W klimacie BDSM często przewija się temat „patriarchatu”. Dla jednych to obraźliwe określenie na toksyczną męskość, dla innych – słowo-klucz do swoich najskrytszych fantazji. Warto się nad tym na chwilę zatrzymać i oddzielić społeczny stereotyp od osobistej, często bardzo złożonej, potrzeby.
Historyczny cień vs. osobista mapa.
Historyczny patriarchat to system opresji, przemocy i nierówności. W BDSM nie ma dla niego miejsca. Konsens, bezpieczeństwo i szacunek są święte. A jednak… wiele osób, zwłaszcza uległych kobiet, w swoich fantazjach sięga po estetykę, symbole i dynamikę, które z zewnątrz wyglądają jak jego echo. Dlaczego?
Bo w bezpiecznym, zaaranżowanym środowisku te symbole przestają być narzędziami społecznego ucisku. Stają się czymś zupełnie innym: architekturą. Architekturą zaufania. W świecie, gdzie każdy jest wolny do bycia kim chce, ta wolność bywa przytłaczająca. A wtedy w wyobraźni buduje się dom o prostym, niekwestionowanym planie. Dom, w którym ktoś wyznacza pokoje, mówi, gdzie jest twoje miejsce, i bierze odpowiedzialność za dach nad twoją głową. Oznaczają one wtedy jasne zasady, strukturę, odpowiedzialność i opiekę. To nie jest pragnienie bycia uciskaną przez „system”, a pragnienie bycia całkowicie i odpowiedzialnie prowadzoną przez wybranego człowieka.
Fantazja o porządku i skupieniu.
W chaosie współczesnego świata, gdzie role są płynne, a odpowiedzialność rozmyta, fantazja o „patriarchalnej” relacji jest fantazją o kryształowo czystym porządku. O tym, że ktoś wie lepiej, decyduje, prowadzi i bierze za tę decyzję odpowiedzialność. To może dotyczyć spraw błahych („co dziś założysz?”) i intymnych („jak i kiedy możesz doświadczyć przyjemności?”).
Fantazja nigdy nie jest o byciu „mniej”. Jest o byciu skupionym. O zawężeniu nieskończonych możliwości do jednej, czystej linii zachowania. O tym, by porządek dnia nie zaczynał się od pytania „co chcę?”, a od pytania „czego ode mnie oczekuje ten, któremu ufam?”. Dla uległej strony to nie jest zniewolenie, a ulga. Ulga z oddania ciężaru tysiąca małych decyzji. Ulga z bycia użyteczną częścią większej, sensownej całości.
Przykłady z życia, nie z podręcznika.
Znam kobiety, które w codziennym życiu są CEO, profesorami, żołnierzami. W sypialni (lub w ustalonej przestrzeni czasu) pragną oddać całą tę władzę. Ich pragnienie nie jest pragnieniem słabości. Jest pragnieniem innego rodzaju siły – siły, która rodzi się nie z wydawania rozkazów, a z ich perfekcyjnego wykonywania. Z bycia narzędziem w pewnych, doświadczonych dłoniach. „Patriarchalna” dynamika daje im tę przestrzeń na doskonałość w służbie, czego nie daje skomplikowany, negocjacyjny świat zewnętrzny. To dawanie i przyjmowanie kierunku staje się wtedy formą najgłębszej bliskości – bo wymaga całkowitej transparentności.
Nie chodzi o płeć, a o energię.
Warto podkreślić, że ta dynamika nie jest zarezerwowana dla par hetero. Chodzi o energię przewodzenia i podążania, o archetyp opiekuna i podopiecznego. Może ją realizować każda kombinacja płci i orientacji. „Patriarchat” w tym kontekście to tylko jeden, dość oczywisty kulturowo, kostium dla tej głębszej gry. Ale ten konkretny kostium – ten z odległym echem struktury, opieki i niekwestionowanego autorytetu – ma w sobie coś archetypicznego. Coś, co działa bez potrzeby długich wyjaśnień. Wystarczy delikatne skinienie głową, ton głosu, który nie pozostawia wątpliwości – i nagle cały skomplikowany świat zewnętrzny znika. Pozostaje tylko prosta, czysta linia między jedną wolą a drugą. I w tej linii można się całkowicie odnaleźć.
Podsumowując:
Kiedy w bezpiecznym BDSM mówimy o „patriarchacie”, nie mówimy o systemie społecznym. Mówimy o stylizowanej, teatralnej, ale psychologicznie głębokiej grze w porządek, opiekę i absolutne oddanie. To nie jest marzenie o zniewoleniu przez mężczyznę. To jest marzenie o zniewoleniu przez konkretnego, wybranego człowieka, który tę władzę wykorzysta nie do zniszczenia, a do ukształtowania, ochrony i doprowadzenia do głębszej formy wolności poprzez oddanie. To nie jest dyskusja o polityce. To jest cicha rozmowa o pragnieniu porządku w chaosie, o kierunku na rozstajach dróg, o spoczynku w ramionach czegoś (kogoś) większego i mocniejszego.
To temat rzeka. Ciekaw jestem Waszych przemyśleń i doświadczeń – gdzie przebiega dla Was granica między społecznym uprzedzeniem a osobistym pragnieniem?
Historyczny cień vs. osobista mapa.
Historyczny patriarchat to system opresji, przemocy i nierówności. W BDSM nie ma dla niego miejsca. Konsens, bezpieczeństwo i szacunek są święte. A jednak… wiele osób, zwłaszcza uległych kobiet, w swoich fantazjach sięga po estetykę, symbole i dynamikę, które z zewnątrz wyglądają jak jego echo. Dlaczego?
Bo w bezpiecznym, zaaranżowanym środowisku te symbole przestają być narzędziami społecznego ucisku. Stają się czymś zupełnie innym: architekturą. Architekturą zaufania. W świecie, gdzie każdy jest wolny do bycia kim chce, ta wolność bywa przytłaczająca. A wtedy w wyobraźni buduje się dom o prostym, niekwestionowanym planie. Dom, w którym ktoś wyznacza pokoje, mówi, gdzie jest twoje miejsce, i bierze odpowiedzialność za dach nad twoją głową. Oznaczają one wtedy jasne zasady, strukturę, odpowiedzialność i opiekę. To nie jest pragnienie bycia uciskaną przez „system”, a pragnienie bycia całkowicie i odpowiedzialnie prowadzoną przez wybranego człowieka.
Fantazja o porządku i skupieniu.
W chaosie współczesnego świata, gdzie role są płynne, a odpowiedzialność rozmyta, fantazja o „patriarchalnej” relacji jest fantazją o kryształowo czystym porządku. O tym, że ktoś wie lepiej, decyduje, prowadzi i bierze za tę decyzję odpowiedzialność. To może dotyczyć spraw błahych („co dziś założysz?”) i intymnych („jak i kiedy możesz doświadczyć przyjemności?”).
Fantazja nigdy nie jest o byciu „mniej”. Jest o byciu skupionym. O zawężeniu nieskończonych możliwości do jednej, czystej linii zachowania. O tym, by porządek dnia nie zaczynał się od pytania „co chcę?”, a od pytania „czego ode mnie oczekuje ten, któremu ufam?”. Dla uległej strony to nie jest zniewolenie, a ulga. Ulga z oddania ciężaru tysiąca małych decyzji. Ulga z bycia użyteczną częścią większej, sensownej całości.
Przykłady z życia, nie z podręcznika.
Znam kobiety, które w codziennym życiu są CEO, profesorami, żołnierzami. W sypialni (lub w ustalonej przestrzeni czasu) pragną oddać całą tę władzę. Ich pragnienie nie jest pragnieniem słabości. Jest pragnieniem innego rodzaju siły – siły, która rodzi się nie z wydawania rozkazów, a z ich perfekcyjnego wykonywania. Z bycia narzędziem w pewnych, doświadczonych dłoniach. „Patriarchalna” dynamika daje im tę przestrzeń na doskonałość w służbie, czego nie daje skomplikowany, negocjacyjny świat zewnętrzny. To dawanie i przyjmowanie kierunku staje się wtedy formą najgłębszej bliskości – bo wymaga całkowitej transparentności.
Nie chodzi o płeć, a o energię.
Warto podkreślić, że ta dynamika nie jest zarezerwowana dla par hetero. Chodzi o energię przewodzenia i podążania, o archetyp opiekuna i podopiecznego. Może ją realizować każda kombinacja płci i orientacji. „Patriarchat” w tym kontekście to tylko jeden, dość oczywisty kulturowo, kostium dla tej głębszej gry. Ale ten konkretny kostium – ten z odległym echem struktury, opieki i niekwestionowanego autorytetu – ma w sobie coś archetypicznego. Coś, co działa bez potrzeby długich wyjaśnień. Wystarczy delikatne skinienie głową, ton głosu, który nie pozostawia wątpliwości – i nagle cały skomplikowany świat zewnętrzny znika. Pozostaje tylko prosta, czysta linia między jedną wolą a drugą. I w tej linii można się całkowicie odnaleźć.
Podsumowując:
Kiedy w bezpiecznym BDSM mówimy o „patriarchacie”, nie mówimy o systemie społecznym. Mówimy o stylizowanej, teatralnej, ale psychologicznie głębokiej grze w porządek, opiekę i absolutne oddanie. To nie jest marzenie o zniewoleniu przez mężczyznę. To jest marzenie o zniewoleniu przez konkretnego, wybranego człowieka, który tę władzę wykorzysta nie do zniszczenia, a do ukształtowania, ochrony i doprowadzenia do głębszej formy wolności poprzez oddanie. To nie jest dyskusja o polityce. To jest cicha rozmowa o pragnieniu porządku w chaosie, o kierunku na rozstajach dróg, o spoczynku w ramionach czegoś (kogoś) większego i mocniejszego.
To temat rzeka. Ciekaw jestem Waszych przemyśleń i doświadczeń – gdzie przebiega dla Was granica między społecznym uprzedzeniem a osobistym pragnieniem?

