Był wiejskim lekarzem. Tego popołudnia miał umówioną tylko jedną wizytę. Na badanie miała się zgłosić kobieta w średnim wieku. Ale jaka! Stalowa babka – pomyślał – nie jakiś tam plastik. Tylko wydawała mu się jakaś ziiiimniutka.
Wszedł do gabinetu i otworzył okno. Wiatr przyjemnie owionął jego ogorzałą twarz. Uważnie zlustrował otoczenie za oknem, jakby patrzył przez swój wysłużony lekarski wziernik. Kury dreptały po podwórku, uspokajająco gdakając. Jeszcze kwadrans do wizyty – skonstatował lekarz, spoglądając na stary, głośno tykający budzik. Nie wymienił go na nowoczesny elektroniczny. Stanowił swego rodzaju tradycję. Używał go jego ojciec i dziadek. Mimo że tarczę i obudowę zegara nadwyrężył ząb czasu, ten przedwojenny budzik był wyjątkowo solidny. Jeszcze nigdy go nie zawiódł.
W oczekiwaniu na pacjentkę lekarz usiadł na skrzypiącym zydlu.