Tekst dedykowany misterowi Retnu zgodnie z obietnicą, sprzed wieków!
Pochyliła się ofiarnie nad biurkiem, starała się z końca blatu dosięgnąć długopis. O Boże! Jaki miała piękny tyłek, w magiczny sposób skórzana czarna spódnica dźwignęła się nonszalancko. Wpierw zaprezentowało się szlachetne udo, następnie ukazał się skrawek skromnych w materiał stringów. Dominik Baker oddałby w tej chwili wsio za bycie bielizną szefowej. Świat za chwilę nadwątli się w posadach, szeroki seksowny pas nośny pończoch był o krok od zasięgu dotknięcia. Ann Lepper dosięgała długopis smukłymi paluszkami z paznokciami w odcieniu platynowej bluzeczki, zapuszczonej w sąsiedztwo miejsca, z którego na siłę próbował oderwać narząd wzroku. Czuł w rozporku wzbierające podniecenie, nie był w stanie zapanować nad stojącym członkiem, wyglądało, jakby zamierzał, unieś biurko. Zwierzchniczka jednego z największych projektów budowlanych w kraju nad Wisłą spojrzała z uśmiechem w kącikach ust. Wsze naj można śmiało jej przypisać, długie smukłe nogi ozdobione nylonami w kolorze naturalnej skóry. Szpilki czarne jakby chwilę temu dokładnie wylizane świeciły zapraszającą czystością. Nie wiele słyszał, mniej widział, oprócz czarownej wyniosłej, zdołała pochłonąć wzrok, smak, zapach. Jeszcze sekunda wstanie i zedrze doczesność z pożądanego ciała — wedrze się nadzwyczaj nabrzmiałym kutasem...
— Nie przeszkadzam w czymś? — zapytała, śmiejąc się.
— Ana, Ana — nie zdołał wyartykułować zdania.
— Płyta się zacięła, czy jak panie inżynierze?
— Zamów coś z kuchni chińskiej, zostajemy do późna w pracy, przestań gały wybałuszać, czerwona się zrobię.
— Jasne — wrócił z Księżyca na Słońce, robiąc się koralowy ze wstydu.
— Nie mogę z tobą pracować, teraz się zawstydziłeś jak chłopczyk, a mnie to podnieca — po ostatnim słowie trzeszczały guziczki w rozporku.
— Zamiast dzwonić, pobiegnę do restauracji, tak będzie zdrowiej — wyrwał się na powietrze niczym gończy rumak.
— Ale nie przyjemniej — tego na szczęście nie usłyszał, zaledwie odczuł wzrok na tyłku.
— Matko! — przyspieszył, czując przyjemnie wzbierające dreszczyki.
Podała bez dozy zażenowania wprost w usta Dominika frytkę, jak przystało na starych dobrych przyjaciół. Cóż... nie lubi być dłużny, powolutku skrawkiem ziemniaczka muskał usta Ann, gdy chciała złapać, odsuwał krztynę, przybliżała się z każdą sekundą coraz bliżej, spódnica starym utartym szlakiem pokazywała, co ukrywała.
— Panie inżynierze Dominiku Baker — zawstydzona spuściła wzrok.
Przekroczył punkt krytyczny, czy może wrzenia? Wulkan pobudzenia eskalował w rozporku okazałymi wydarzeniami. Co rusz z rosnącym apetytem patrzyła, na jego krocze nie odrywając praktycznie wzroku. Pędziła żywot zafascynowana, marzenia senne wsparte codziennym spektaklem w pieleszach domowych z masażerem łechtaczki nabierały pożądanego kształtu. Z rozmysłem wspartym pomysłem zgubiła, co miała na sobie, zagnała okrycie kobiecości na podłogę zgrabnymi ruchami. Usta mężczyzny wdarły się, rozpiął w pośpiechu zaczepki bluzeczki. Piersi olśniewające stworzone do przytulania zajęły przystępną powierzchnię widoczności. Wargi wytęsknionego wędrowały po włosach, nie mógł przestać, zalewał sobą, co dotknął, szalało dreszczami. Jednym energicznym ruchem zdarł jej majtki, złapał tyłek szefowej dwoma dłońmi, aż rozporek zatrzeszczał. Usłyszała! Dłońmi odrzuciła elementy garderoby odpowiedzialne za ukrywanie dębiejącego niebotycznie fallusa. Przestał myśleć, zaniechał egzystencji, kiedy wsparła się na ramionach, wszedł w opadającą przestrzeń dokonania, jednym bardzo mocnym uderzeniem ciepła. Nie przestawał — jak wrzeszczała, unosił i wchodził głęboko, gdy napełnił kielich spełnieniem...
— Teraz możemy rozpocząć grę wstępną — uśmiechnął się zachwycony genialnym pomysłem.
— Jestem za. — Usiądź na biurku, chce posiąść ustami — pewnych słów nie trzeba powtarzać.
Wsparł się o biurko, rozchylił nogi, ażeby trafiła w środek, rozciągnął się na plecach, tylko główny aktor pozostał na scenie. Wyrabiała cuda, zaciskała co rusz usta, wydobyła nieokiełznane pokłady uwielbienia, mogła zrobić z nim wszystko i tak się stało! Trzymała dłonią nieprzyzwoicie twardego sporego kutasa, jak wsparła się o biurko, wniknął w szparkę od tyłu. Szlak przetarł jęzorem, odwiedził krainę rozkoszy, cykał łechtaczkę do błogostanu. Nie ominął cudownej dupci, każdy milimetr czuł w obowiązku dokładnie zbadać. Wchodził dawcą powolutku, dokładnie rozdawał rozkosz. Zaskoczona nie mogła się powstrzymać od wyrażenia aplauzu — głośno piszcząc, odpływała, gdy zdała sobie sprawę, że jeszcze nawet nie zaczął.
— Wydaje się, że najlepiej nam będzie popracować w domu, tutaj za mało powietrza — zawyrokowała o przyszłości.
— Panie inżynierze co pan sądzi?
— Ana pewnie wiele razy to słyszałaś. — Marzyłem o tobie — rozpływał się w blasku kilku świeczek; zapomniał o demonicznej żonie, która udawała głupią kurę domową.
— Może i kilka razy, ale nigdy nie pragnęłam, tak zachłannie.
Miała magiczny przymuszający głos, chciał przy niej się budzić, a co ważniejsze zasypiać. Obezwładniła całkowicie ośrodki racjonalnego myślenia, nieopatrznie rozpoczęła destrukcyjny proces z jakże ciekawym finałem…
CDN
Pochyliła się ofiarnie nad biurkiem, starała się z końca blatu dosięgnąć długopis. O Boże! Jaki miała piękny tyłek, w magiczny sposób skórzana czarna spódnica dźwignęła się nonszalancko. Wpierw zaprezentowało się szlachetne udo, następnie ukazał się skrawek skromnych w materiał stringów. Dominik Baker oddałby w tej chwili wsio za bycie bielizną szefowej. Świat za chwilę nadwątli się w posadach, szeroki seksowny pas nośny pończoch był o krok od zasięgu dotknięcia. Ann Lepper dosięgała długopis smukłymi paluszkami z paznokciami w odcieniu platynowej bluzeczki, zapuszczonej w sąsiedztwo miejsca, z którego na siłę próbował oderwać narząd wzroku. Czuł w rozporku wzbierające podniecenie, nie był w stanie zapanować nad stojącym członkiem, wyglądało, jakby zamierzał, unieś biurko. Zwierzchniczka jednego z największych projektów budowlanych w kraju nad Wisłą spojrzała z uśmiechem w kącikach ust. Wsze naj można śmiało jej przypisać, długie smukłe nogi ozdobione nylonami w kolorze naturalnej skóry. Szpilki czarne jakby chwilę temu dokładnie wylizane świeciły zapraszającą czystością. Nie wiele słyszał, mniej widział, oprócz czarownej wyniosłej, zdołała pochłonąć wzrok, smak, zapach. Jeszcze sekunda wstanie i zedrze doczesność z pożądanego ciała — wedrze się nadzwyczaj nabrzmiałym kutasem...
— Nie przeszkadzam w czymś? — zapytała, śmiejąc się.
— Ana, Ana — nie zdołał wyartykułować zdania.
— Płyta się zacięła, czy jak panie inżynierze?
— Zamów coś z kuchni chińskiej, zostajemy do późna w pracy, przestań gały wybałuszać, czerwona się zrobię.
— Jasne — wrócił z Księżyca na Słońce, robiąc się koralowy ze wstydu.
— Nie mogę z tobą pracować, teraz się zawstydziłeś jak chłopczyk, a mnie to podnieca — po ostatnim słowie trzeszczały guziczki w rozporku.
— Zamiast dzwonić, pobiegnę do restauracji, tak będzie zdrowiej — wyrwał się na powietrze niczym gończy rumak.
— Ale nie przyjemniej — tego na szczęście nie usłyszał, zaledwie odczuł wzrok na tyłku.
— Matko! — przyspieszył, czując przyjemnie wzbierające dreszczyki.
Podała bez dozy zażenowania wprost w usta Dominika frytkę, jak przystało na starych dobrych przyjaciół. Cóż... nie lubi być dłużny, powolutku skrawkiem ziemniaczka muskał usta Ann, gdy chciała złapać, odsuwał krztynę, przybliżała się z każdą sekundą coraz bliżej, spódnica starym utartym szlakiem pokazywała, co ukrywała.
— Panie inżynierze Dominiku Baker — zawstydzona spuściła wzrok.
Przekroczył punkt krytyczny, czy może wrzenia? Wulkan pobudzenia eskalował w rozporku okazałymi wydarzeniami. Co rusz z rosnącym apetytem patrzyła, na jego krocze nie odrywając praktycznie wzroku. Pędziła żywot zafascynowana, marzenia senne wsparte codziennym spektaklem w pieleszach domowych z masażerem łechtaczki nabierały pożądanego kształtu. Z rozmysłem wspartym pomysłem zgubiła, co miała na sobie, zagnała okrycie kobiecości na podłogę zgrabnymi ruchami. Usta mężczyzny wdarły się, rozpiął w pośpiechu zaczepki bluzeczki. Piersi olśniewające stworzone do przytulania zajęły przystępną powierzchnię widoczności. Wargi wytęsknionego wędrowały po włosach, nie mógł przestać, zalewał sobą, co dotknął, szalało dreszczami. Jednym energicznym ruchem zdarł jej majtki, złapał tyłek szefowej dwoma dłońmi, aż rozporek zatrzeszczał. Usłyszała! Dłońmi odrzuciła elementy garderoby odpowiedzialne za ukrywanie dębiejącego niebotycznie fallusa. Przestał myśleć, zaniechał egzystencji, kiedy wsparła się na ramionach, wszedł w opadającą przestrzeń dokonania, jednym bardzo mocnym uderzeniem ciepła. Nie przestawał — jak wrzeszczała, unosił i wchodził głęboko, gdy napełnił kielich spełnieniem...
— Teraz możemy rozpocząć grę wstępną — uśmiechnął się zachwycony genialnym pomysłem.
— Jestem za. — Usiądź na biurku, chce posiąść ustami — pewnych słów nie trzeba powtarzać.
Wsparł się o biurko, rozchylił nogi, ażeby trafiła w środek, rozciągnął się na plecach, tylko główny aktor pozostał na scenie. Wyrabiała cuda, zaciskała co rusz usta, wydobyła nieokiełznane pokłady uwielbienia, mogła zrobić z nim wszystko i tak się stało! Trzymała dłonią nieprzyzwoicie twardego sporego kutasa, jak wsparła się o biurko, wniknął w szparkę od tyłu. Szlak przetarł jęzorem, odwiedził krainę rozkoszy, cykał łechtaczkę do błogostanu. Nie ominął cudownej dupci, każdy milimetr czuł w obowiązku dokładnie zbadać. Wchodził dawcą powolutku, dokładnie rozdawał rozkosz. Zaskoczona nie mogła się powstrzymać od wyrażenia aplauzu — głośno piszcząc, odpływała, gdy zdała sobie sprawę, że jeszcze nawet nie zaczął.
— Wydaje się, że najlepiej nam będzie popracować w domu, tutaj za mało powietrza — zawyrokowała o przyszłości.
— Panie inżynierze co pan sądzi?
— Ana pewnie wiele razy to słyszałaś. — Marzyłem o tobie — rozpływał się w blasku kilku świeczek; zapomniał o demonicznej żonie, która udawała głupią kurę domową.
— Może i kilka razy, ale nigdy nie pragnęłam, tak zachłannie.
Miała magiczny przymuszający głos, chciał przy niej się budzić, a co ważniejsze zasypiać. Obezwładniła całkowicie ośrodki racjonalnego myślenia, nieopatrznie rozpoczęła destrukcyjny proces z jakże ciekawym finałem…
CDN