PIĘKNE ŚCIERWO
Wprowadzenie
INCYDENT PIERWSZY (Czas odczytu 00:05:04)
Biegła jak w każdy poranek zrzucając z siebie to, co niepotrzebne po wczoraj. Niekiedy kilkaset metrów z rzadka kilka kilometrów forsownego marszu, pozwalającego zapomnieć o doczesnym sparszywiałym Świecie. Zamieszkiwała w malutkim szczęśliwym królestwie na końcu ulicy poza centrum miasta w chatce bez kurzej nóżki. Dach niczym Anielskie skrzydła okrywał ceglaka, sięgając wysokiej trawy, której jak zwykle nie miała czasu skosić. Nie wystawał za wysokiego parkanu szczelnie otulającego cztery kąty. Brama wjazdowa dla krążownika szos sygnalizowała obiekt w odległym ogrodzie, między śladowymi wysokimi drzewami iglastymi. Napełniał ciepłą energią stargane ciało, uspokajał skołatane nerwy, pozwalał zamknąć na chwilę oczy, odpływające w bajeczny wielu świat pełen samozadowolenia.
Narzuciła na siebie odwieczny wymagany strój w pracy. Wsunęła ciemne mało skromne rajstopy, z seksownym cieniutkim paseczkiem, wzrokiem dla szczęśliwych współpracowników z biurek porozrzucanych wokół miejsca codziennej harówki w gmachu fabryki. Kolegom zerkającym ukradkiem na długie zgrabne kończyny, dała krótką popielatą spódniczkę przed kolana. Opatuliła czarną bluzeczką wydatny biust. Sobie zapewniła ekstazę wewnętrzną, widząc spragnione oczka, czasem wywalone języczki w zachwycie pseudo przyjaciół od zawsze kolegów z koleżankami napawającymi obrzydzeniem.
Biuro projektowe tętniło życiem, zatrudnia kilkanaście dusz spragnionych spełnienia w działaniach na deskach kreślarskich, a najczęściej w programach komputerowych, robiących co zrodzi się w genialnych umysłach twórców współczesnych osiedli mieszkaniowych, tudzież stref biurowych z nieopodal wybudowanymi centrami handlowymi. Niezainteresowani w praktycznych możliwościach nieszczęśnika, który po odbiorze czterech kątów, nie miał pojęcia gdzie wcisnąć szafę na ciuchy, a gdzie kiepski materac ze sklepu meblowego. Firma zaprojektuje kuchnię, wrzuci w nieprzebyte ostępy wszystkie możliwe urządzenia. Mając na uwadze, że dzisiaj wszyscy to doskonali kucharze po programie Gessler-owej. Jak przyjdzie co do czego, kobieta nie wie jak ugotować jajko na miękko, o facetach... Geniusze patelni, nie mylić ze smażeniem jajecznicy.
Struktura zatrudnienia w faktorii była iście przejrzysta jak woda żywiecka w czerwcu 1876 roku. Robole w sporej liczbie rodzaju męskiego, niespełna trzy niewiasty ze zgrabnymi odnóżami do samej ziemi, wymaganymi przez bossa w skrócie właściciela zakładu produkującego projekty na potęgę. Sprawdzał ponętne nogi ze słusznej odległości, czy przypadkiem się nie pokrzywiły od biegania w szpilkach. Miał sporo gwiazd ze zgrabnymi tyłeczkami poza gmachem zakładu, które skutecznie zapewniały rozrywkę zmęczonemu zwierzchnikowi patrzącemu kilka godzin w sufit nad biurkiem. Wyręczały żonę dyrektora, jak się dało i gdzie się dało. Cała szczęśliwa w spokoju przytulała przydupasa, co rusz nowego z fajnym przyrodzeniem, zaciskała na nim pośladki przy akompaniamencie wrzasków ekstazy.
Najważniejszy element przedsiębiorstwa zapewniający doskonałe niczym niezmącane funkcjonowanie, wiążący wszystko w logiczną całość. Wykwalifikowana maszyna do spełniania życzeń klientów. Obdarzona niebywałą inteligencją, wspartą praktyką, nie tylko pod biurkiem, ale najczęściej na biurku, pani kierownik projektu, Sabina. Oszałamiająco zgrabna, niebotycznie długie przeważnie w ciemnych rajstopach lub pończochach, zmienianych czasem kilka razy dziennie w pracy, nie wiedzieć czemu. Przepisowe szpileczki we wszystkich odcieniach, na każdy dzień miesiąca, zmieniane czasem kilka razy dziennie w pracy, podobnie nie wiedzieć czemu. Przeogromna liczba sukienek, spódnic od krótkich do jeszcze krótszych doprowadzała do potężnego kaca niemocy. Wyobrażała sobie jej garderobę jako kilka wagonów kolejowych wypełnionych po brzegi. Wspomniała delikatnie, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, tylko ona zauważyła zmieniane w pracy niekiedy kilka razy dziennie rajstopy, czy ewentualnie pończochy. Może ktoś jeszcze, ale strach przed panią kierownik paraliżował pracowników przed jakąkolwiek rozmową.
Wydawało się, że wszyscy podlegli pracownicy poznali znaczenie słów „chcesz być problemem, czy rozwiązaniem,” po chwili czy czasem kilku dniach wędrowali ustami po jej tyłku. Niekiedy w jakiś przedziwny sposób zwalniali się odmieńcy z pracy, nie chcieli słuchać znaczących słów. Raz, czy może dwa razy wyruszyła w podróż w nieznane, skończywszy na wylizaniu jej odbytu. Nie chciała być problemem, wybrała rozwiązanie pozwalające dostatnio żyć. Haruje od ponad czterech lat, wizyty u pani kierownik projektu Sabiny w ilości dwóch to żaden wynik, przy ponad kilkudziesięciu niektórych młodszych nabytków płci męskiej. Kilka razy dziennie Sabina przytula do stóp mężczyzn, czasem gdzieś dalej, stąd nagminne zmienianie rajstop, pończoch w pracy. Schylała głowę nad komputer, patrzyła w dół gdy przechodziła, nic nie słyszała, nic nie widziała.
— Grzeczna dziewczynka, pierwsza na liście do podwyżki gaży — słyszała od Sabiny, co kilka miesięcy.
Po chwili skakała z radości, widząc wyciąg bankowy po wypłacie. Zrobiła z niej swoje oczy i uszy, sukcesywnie co jakiś czas trafiała do gabinetu celem kształcenia na polu służalczości. Nauczyła uległości, po wejściu obowiązkowo podchodziła do biurka, opadała na kolana, sporadycznie pozwalała usiąść na fotelu. Najczęściej klęczała z boku biurka w pozycji grzecznego pieska, opowiadała kto i kiedy coś niewłaściwego powiedział, kto z kim i kiedy. Po jakimś czasie Sabina zapraszała do gabinetu osoby za dużo mówiące, czy ewentualnie za mało robiące. Dokładnie zapoznawała ze słowami „chcesz być problemem, czy rozwiązaniem” Przebrana w nowe rajstopy wychodziła z kornym, który trafiał na tylną kanapę auta. Jechał na ciąg dalszy do domu Sabiny w gęstym lesie niedaleko jej czterech kątów. Wybrańca zabierała na kilka godzin, czy czasem na weekend do siebie kształtując wolę, według makabrycznych upodobań.
Jeżeli wyszedł sam z gabinetu, było pewne, że spakuje zabawki i opuści grono pracowników. Ułożyła cały zespół potulnie wędrujący po jej dupie, kiedy chciała i jak długo chciała.
CDN
Wprowadzenie
INCYDENT PIERWSZY (Czas odczytu 00:05:04)
Biegła jak w każdy poranek zrzucając z siebie to, co niepotrzebne po wczoraj. Niekiedy kilkaset metrów z rzadka kilka kilometrów forsownego marszu, pozwalającego zapomnieć o doczesnym sparszywiałym Świecie. Zamieszkiwała w malutkim szczęśliwym królestwie na końcu ulicy poza centrum miasta w chatce bez kurzej nóżki. Dach niczym Anielskie skrzydła okrywał ceglaka, sięgając wysokiej trawy, której jak zwykle nie miała czasu skosić. Nie wystawał za wysokiego parkanu szczelnie otulającego cztery kąty. Brama wjazdowa dla krążownika szos sygnalizowała obiekt w odległym ogrodzie, między śladowymi wysokimi drzewami iglastymi. Napełniał ciepłą energią stargane ciało, uspokajał skołatane nerwy, pozwalał zamknąć na chwilę oczy, odpływające w bajeczny wielu świat pełen samozadowolenia.
Narzuciła na siebie odwieczny wymagany strój w pracy. Wsunęła ciemne mało skromne rajstopy, z seksownym cieniutkim paseczkiem, wzrokiem dla szczęśliwych współpracowników z biurek porozrzucanych wokół miejsca codziennej harówki w gmachu fabryki. Kolegom zerkającym ukradkiem na długie zgrabne kończyny, dała krótką popielatą spódniczkę przed kolana. Opatuliła czarną bluzeczką wydatny biust. Sobie zapewniła ekstazę wewnętrzną, widząc spragnione oczka, czasem wywalone języczki w zachwycie pseudo przyjaciół od zawsze kolegów z koleżankami napawającymi obrzydzeniem.
Biuro projektowe tętniło życiem, zatrudnia kilkanaście dusz spragnionych spełnienia w działaniach na deskach kreślarskich, a najczęściej w programach komputerowych, robiących co zrodzi się w genialnych umysłach twórców współczesnych osiedli mieszkaniowych, tudzież stref biurowych z nieopodal wybudowanymi centrami handlowymi. Niezainteresowani w praktycznych możliwościach nieszczęśnika, który po odbiorze czterech kątów, nie miał pojęcia gdzie wcisnąć szafę na ciuchy, a gdzie kiepski materac ze sklepu meblowego. Firma zaprojektuje kuchnię, wrzuci w nieprzebyte ostępy wszystkie możliwe urządzenia. Mając na uwadze, że dzisiaj wszyscy to doskonali kucharze po programie Gessler-owej. Jak przyjdzie co do czego, kobieta nie wie jak ugotować jajko na miękko, o facetach... Geniusze patelni, nie mylić ze smażeniem jajecznicy.
Struktura zatrudnienia w faktorii była iście przejrzysta jak woda żywiecka w czerwcu 1876 roku. Robole w sporej liczbie rodzaju męskiego, niespełna trzy niewiasty ze zgrabnymi odnóżami do samej ziemi, wymaganymi przez bossa w skrócie właściciela zakładu produkującego projekty na potęgę. Sprawdzał ponętne nogi ze słusznej odległości, czy przypadkiem się nie pokrzywiły od biegania w szpilkach. Miał sporo gwiazd ze zgrabnymi tyłeczkami poza gmachem zakładu, które skutecznie zapewniały rozrywkę zmęczonemu zwierzchnikowi patrzącemu kilka godzin w sufit nad biurkiem. Wyręczały żonę dyrektora, jak się dało i gdzie się dało. Cała szczęśliwa w spokoju przytulała przydupasa, co rusz nowego z fajnym przyrodzeniem, zaciskała na nim pośladki przy akompaniamencie wrzasków ekstazy.
Najważniejszy element przedsiębiorstwa zapewniający doskonałe niczym niezmącane funkcjonowanie, wiążący wszystko w logiczną całość. Wykwalifikowana maszyna do spełniania życzeń klientów. Obdarzona niebywałą inteligencją, wspartą praktyką, nie tylko pod biurkiem, ale najczęściej na biurku, pani kierownik projektu, Sabina. Oszałamiająco zgrabna, niebotycznie długie przeważnie w ciemnych rajstopach lub pończochach, zmienianych czasem kilka razy dziennie w pracy, nie wiedzieć czemu. Przepisowe szpileczki we wszystkich odcieniach, na każdy dzień miesiąca, zmieniane czasem kilka razy dziennie w pracy, podobnie nie wiedzieć czemu. Przeogromna liczba sukienek, spódnic od krótkich do jeszcze krótszych doprowadzała do potężnego kaca niemocy. Wyobrażała sobie jej garderobę jako kilka wagonów kolejowych wypełnionych po brzegi. Wspomniała delikatnie, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, tylko ona zauważyła zmieniane w pracy niekiedy kilka razy dziennie rajstopy, czy ewentualnie pończochy. Może ktoś jeszcze, ale strach przed panią kierownik paraliżował pracowników przed jakąkolwiek rozmową.
Wydawało się, że wszyscy podlegli pracownicy poznali znaczenie słów „chcesz być problemem, czy rozwiązaniem,” po chwili czy czasem kilku dniach wędrowali ustami po jej tyłku. Niekiedy w jakiś przedziwny sposób zwalniali się odmieńcy z pracy, nie chcieli słuchać znaczących słów. Raz, czy może dwa razy wyruszyła w podróż w nieznane, skończywszy na wylizaniu jej odbytu. Nie chciała być problemem, wybrała rozwiązanie pozwalające dostatnio żyć. Haruje od ponad czterech lat, wizyty u pani kierownik projektu Sabiny w ilości dwóch to żaden wynik, przy ponad kilkudziesięciu niektórych młodszych nabytków płci męskiej. Kilka razy dziennie Sabina przytula do stóp mężczyzn, czasem gdzieś dalej, stąd nagminne zmienianie rajstop, pończoch w pracy. Schylała głowę nad komputer, patrzyła w dół gdy przechodziła, nic nie słyszała, nic nie widziała.
— Grzeczna dziewczynka, pierwsza na liście do podwyżki gaży — słyszała od Sabiny, co kilka miesięcy.
Po chwili skakała z radości, widząc wyciąg bankowy po wypłacie. Zrobiła z niej swoje oczy i uszy, sukcesywnie co jakiś czas trafiała do gabinetu celem kształcenia na polu służalczości. Nauczyła uległości, po wejściu obowiązkowo podchodziła do biurka, opadała na kolana, sporadycznie pozwalała usiąść na fotelu. Najczęściej klęczała z boku biurka w pozycji grzecznego pieska, opowiadała kto i kiedy coś niewłaściwego powiedział, kto z kim i kiedy. Po jakimś czasie Sabina zapraszała do gabinetu osoby za dużo mówiące, czy ewentualnie za mało robiące. Dokładnie zapoznawała ze słowami „chcesz być problemem, czy rozwiązaniem” Przebrana w nowe rajstopy wychodziła z kornym, który trafiał na tylną kanapę auta. Jechał na ciąg dalszy do domu Sabiny w gęstym lesie niedaleko jej czterech kątów. Wybrańca zabierała na kilka godzin, czy czasem na weekend do siebie kształtując wolę, według makabrycznych upodobań.
Jeżeli wyszedł sam z gabinetu, było pewne, że spakuje zabawki i opuści grono pracowników. Ułożyła cały zespół potulnie wędrujący po jej dupie, kiedy chciała i jak długo chciała.
CDN