To był zwykły dzień w środku tygodnia. Deszczowe, późne popołudnie. Pośpiech, zgiełk, tłok. Mijam obojętnie cień za cieniem skryty pod parasolem i równie obojętnie jestem mijany, niezauważony wręcz nieobecny.
Nie czuję nic, zmysły przekazują tylko impulsy nerwowe. Deszcz jest zimny, brudny tak jakoś dziwnie toksyczny.
Pierwszy raz od dawna podnoszę wzrok. Idziesz jak ja bez parasola ze spuszczoną głową. Twoje długie mokre czarne włosy opadają na odkryte ramiona. Mokra sukienka tuli się do ciała jak druga skóra.
Jesteś dla nich podobnie niewidoczna jak ja.
Dzieli nas mniej niż dziesięć kroków. Jeśli miniemy się tu i teraz tak po prostu już nigdy nie będzie nam dane spotkać się raz jeszcze.
Podnieś wzrok, zatrzymaj się… ich tutaj nie ma ale My jesteśmy.
Zatrzymujesz się o krok. Brązowe smutne oczy. Mokre. Płaczesz deszczem ? Drżysz.
Porywam Cię stąd, daleko.
chodź ze mną.
Nie czuję nic, zmysły przekazują tylko impulsy nerwowe. Deszcz jest zimny, brudny tak jakoś dziwnie toksyczny.
Pierwszy raz od dawna podnoszę wzrok. Idziesz jak ja bez parasola ze spuszczoną głową. Twoje długie mokre czarne włosy opadają na odkryte ramiona. Mokra sukienka tuli się do ciała jak druga skóra.
Jesteś dla nich podobnie niewidoczna jak ja.
Dzieli nas mniej niż dziesięć kroków. Jeśli miniemy się tu i teraz tak po prostu już nigdy nie będzie nam dane spotkać się raz jeszcze.
Podnieś wzrok, zatrzymaj się… ich tutaj nie ma ale My jesteśmy.
Zatrzymujesz się o krok. Brązowe smutne oczy. Mokre. Płaczesz deszczem ? Drżysz.
Porywam Cię stąd, daleko.
chodź ze mną.