Rozumiem tę fantazję... Piękna nieznajoma, noc, spojrzenie, iskra i… pyk, jak w filmie.
Jestem posiadaczką, dość, konkretnie rozbudowanego libido. Tak, lubię seks, ale zanim włączy mi się tryb "idę na całość", aktywuje się coś takiego jak analizator ryzyka. Czy ten facet jest bezpieczny? Czy jest zdrowy? Czy nie będę żałować, gdy rano zobaczę jego profil, na jakims portalu z podpisem: ojciec trójki dzieci i fan teorii spiskowych? osobiście,potrzebuję czegoś więcej niż 15 minut gadki o piwie i memach. Nie, to nie "księżniczkowanie", to zwykła potrzeba poczucia komfortu. Seks bez cienia zaufania to nie jest "przygoda", to po prostu stres.
A że taka przygoda jawi się jako symbol wolności? W końcu brzmi to nowocześnie... zero zobowiązań, czysta przyjemność, niczym niezobowiązujący dotyk w świecie, w którym wszyscy krzyczą: "carpe diem!"... Wolność? Nie, to nie wolność. To często desperacka próba udowodnienia, że kontrolujesz swoje życie. W rzeczywistości to oksytocyna i dopamina siedzą za kierownicą. Niby robię to, bo chcę, a tak naprawdę to biochemiczny algorytm decyduje, że pragniesz nagrody tu i teraz. Bliskość? Jednorazowy seks jest jak fast food... szybko, łatwo, intensywnie… i pusto. Zaspokaja głód na chwilę, ale nie daje wartości odżywczych. Zamiast intymności masz imitację Ryzyko? Nie tylko choroby. Emocje też potrafią ugryźć. Mózg nie zna pojęcia "jednorazowość". Łączy dotyk z przywiązaniem. Oksytocyna to nie hormon "przygody", to hormon więzi. I dlatego często po "to tylko seks" przychodzi poczucie pustki, bo organizm nie odróżnia przygody od związku. Absurd? Tak, Camus miałby z tego ubaw. W świecie, gdzie każdy krzyczy o autentyczności, taki seks jest jej największą karykaturą.