Witajcie. Jestem tu nowa, ale liczę na wsparcie. Jakieś rady na rozwiązanie problemu. Mam 42 lata, 2 dzieci, męża i kompletny bałagan w głowie. Ponieważ sama już nie wiem co zrobić. Mając 24 lata poznałam faceta, kolegę mojego ówczesnego chłopaka. I się zaczęło. Na początek od tego że jak tylko spojrzałam w jego oczy, odpłynęłam. Poprostu utonęlam w nim. Był wtedy w związku z dziewczyną, którą zresztą bardzo lubiłam. Zawsze kiedy się spotykaliśmy to mi mówiła jaki jest delikatny i czuły. Cieszyłam się ich szczęściem. Byłam ze swoim facetem który okazał się później zdrajcą i zbokiem. Ale po kolei. Byliśmy paczką naprawdę zgranych przyjaciół. Wspólne koncerty, bary i takie tam. On był ze swoją dziewczyną, z którą w którymś momencie się rozstał. Dla wszystkich cięzki szok l, również dla mnie, bo dlaczego i przez co... Za wiele pytań za mało odpowiedzi. Oni nie chcieli mówić ja nie pytałam. Nikt z nas zresztą o to nie pytał. Nie cieszyłam się że został sam. Bo niby z czego. Też widać było że to przeżywa ale starał się być dzielny. Nie dało się o nim powiedzieć że mógłby mieć jakąś słabość. Nie na pierwszy rzut oka. Na drugi i trzeci też ciężko. Wysoki, dlugie blond włosy i ciemnoniebieskie oczy. Typowy wiking. Potem ja zostałam sama. W międzyczasie któregoś wieczoru przyjechał do mnie. Nic mi nie mówiąc wcześniej, że będzie. Całowaliśmy się jak opętani na klatce schodowej, potem u mnie. Do niczego więcej nie doszło. Chcieliśmy oboje zrobić krok dalej, ale nie zrobiliśmy tego. Świadomie. Łączyły nas więzy przyjażni i choć oboje byliśmy wolni nie chcieliśmy zmieniać między nami niczego. Ta szczerość rozmów była niezwykła dla nas obojga. Ale ten pocałunek zmienił na zawsze całe moje życie. Wszystko co potem mnie spotkało, nie miało w sobie pierwiastka jego dotyku, ust, dłoni języka. Żaden facet nie dał mi nic takiego co dał mi on. Nie powiedziałam mu tylko jednego. Co do niego czuję. Wiedziałam jak bardzo przeżył rozstanie z dziewczyną i nie chciałam by czuł wobec mnie jakieś zobowiązanie, cokolwiek. A było tak, że potem nasze kontakty się rozluźniły, on znalazł sobie dziewczynę, delikatną i zdawać by się mogło mądrą, potem się okazało że z takimi problemami, których mimo iż chciał ratować związek, rozwiązać się nie dało. Urodziła mu syna. W jej życiu pojawił się inny mężczyzna, który zajął jego miejsce. Nie było zatem czego ratować. W moim życiu pojawił się facet który został moim mężem. Spotkaliśmy się kilkanaście lat temu całkowicie przypadkiem, kiedy jeszcze jego związek był szczęśliwy choć potem zaczęlo wszystko się równo psuć i podupadać. Tego wówczas nie wiedziałam. Szukałam w moim mężu tego, co on dał mi ot tak. Dotyku, ciepła pocałunków które unoszą ponad ziemię i nie potrafiłam tego znaleźć. Kochałam męża, ale nie wiedzieć czemu coś wtedy, na tej klatce przeskoczyło między nami w tym pierwszym pocałunku i zmieniło we mnie całkowicie... i tu nie mam pojęcia co... W ubiegłym roku po raz pierwszy od wielu lat, czyli kilkunastu odważyłam się i napisałam do niego. Moje pożycie z mężem właściwie nie istnieje. Z różnych względów oboje jesteśmy razem bo jesteśmy. Nie ma więzi i weszło przyzwyczajenie. I tak sobie trwamy. Napisałam mu co się dzieje, odpisał, wiem że jest sam. Zaproponowałam mu układ. Przyjaźni z tzw przywilejami. Wszedł w to i mimo że oboje byliśmy świadomi tego co chcemy zrobić, przegadane godziny, ustalenia, reguły... Brzydko mówiąc wszystko j...o.
Poprostu któregoś wieczoru powiedział że mnie kocha. Zastanawiam się gdzie popełniliśmy błąd, co zrobiliśmy nie tak, że tak się stało. W jego ramionach jest mi najlepiej, jego objęcia to cały mój świat. On o tym już wie. Mam czasem wrażenie że przegrani byliśmy już na starcie, kiedy na chłodno gadaliśmy o tym. I oboje zdecydowaliśmy się na ten krok.To miała być czysto przyjacielska przysługa. On nie miał nikogo, mój mąż z racji choroby którą ma nie jest w stanie być blisko mnie jako mężczyzna. Leki które przyjmuje skutecznie to chamują. Nikt nikogo tak naprawdę nie krzywdził. A wszystko się pos...o. Do tego wszystkiego jeszcze on mi się przyznał że już wtedy gdy do mnie przyjechał zaczynał czuć coś więcej. Ale stłumił w sobie to uczucie. Uznał za fanaberię chwili. Teraz pogubiliśmy się oboje totalnie. On jest wobec mnie delikatny, czuły i wiem że kocha. Mąż nie wie o tym. Z mężem nie jest to też relacja wzorowa, miewał wielokrotnie incydenty przemocy wobec mnie, co sprawiło że też w pewnym stopniu zamknęlam się wobec niego. I zdaję sobie sprawę że idę w czas, choć mogłabym zakończyć to i zacząć od początku ... tylko czy jest sens? Czy to nie mżonka? Bo obawiam się że to co się zadziało kilkanaście lat temu miało wpływ na całe moje późniejsze po tym zajściu życie. Życie jakby ze swoistym piętnem tamtego dotyku, pocałunku i tamtej magii. Nie znalazłam nawet maleńkiej kruszyny tamtych odczuć z żadnym mężczyzną. Natomiast mimo upływu lat i nowych doświadczeń kiedy tym razem znalazłam się w ramionach mojego przyjaciela i oddałam mu się całkiem, tym razem oboje tego chcieliśmy, oboje zrozumieliśmy co tak naprawdę się stało. Tylko teraz pytanie. Czy błędem było to że wtedy nie zdecydowaliśmy się być razem, czy błedem jest to, że teraz zbliżyliśmy się do siebie tak mocno? Wiemy o sobie praktycznie wszystko. Nie ma tematu którego byśmy nie podjęli i nie rozmawiali. Nie mieliśmy nigdy tego wstydu, który towarzyszy niekiedy tworzeniu relacji w której miałby być seks. Bo nie takie mieliśmy plany wtedy wobec siebie. Stąd ta ogromna szczerość. Nim poszliśmy do przysłowiowego łózka nie myśleliśmy o tym. W ogóle nie zakładaliśmy że się uda, bo mieliśmy świadomość mnogości tego wszystkiego co wiemy wzajemnie o sobie. Jak wspomniałam przez ten ostatni rok spędziliśmy masę czasu na rozmowach i zwierzeniach. Dopuszczaliśmy że może się tak zdarzyć, albo że skończy się na zaśnięciu w objęciach i tak jak kiedyś pod namiotem, co było też wielokrotnie naszym udziałem-zwyczajnie jak między przyjaciółmi. Bez dodatkowych przygód. Od jakichś dwóch miesięcy nasze relacje są bardzo bliskie. I nie kończy się na spaniu, nie zawsze. Oboje jesteśmy tym zakłopotani ale rozmawiamy szczerze. I bardzo proszę o nie ocenianie mnie z punktu widzenia moralności bo bardzo dobrze wiem jak bardzo nie moralne jest to co zrobiliśmy. Nie po to zawierzam swój problem na tym forum. Co z tym zrobić. Z góry dziękuję za pomoc.
Poprostu któregoś wieczoru powiedział że mnie kocha. Zastanawiam się gdzie popełniliśmy błąd, co zrobiliśmy nie tak, że tak się stało. W jego ramionach jest mi najlepiej, jego objęcia to cały mój świat. On o tym już wie. Mam czasem wrażenie że przegrani byliśmy już na starcie, kiedy na chłodno gadaliśmy o tym. I oboje zdecydowaliśmy się na ten krok.To miała być czysto przyjacielska przysługa. On nie miał nikogo, mój mąż z racji choroby którą ma nie jest w stanie być blisko mnie jako mężczyzna. Leki które przyjmuje skutecznie to chamują. Nikt nikogo tak naprawdę nie krzywdził. A wszystko się pos...o. Do tego wszystkiego jeszcze on mi się przyznał że już wtedy gdy do mnie przyjechał zaczynał czuć coś więcej. Ale stłumił w sobie to uczucie. Uznał za fanaberię chwili. Teraz pogubiliśmy się oboje totalnie. On jest wobec mnie delikatny, czuły i wiem że kocha. Mąż nie wie o tym. Z mężem nie jest to też relacja wzorowa, miewał wielokrotnie incydenty przemocy wobec mnie, co sprawiło że też w pewnym stopniu zamknęlam się wobec niego. I zdaję sobie sprawę że idę w czas, choć mogłabym zakończyć to i zacząć od początku ... tylko czy jest sens? Czy to nie mżonka? Bo obawiam się że to co się zadziało kilkanaście lat temu miało wpływ na całe moje późniejsze po tym zajściu życie. Życie jakby ze swoistym piętnem tamtego dotyku, pocałunku i tamtej magii. Nie znalazłam nawet maleńkiej kruszyny tamtych odczuć z żadnym mężczyzną. Natomiast mimo upływu lat i nowych doświadczeń kiedy tym razem znalazłam się w ramionach mojego przyjaciela i oddałam mu się całkiem, tym razem oboje tego chcieliśmy, oboje zrozumieliśmy co tak naprawdę się stało. Tylko teraz pytanie. Czy błędem było to że wtedy nie zdecydowaliśmy się być razem, czy błedem jest to, że teraz zbliżyliśmy się do siebie tak mocno? Wiemy o sobie praktycznie wszystko. Nie ma tematu którego byśmy nie podjęli i nie rozmawiali. Nie mieliśmy nigdy tego wstydu, który towarzyszy niekiedy tworzeniu relacji w której miałby być seks. Bo nie takie mieliśmy plany wtedy wobec siebie. Stąd ta ogromna szczerość. Nim poszliśmy do przysłowiowego łózka nie myśleliśmy o tym. W ogóle nie zakładaliśmy że się uda, bo mieliśmy świadomość mnogości tego wszystkiego co wiemy wzajemnie o sobie. Jak wspomniałam przez ten ostatni rok spędziliśmy masę czasu na rozmowach i zwierzeniach. Dopuszczaliśmy że może się tak zdarzyć, albo że skończy się na zaśnięciu w objęciach i tak jak kiedyś pod namiotem, co było też wielokrotnie naszym udziałem-zwyczajnie jak między przyjaciółmi. Bez dodatkowych przygód. Od jakichś dwóch miesięcy nasze relacje są bardzo bliskie. I nie kończy się na spaniu, nie zawsze. Oboje jesteśmy tym zakłopotani ale rozmawiamy szczerze. I bardzo proszę o nie ocenianie mnie z punktu widzenia moralności bo bardzo dobrze wiem jak bardzo nie moralne jest to co zrobiliśmy. Nie po to zawierzam swój problem na tym forum. Co z tym zrobić. Z góry dziękuję za pomoc.