zamachała ręką, nie patrząc na mnie. – Później okazało się, że kierowca był pod wpływem alkoholu. Mąż zginął na miejscu. Widziałam, że córka jeszcze żyje, oddychała, ale nie mogłam się ruszyć. Pogotowie przyjechało szybko. Zobaczyłam tylko, jak wyciągają z samochodu córeczkę i zaraz potem straciłam przytomność. Później, w szpitalu, powiedziano mi, że moja córeczka zmarła jeszcze w karetce, zanim zdążyli dojechać do szpitala. Miała dwa i pół roczku – dokończyła szeptem.
Zapadła cisza.
– Przykro mi. Takie rzeczy nigdy nie powinny się zdarzać. – powiedziałem prawie szeptem.
Lilka ponownie głęboko westchnęła i już patrząc na mnie, kontynuowała:
– Strasznie to przeżyłam. Gdyby nie rodzice i bracia… Mnie nic poważnego, prócz rozharatanej nogi, się nie stało, choć przeleżałam trochę w szpitalu. Wiesz, to straszne uczucie, gdy wychodzisz z domu tętniącego życiem, radością, a wracasz do pustego i zimnego… Długo obwiniałam się o to, co się stało. Myślałam, czy mogłam coś zrobić, aby uniknąć… I to pomimo że biegły stwierdził, że całą winę ponosi kierowca TIR-a. Od momentu, w którym powstało zagrożenie, do momentu kolizji upłynął zbyt krótki czas, abym ja, czy ktokolwiek inny mógł uniknąć katastrofy. Mimo to do dziś nie prowadzę samochodu. Nie mogłabym usiąść za kierownicą. – Po kilkunastu sekundach ciszy odezwała się już weselej: – Dość o smutnych rzeczach. Dwa lata temu wróciłam do miasta, skąd taka pełna zapału i nadziei na przyszłość wyjechałam, jako młoda dziewczyna.
– Czemu wróciłaś?
– Wszystko mi tam przypominało… poza tym dostałam tu lepsze warunki płacowe – uśmiechnęła się gorzko.
– Myślałem, że w większym mieście można więcej zarobić.
– To zależy. Mam taką specjalizację, ach nie mówiłam, jestem psychologiem, jaką niewiele osób. Brakuje takich jak ja – uśmiechnęła się – aby ściągnąć kogoś takiego do mniejszego miasta, trzeba zaoferować lepsze warunki. A w Sieradzu od dłuższego czasu nie było nikogo takiego. Poza tym... sam wiesz, rodzice mają swoje lata, ktoś za jakiś czas będzie musiał im pomagać, a moi starsi bracia są za granicą. Jeden w Anglii, drugi w USA. Pewnie już nie wrócą. Tam się osiedlili. Zresztą, po co mają wracać do Polski? Do tego syfu? Wiesz, po prostu ten kraj trzeba spisać już na straty. Tu nigdy nic się nie zmieni. Musiałaby zmienić się mentalność ludzi, a to nierealne. Cholera, znowu popadłam w nostalgię. Powiedz coś wesołego – zwróciła się do mnie.
– Ale co? – odezwałem się – Człowiek żyje z dnia na dzień. Dom, praca dom…
– A w międzyczasie siusiu i kupa.
Śmiech poprawił atmosferę.
– A ty co robisz, jeśli chodzi o pracę? – zaciekawiła się.
– Jestem informatykiem.
– O! Ale jak dobrze pamiętam, to już w podstawówce miałeś takie ciągoty. Chyba nieźle zarabiasz?
– Nie narzekam – uśmiechnąłem się. – A ty nie myślałaś o wyjeździe za granicę?
– Mogłabym. Miałam nawet propozycję z Niemiec. Na pewno więcej bym zarobiła, proponowali mi na dzień dobry sześć tysięcy euro i mieszkanie służbowe. Nie chciałam. Niemcy to teraz też nie ten kraj co dziesięć, piętnaście lat temu. Też tam zaczyna robić się syf. Poza tym to, co mam wystarcza mi. Nawet nie wydaję sporej części tego, co zarabiam, a ciągotek do luksusu nie mam.
– A ty czemu nie wyjechałeś – zapytała zaczepnie.
– Po co? Tu mi też jest dobrze. Na zarobki nie narzekam.
Zapadła dłuższa cisza. W pewnym momencie Lilka spojrzała na mnie, jakby sobie coś przypomniała.
– Skoro z ciebie nadal taki pies na baby to może miałbyś ochotę pewną moją koleżankę z pracy przelecieć?
– Co??? – Z jej twarzy nie mogłem wyczytać czy sobie żartuje, czy mówi serio.
– Ciągle mi jojczy, jak to jej ciężko bez chłopa i gdyby trafił się jej prawdziwy facet z jajami, a nie jakiś biurowy mydłek, który boi się własnego cienia, to od razu dałaby mu nawet na ulicy.
– To niech stanie pod latarnią.
– No wiesz…
– To niech kupi sobie wibrator.
– Ma. Nawet dwa, ale to tylko substytut. Nie ma to, jak zwierzęcy zapach spoconego mężczyzny – westchnęła. – Widzisz, wy mężczyźni nadal dla nas kobiet jesteście niezastąpieni.
Spojrzałem na nią, cały czas zastanawiając się, czy mnie nie wkręca.
– To jak? Przelecisz ją? Nie będzie się opierać – dodała, widząc moje niezdecydowanie.
– Skąd wiesz?
– Wiem, zaufaj mi. Jest seksowną babką. Naprawdę. Trochę młodsza ode mnie. W każdym razie pomyśl – dokończyła z chytrym uśmieszkiem.
Zaskoczony propozycją zastanawiałem się nad odpowiedzią, gdy odezwał się dzwonek telefonu Lilki.
– Kryśka dzwoniła – wyjaśniła, odkładając telefon po krótkiej rozmowie. – Już dojeżdża do miasta. Będzie za jakieś dziesięć minut. O! Jakoś ciemniej się zrobiło.
– Zapowiadali ulewę z wichurą na popołudnie.
– Oby Kryśka zdążyła przed ulewą.
Jakieś dziesięć minut przed szesnastą pierwsze krople deszczu zadudniły o parapet. Deszcz wzmagał się z każdą chwilą. Zanim jednak rozpadał się na dobre, odezwał się dzwonek domofonu.
– Otworzę – rzuciłem do Lilki. Parę chwil później podniosłem słuchawkę domofonu. – Słucham – powiedziałem.
– Aaaeee to mieszkanie Lilki? – odezwał się trochę niepewny damski głos.
– Tak, tak, proszę wejść – odpowiedziałem.
W międzyczasie Lilka zdołała dokuśtykać i to ona otworzyła drzwi. Panie przywitały się, obcałowując.
Kryśka okazała się również brunetką, ale jaśniejszą, pełną werwy i wyjątkowo elegancką, żeby nie powiedzieć dystyngowaną. Zdecydowanie nie wyglądała na te swoje czterdzieści pięć lat, jak wcześniej napomknęła Lilka. Ja bym jej dał jakieś trzydzieści pięć.
– A tobie co się stało? – zapytała Kryśka, widząc utykającą Lilkę.
– No zobacz, jaka ze mnie fajtłapa. Nogę sobie skręciłam.
Teraz przyszedł czas na przedstawienie nas sobie, a na końcu Kryśka kucając pogłaskała Ogonkę, mówiąc, nie wiem, czy bardziej do Ogonki, czy do Lilki:
– O, jak widzieliśmy się ostatnim razem, była taka malutka, a teraz proszę, jaka śliczna panna wyrosła. – I zwracając się już na pewno do nas: – Śpieszyłam się, bo goniła mnie taka straszna czarna chmura, ale się udało. Dogoniła mnie dopiero tu, przed twoim blokiem. A jak wieje! Uch!
Przeszliśmy do pokoju gościnnego. Lilka zatrzymała się w drzwiach.
– Pewnie jesteś głodna? Zrobię coś – zaproponowała Kryśce.
– O, bardzo chętnie, rano zjadam tylko śniadanie.
– Janek, ty pewnie też chętnie coś przekąsisz, prawda?
– Oj, nie chcę cię tam męczyć…
– Żaden problem – przerwała mi – w zasadzie wszystko mam gotowe. Zrobiłam takie pyszne kotlety mielone, tylko odgrzać. Do tego frytki szybciutko… Krysia to wiem, że lubi frytki, a ty? – zwróciła się do mnie.
– Jak najbardziej.
– To załatwione. Surówkę też mam już gotową.
– Pomogę ci – powiedziała Kryśka, wstając z fotela i obie panie udały się do kuchni.
Zostałem sam. Nie mogłem nawet liczyć na towarzystwo Ogonki, bo ta wywijając efektownie końcówką ogona, również powędrowała do kuchni. Panie będąc w kuchni, o czymś żywo rozmawiały, aż w końcu posiłek, a nawet talerz z kawałkami aż trzech rodzajów ciasta znalazł się na ławie w dużym pokoju.
– Pyszne! – powiedziałem, kończąc pałaszować kotlety.
– Lila zawsze potrafiła świetnie gotować – pochwaliła gospodynię Kryśka.
Puste talerze po daniu obiadowym zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się talerzyki deserowe.
– Krysia, co nic nie mówisz o dzieciach. Co tam u nich?
– A widzisz Lila – odezwała się Kryśka, jakby tylko czekała na to pytanie – mam kłopot. Wyobraź sobie, że przeżyłam szok, gdy kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że moja córka prowadzi podwójne życie!
– No coś ty! – odezwała się Lilka. – Co ona narozrabiała? Przecież to taka zrównoważona dziewczyna. Ile ona teraz ma? Siedemnaście, osiemnaście lat?
– Jeszcze siedemnaście. No widzisz, wydaje się, że dobrze znasz swoje dziecko, a tu okazuje się... A Krzysiek też. Zawsze trzeba było go pilnować, bo jak na dłużej spuściło się go z oczu, to zaraz przestawał się uczyć. Łapie dwóje i tróje. To znaczy, w Anglii jest bardziej skomplikowany system ocen, ale chyba można to tak przeliczyć na polski. Jak go pilnuję, to ma czwórki. A teraz, jak ma piętnaście lat, to tylko mu w głowie dziewuchy i imprezowanie. Tłumaczyłam mu, jak ważne jest w dzisiejszym świecie dobre wykształcenie. Jeśli nie chce zostać ciężko pracującym robotnikiem fizycznym, zarabiającym grosze, to musi się uczyć. Tylko kto w jego wieku myśli o przyszłości. O, tuż przed wylotem do Polski przyprowadził jakąś nową dziewuchę. Coś mi nie pasowało i okazało się, że ona ma siedemnaście lat. Jak moja Kasia. Nie mam pojęcia, jak on uwiódł siedemnastolatkę. A już co z nią wyprawia, to nawet boję się myśleć. Muszę jednak powiedzieć, że to taka sympatyczna dziewczynka. Nawet sprawia wrażenie nieśmiałej, ale przy moim Krzyśku na pewno nabierze śmiałości. A Kasia? Taka miła i spokojna dziewczynka, może nawet za spokojna, też się o nią martwię. Ostatnio wręcz wprawiła mnie w osłupienie!
– Ale co się stało? – zaniepokoiła się Lilka.
– Widzisz… a prawda – zwróciła się do mnie – ty nie znasz Kasi. No więc wiesz, jak była mała, była jeszcze zwyczajną dziewczynką. Od zawsze była ciekawska, ale niczym szczególnym się nie wyróżniała. Dopiero jak poszła do pierwszej klasy, jak złapała cug, tak do dziś jej zostało. Chłonie wiedzę jak gąbka wodę. Aż zastanawiam się, gdzie jej to wszystko w tej głowie się mieści. Jej konikiem jest archeologia i historia starożytna, czy jakoś tak. O Cesarstwie Rzymskim, starożytnej Grecji i o Egipcie to wie chyba wszystko. Może ci po kolei mówić o wszystkich faraonach. Tak to jest taką skromną dziewczyną, nie narzuca się, jak inne dziewuchy, ale w jej towarzystwie lepiej nie wspominać o archeologi czy starożytności. Wtedy widzę tylko błysk w jej oczach i już wiem, że zaraz się zacznie. A gadać na ten temat to ona może nawet kilka godzin. Czasami mi mówi o jakiejś cywilizacji, a ja nawet nie mam pojęcia, że coś takiego kiedyś było. A ona wie.
Starłam się jak najlepiej swoje dzieci wychować, ale Krzysiek, jak to chłopak, możesz mówić a on i tak swoje zrobi. Kasia za to jest taką ułożoną dziewczynką, nie to, co te inne. W ogóle jestem przerażona, co teraz z tymi dziewuchami się dzieje. Są nic niewarte! Wulgarne, agresywne, coś zrobić, pomóc, a gdzież tam! Tylko by się bawiły. Popatrz, jak chodzą. Lezie taka jak stukilogramowy facet i jeszcze dupą kręci jak taka spod latarni. Żadnego wdzięku, żadnego takiego kobiecego powabu. Mnie mama zawsze powtarzała: „nie kręć tyłkiem, bo to nieelegancko”. I ja tak samo wychowywałam Kasię. Jak była młodsza, posłałam ją na specjalne lekcje dla dziewcząt, aby nauczyła się lekko, elegancko chodzić i umiała zachować się w towarzystwie. I teraz popatrz: inne dziewczyny lezą jak krowy, a moja Kasia lekko, elegancko, z powabem. Od razu taka dziewczyna wzbudza sympatię. Byliśmy kiedyś ze znajomymi na takim okolicznościowym obiedzie w luksusowej restauracji. Ci znajomi byli zachwyceni manierami Kasi. Nie mogli się nachwalić. Niestety teraz rzadko rodzice dbają o dzieci. O, oglądałam przed wyjazdem taki program w telewizji. Matka aktorka z chyba dwudziestoletnią córką rozmawiały z prowadzącym. Ten dziennikarz, nienaganne maniery, przywitał się z obiema paniami, poprosił, aby usiadły w przygotowanych fotelach. Obie ładnie ubrane. Matka w eleganckiej, ale dość skromnej sukience, a córka w gustownej białej bluzeczce i dopasowanych jasnych dżinsach, młodej dziewczynie to pasuje. I ta matka usiadła elegancko, jak kobieta powinna. A ta córka, rozparła się w fotelu, prawie na wpół leżąco, nogi szeroko rozwaliła, szerzej już chyba nie dałoby rady i rozmawia. Myślałam, że ta matka dyskretnie zwróci córce uwagę. To nawet gdyby mężczyzna tak usiadł, byłoby nieeleganckie. A gdzież tam! Byłam zdumiona. Matka aktorka i nie nauczyła swojej córki, jak powinna się zachować w miejscu publicznym. Jestem dumna ze swojej Kasi. Z Krzyśka też, nie ciągnie go do papierosów czy innych narkotyków, no ale od chłopaka nie wymaga się aż takich manier jak od dziewczynki. Tylko martwiłam się, że ona tak siedzi, i siedzi, i tylko czyta, chociaż na WF-ie problemów nie ma. Posłałam ją jednak na basen. Początkowo jej to się nie podobało, bo nie przepadała za wodą. Pewnie, gdybym nie wykupiła już lekcji, to nawet by nie poszła. I teraz chętnie chodzi i pływa jak ryba. Wiecie, pływanie poprawia figurę kobiety. Rozwija harmonijnie mięśnie, oczywiście bez przesady, dziewczyna nie może mieć za dużych, bo wtedy też źle wygląda. Niektórym dziewczynom to wręcz wszystkie żebra widać, tak są chude. Jak taka rozbierze się przed chłopakiem, to ten może uciec na widok takiego kościotrupa, cha, cha, cha. Na widok mojej Kasi żaden nie ucieknie, jak przyjdzie pora. Ma doskonałą figurę. Czasami, gdy idziemy razem, to widzę, chłopaki tak się za nią gapią, aż oczy gubią – z dumą w głosie zakończyła wypowiedź Kryśka.
– Może oglądają się za tobą? – zapytałem.
– Nie, za Kasią. Zresztą to byłby wstyd dla każdej matki, gdyby córka była brzydsza od niej.
Martwię się tylko, że ona nie zwraca na nich uwagi. Owszem, chłopcy podobają jej się, ale nie żeby bliżej z którymś była.
– Tylko co z tym podwójnym życiem? – wtrąciłem.
– A widzisz – zwróciła się do mnie – właśnie do tego zmierzam.
– Częstuj się ciastem. I ty też Janek – wtrąciła Lilka.
– Jem, jem, dziękuję – odpowiedziałem.
Kryśka nałożyła sobie kawałek puszystego sernika i po małym kęsie kontynuowała:
– Jestem dumna z Kasi, ale niepokoję się o nią. Nie zachowuje się jak dziewczyna w jej wieku! Siedzi tylko z nosem w książce albo w Internecie. I to nie tak jak dziewczęta w jej wieku, nie czyta romansów, tylko jakieś pozycje popularnonaukowe i naukowe. Raz zajrzałam do takiej książki. Połowy z tego nie rozumiem, a ta łyknęła ją bez mrugnięcia okiem. Jakby zostawić ją samą to pewnie w ogóle nie wychodziłaby ze swojego pokoju, tylko czytała. Nawet nie mam pojęcia, skąd ona te książki wygrzebuje. A żeby poszła gdzieś z koleżankami, pobawić się, to trzeba ją wypychać dosłownie na siłę. Kiedyś była umówiona w sobotę do klubu z koleżankami, potańczyć. W piątek po szkole przychodzi do mnie i mówi: „mamusiu, ja wiem, że miałam jutro iść z koleżankami, ale ja już to odwołałam, bo nie mogę”. Pytam, co się stało. A ta taka zmartwiona: „bo mamusiu dostałam czwórkę z matematyki i ja się muszę uczyć”. O widzisz. Krzyśka zadowalają dwóje i tróje, a dla tej czwórka to tragedia. Powiem wam, że w szkole nauczyciele nie mogą się jej nachwalić. Ma tylko piątki i szóstki, przeliczając „na nasze”. To znaczy, tam jest bardziej skomplikowany system ocen… a mówiłam już o tym. Z chłopakami się nie włóczy i to właśnie mnie trochę martwi. Nie musi zaraz tak jak inne, ale chociaż od czasu do czasu. Tylko dwa razy miała chłopaka. Raz, w wieku czternastu lat. Pierwszy raz w życiu się zakochała w takim francuziku. Całkiem miły chłopiec, ale trochę się obawiam, bo wiem, jak Francuz potrafi zawrócić dziewczynie w głowie. Na szczęście w tym wieku nie myśli się jeszcze nie wiadomo o czym. Chodzili, trzymając się za ręce. Jaki to był słodki widok! Całowali i tylko macał Kasię po biuście. Jak to chłopak, gdy tylko coś dziewczynie wystaje, to zaraz musi złapać, cha, cha. Wzięłam wtedy Kasię na spytki. Na szczęście chłopak nie próbował dobierać się jej do majtek. Sama mi powiedziała o tym dotykaniu piersi: „mamusiu, bo ja nie wiem, czy powinnam mu tak na to pozwalać, ale to jest takie przyjemne. Inaczej przyjemne niż zwykle, ale bardzo przyjemne”. Przytuliłam Kasię do siebie i powiedziałam: wiem córeczko, wiem. Poczułam wtedy jednak takie ukłucie w sercu. Moja mała córeczka zaczyna dorastać i jeszcze trochę a wyfrunie z gniazda. Najciekawsze, że wtedy Kasia nauczyła się francuskiego, aby mogła z nim rozmawiać w jego języku. Do dziś mówi po francusku. Nie tak perfekt, w stopniu komunikatywnym, ale nie ma problemu, by się dogadać.
Drugi raz przed rokiem. – Kryśka zrobiła przerwę na kolejny kęs ciasta. – Nie trwało to nawet miesiąca i chłopak ją rzucił. Nie dziwię się, że ją rzucił. Kasia jak coś wygrzebała, to potrafiła zadzwonić do chłopaka i odwołać randkę, bo oczywiście najpierw musiała przeczytać. Za to blisko zakoleżankowała się z taką dziewczynką mniej więcej w jej wieku, która niedawno z całą rodziną przyjechała z Polski. Po chyba trzech miesiącach Kasia przychodzi do mnie i mówi, że jej, tej dziewczyny, rodzice zabronili spotykać się z nią. Przestraszyłam się, że moja córka coś narozrabiała, ale ona mówi, że to dlatego, że jej rodzice zabraniają kolegować się z polskimi dziećmi.
– Przecież twoja córka urodziła się w Anglii – wtrąciła Lilka.
– No właśnie, ale okazało się, że Kasia pochwaliła się, że zna język polski i to wystarczyło. Rodzice tej dziewczyny nawet w domu zabraniają mówić po polsku, tylko po angielsku. Przyznam się, że nie rozumiem takich ludzi. Zresztą chyba tylko Polacy tu przyjeżdżający tak się zachowują, bo nie słyszałam więcej o takim przypadku. Ja wręcz przeciwnie. U mnie w domu mówi się tylko po polsku, chyba że są jacyś goście. Nie wypada przy gościach mówić w języku, którego nie rozumieją. Powiedziałam kiedyś mężowi, że jeśli chce wiedzieć, o czym rozmawiam z dziećmi, musi nauczyć się polskiego. Nauczył się. Nie miał wyboru. Kasia i Krzysiek znają polski perfekt, zadbałam o to. Angielski zresztą też znają perfekt. Trzy lata temu mój mąż był w Polsce na jakimś międzynarodowym spotkaniu. Zaskoczył wszystkich, że on, Brytyjczyk, swobodnie rozmawia po polsku. A, powiem wam coś ciekawego. Pamiętacie, jak 2012 roku było to Euro w Polsce, no tam kopali w piłkę. Starszy brat koleżanki Kasi ze szkoły był na tym Euro i poznał tam dziewczynę, Polkę, ale ona nie zna angielskiego, tylko niemiecki. A ten chłopak tylko angielski. Ponoć zna tam parę słów po niemiecku, ale to za mało, aby się porozumieć. Przez pewien czas korespondowali ze sobą. Zastanawiam się tylko, jak oni dogadali się w Polsce. Chociaż aby pomacać dziewczynę, to język nie jest potrzebny.
– Czasami się przydaje – wtrąciłem.
– Cha, cha, rzeczywiście – zaśmiała się Kryśka – ale konieczny nie jest. – Po łyku herbaty wróciła do głównego tematu – Na początku guglali sobie, ale wiesz jak to z takim tłumaczeniem. Napiszesz „przyjadę do ciebie”, po przeguglowaniu wychodzi „przejadę ciebie” i dziewczyna może się wystraszyć. I ta koleżanka zapytała Kasię, czy mogłaby pomóc w tłumaczeniu. A Kasia, wiadomo, nie byłaby sobą, gdyby się nie zgodziła. I tak ta dziewczyna z Polski wysyłała do tego chłopaka mejla po polsku, ten wysyłał Kasi, ta tłumaczyła na angielski i odsyłała chłopakowi. Ten odpowiadał na mejla, wysyłał Kasi, ta tłumaczyła na polski i to potem trafiało do dziewczyny. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, ale potem się zaniepokoiłam. Chłopak miał osiemnaście lat, ta dziewczyna z Polski pewnie niewiele mniej, o czym oni do siebie piszą? Wiecie, jaka jest ta dzisiejsza młodzież. Może on pisze, że zrobi jej dobrze językiem, a ta odpowiadała, że cały czas jak czytała, to robiła sobie dobrze i zanim skończyła czytać, to trzy razy szczytowała. A moja wówczas trzynastoletnia Kasia to wszystko tłumaczy. Poszłam do niej i pytam, że niby tak z ciekawości, o czym oni do siebie piszą. A ta moja smarkula: „mamusiu, to jest poufna korespondencja i ja nie udzielam takich informacji”. O! – Kryśka rozłożyła ręce.
– Kryśka!!! – Niewytrzymała Lilka. – Powiedz wreszcie co z tym podwójnym życiem!!!
Osobiście wolałem już się nie odzywać bowiem od jakiegoś czasu, w mojej głowie, majaczył obraz skromnego dziewczęcia, niemalże pluszaka, ale tylko w dzień, w nocy zamieniającego się w wampirzycę w czarnej skórze z pejczem, pracującą w podrzędnym domu publicznym.
– Ach, rzeczywiście, już mówię, nie denerwuj się Lila – odrzekła Kryśka. – Wiesz, Kasia jest taką zrównoważoną, odpowiedzialną dziewczynką, mówiłam już, prawda? Nie miała żadnych głupich wyskoków, więc ja nie miałam powodu, aby jakoś szczególnie ją kontrolować. Tyle o ile. Co innego Krzysiek, tego należałoby pilnować na okrągło. Ma dopiero piętnaście lat, a już włóczy się z coraz to inną dziewuchą. Boję się, żeby któregoś dnia nie przyprowadził jakiejś z brzuchem i nie powiedział „mamo będziemy mieli dziecko”.
– Krrryśka! – warknęła Lilka.
A tak. Jak mówiłam, nie sprawdzałam, co ona tam robi, bo nie było potrzeby. Tyle o ile. Aż tu cztery miesiące temu wszystko się wydało. – Kryśka przerwała, niespiesznie nakładając sobie makowca na talerzyk. Oboje z Lilką tylko głęboko westchnęliśmy, cierpliwie czekając, aż weźmie kęs. – Robiłam sobie właśnie kawę w kuchni, kiedy Kasia wróciła ze szkoły. Później niż zwykle, bo jeszcze tam chyba zachodziła do jakiejś koleżanki. Przychodzi do mnie do kuchni, jak dziś to pamiętam, to było trzy miesiące przed wakacjami, i mówi: „mamusiu, w wakacje będzie taki obóz archeologiczny. Będzie tam można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy i ja chciałabym pojechać”. Wymieniła jeszcze nazwisko jakiegoś podobno sławnego archeologa, który też tam miał być, ale ja już nie pamiętam, nic mi ono nie mówiło. Spojrzałam na nią i pytam: „jaki obóz, co, kto go w ogóle organizuje?”. Nie puszczę przecież dziecka nie wiadomo gdzie. A ta wyciąga jakiś papier i podaje mi go. Czytam i po prostu osłupiałam! A to było oficjalne zaproszenie dla mojej Kasi z wydziału archeologi naszego tu uniwersytetu! Wyobrażacie to sobie? Czytam dalej i widzę, że jest to obóz dla studentów. Mówię „dziecko, ale tam będą sami dorośli, co ty tam będziesz robić”. Przecież studenci to już dorośli, prawda? A ona swoje, że będzie ciekawie, że będzie można się wielu rzeczy nauczyć…
Poszłam na ten uniwersytet, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Skierowali mnie do takiego sympatycznego pana pod czterdziestkę, odpowiedzialnego za te sprawy. Przedstawiłam się, a on do mnie, że miło mu poznać mamę Kasi. Drugi raz osłupiałam! Okazało się, że moja córka znana jest na uniwersytecie, a ja nic o tym nie wiem! Pytam się, o co chodzi z tym obozem, a on mówi, że to taki podobny jak harcerski, tylko o charakterze naukowym. Pytam się, kto tam będzie, czy tylko studenci, czy studentki też i jakie tam są warunki. Chłopak to tam wszystko jedno, ale dziewczyna, wiesz, ma trudniej. Mówi mi, że tak pół na pół, a warunki takie polowe, bo to stanowisko archeologiczne w terenie. Chodzi o to, aby studenci nabrali umiejętności praktycznych w czymś tam. I on mówi, abym się nie martwiła, bo nie jadą gdzieś tam do dzikich krajów, jest bezpiecznie i zaopiekują się Kasią. Pytam jeszcze, czy będzie możliwość, abym ja czy Kasia mogła do mnie chociaż zadzwonić, bym wiedziała co się z nią dzieje. On na to: „proszę pani, mamy dwudziesty pierwszy wiek, jest wszystko, łączność, internet, nie ma problemu”. To ja jeszcze pytam, co tam moja Kasia będzie robiła, ma dopiero siedemnaście lat. A on mi mówi: „to samo co inni”. Co miałam zrobić. Podpisałam zgodę. Wiecie, Kasia jeszcze jest niepełnoletnia i w takiej sytuacji wymagana jest zgoda rodziców. Skakała do sufitu, jak się dowiedziała, że się zgodziłam. Gdy już się uspokoiła, zapytałam ją, dlaczego mi nie powiedziała, że biega na uniwersytet. A ta: „bo mamusiu ja się bałam, że mi zabronisz”. „Dziecko kochane”, mówię, „dlaczego miałabym ci zabronić?”. I widzicie. Ubzdurała sobie, że mogłabym jej zabronić i tyle trzymała to w tajemnicy.
– Uff, a ja myślałam, że naprawdę, coś narozrabiała – odezwała się Lilka.
– Nieee, nie Kasia, prędzej Krzysiek. Wiesz, ona mi czasami mówiła, czy dzwoniła, że wróci później do domu, bo jest spotkanie z jakimś ciekawym ekspertem czy tam z kimś ważnym, historykiem czy archeologiem. Myślałam, że to w szkole, bo czasami tam organizują jakieś spotkania, a ona po szkole drałowała na uniwersytet! I to są wykłady, spotkania dyskusyjne zamknięte, tylko dla studentów, czasami organizują otwarte, że każdy może przyjść, ale przeważnie tylko dla studentów i moją Kasię, nie wiem jakim cudem, tam wpuszczają. Nie mam pojęcia, jak to jest. Tam są sami poważni ludzie, a tu wyskakuje taka siksa i zaczyna się mądrzyć. I co, wszyscy jej słuchają? Nie wiem. Sprawdziłam też, w Internecie udziela się na forach historycznych i archeologicznych i to nie takich hobbystycznych, a naukowych. Tam ponoć pojawiają się jakieś autorytety ze swojej dziedziny, profesorowie, a ta moja dziewczynka dyskutuje z nimi jak równy z równym!
Wiesz, co jeszcze powiedzieli mi na uniwersytecie? Że Kasia, jeśli chce, może przychodzić nawet na wykłady, jeśli jakiś ją zainteresuje. To jest uczelnia płatna, nic tam nie jest za darmo, a Kasię wpuszczą. Mało tego, ten pan, z którym rozmawiałam, powiedział tak: „proszę pani, pani córka jest wyjątkowo utalentowana i jeśli po maturze zechciałaby studiować na naszym wydziale, to przyjmiemy ją z automatu, bez niczego”. Normalnie to jest tak, że wcześniej trzeba złożyć papiery, napisać życiorys, list motywacyjny, dlaczego chciałoby się studiować na tym kierunku i uczelni, opisać swoje osiągnięcia, wypełnić jakąś ankietę, nawet nie wiem dokładnie co jeszcze. Wtedy jest robiona wstępna selekcja i ci, co ją przejdą, są zapraszani na rozmowę kwalifikacyjną. Jeśli ją przejdziesz pomyślnie, jesteś studentem. A Kasia nie musi niczego pisać i przechodzić. Wystarczy, że się zarejestruje i złoży papiery. Nie ma tak jak w Polsce egzaminów ani nie ma znaczenia matura. Trzeba ją mieć, ale ocena nie jest brana pod uwagę. Według nich ocena z matury czy egzamin często nie odzwierciedla rzeczywistej wiedzy, a już zupełnie umiejętności kandydata.
No i pojechała na te wykopaliska. Trochę się bałam, jak poradzi sobie wśród studentów, ale wróciła cała w skowronkach. Nie mówiłam o tym nikomu, ale jeszcze jednej rzeczy się obawiałam. Zobaczcie, tam sami dorośli ludzie, no bo studenci to w końcu dorośli i moja jedna siedemnastolatka. A tam noc, księżyc, gwiazdy i taki student, który jeszcze jej zaimponuje, wiadomo, jak to jest, bez trudu zdoła omotać taką młodą dziewczynę. Dlatego przed wyjazdem dyskretnie, żeby nie zauważyła, wsunęłam jej do bagażu paczkę prezerwatyw. Jeśli już się zdecyduje, to przynajmniej niech niepotrzebnie nie ryzykuje. W trakcie tego obozu przysłała mi na mejla zdjęcie. Aż się przestraszyłam, jak je zobaczyłam. Moja córka cała ubabrana jak nieboskie stworzenie! Wszystko, nogi, nawet twarz i włosy upaćkane i sterczące na wszystkie strony. Za to uśmiech od ucha do ucha! Potem mi się przyznała: „mamusiu to nie tak. Owszem, na stanowisku człowiek trochę się ubrudzi, to normalne, ale nie aż tak. To tylko specjalnie do tego zdjęcia chłopaki mnie tak wybrudzili”.
No i właśnie o tym mówię. Martwię się, bo nie zachowuje się jak normalna dziewczyna w jej wieku. Jaka dałaby się cała wysmarować? A ta zadowolona, bo chłopaki ją wybrudzili. Wszystkie dzieci nie mogą doczekać się wakacji, bo będą mogły leniuchować. A ta szczęśliwa, bo się napracowała przy wykopaliskach. I tak ze wszystkim. Wiecie, jak ona się pakuje? Otwiera szafę i po prostu bierze to, tamto i owamto, nawet się nie zastanawiając. Jeszcze rzeczy do higieny osobistej, zamyka torbę i już czeka gotowa. Kiedyś pytałam ją, a tego nie bierzesz? „Nie mamusiu, to mi się nie przyda”. „Skąd wiesz”, pytam. A ona po prostu wie, że jej się nie przyda i już. Nawet nie bierze chyba połowy tego, co inne dziewczyny. No, ale skoro potrafi przechodzić w tych samych dżinsach tydzień to nic dziwnego. Mówiłam jej, córeczko, jeśli cały czas będziesz chodzić w tym samym, to żaden chłopak się tobą nie zainteresuje. A ta mi: „jeśli jakiś chłopak mnie pokocha, to chciałabym, aby zrobił to dla mnie, takiej, jaka jestem, a nie dla moich ciuchów”. Na wszystko ma odpowiedź. O! Jak czasem gdzieś wyjeżdżamy całą rodziną, to ona potrafi spakować siebie, brata i czeka gotowa, a ja jeszcze, gdzie tam do końca! – Machnęła dłonią Kryśka. – Zaraz, przecież ja mam zdjęcia Kasi i Krzyśka. – Krysia wyciągnęła komórkę i pogmerała w niej chwilę.
– Nie używasz smartfona? – zapytałem.
– Za duży, nieporęczny. Wolę zgrabną komóreczkę – uśmiechnęła się. – Mam. Zobaczcie, to zdjęcie, na którym jest cała umorusana – powiedziała, podając mi komórkę.
Rzeczywiście. Aż się uśmiechnąłem. Kopciuszek z rozczapierzonymi włosami i pięknym, szerokim uśmiechem. Tylko zamiast sukni, szorty. Nawet przez te tony brudu przebijała urokliwa dziewczyna. Figura również nienaganna. Matka nie przesadzała, że śliczna z niej panienka. Ciekawe czy dziewica, przemknęło jeszcze mi przez myśl. Głośno jednak powiedziałem:
– Jak Indiana Jones, tylko bez kapelusza.
– Cha, cha, może jej kupię – zaśmiała się Kryśka – mój mąż teraz naprawdę mówi do niej „Indiana Jones”.
– Pewnie oglądała ten film – dorzuciłem, podając telefon Lilce.
– Żeby tylko raz! Wszystkie części zna na pamięć. – I kierując się do Lilki, powiedziała: – Będę prawie do końca przyszłego tygodnia, to wpadnę jeszcze z dzieciakami. Na razie niech się nacieszą dziadkami.
– I dziadkowie wnukami – powiedziałem.
– Może nawet bardziej – uśmiechnęła się Krysia.
– A mąż? – zapytałem.
– Niestety nie mógł przyjechać, żałuję, ale za rok przyjedziemy wszyscy na mur-beton – zapewniła.
Lilka w milczeniu, ale z uśmiechem przeglądała zdjęcia, a my również się nie odzywaliśmy. Oddając telefon Kryśce, powiedziała:
– Fajne zdjęcia. Przyprowadź ich koniecznie.
Kryśka, spojrzawszy na wyświetlacz komórki, jakby się przestraszyła.
– O jejku, już po osiemnastej, a ja obiecałam, że wrócę najpóźniej o osiemnastej. Muszę lecieć. Zdzwonimy się. – Ostanie słowa były skierowane tylko do Lilki.
Już przy drzwiach wyjściowych Kryśka pociągnęła Lilkę do kuchni i tam panie przez dobrą minutę szeptały do siebie. Czułem się trochę dziwnie, bo miałem nieodparte uczucie, że szepczą o mnie. Korzystając z okazji, rzuciłem okiem przez okno. Mocno padało, na szczęście tylko z rzadka w oddali błyskało się i grzmiało. Mimowolnie skuliłem się na moment. Powrót do domu na piechotę nie będzie w taką pogodę przyjemny. Po pożegnaniu, gdy tylko drzwi za Kryśką się zamknęły, do naszych uszu z klatki schodowej dobiegł dźwięk telefonu.
– Pewnie już się niepokoją, gdzie Kryśka zniknęła – skomentowała Lilka. – Fajna babka, prawda? O swoich dzieciach może mówić godzinami. Dziwne, że o Krzyśku tak mało mówiła, ale sądzę, że za tydzień nadrobi zaległości.
– To ja też już pójdę – powiedziałem.
– Zostań, nie musisz się spieszyć.
– Na pewno masz jakieś zajęcia, nie chcę ci niepotrzebnie zawracać głowy.
– Jakie zajęcia, dziś już nic nie robię. Zresztą popatrz co dzieje się na dworze, gdzie będziesz się spieszył. Dzieci ci nie płaczą, prawda?
– No prawda.
Wróciliśmy do salonu. Pomogłem Lilce pozbierać talerze i w oczekiwaniu aż upora się z nimi w kuchni, zająłem się kruszynkami ciasta na moim talerzyku i oglądaniem przypadkowego programu w telewizji. W tym momencie mogłem liczyć tylko na towarzystwo Ogonki, która popatrywała to na mnie, to na telewizor, w międzyczasie strzygąc uszami w kierunku kuchni, gdy pojawił się jakiś głośniejszy brzęk.
– Może jeszcze coś ci zrobić, kawy, herbaty – zawołała z kuchni Lilka.
– Nie dziękuję, na razie wystarczy – odezwałem się.
Gdy Lilka ponownie doczłapała do pokoju, siadając w fotelu naprzeciwko, zapytałam:
– Mocno boli?
– A wiesz, że już mniej. Posmarowałam przed chwilą znowu żelem, to będzie jeszcze lepiej. Kiepska pogoda – zmieniła temat – zanosi się, że będzie tak do jutra.
– Bez obawy, nie rozpuszczę się – uśmiechnąłem się do Lilki.
– Czemu nie przyjechałeś samochodem? Zapowiadali kiepską pogodę.
– Stoi w warsztacie. Jak niepotrzebny, to działa bez zarzutu – uśmiechnąłem się.
– Prawo Murphy'ego – uśmiechnęła się. – Wiesz co? Co będziesz mókł, zostań u mnie na noc.
Spojrzałem zaskoczony propozycją.
– Co tak patrzysz? Pościelę ci w drugim pokoju, szczoteczkę do zębów zapasową mam, prysznic też możesz wziąć… nawet do domu, będę miała okazję kupić nowy…
Śmieliśmy się przez dobrą chwilę, nawet Ogonka wydawała się rozbawiona.
– To co? – kontynuowała – jak potrzeba to i piżama jakaś się znajdzie.
– Jesteś przygotowana – zauważyłem.
– Przygotowana, nieprzygotowana, w domu zawsze coś się znajdzie. Mówię poważnie. Możesz przenocować.
Zastanawiając się, spojrzałem na Ogonkę. Nie wydawała się zaskoczona rozmową.
– No nie wiem, nie chcę ci robić kłopotu.
– Jejku, jaki kłopot – jęknęła. – Idąc w taką pogodę, możesz się przeziębić i będę miała cię na sumieniu – uśmiechnęła się.
– Mmm… no dobrze, zgoda.
– Tylko nie myśl sobie za dużo – dwuznacznie uśmiechnęła się Lilka.
Po skromnej kolacji, około dwudziestej, i filmie „na dobranoc”, przerywanym co jakiś czas przez nasze krótkie rozmowy albo wspominki z dawnych lat, czas było udać się spać. Lilka pościeliła mi w drugim pokoju, na rozkładanym fotelu, co czyniło z niego w tej postaci całkiem wygodne łóżko na jedną osobę. Pierwsza, łazienkę zajęła Lilka, a potem ja. Zbliżała się dwudziesta trzecia, gdy wyszedłem odświeżony z łazienki, w samych slipkach. Przez szybę drzwi sypialni Lilki sączyło się bardzo słabe światło nocnej lampki, co znaczyło, że jeszcze nie spała. Niespodziewanie obok mnie bezszelestnie jak duch przemknęła Ogonka, udając się do znajdującego się obok łazienki kibelka. W pierwszym odruchu chciałem zapalić jej światło, ale w porę przypomniałem sobie, że brak światła w niczym nie ogranicza kotów. Zatem udałem się do pokoju, ale nie tego, gdzie miałem przygotowane spanie. Wszedłem do sypialni Lilki. Leżała na plecach przykryta kołdrą po szyję, z rękami pod głową. Spojrzała na mnie. Nie była zaskoczona. Oboje byliśmy dorośli i oboje wiedzieliśmy, jak to się skończy, gdy zgodziłem się zostać na noc. Od momentu, gdy zaproponowała mi nocleg, wszystko zmierzało w tym kierunku. Gdybym miał do domu pięćdziesiąt kilometrów, mogłyby być wątpliwości, ale nie pięćset, czy nawet mniej metrów, o skorzystaniu w takiej sytuacji z taksówki już nawet nie wspominając.
Podszedłem bez słowa do jej wielkiego łoża i złapałem z brzeg kołdry z zamiarem jej osunięcia, abym mógł wejść. Niespodziewanie Lilka odkręciła się i złapała za kołdrę, uniemożliwiając mi wejście.
– Skąd masz takie złe maniery – burknęła – nie wchodzi się do łóżka kobiety w ubraniu.
Niezwłocznie naprawiłem ten błąd, ściągając slipy. Teraz bez przeszkód wślizgnąłem się do łóżka. Lilka uśmiechnęła się, jednak nim zdążyłem coś zrobić, poderwała się i podeszła do drzwi. Uważnie obserwowałem jej ruchy. Zamknęła drzwi i odwróciła się przodem. Kilka sekund stała, pozwalając podziwiać każdy skrawek jej nagiego ciała. Wolno podchodziła do łóżka, a ja delektując się jej niemal kocimi ruchami i nagością, pomyślałem, że mogłem jej nagie ciało widzieć już dwadzieścia cztery lata temu, gdy miała czternaście lat. Świat jest dziwny i życie jest dziwne.
– Co tak patrzysz – zapytała jeszcze zanim weszła do łóżka – musiałam zamknąć drzwi, skory ty tego nie zrobiłeś. Inaczej Ogonka by nam się wprosiła do łóżka.
Ułożyła się wygodnie na plecach, a ja zaraz złożyłem na jej ustach pocałunek, wsuwając język i dłonią zakrywając pierś kobiety.
Gdy ponownie spojrzałem na zegar, do północy brakowało ledwie jednej minuty. Duży, starodawny, stojący zegar z wahadłem, usytuowany pod przeciwległą do łóżka ścianą, przykuwał uwagę. Przyglądałem mu się, gdy odezwała się Lilka.
– Czekasz do północy, by sprawdzić, czy zamienię się w Kopciuszka?
– Aha – odpowiedziałem.
– Nie zamienię – zapewniła, udając urażoną moim posądzeniem.
Kilkanaście sekund później wskazówki zegara wskazały północ.
– Mówiłam – odezwała się Lilka.
– Ciekawy zegar – powiedziałem.
– To pamiątka po dziadku. Jedyna, jaka mi po nim została, nie licząc starych zdjęć w jakimś albumie w domu rodziców. Początkowo nie mogłam przyzwyczaić się do jego tykania. Nawet chciałam się go pozbyć, ale wydałam sporo pieniędzy na jego odnowienie. I dobrze zrobiłam, że go zostawiłam. Teraz te miarowe tykanie działa na mnie uspokajająco. Łatwiej zasypiam – uśmiechnęła się.
Zegar miarowo tykał, gdy Lilka westchnęła, bardziej przytulając się do mnie.
– Wiesz – cicho się odezwała – już prawie zapomniałam, jak to jest być z mężczyzną.
– A jak to jest – zapytałem przekornie.
– Cudownie – szepnęła, przez moment patrząc na mnie lśniącymi oczami. Odwróciła wzrok, kontynuując szeptem: – Wiesz, jak dawno tego nie robiłam? Od śmierci męża. Przez kilka pierwszych lat nie mogłam, a potem się przyzwyczaiłam. A teraz znowu przypomniałeś mi, jak to jest być kobietą, jak to czuć mężczyznę obok siebie, w łóżku, i w sobie – westchnęła.
Leżeliśmy, milcząc jakąś minutę, gdy łypnęła na mnie z takim wzrokiem i miną, jakby coś knuła. Powoli zsunęła kołdrę z piersi, wyginając przy tym zachęcająco ciało, znowu łypiąc, tym razem zalotnie. Nasze usta się zetknęły, a moja ręka ponownie powędrowała na piersi kobiety, jej za to znalazła się po chwili między moimi nogami. Czując, że jestem w pełni podniecony, powiedziała:
– Zrób mi jeszcze raz dobrze. – Za moment zmieniła zdanie. – Albo nie, teraz ja ci zrobię dobrze.
Przewróciła się na mnie i usiadła, obejmując nogami. Patrząc mi w oczy, nie przestając się zalotnie uśmiechać, ujęła członka i wsunęła sobie do pochwy.
– Och... – jęknęła, równocześnie mrużąc oczy.
Zaczęła powoli, miarowo poruszać się, nadal jednak patrzyła prosto w moje oczy. Wkrótce jednak straciła czujność, a jej oczy, zdawało się, zaczęły błądzić po jakimś zupełnie innym świecie.
– Nie wyśpisz się – mruknąłem, widząc, że zegar wskazuje trzydzieści pięć minut po północy.
– Nie szkodzi – odmruknęła. – To jak? – zapytała nagle – zadowolisz moją koleżankę?
– Skąd wiesz, że ją zadowolę?
– Wiem. Znam ją. Mnie zadowoliłeś, to ją też. – Po chwili dodała: – A może… może chciałbyś mieć nas obie w łóżku? Jest duże, zmieścimy się we trójkę.
Spojrzałem na nią, ale z jej twarzy nie udało mi się wyczytać, czy mówi serio, czy tylko mnie wkręca.
– Pomyśl. Dwie lwice w łóżku. – Po czym dziabnęła mnie zębami w ramię, aż odruchowo odsunąłem się parę centymetrów.
– Nie – kontynuowała – ty raczej wolisz uległe. Pomyśl, dwie posłuszne nagie kobiety, które wykonają każde twoje polecenie, a jeśli któraś będzie nieposłuszna, będziesz mógł ją ukarać. Zastanów się – kusiła tajemniczo.
– Strasznie świntuszysz – powiedziałem.
– Nic na to nie poradzę – mruknęła – jestem kobietą.
– Janek! – Przez ruchliwą ulicę dotarł do moich uszu kobiecy głos.
Wydał mi się całkowicie nieznajomy, więc nie zareagowałem. Zresztą chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, a miałem jeszcze kawałek drogi. Mimo że to połowa sierpnia, Słońce piekło niemiłosiernie. Palące promienie wnikające w skórę niemal sprawiały ból, czułem się wręcz jak skwarka na patelni.
– Janek! – Ponownie krzyknęła kobieta.
Tym razem spojrzałem na drugą stronę ruchliwej ulicy, skąd dobiegał głos. Jakaś nieznajoma kobieta o ciemnych włosach machała ręką w moim kierunku. Rozejrzałem się dookoła, bo być może nie mnie wołała. Wszyscy jednak spieszyli swoją drogą, nie zwracając uwagi na kobietę. Wskazałem ręką na siebie. Kobieta potaknęła głową i wykonała gest ręką zapraszający do siebie. Cofnąłem się kilka metrów, do przejścia dla pieszych, które dopiero co minąłem. Kobieta po drugiej stronie podążyła w moim kierunku. Oczywiście, jak zawsze w takich przypadkach, światło na skrzyżowaniu dla pieszych akurat zmieniło się z zielonego na czerwone. Musiałem zaczekać dobre trzy minuty, zanim mogłem przejść. Kobieta po drugiej stronie cały czas cierpliwie czekała.
– Cześć – powiedziała, gdy się zbliżyłem, a widząc, że jej nie rozpoznaję, dorzuciła z uśmiechem: – Nie poznajesz mnie, prawda?
– Hm…
– Lilianna, uczyliśmy się razem w podstawówce.
– Lilka?! – Teraz mnie olśniło, kim jest ta kobieta.
Takiego imienia trudno nie zapamiętać. Uczyliśmy się w tej samej klasie podstawówki. Mieszkała na tej samej ulicy co ja, tylko trzy bloki dalej. Niewysoka, nie tak bardzo, ale niższa niż rówieśniczki, szczupła, delikatna, może trochę nieśmiała, taka „kruszynka”. Teraz trochę przybyło jej kilogramów, nie była już tą drobną nastolatką, zasadniczo jednak nic nie można było zarzucić jej figurze. W podstawówce lubiłem ją. Jedyna dziewczyna, która była zawsze wobec mnie uprzejma, zawsze chętna do pomocy. Jak zapomniałem czegoś albo wypisał mi się długopis, zaraz pożyczała mi swój. Budziła moją sympatię. Lubiłem ją najbardziej ze wszystkich panienek w klasie. Jednak tylko tyle. W siódmej czy ósmej klasie nawet nie myślałem, aby ją podrywać, nie mówiąc już o czymś więcej. Nasi rodzice znali się i z okazji urodzin czy imienin odwiedzali. Do czternastego roku życia, właśnie z tych powodów byliśmy prowadzeni, albo ja do nich, albo ona do nas. Później już nie, bo pewnie oboje się zbuntowaliśmy, ja na pewno. Właśnie gdy mieliśmy po czternaście lat w ich mieszkaniu trwały imieniny i mój ojciec zawołał mnie, prosząc, abym przyniósł z domu rodzinny album, bo coś akurat zachciało się im oglądać. „Idź z Lilką”, dodała moja mama, a jej mama podchwyciła to, wołając córkę: „Lila, przejdźcie się z Jankiem do jego domu, on wie, o co chodzi”. No i było po herbacie. Poszliśmy razem. W moim domu wyciągnąłem, co trzeba, a w tym czasie Lilka nie odstępowała mnie na krok. Już zamierzałem wychodzić, gdy powiedziała: „pić mi się chce, dasz mi wody?”. Dobrze, nie ma sprawy. Poszliśmy do kuchni, dałem jej szklankę z wodą. Stanąłem w drzwiach kuchennych i patrzyłem, jak małymi łykami popijała, uśmiechając się do mnie. Odstawiła szklankę i jakoś tak zalotnie, jak nigdy dotąd, nie spuszczając wzroku ze mnie, otarła usta. Już mieliśmy wyjść z kuchni, ona, jak mi się wydało, chciała zrobić krok w kierunku wyjścia, ale się zawahała. Stanęła tak jakoś niezdecydowanie, jakby czegoś jeszcze oczekiwała, nie przestając uważnie patrzeć na mnie. Nie mam pojęcia, dlaczego tak wtedy zareagowałem. To był niejako nakaz instynktu, jakbym odebrał telepatyczną wiadomość od dziewczyny. Zbliżyłem się do niej i bez słowa wsunąłem od góry rękę pod spódnicę, dalej pod majtki i zacząłem macać ją po delikatnie owłosionej cipce. Co ciekawe, stała spokojnie, bez słowa, pozwalając się obmacywać. Trwało to może jakieś dziesięć sekund, dopiero wtedy się wyrwała. Wracając, nie odzywała się, tylko parokrotnie łypnęła na mnie. Początkowo było mi trochę głupio, myślałem, że się na mnie obraziła, za to macanie, ale w szkole zachowywała się wobec mnie tak samo, jak dotychczas i wkrótce zapomniałem o tym incydencie. Potem skończyła się podstawówka i każde z nas poszło swoją drogą.
– A cześć! Rzeczywiście cię nie poznałem. Tyle lat… a ty jak mnie rozpoznałaś?
– Mam dobrą pamięć do twarzy, a poza tym prawie się nie zmieniłeś.
– No bez przesady, ale ty też prawie się nie zmieniłaś.
– Daj spokój – machnęła ręką – nie musisz być aż tak uprzejmy. Niestety, to już nie to, co kiedyś.
– Pamiętam, że po szkole jeszcze kilka razy cię widziałem, a potem zniknęłaś. Ile to lat? Hm…
– Piętnaście, szesnaście…
– Oj, chyba więcej. Co u ciebie przez te lata się działo?
– A – odpowiedziała z nutą niechęci w głosie – to nie temat na rozmowę na ulicy. Może wpadniesz do mnie – ożywiła się, patrząc na mnie z nadzieją. – Ja tu zaraz mieszkam – wskazała narożny budynek przy skrzyżowaniu, ale następnym, nie tym przy którym staliśmy.
– Od dawna? – zapytałem.
– Od dwóch lat mniej więcej. Mam całkiem ładne trzypokojowe mieszkanko. Zresztą jak zajdziesz, to zobaczysz. To co, idziemy do mnie?
Zdumiałem się. Na parterze wskazanego budynku znajdują się sklepy, w których od czasu do czasu robiłem zakupy. Można tu dostać naprawdę smaczną wędlinę. Mieszkam jakieś pięćset metrów dalej, na tej samej ulicy. Przez dwa lata mieszkamy obok siebie i jeszcze się nie spotkaliśmy?
– Chętnie bym wpadł – odpowiedziałem – ale trochę nie pasuje mi, bo właśnie wracam z zakupami. Muszę włożyć wędlinę do lodówki, zanim się zagotuje – uśmiechnąłem się.
– To gdzie ty mieszkasz?
– A tu niedaleko na tej samej ulicy – odpowiedziałem, nie przestając się uśmiechać.
– Nie wierzę – zrobiła duże oczy.
– Poważnie.
– O kurczę, w dzieciństwie mieszkaliśmy obok siebie i teraz też, cha, cha. Koniecznie musisz mnie odwiedzić. – Mówiąc to ostatnie, położyła mi na moment dłoń na piersi. – Czekaj, czekaj. W środę będzie u mnie taka znajoma. Na stałe mieszka w Wielkiej Brytanii, ale przeważnie raz w roku przyjeżdża tu do Sieradza, to mnie odwiedza. Poznałyśmy się przez jej męża, ma taki sam zawód jak ja. W Niemczech na takim spotkaniu międzynarodowym, wiesz, chodzi o wymianę doświadczeń. Jak dowiedział się, że pochodzę z tego samego miasta, co jego żona, to nie było siły – uśmiechnęła się. – To jak? Przychodzisz w środę? – nie przestawała się uśmiechać, tyle że teraz do tego uśmiechu dołączyła nutę tej dawnej delikatnej dziewczęcej zalotności.
– Nie chcę przeszkadzać…
– Oj tam, jak same baby się spotkają, to zaraz zaczynają gadać o głupotach – zaśmiała się. – Przyjdź – poprosiła – ona będzie koło piętnastej u mnie, więc też mógłbyś tak przyjść, chyba że pracujesz.
– Dobra, przyjdę, akurat jestem na parodniowym urlopie – zgodziłem się po krótkim namyśle.
– Fajnie. Mój numer łatwo zapamiętać: jeden przez jeden, tamten blok. – Jeszcze raz dla pewności wskazała ręką narożny budynek.
– Cha, Cha, rzeczywiście. Kiedyś mieszkałaś pod numerem sto czternaście przez sześćdziesiąt osiem, a teraz taki mały.
– Tylko nie zapomnij – dodała, dziobiąc mnie palcem w pierś.
– Nie, no co ty, jak już obiecałem… No to cześć, lecę.
– Cześć.
Aż się nie chce wierzyć, zastanawiałem się, idąc do domu, że kiedyś miało się te naście lat, a jeszcze wcześniej było się dzieckiem. A teraz… trzydzieści osiem na karku, za trzy miesiące trzydzieści dziewięć, a Lilka też, tylko jeśli dobrze pamiętam miesiąc wcześniej. Aż nie do wiary, połowa życia już za nami.
W środę jak na złość chmurzyło się, po południu zapowiadano nawet burze i silny wiatr. Pomyślałem nawet, aby odwołać wizytę, ale nie miałem jak. Nieopatrznie nie wziąłem numeru telefonu do Lilki. Poza tym dałem słowo, a nie lubię później się wycofywać. Mimo gęstniejących chmur i coraz silniejszego wiatru ruszyłem w drogę. Słońce jeszcze przeświecało od czasu do czasu, więc miałem nadzieję zdążyć przed deszczem. Kilka minut przed piętnastą nacisnąłem przycisk domofonu z numerem jeden. Już myślałem, że nikogo nie ma, bo dopiero po drugim dzwonku, ze sporym opóźnieniem, usłyszałem w domofonie głos Lilki.
Drzwi otworzyła mi kobieta w eleganckiej biało-niebieskiej koszuli i różowych, ale nie jaskrawo, dopasowanych spodniach.
– To jest Ogonka. – Po powitaniu przedstawiła stojącego obok niej kota, typowego dachowca, który z nieufną miną węszył w moim kierunku.
– Cześć Ogonka – zwróciłem się do kota.
– Miauu – usłyszałem krótką odpowiedź, a na pyszczku kota pojawił się delikatny wyraz akceptacji.
– Ma dobre maniery – rzuciłem do Lilki.
– No pewnie. Oprowadzę cię po mieszkaniu, zobaczysz, jak mieszkam.
W tym momencie chciałem zapytać, co ją zatrzymało, że tak długo nie otwierała, ale robiąc krok, syknęła, a na jej twarzy pojawił się grymas bólu.
– Co się stało? – zapytałem.
– A widzisz, jaka ze mnie niezdara. Wczoraj skręciłam sobie nogę.
– To może następnym razem oprowadzisz mnie, co będziesz się męczyć.
– A tam – machnęła ręką – kobiety są odporne na ból. To my przecież rodzimy – uśmiechnęła się.
– No właśnie widzę – odniosłem się sceptycznie do tej wypowiedzi, mając w pamięci jej grymas bólu.
– Nie jest tak źle, tylko czasami jak źle stąpnę…
– To może niech Ogonka mnie oprowadzi – zażartowałem.
– A tam, ona może ci tylko pokazać swoją kuwetę – zaśmiała się.
Mieszkanie jak mieszkanie. Charakterystyczne w wystroju dla kobiety, ale zdziwiło mnie w sypialni wielkie łoże.
– Lubię duże łóżka – odpowiedziała – ale i tak Ogonka potrafi zająć całe, cha, cha.
Przeszliśmy do dużego eleganckiego pokoju gościnnego.
– Musimy trochę zaczekać. Krysia, wiesz, ta koleżanka, o której ci mówiłam, dzwoniła niedawno, że się godzinkę spóźni. Jeszcze jest w drodze z Łodzi. Ona ma tu w Sieradzu rodziców i w Łodzi jeszcze mają jakichś krewnych na cmentarzu. Jak przyjeżdża do Polski, to zawsze tam jedzie, a dzieci mogą spotkać się z dziadkami. Jest trochę starsza od nas, czterdzieści pięć lat, pracuje jako księgowa w instytucji charytatywnej – wyrzuciła z siebie niemal jednym tchem, po krótkiej pauzie dodając: – Zrobić ci kawę a może herbatę?
– Może być kawa – odpowiedziałem po namyśle – może ci pomóc, ledwo chodzisz – zaofiarowałem się.
– Nieee, poradzę sobie. Mężczyzna w kuchni to siedem lat nieszczęść – dodała.
– To chyba chodziło o lustro – przypomniałem, ale Lilka zamiast odpowiedzi rozbawiona pokuśtykała do kuchni.
Zostałem sam na sam z Ogonką, która z poręczy kanapy naprzeciwko uważnie mnie obserwowała. Zaraz jednak pomyślałem, że będzie jej trudno przynieść kawę, kuśtykając i poszedłem do kuchni, ale tylko stanąłem w drzwiach. Zrobiła dwie kawy. Dla mnie i dla siebie.
Po zaparzeniu wzięła szklanki i zbliżając się do mnie, wyciągnęła jedną rękę w moim kierunku.
– Trzymaj – powiedziała, spoglądając bardziej na kawę niż na mnie.
Nie wiem, co znowu mnie podkusiło, może te seksowne różowe spodnie. Owszem wyciągnąłem rękę, ale zamiast wziąć szklankę, lekko ująłem Lilkę za krocze, delikatnie wsuwając palce między uda. Wciągnęła krótko i głośno powietrze spoglądając w dół, nie ma się co dziwić, wyraźnie zaskoczona.
– Kurczę – odezwała się po dłuższej chwili, zbulwersowana, gdy pierwszy efekt zaskoczenia minął – ale z ciebie świntuch. Tak wykorzystać sytuację, że mam zajęte ręce i jeszcze chorą nogę i nic nie mogę zrobić.
– Przecież prosiłaś, abym potrzymał – powiedziałem, nie przestając delikatnie pieścić.
– Ale kawę, głupi. – odpowiedziała, teraz wyraźnie rozbawiona sytuacją.
– Ahaaa, przepraszam – powiedziałem, udając, że dopiero teraz zrozumiałem, o co jej chodziło.
Wyciągnąłem rękę spomiędzy ud Lilki. Przysiągłbym, że w tym momencie na jej twarzy przelotnie odmalował się wyraz rozczarowania, chociaż może był to tylko cień zawstydzenia. Wziąłem swoją kawę, a wtedy Lilka pokręciła głową z dezaprobatą i z lekkim uśmiechem powiedziała:
– Nie gniewam się, ale nie przypuszczałam, że z ciebie nadal taki świntuch.
Usiedliśmy ponownie w fotelach w pokoju gościnnym.
– Nie do wiary – pokręciła głową – znowu coś takiego mi zrobić. – Spojrzała na mnie ponownie z dezaprobatą.
– Oj, już nie mów, że ci się nie podobało.
– No… podobało – mruknęła niechętnie.
Dopiero teraz kapnąłem się, co powiedziała wcześniej.
– To ty jeszcze pamiętasz wtedy? Mieliśmy po czternaście lat.
– Aha, pamiętam. Co się dziwisz? Trudno nie pamiętać jak wsadziłeś mi rękę w majtki.
– Przepraszam.
– Już mówiłam, że się nie gniewam. Wtedy i teraz – uśmiechnęła się. Wzięła łyk kawy i z filuternym uśmieszkiem kontynuowała:
– Nie wiem, czy wiesz, ale wtedy kochałam się w tobie.
– Poważnie??? Nic nie mówiłaś.
– Miałam czternaście lat, co miałam mówić? Nie potrafiłam jeszcze zwrócić na siebie uwagi. A zakochałam się, jak miałam jeszcze trzynaście lat. Naprawdę. Po twojej minie widzę, że nie wiedziałeś…
– Przyznaję, no nie – odrzekłem naprawdę zdumiony.
– Wtedy, jak byliśmy u ciebie sami, poprosiłam o wodę. Jejku, jaka byłam głupiutka! Piłam powoli, patrząc na ciebie i miałam nadzieję, marzyłam, że podejdziesz do mnie, zaczniesz całować, położysz na ziemi, ściągniesz majtki i zrobisz to, co w takiej sytuacji chłopak robi z dziewczyną. Starałam się wręcz zahipnotyzować cię wzrokiem. I rzeczywiście podszedłeś do mnie i, cha, cha, cha, włożyłeś mi rękę w majtki. Byłam pewna, że zaraz moje marzenie się spełni i stracę z tobą cnotę, cha, cha. Jednak ty tylko macałeś. Zniecierpliwiona, wycofałam się. Jejku nawet nie wiesz, jak strasznie byłam rozczarowana.
– Naprawdę nie wiedziałem…
– Widzisz, miałeś okazję wykorzystać dziewczynę bez najmniejszego oporu z jej strony. Straciłeś szansę – uśmiechnęła się znacząco, prawie niezauważalnie zaciskają uda. – Ale ja tu ciągle gadam – zmieniła temat – a ty nic nie mówisz. Masz żonę, dzieci?
– Żony nie, a dzieci? O ile mi wiadomo nie.
– No tak, mężczyzna nigdy nie może być pewny, czy gdzieś tam nie biega jego dziecko – zaśmiała się. To, czemu nie masz żony, taki atrakcyjny facet…
– A… może nie trafiłem na tą właściwą, a może… cóż, czasami człowiekowi wychodzą różne rzeczy, ale niektóre nie tymi drzwiami co trzeba – uśmiechnąłem się. – Przez prawie trzy lata mieszkałem z pewną kobietą, bez ślubu, wydawało się, że to ta jedyna, ale odeszła z inną.
– Z inną??? – Lilka zrobiła wielkie oczy.
– No tak. Stwierdziła, że ją kocha, obie się kochają, a poza tym kobieta lepiej zrozumie kobietę i żaden facet nie jest w stanie dostarczyć jej tylu przyjemności.
– Ty poważnie? Naprawdę tak było?
– Naprawdę, naprawdę.
– Kurka wodna, ale numer! Nigdy bym nie pomyślała… Kobieta może lepiej rozumie jedna, drugą, ale co do przyjemności, to bym się spierała – łypnęła na mnie.
– A co ty przez te lata robiłaś, jak zniknęłaś?
– Hm… – zastanowiła się – po ósmej klasie przeprowadziliśmy się na przedmieście, do domu dziadków. Może pamiętasz, jeszcze na początku ósmej klasy zmarł dziadek, ojciec taty. Babcia została sama w dużym jednorodzinnym domu i moi rodzice zdecydowali o przeprowadzce, zwłaszcza że i dla nas warunki mieszkaniowe się poprawiły. Rodzice czekali tylko, aż skończę podstawówkę. I tam, wiesz w pobliżu, chodziłam do drugiego liceum, a potem wyjechałam na studia do Gdańska…
– Tak daleko?
– No tak, mamy tam rodzinę. Dalszą co prawda, ale rodzinę. Dzięki temu miałam zakwaterowanie za darmo, a to przecież nie bez znaczenia. Jak zauważyłeś daleko, więc nieczęsto przyjeżdżałam do domu. Potem dostałam na miejscu, w Gdańsku, pracę i zostałam. Mąż, dziecko, córeczka… – przełknęła ślinę, ciężko wzdychając. Po mnie przeszły ciarki, poczułem, że coś strasznego musiało się wydarzyć. – Po paru chwilach mówiła dalej: – Jechaliśmy całą rodziną. Ja prowadziłam. Nagle na rondzie, z boku z impetem wpadł na nas TIR na litewskich numerach. – Lilka zakryła na chwilę dłońmi twarz, przecierając oczy.
– Jeśli nie chcesz, nie mów – powiedziałem cicho.
– Już mogę teraz o tym mówić. – Zamachała ręką, nie patrząc na mnie. – Później okazało się, że kierowca był pod wpływem alkoholu. Mąż zginął na miejscu. Widziałam, że córka jeszcze żyje, oddychała, ale nie mogłam się ruszyć. Pogotowie przyjechało szybko. Zobaczyłam tylko, jak wyciągają z samochodu córeczkę i zaraz potem straciłam przytomność. Później, w szpitalu, powiedziano mi, że moja córeczka zmarła jeszcze w karetce, zanim zdążyli dojechać do szpitala. Miała dwa i pół roczku – dokończyła szeptem.
Zapadła cisza.
– Przykro mi. Takie rzeczy nigdy nie powinny się zdarzać. – powiedziałem prawie szeptem.
Lilka ponownie głęboko westchnęła i już patrząc na mnie, kontynuowała:
– Strasznie to przeżyłam. Gdyby nie rodzice i bracia… Mnie nic poważnego, prócz rozharatanej nogi, się nie stało, choć przeleżałam trochę w szpitalu. Wiesz, to straszne uczucie, gdy wychodzisz z domu tętniącego życiem, radością, a wracasz do pustego i zimnego… Długo obwiniałam się o to, co się stało. Myślałam, czy mogłam coś zrobić, aby uniknąć… I to pomimo że biegły stwierdził, że całą winę ponosi kierowca TIR-a. Od momentu, w którym powstało zagrożenie, do momentu kolizji upłynął zbyt krótki czas, abym ja, czy ktokolwiek inny mógł uniknąć katastrofy. Mimo to do dziś nie prowadzę samochodu. Nie mogłabym usiąść za kierownicą. – Po kilkunastu sekundach ciszy odezwała się już weselej: – Dość o smutnych rzeczach. Dwa lata temu wróciłam do miasta, skąd taka pełna zapału i nadziei na przyszłość wyjechałam, jako młoda dziewczyna.
– Czemu wróciłaś?
– Wszystko mi tam przypominało… poza tym dostałam tu lepsze warunki płacowe – uśmiechnęła się gorzko.
– Myślałem, że w większym mieście można więcej zarobić.
– To zależy. Mam taką specjalizację, ach nie mówiłam, jestem psychologiem, jaką niewiele osób. Brakuje takich jak ja – uśmiechnęła się – aby ściągnąć kogoś takiego do mniejszego miasta, trzeba zaoferować lepsze warunki. A w Sieradzu od dłuższego czasu nie było nikogo takiego. Poza tym... sam wiesz, rodzice mają swoje lata, ktoś za jakiś czas będzie musiał im pomagać, a moi starsi bracia są za granicą. Jeden w Anglii, drugi w USA. Pewnie już nie wrócą. Tam się osiedlili. Zresztą, po co mają wracać do Polski? Do tego syfu? Wiesz, po prostu ten kraj trzeba spisać już na straty. Tu nigdy nic się nie zmieni. Musiałaby zmienić się mentalność ludzi, a to nierealne. Cholera, znowu popadłam w nostalgię. Powiedz coś wesołego – zwróciła się do mnie.
– Ale co? – odezwałem się – Człowiek żyje z dnia na dzień. Dom, praca dom…
– A w międzyczasie siusiu i kupa.
Śmiech poprawił atmosferę.
– A ty co robisz, jeśli chodzi o pracę? – zaciekawiła się.
– Jestem informatykiem.
– O! Ale jak dobrze pamiętam, to już w podstawówce miałeś takie ciągoty. Chyba nieźle zarabiasz?
– Nie narzekam – uśmiechnąłem się. – A ty nie myślałaś o wyjeździe za granicę?
– Mogłabym. Miałam nawet propozycję z Niemiec. Na pewno więcej bym zarobiła, proponowali mi na dzień dobry sześć tysięcy euro i mieszkanie służbowe. Nie chciałam. Niemcy to teraz też nie ten kraj co dziesięć, piętnaście lat temu. Też tam zaczyna robić się syf. Poza tym to, co mam wystarcza mi. Nawet nie wydaję sporej części tego, co zarabiam, a ciągotek do luksusu nie mam.
– A ty czemu nie wyjechałeś – zapytała zaczepnie.
– Po co? Tu mi też jest dobrze. Na zarobki nie narzekam.
Zapadła dłuższa cisza. W pewnym momencie Lilka spojrzała na mnie, jakby sobie coś przypomniała.
– Skoro z ciebie nadal taki pies na baby to może miałbyś ochotę pewną moją koleżankę z pracy przelecieć?
– Co??? – Z jej twarzy nie mogłem wyczytać czy sobie żartuje, czy mówi serio.
– Ciągle mi jojczy, jak to jej ciężko bez chłopa i gdyby trafił się jej prawdziwy facet z jajami, a nie jakiś biurowy mydłek, który boi się własnego cienia, to od razu dałaby mu nawet na ulicy.
– To niech stanie pod latarnią.
– No wiesz…
– To niech kupi sobie wibrator.
– Ma. Nawet dwa, ale to tylko substytut. Nie ma to, jak zwierzęcy zapach spoconego mężczyzny – westchnęła. – Widzisz, wy mężczyźni nadal dla nas kobiet jesteście niezastąpieni.
Spojrzałem na nią, cały czas zastanawiając się, czy mnie nie wkręca.
– To jak? Przelecisz ją? Nie będzie się opierać – dodała, widząc moje niezdecydowanie.
– Skąd wiesz?
– Wiem, zaufaj mi. Jest seksowną babką. Naprawdę. Trochę młodsza ode mnie. W każdym razie pomyśl – dokończyła z chytrym uśmieszkiem.
Zaskoczony propozycją zastanawiałem się nad odpowiedzią, gdy odezwał się dzwonek telefonu Lilki.
– Kryśka dzwoniła – wyjaśniła, odkładając telefon po krótkiej rozmowie. – Już dojeżdża do miasta. Będzie za jakieś dziesięć minut. O! Jakoś ciemniej się zrobiło.
– Zapowiadali ulewę z wichurą na popołudnie.
– Oby Kryśka zdążyła przed ulewą.
Jakieś dziesięć minut przed szesnastą pierwsze krople deszczu zadudniły o parapet. Deszcz wzmagał się z każdą chwilą. Zanim jednak rozpadał się na dobre, odezwał się dzwonek domofonu.
– Otworzę – rzuciłem do Lilki. Parę chwil później podniosłem słuchawkę domofonu. – Słucham – powiedziałem.
– Aaaeee to mieszkanie Lilki? – odezwał się trochę niepewny damski głos.
– Tak, tak, proszę wejść – odpowiedziałem.
W międzyczasie Lilka zdołała dokuśtykać i to ona otworzyła drzwi. Panie przywitały się, obcałowując.
Kryśka okazała się również brunetką, ale jaśniejszą, pełną werwy i wyjątkowo elegancką, żeby nie powiedzieć dystyngowaną. Zdecydowanie nie wyglądała na te swoje czterdzieści pięć lat, jak wcześniej napomknęła Lilka. Ja bym jej dał jakieś trzydzieści pięć.
– A tobie co się stało? – zapytała Kryśka, widząc utykającą Lilkę.
– No zobacz, jaka ze mnie fajtłapa. Nogę sobie skręciłam.
Teraz przyszedł czas na przedstawienie nas sobie, a na końcu Kryśka kucając pogłaskała Ogonkę, mówiąc, nie wiem, czy bardziej do Ogonki, czy do Lilki:
– O, jak widzieliśmy się ostatnim razem, była taka malutka, a teraz proszę, jaka śliczna panna wyrosła. – I zwracając się już na pewno do nas: – Śpieszyłam się, bo goniła mnie taka straszna czarna chmura, ale się udało. Dogoniła mnie dopiero tu, przed twoim blokiem. A jak wieje! Uch!
Przeszliśmy do pokoju gościnnego. Lilka zatrzymała się w drzwiach.
– Pewnie jesteś głodna? Zrobię coś – zaproponowała Kryśce.
– O, bardzo chętnie, rano zjadam tylko śniadanie.
– Janek, ty pewnie też chętnie coś przekąsisz, prawda?
– Oj, nie chcę cię tam męczyć…
– Żaden problem – przerwała mi – w zasadzie wszystko mam gotowe. Zrobiłam takie pyszne kotlety mielone, tylko odgrzać. Do tego frytki szybciutko… Krysia to wiem, że lubi frytki, a ty? – zwróciła się do mnie.
– Jak najbardziej.
– To załatwione. Surówkę też mam już gotową.
– Pomogę ci – powiedziała Kryśka, wstając z fotela i obie panie udały się do kuchni.
Zostałem sam. Nie mogłem nawet liczyć na towarzystwo Ogonki, bo ta wywijając efektownie końcówką ogona, również powędrowała do kuchni. Panie będąc w kuchni, o czymś żywo rozmawiały, aż w końcu posiłek, a nawet talerz z kawałkami aż trzech rodzajów ciasta znalazł się na ławie w dużym pokoju.
– Pyszne! – powiedziałem, kończąc pałaszować kotlety.
– Lila zawsze potrafiła świetnie gotować – pochwaliła gospodynię Kryśka.
Puste talerze po daniu obiadowym zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się talerzyki deserowe.
– Krysia, co nic nie mówisz o dzieciach. Co tam u nich?
– A widzisz Lila – odezwała się Kryśka, jakby tylko czekała na to pytanie – mam kłopot. Wyobraź sobie, że przeżyłam szok, gdy kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że moja córka prowadzi podwójne życie!
– No coś ty! – odezwała się Lilka. – Co ona narozrabiała? Przecież to taka zrównoważona dziewczyna. Ile ona teraz ma? Siedemnaście, osiemnaście lat?
– Jeszcze siedemnaście. No widzisz, wydaje się, że dobrze znasz swoje dziecko, a tu okazuje się... A Krzysiek też. Zawsze trzeba było go pilnować, bo jak na dłużej spuściło się go z oczu, to zaraz przestawał się uczyć. Łapie dwóje i tróje. To znaczy, w Anglii jest bardziej skomplikowany system ocen, ale chyba można to tak przeliczyć na polski. Jak go pilnuję, to ma czwórki. A teraz, jak ma piętnaście lat, to tylko mu w głowie dziewuchy i imprezowanie. Tłumaczyłam mu, jak ważne jest w dzisiejszym świecie dobre wykształcenie. Jeśli nie chce zostać ciężko pracującym robotnikiem fizycznym, zarabiającym grosze, to musi się uczyć. Tylko kto w jego wieku myśli o przyszłości. O, tuż przed wylotem do Polski przyprowadził jakąś nową dziewuchę. Coś mi nie pasowało i okazało się, że ona ma siedemnaście lat. Jak moja Kasia. Nie mam pojęcia, jak on uwiódł siedemnastolatkę. A już co z nią wyprawia, to nawet boję się myśleć. Muszę jednak powiedzieć, że to taka sympatyczna dziewczynka. Nawet sprawia wrażenie nieśmiałej, ale przy moim Krzyśku na pewno nabierze śmiałości. A Kasia? Taka miła i spokojna dziewczynka, może nawet za spokojna, też się o nią martwię. Ostatnio wręcz wprawiła mnie w osłupienie!
– Ale co się stało? – zaniepokoiła się Lilka.
– Widzisz… a prawda – zwróciła się do mnie – ty nie znasz Kasi. No więc wiesz, jak była mała, była jeszcze zwyczajną dziewczynką. Od zawsze była ciekawska, ale niczym szczególnym się nie wyróżniała. Dopiero jak poszła do pierwszej klasy, jak złapała cug, tak do dziś jej zostało. Chłonie wiedzę jak gąbka wodę. Aż zastanawiam się, gdzie jej to wszystko w tej głowie się mieści. Jej konikiem jest archeologia i historia starożytna, czy jakoś tak. O Cesarstwie Rzymskim, starożytnej Grecji i o Egipcie to wie chyba wszystko. Może ci po kolei mówić o wszystkich faraonach. Tak to jest taką skromną dziewczyną, nie narzuca się, jak inne dziewuchy, ale w jej towarzystwie lepiej nie wspominać o archeologi czy starożytności. Wtedy widzę tylko błysk w jej oczach i już wiem, że zaraz się zacznie. A gadać na ten temat to ona może nawet kilka godzin. Czasami mi mówi o jakiejś cywilizacji, a ja nawet nie mam pojęcia, że coś takiego kiedyś było. A ona wie.
Starłam się jak najlepiej swoje dzieci wychować, ale Krzysiek, jak to chłopak, możesz mówić a on i tak swoje zrobi. Kasia za to jest taką ułożoną dziewczynką, nie to, co te inne. W ogóle jestem przerażona, co teraz z tymi dziewuchami się dzieje. Są nic niewarte! Wulgarne, agresywne, coś zrobić, pomóc, a gdzież tam! Tylko by się bawiły. Popatrz, jak chodzą. Lezie taka jak stukilogramowy facet i jeszcze dupą kręci jak taka spod latarni. Żadnego wdzięku, żadnego takiego kobiecego powabu. Mnie mama zawsze powtarzała: „nie kręć tyłkiem, bo to nieelegancko”. I ja tak samo wychowywałam Kasię. Jak była młodsza, posłałam ją na specjalne lekcje dla dziewcząt, aby nauczyła się lekko, elegancko chodzić i umiała zachować się w towarzystwie. I teraz popatrz: inne dziewczyny lezą jak krowy, a moja Kasia lekko, elegancko, z powabem. Od razu taka dziewczyna wzbudza sympatię. Byliśmy kiedyś ze znajomymi na takim okolicznościowym obiedzie w luksusowej restauracji. Ci znajomi byli zachwyceni manierami Kasi. Nie mogli się nachwalić. Niestety teraz rzadko rodzice dbają o dzieci. O, oglądałam przed wyjazdem taki program w telewizji. Matka aktorka z chyba dwudziestoletnią córką rozmawiały z prowadzącym. Ten dziennikarz, nienaganne maniery, przywitał się z obiema paniami, poprosił, aby usiadły w przygotowanych fotelach. Obie ładnie ubrane. Matka w eleganckiej, ale dość skromnej sukience, a córka w gustownej białej bluzeczce i dopasowanych jasnych dżinsach, młodej dziewczynie to pasuje. I ta matka usiadła elegancko, jak kobieta powinna. A ta córka, rozparła się w fotelu, prawie na wpół leżąco, nogi szeroko rozwaliła, szerzej już chyba nie dałoby rady i rozmawia. Myślałam, że ta matka dyskretnie zwróci córce uwagę. To nawet gdyby mężczyzna tak usiadł, byłoby nieeleganckie. A gdzież tam! Byłam zdumiona. Matka aktorka i nie nauczyła swojej córki, jak powinna się zachować w miejscu publicznym. Jestem dumna ze swojej Kasi. Z Krzyśka też, nie ciągnie go do papierosów czy innych narkotyków, no ale od chłopaka nie wymaga się aż takich manier jak od dziewczynki. Tylko martwiłam się, że ona tak siedzi, i siedzi, i tylko czyta, chociaż na WF-ie problemów nie ma. Posłałam ją jednak na basen. Początkowo jej to się nie podobało, bo nie przepadała za wodą. Pewnie, gdybym nie wykupiła już lekcji, to nawet by nie poszła. I teraz chętnie chodzi i pływa jak ryba. Wiecie, pływanie poprawia figurę kobiety. Rozwija harmonijnie mięśnie, oczywiście bez przesady, dziewczyna nie może mieć za dużych, bo wtedy też źle wygląda. Niektórym dziewczynom to wręcz wszystkie żebra widać, tak są chude. Jak taka rozbierze się przed chłopakiem, to ten może uciec na widok takiego kościotrupa, cha, cha, cha. Na widok mojej Kasi żaden nie ucieknie, jak przyjdzie pora. Ma doskonałą figurę. Czasami, gdy idziemy razem, to widzę, chłopaki tak się za nią gapią, aż oczy gubią – z dumą w głosie zakończyła wypowiedź Kryśka.
– Może oglądają się za tobą? – zapytałem.
– Nie, za Kasią. Zresztą to byłby wstyd dla każdej matki, gdyby córka była brzydsza od niej.
Martwię się tylko, że ona nie zwraca na nich uwagi. Owszem, chłopcy podobają jej się, ale nie żeby bliżej z którymś była.
– Tylko co z tym podwójnym życiem? – wtrąciłem.
– A widzisz – zwróciła się do mnie – właśnie do tego zmierzam.
– Częstuj się ciastem. I ty też Janek – wtrąciła Lilka.
– Jem, jem, dziękuję – odpowiedziałem.
Kryśka nałożyła sobie kawałek puszystego sernika i po małym kęsie kontynuowała:
– Jestem dumna z Kasi, ale niepokoję się o nią. Nie zachowuje się jak dziewczyna w jej wieku! Siedzi tylko z nosem w książce albo w Internecie. I to nie tak jak dziewczęta w jej wieku, nie czyta romansów, tylko jakieś pozycje popularnonaukowe i naukowe. Raz zajrzałam do takiej książki. Połowy z tego nie rozumiem, a ta łyknęła ją bez mrugnięcia okiem. Jakby zostawić ją samą to pewnie w ogóle nie wychodziłaby ze swojego pokoju, tylko czytała. Nawet nie mam pojęcia, skąd ona te książki wygrzebuje. A żeby poszła gdzieś z koleżankami, pobawić się, to trzeba ją wypychać dosłownie na siłę. Kiedyś była umówiona w sobotę do klubu z koleżankami, potańczyć. W piątek po szkole przychodzi do mnie i mówi: „mamusiu, ja wiem, że miałam jutro iść z koleżankami, ale ja już to odwołałam, bo nie mogę”. Pytam, co się stało. A ta taka zmartwiona: „bo mamusiu dostałam czwórkę z matematyki i ja się muszę uczyć”. O widzisz. Krzyśka zadowalają dwóje i tróje, a dla tej czwórka to tragedia. Powiem wam, że w szkole nauczyciele nie mogą się jej nachwalić. Ma tylko piątki i szóstki, przeliczając „na nasze”. To znaczy, tam jest bardziej skomplikowany system ocen… a mówiłam już o tym. Z chłopakami się nie włóczy i to właśnie mnie trochę martwi. Nie musi zaraz tak jak inne, ale chociaż od czasu do czasu. Tylko dwa razy miała chłopaka. Raz, w wieku czternastu lat. Pierwszy raz w życiu się zakochała w takim francuziku. Całkiem miły chłopiec, ale trochę się obawiam, bo wiem, jak Francuz potrafi zawrócić dziewczynie w głowie. Na szczęście w tym wieku nie myśli się jeszcze nie wiadomo o czym. Chodzili, trzymając się za ręce. Jaki to był słodki widok! Całowali i tylko macał Kasię po biuście. Jak to chłopak, gdy tylko coś dziewczynie wystaje, to zaraz musi złapać, cha, cha. Wzięłam wtedy Kasię na spytki. Na szczęście chłopak nie próbował dobierać się jej do majtek. Sama mi powiedziała o tym dotykaniu piersi: „mamusiu, bo ja nie wiem, czy powinnam mu tak na to pozwalać, ale to jest takie przyjemne. Inaczej przyjemne niż zwykle, ale bardzo przyjemne”. Przytuliłam Kasię do siebie i powiedziałam: wiem córeczko, wiem. Poczułam wtedy jednak takie ukłucie w sercu. Moja mała córeczka zaczyna dorastać i jeszcze trochę a wyfrunie z gniazda. Najciekawsze, że wtedy Kasia nauczyła się francuskiego, aby mogła z nim rozmawiać w jego języku. Do dziś mówi po francusku. Nie tak perfekt, w stopniu komunikatywnym, ale nie ma problemu, by się dogadać.
Drugi raz przed rokiem. – Kryśka zrobiła przerwę na kolejny kęs ciasta. – Nie trwało to nawet miesiąca i chłopak ją rzucił. Nie dziwię się, że ją rzucił. Kasia jak coś wygrzebała, to potrafiła zadzwonić do chłopaka i odwołać randkę, bo oczywiście najpierw musiała przeczytać. Za to blisko zakoleżankowała się z taką dziewczynką mniej więcej w jej wieku, która niedawno z całą rodziną przyjechała z Polski. Po chyba trzech miesiącach Kasia przychodzi do mnie i mówi, że jej, tej dziewczyny, rodzice zabronili spotykać się z nią. Przestraszyłam się, że moja córka coś narozrabiała, ale ona mówi, że to dlatego, że jej rodzice zabraniają kolegować się z polskimi dziećmi.
– Przecież twoja córka urodziła się w Anglii – wtrąciła Lilka.
– No właśnie, ale okazało się, że Kasia pochwaliła się, że zna język polski i to wystarczyło. Rodzice tej dziewczyny nawet w domu zabraniają mówić po polsku, tylko po angielsku. Przyznam się, że nie rozumiem takich ludzi. Zresztą chyba tylko Polacy tu przyjeżdżający tak się zachowują, bo nie słyszałam więcej o takim przypadku. Ja wręcz przeciwnie. U mnie w domu mówi się tylko po polsku, chyba że są jacyś goście. Nie wypada przy gościach mówić w języku, którego nie rozumieją. Powiedziałam kiedyś mężowi, że jeśli chce wiedzieć, o czym rozmawiam z dziećmi, musi nauczyć się polskiego. Nauczył się. Nie miał wyboru. Kasia i Krzysiek znają polski perfekt, zadbałam o to. Angielski zresztą też znają perfekt. Trzy lata temu mój mąż był w Polsce na jakimś międzynarodowym spotkaniu. Zaskoczył wszystkich, że on, Brytyjczyk, swobodnie rozmawia po polsku. A, powiem wam coś ciekawego. Pamiętacie, jak 2012 roku było to Euro w Polsce, no tam kopali w piłkę. Starszy brat koleżanki Kasi ze szkoły był na tym Euro i poznał tam dziewczynę, Polkę, ale ona nie zna angielskiego, tylko niemiecki. A ten chłopak tylko angielski. Ponoć zna tam parę słów po niemiecku, ale to za mało, aby się porozumieć. Przez pewien czas korespondowali ze sobą. Zastanawiam się tylko, jak oni dogadali się w Polsce. Chociaż aby pomacać dziewczynę, to język nie jest potrzebny.
– Czasami się przydaje – wtrąciłem.
– Cha, cha, rzeczywiście – zaśmiała się Kryśka – ale konieczny nie jest. – Po łyku herbaty wróciła do głównego tematu – Na początku guglali sobie, ale wiesz jak to z takim tłumaczeniem. Napiszesz „przyjadę do ciebie”, po przeguglowaniu wychodzi „przejadę ciebie” i dziewczyna może się wystraszyć. I ta koleżanka zapytała Kasię, czy mogłaby pomóc w tłumaczeniu. A Kasia, wiadomo, nie byłaby sobą, gdyby się nie zgodziła. I tak ta dziewczyna z Polski wysyłała do tego chłopaka mejla po polsku, ten wysyłał Kasi, ta tłumaczyła na angielski i odsyłała chłopakowi. Ten odpowiadał na mejla, wysyłał Kasi, ta tłumaczyła na polski i to potem trafiało do dziewczyny. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, ale potem się zaniepokoiłam. Chłopak miał osiemnaście lat, ta dziewczyna z Polski pewnie niewiele mniej, o czym oni do siebie piszą? Wiecie, jaka jest ta dzisiejsza młodzież. Może on pisze, że zrobi jej dobrze językiem, a ta odpowiadała, że cały czas jak czytała, to robiła sobie dobrze i zanim skończyła czytać, to trzy razy szczytowała. A moja wówczas trzynastoletnia Kasia to wszystko tłumaczy. Poszłam do niej i pytam, że niby tak z ciekawości, o czym oni do siebie piszą. A ta moja smarkula: „mamusiu, to jest poufna korespondencja i ja nie udzielam takich informacji”. O! – Kryśka rozłożyła ręce.
– Kryśka!!! – Niewytrzymała Lilka. – Powiedz wreszcie co z tym podwójnym życiem!!!
Osobiście wolałem już się nie odzywać bowiem od jakiegoś czasu, w mojej głowie, majaczył obraz skromnego dziewczęcia, niemalże pluszaka, ale tylko w dzień, w nocy zamieniającego się w wampirzycę w czarnej skórze z pejczem, pracującą w podrzędnym domu publicznym.
– Ach, rzeczywiście, już mówię, nie denerwuj się Lila – odrzekła Kryśka. – Wiesz, Kasia jest taką zrównoważoną, odpowiedzialną dziewczynką, mówiłam już, prawda? Nie miała żadnych głupich wyskoków, więc ja nie miałam powodu, aby jakoś szczególnie ją kontrolować. Tyle o ile. Co innego Krzysiek, tego należałoby pilnować na okrągło. Ma dopiero piętnaście lat, a już włóczy się z coraz to inną dziewuchą. Boję się, żeby któregoś dnia nie przyprowadził jakiejś z brzuchem i nie powiedział „mamo będziemy mieli dziecko”.
– Krrryśka! – warknęła Lilka.
A tak. Jak mówiłam, nie sprawdzałam, co ona tam robi, bo nie było potrzeby. Tyle o ile. Aż tu cztery miesiące temu wszystko się wydało. – Kryśka przerwała, niespiesznie nakładając sobie makowca na talerzyk. Oboje z Lilką tylko głęboko westchnęliśmy, cierpliwie czekając, aż weźmie kęs. – Robiłam sobie właśnie kawę w kuchni, kiedy Kasia wróciła ze szkoły. Później niż zwykle, bo jeszcze tam chyba zachodziła do jakiejś koleżanki. Przychodzi do mnie do kuchni, jak dziś to pamiętam, to było trzy miesiące przed wakacjami, i mówi: „mamusiu, w wakacje będzie taki obóz archeologiczny. Będzie tam można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy i ja chciałabym pojechać”. Wymieniła jeszcze nazwisko jakiegoś podobno sławnego archeologa, który też tam miał być, ale ja już nie pamiętam, nic mi ono nie mówiło. Spojrzałam na nią i pytam: „jaki obóz, co, kto go w ogóle organizuje?”. Nie puszczę przecież dziecka nie wiadomo gdzie. A ta wyciąga jakiś papier i podaje mi go. Czytam i po prostu osłupiałam! A to było oficjalne zaproszenie dla mojej Kasi z wydziału archeologi naszego tu uniwersytetu! Wyobrażacie to sobie? Czytam dalej i widzę, że jest to obóz dla studentów. Mówię „dziecko, ale tam będą sami dorośli, co ty tam będziesz robić”. Przecież studenci to już dorośli, prawda? A ona swoje, że będzie ciekawie, że będzie można się wielu rzeczy nauczyć…
Poszłam na ten uniwersytet, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Skierowali mnie do takiego sympatycznego pana pod czterdziestkę, odpowiedzialnego za te sprawy. Przedstawiłam się, a on do mnie, że miło mu poznać mamę Kasi. Drugi raz osłupiałam! Okazało się, że moja córka znana jest na uniwersytecie, a ja nic o tym nie wiem! Pytam się, o co chodzi z tym obozem, a on mówi, że to taki podobny jak harcerski, tylko o charakterze naukowym. Pytam się, kto tam będzie, czy tylko studenci, czy studentki też i jakie tam są warunki. Chłopak to tam wszystko jedno, ale dziewczyna, wiesz, ma trudniej. Mówi mi, że tak pół na pół, a warunki takie polowe, bo to stanowisko archeologiczne w terenie. Chodzi o to, aby studenci nabrali umiejętności praktycznych w czymś tam. I on mówi, abym się nie martwiła, bo nie jadą gdzieś tam do dzikich krajów, jest bezpiecznie i zaopiekują się Kasią. Pytam jeszcze, czy będzie możliwość, abym ja czy Kasia mogła do mnie chociaż zadzwonić, bym wiedziała co się z nią dzieje. On na to: „proszę pani, mamy dwudziesty pierwszy wiek, jest wszystko, łączność, internet, nie ma problemu”. To ja jeszcze pytam, co tam moja Kasia będzie robiła, ma dopiero siedemnaście lat. A on mi mówi: „to samo co inni”. Co miałam zrobić. Podpisałam zgodę. Wiecie, Kasia jeszcze jest niepełnoletnia i w takiej sytuacji wymagana jest zgoda rodziców. Skakała do sufitu, jak się dowiedziała, że się zgodziłam. Gdy już się uspokoiła, zapytałam ją, dlaczego mi nie powiedziała, że biega na uniwersytet. A ta: „bo mamusiu ja się bałam, że mi zabronisz”. „Dziecko kochane”, mówię, „dlaczego miałabym ci zabronić?”. I widzicie. Ubzdurała sobie, że mogłabym jej zabronić i tyle trzymała to w tajemnicy.
– Uff, a ja myślałam, że naprawdę, coś narozrabiała – odezwała się Lilka.
– Nieee, nie Kasia, prędzej Krzysiek. Wiesz, ona mi czasami mówiła, czy dzwoniła, że wróci później do domu, bo jest spotkanie z jakimś ciekawym ekspertem czy tam z kimś ważnym, historykiem czy archeologiem. Myślałam, że to w szkole, bo czasami tam organizują jakieś spotkania, a ona po szkole drałowała na uniwersytet! I to są wykłady, spotkania dyskusyjne zamknięte, tylko dla studentów, czasami organizują otwarte, że każdy może przyjść, ale przeważnie tylko dla studentów i moją Kasię, nie wiem jakim cudem, tam wpuszczają. Nie mam pojęcia, jak to jest. Tam są sami poważni ludzie, a tu wyskakuje taka siksa i zaczyna się mądrzyć. I co, wszyscy jej słuchają? Nie wiem. Sprawdziłam też, w Internecie udziela się na forach historycznych i archeologicznych i to nie takich hobbystycznych, a naukowych. Tam ponoć pojawiają się jakieś autorytety ze swojej dziedziny, profesorowie, a ta moja dziewczynka dyskutuje z nimi jak równy z równym!
Wiesz, co jeszcze powiedzieli mi na uniwersytecie? Że Kasia, jeśli chce, może przychodzić nawet na wykłady, jeśli jakiś ją zainteresuje. To jest uczelnia płatna, nic tam nie jest za darmo, a Kasię wpuszczą. Mało tego, ten pan, z którym rozmawiałam, powiedział tak: „proszę pani, pani córka jest wyjątkowo utalentowana i jeśli po maturze zechciałaby studiować na naszym wydziale, to przyjmiemy ją z automatu, bez niczego”. Normalnie to jest tak, że wcześniej trzeba złożyć papiery, napisać życiorys, list motywacyjny, dlaczego chciałoby się studiować na tym kierunku i uczelni, opisać swoje osiągnięcia, wypełnić jakąś ankietę, nawet nie wiem dokładnie co jeszcze. Wtedy jest robiona wstępna selekcja i ci, co ją przejdą, są zapraszani na rozmowę kwalifikacyjną. Jeśli ją przejdziesz pomyślnie, jesteś studentem. A Kasia nie musi niczego pisać i przechodzić. Wystarczy, że się zarejestruje i złoży papiery. Nie ma tak jak w Polsce egzaminów ani nie ma znaczenia matura. Trzeba ją mieć, ale ocena nie jest brana pod uwagę. Według nich ocena z matury czy egzamin często nie odzwierciedla rzeczywistej wiedzy, a już zupełnie umiejętności kandydata.
No i pojechała na te wykopaliska. Trochę się bałam, jak poradzi sobie wśród studentów, ale wróciła cała w skowronkach. Nie mówiłam o tym nikomu, ale jeszcze jednej rzeczy się obawiałam. Zobaczcie, tam sami dorośli ludzie, no bo studenci to w końcu dorośli i moja jedna siedemnastolatka. A tam noc, księżyc, gwiazdy i taki student, który jeszcze jej zaimponuje, wiadomo, jak to jest, bez trudu zdoła omotać taką młodą dziewczynę. Dlatego przed wyjazdem dyskretnie, żeby nie zauważyła, wsunęłam jej do bagażu paczkę prezerwatyw. Jeśli już się zdecyduje, to przynajmniej niech niepotrzebnie nie ryzykuje. W trakcie tego obozu przysłała mi na mejla zdjęcie. Aż się przestraszyłam, jak je zobaczyłam. Moja córka cała ubabrana jak nieboskie stworzenie! Wszystko, nogi, nawet twarz i włosy upaćkane i sterczące na wszystkie strony. Za to uśmiech od ucha do ucha! Potem mi się przyznała: „mamusiu to nie tak. Owszem, na stanowisku człowiek trochę się ubrudzi, to normalne, ale nie aż tak. To tylko specjalnie do tego zdjęcia chłopaki mnie tak wybrudzili”.
No i właśnie o tym mówię. Martwię się, bo nie zachowuje się jak normalna dziewczyna w jej wieku. Jaka dałaby się cała wysmarować? A ta zadowolona, bo chłopaki ją wybrudzili. Wszystkie dzieci nie mogą doczekać się wakacji, bo będą mogły leniuchować. A ta szczęśliwa, bo się napracowała przy wykopaliskach. I tak ze wszystkim. Wiecie, jak ona się pakuje? Otwiera szafę i po prostu bierze to, tamto i owamto, nawet się nie zastanawiając. Jeszcze rzeczy do higieny osobistej, zamyka torbę i już czeka gotowa. Kiedyś pytałam ją, a tego nie bierzesz? „Nie mamusiu, to mi się nie przyda”. „Skąd wiesz”, pytam. A ona po prostu wie, że jej się nie przyda i już. Nawet nie bierze chyba połowy tego, co inne dziewczyny. No, ale skoro potrafi przechodzić w tych samych dżinsach tydzień to nic dziwnego. Mówiłam jej, córeczko, jeśli cały czas będziesz chodzić w tym samym, to żaden chłopak się tobą nie zainteresuje. A ta mi: „jeśli jakiś chłopak mnie pokocha, to chciałabym, aby zrobił to dla mnie, takiej, jaka jestem, a nie dla moich ciuchów”. Na wszystko ma odpowiedź. O! Jak czasem gdzieś wyjeżdżamy całą rodziną, to ona potrafi spakować siebie, brata i czeka gotowa, a ja jeszcze, gdzie tam do końca! – Machnęła dłonią Kryśka. – Zaraz, przecież ja mam zdjęcia Kasi i Krzyśka. – Krysia wyciągnęła komórkę i pogmerała w niej chwilę.
– Nie używasz smartfona? – zapytałem.
– Za duży, nieporęczny. Wolę zgrabną komóreczkę – uśmiechnęła się. – Mam. Zobaczcie, to zdjęcie, na którym jest cała umorusana – powiedziała, podając mi komórkę.
Rzeczywiście. Aż się uśmiechnąłem. Kopciuszek z rozczapierzonymi włosami i pięknym, szerokim uśmiechem. Tylko zamiast sukni, szorty. Nawet przez te tony brudu przebijała urokliwa dziewczyna. Figura również nienaganna. Matka nie przesadzała, że śliczna z niej panienka. Ciekawe czy dziewica, przemknęło jeszcze mi przez myśl. Głośno jednak powiedziałem:
– Jak Indiana Jones, tylko bez kapelusza.
– Cha, cha, może jej kupię – zaśmiała się Kryśka – mój mąż teraz naprawdę mówi do niej „Indiana Jones”.
– Pewnie oglądała ten film – dorzuciłem, podając telefon Lilce.
– Żeby tylko raz! Wszystkie części zna na pamięć. – I kierując się do Lilki, powiedziała: – Będę prawie do końca przyszłego tygodnia, to wpadnę jeszcze z dzieciakami. Na razie niech się nacieszą dziadkami.
– I dziadkowie wnukami – powiedziałem.
– Może nawet bardziej – uśmiechnęła się Krysia.
– A mąż? – zapytałem.
– Niestety nie mógł przyjechać, żałuję, ale za rok przyjedziemy wszyscy na mur-beton – zapewniła.
Lilka w milczeniu, ale z uśmiechem przeglądała zdjęcia, a my również się nie odzywaliśmy. Oddając telefon Kryśce, powiedziała:
– Fajne zdjęcia. Przyprowadź ich koniecznie.
Kryśka, spojrzawszy na wyświetlacz komórki, jakby się przestraszyła.
– O jejku, już po osiemnastej, a ja obiecałam, że wrócę najpóźniej o osiemnastej. Muszę lecieć. Zdzwonimy się. – Ostanie słowa były skierowane tylko do Lilki.
Już przy drzwiach wyjściowych Kryśka pociągnęła Lilkę do kuchni i tam panie przez dobrą minutę szeptały do siebie. Czułem się trochę dziwnie, bo miałem nieodparte uczucie, że szepczą o mnie. Korzystając z okazji, rzuciłem okiem przez okno. Mocno padało, na szczęście tylko z rzadka w oddali błyskało się i grzmiało. Mimowolnie skuliłem się na moment. Powrót do domu na piechotę nie będzie w taką pogodę przyjemny. Po pożegnaniu, gdy tylko drzwi za Kryśką się zamknęły, do naszych uszu z klatki schodowej dobiegł dźwięk telefonu.
– Pewnie już się niepokoją, gdzie Kryśka zniknęła – skomentowała Lilka. – Fajna babka, prawda? O swoich dzieciach może mówić godzinami. Dziwne, że o Krzyśku tak mało mówiła, ale sądzę, że za tydzień nadrobi zaległości.
– To ja też już pójdę – powiedziałem.
– Zostań, nie musisz się spieszyć.
– Na pewno masz jakieś zajęcia, nie chcę ci niepotrzebnie zawracać głowy.
– Jakie zajęcia, dziś już nic nie robię. Zresztą popatrz co dzieje się na dworze, gdzie będziesz się spieszył. Dzieci ci nie płaczą, prawda?
– No prawda.
Wróciliśmy do salonu. Pomogłem Lilce pozbierać talerze i w oczekiwaniu aż upora się z nimi w kuchni, zająłem się kruszynkami ciasta na moim talerzyku i oglądaniem przypadkowego programu w telewizji. W tym momencie mogłem liczyć tylko na towarzystwo Ogonki, która popatrywała to na mnie, to na telewizor, w międzyczasie strzygąc uszami w kierunku kuchni, gdy pojawił się jakiś głośniejszy brzęk.
– Może jeszcze coś ci zrobić, kawy, herbaty – zawołała z kuchni Lilka.
– Nie dziękuję, na razie wystarczy – odezwałem się.
Gdy Lilka ponownie doczłapała do pokoju, siadając w fotelu naprzeciwko, zapytałam:
– Mocno boli?
– A wiesz, że już mniej. Posmarowałam przed chwilą znowu żelem, to będzie jeszcze lepiej. Kiepska pogoda – zmieniła temat – zanosi się, że będzie tak do jutra.
– Bez obawy, nie rozpuszczę się – uśmiechnąłem się do Lilki.
– Czemu nie przyjechałeś samochodem? Zapowiadali kiepską pogodę.
– Stoi w warsztacie. Jak niepotrzebny, to działa bez zarzutu – uśmiechnąłem się.
– Prawo Murphy'ego – uśmiechnęła się. – Wiesz co? Co będziesz mókł, zostań u mnie na noc.
Spojrzałem zaskoczony propozycją.
– Co tak patrzysz? Pościelę ci w drugim pokoju, szczoteczkę do zębów zapasową mam, prysznic też możesz wziąć… nawet do domu, będę miała okazję kupić nowy…
Śmieliśmy się przez dobrą chwilę, nawet Ogonka wydawała się rozbawiona.
– To co? – kontynuowała – jak potrzeba to i piżama jakaś się znajdzie.
– Jesteś przygotowana – zauważyłem.
– Przygotowana, nieprzygotowana, w domu zawsze coś się znajdzie. Mówię poważnie. Możesz przenocować.
Zastanawiając się, spojrzałem na Ogonkę. Nie wydawała się zaskoczona rozmową.
– No nie wiem, nie chcę ci robić kłopotu.
– Jejku, jaki kłopot – jęknęła. – Idąc w taką pogodę, możesz się przeziębić i będę miała cię na sumieniu – uśmiechnęła się.
– Mmm… no dobrze, zgoda.
– Tylko nie myśl sobie za dużo – dwuznacznie uśmiechnęła się Lilka.
Po skromnej kolacji, około dwudziestej, i filmie „na dobranoc”, przerywanym co jakiś czas przez nasze krótkie rozmowy albo wspominki z dawnych lat, czas było udać się spać. Lilka pościeliła mi w drugim pokoju, na rozkładanym fotelu, co czyniło z niego w tej postaci całkiem wygodne łóżko na jedną osobę. Pierwsza, łazienkę zajęła Lilka, a potem ja. Zbliżała się dwudziesta trzecia, gdy wyszedłem odświeżony z łazienki, w samych slipkach. Przez szybę drzwi sypialni Lilki sączyło się bardzo słabe światło nocnej lampki, co znaczyło, że jeszcze nie spała. Niespodziewanie obok mnie bezszelestnie jak duch przemknęła Ogonka, udając się do znajdującego się obok łazienki kibelka. W pierwszym odruchu chciałem zapalić jej światło, ale w porę przypomniałem sobie, że brak światła w niczym nie ogranicza kotów. Zatem udałem się do pokoju, ale nie tego, gdzie miałem przygotowane spanie. Wszedłem do sypialni Lilki. Leżała na plecach przykryta kołdrą po szyję, z rękami pod głową. Spojrzała na mnie. Nie była zaskoczona. Oboje byliśmy dorośli i oboje wiedzieliśmy, jak to się skończy, gdy zgodziłem się zostać na noc. Od momentu, gdy zaproponowała mi nocleg, wszystko zmierzało w tym kierunku. Gdybym miał do domu pięćdziesiąt kilometrów, mogłyby być wątpliwości, ale nie pięćset, czy nawet mniej metrów, o skorzystaniu w takiej sytuacji z taksówki już nawet nie wspominając.
Podszedłem bez słowa do jej wielkiego łoża i złapałem z brzeg kołdry z zamiarem jej osunięcia, abym mógł wejść. Niespodziewanie Lilka odkręciła się i złapała za kołdrę, uniemożliwiając mi wejście.
– Skąd masz takie złe maniery – burknęła – nie wchodzi się do łóżka kobiety w ubraniu.
Niezwłocznie naprawiłem ten błąd, ściągając slipy. Teraz bez przeszkód wślizgnąłem się do łóżka. Lilka uśmiechnęła się, jednak nim zdążyłem coś zrobić, poderwała się i podeszła do drzwi. Uważnie obserwowałem jej ruchy. Zamknęła drzwi i odwróciła się przodem. Kilka sekund stała, pozwalając podziwiać każdy skrawek jej nagiego ciała. Wolno podchodziła do łóżka, a ja delektując się jej niemal kocimi ruchami i nagością, pomyślałem, że mogłem jej nagie ciało widzieć już dwadzieścia cztery lata temu, gdy miała czternaście lat. Świat jest dziwny i życie jest dziwne.
– Co tak patrzysz – zapytała jeszcze zanim weszła do łóżka – musiałam zamknąć drzwi, skory ty tego nie zrobiłeś. Inaczej Ogonka by nam się wprosiła do łóżka.
Ułożyła się wygodnie na plecach, a ja zaraz złożyłem na jej ustach pocałunek, wsuwając język i dłonią zakrywając pierś kobiety.
*
Gdy ponownie spojrzałem na zegar, do północy brakowało ledwie jednej minuty. Duży, starodawny, stojący zegar z wahadłem, usytuowany pod przeciwległą do łóżka ścianą, przykuwał uwagę. Przyglądałem mu się, gdy odezwała się Lilka.
– Czekasz do północy, by sprawdzić, czy zamienię się w Kopciuszka?
– Aha – odpowiedziałem.
– Nie zamienię – zapewniła, udając urażoną moim posądzeniem.
Kilkanaście sekund później wskazówki zegara wskazały północ.
– Mówiłam – odezwała się Lilka.
– Ciekawy zegar – powiedziałem.
– To pamiątka po dziadku. Jedyna, jaka mi po nim została, nie licząc starych zdjęć w jakimś albumie w domu rodziców. Początkowo nie mogłam przyzwyczaić się do jego tykania. Nawet chciałam się go pozbyć, ale wydałam sporo pieniędzy na jego odnowienie. I dobrze zrobiłam, że go zostawiłam. Teraz te miarowe tykanie działa na mnie uspokajająco. Łatwiej zasypiam – uśmiechnęła się.
Zegar miarowo tykał, gdy Lilka westchnęła, bardziej przytulając się do mnie.
– Wiesz – cicho się odezwała – już prawie zapomniałam, jak to jest być z mężczyzną.
– A jak to jest – zapytałem przekornie.
– Cudownie – szepnęła, przez moment patrząc na mnie lśniącymi oczami. Odwróciła wzrok, kontynuując szeptem: – Wiesz, jak dawno tego nie robiłam? Od śmierci męża. Przez kilka pierwszych lat nie mogłam, a potem się przyzwyczaiłam. A teraz znowu przypomniałeś mi, jak to jest być kobietą, jak to czuć mężczyznę obok siebie, w łóżku, i w sobie – westchnęła.
Leżeliśmy, milcząc jakąś minutę, gdy łypnęła na mnie z takim wzrokiem i miną, jakby coś knuła. Powoli zsunęła kołdrę z piersi, wyginając przy tym zachęcająco ciało, znowu łypiąc, tym razem zalotnie. Nasze usta się zetknęły, a moja ręka ponownie powędrowała na piersi kobiety, jej za to znalazła się po chwili między moimi nogami. Czując, że jestem w pełni podniecony, powiedziała:
– Zrób mi jeszcze raz dobrze. – Za moment zmieniła zdanie. – Albo nie, teraz ja ci zrobię dobrze.
Przewróciła się na mnie i usiadła, obejmując nogami. Patrząc mi w oczy, nie przestając się zalotnie uśmiechać, ujęła członka i wsunęła sobie do pochwy.
– Och... – jęknęła, równocześnie mrużąc oczy.
Zaczęła powoli, miarowo poruszać się, nadal jednak patrzyła prosto w moje oczy. Wkrótce jednak straciła czujność, a jej oczy, zdawało się, zaczęły błądzić po jakimś zupełnie innym świecie.
*
– Nie wyśpisz się – mruknąłem, widząc, że zegar wskazuje trzydzieści pięć minut po północy.
– Nie szkodzi – odmruknęła. – To jak? – zapytała nagle – zadowolisz moją koleżankę?
– Skąd wiesz, że ją zadowolę?
– Wiem. Znam ją. Mnie zadowoliłeś, to ją też. – Po chwili dodała: – A może… może chciałbyś mieć nas obie w łóżku? Jest duże, zmieścimy się we trójkę.
Spojrzałem na nią, ale z jej twarzy nie udało mi się wyczytać, czy mówi serio, czy tylko mnie wkręca.
– Pomyśl. Dwie lwice w łóżku. – Po czym dziabnęła mnie zębami w ramię, aż odruchowo odsunąłem się parę centymetrów.
– Nie – kontynuowała – ty raczej wolisz uległe. Pomyśl, dwie posłuszne nagie kobiety, które wykonają każde twoje polecenie, a jeśli któraś będzie nieposłuszna, będziesz mógł ją ukarać. Zastanów się – kusiła tajemniczo.
– Strasznie świntuszysz – powiedziałem.
– Nic na to nie poradzę – mruknęła – jestem kobietą.