Od jakiegoś roku naprawdę zacząłem się "brać" za poszukiwanie tej jedynej... wcześniej były podkochiwania ale takie dziecinne zauroczenia.. ale wkońcu nadeszła ta pierwsza prawdziwa miłość... może to dziwne ale pokochałem dziewczynę z klasy..kochałem ją mocno ( i z perspektywy czas to prawdziwa miłość )..tyle cierpiałem.. nie chciała się spotkać ze mną.chciałem jej wkońcu to powiedzieć co czuje.. ( bo szkoła to nie odpowiednie miejsce na to ). zawsze albo że może albo jakby nie docierały do niej wiadomości ( niestety zmuszony byłem wszystko pisać przez gg ze względu na klase w której nie miałbym życia gdyby się o tym dowiedziała ( ona nie była zbytnio lubiana )) postępowałem głupio bo gdy ją kochałem szukałem innej osoby.. jedni mówią że najlepszym lekarstwem na miłość jest miłość... i wkońcu byłem z kimś.. ale ten związek był poprostu nie wypał... niby kochała mnie ale zawsze nie miała czasu się spotkać ( dla przyjaciółek miała ) mieszkaliśmy od siebie 10 minut drogi piechotą.. przez prawie cały czas smutna była jak byliśmy razem... zawsze gdy była wściekła wyżywała się na mnie... gdy chciałem z nią porozmawiać na temat pierwszego razu czy moglibyśmy to zrobić teraz ( nie nalegałem jakby powiedziała że nie to nie zrozumiałbym ) ( może zbytnio bezprośrednio ) to powiedziała do mnie spadaj.. wściekłem się wtedy... jesli by kochała porozmawiałaby a nie jechała z takimi tekstami.. zerwałem.. potem było kilka zauroczeń.. zdawało mi się że zapomniałem o tym o pierwszym uczuciu.. i że kogoś pokochałem.. spotkaliśmy się.. był cień nadzieji że będziemy razem ( nie umiałem całowania i przytulania się inaczej odebrać a tymbardziej od niej )... powiedziałem jej to i wszystko legło w gruzach.. nie będziemy razem.. tylko przyjaciele... mieliśmy się spotkać za kilka dni.. była umowa że bez całowania , przytulania.. a ona nagle 4-5 godzin przed pisze mi że nie spotkamy się bo nie.. potem dowiedziałem się że kogoś poznała , zakochała się..poczułem się jak zabawka na chwilke którą potem odrzuca się w kąt.rany udało się zagoić i poznałem kolejne dwie osóbki ( oczywiście nie w tym samym czasie ) .. i znowu nadzieja.. ale okazało się że byłem tylko obiektem do ziania, osobe z której sobie pośmieją itp. .i teraz sprawdziło się przysłowie"stara miłość nie rdzewieje" ta pierwsza osóbka dalej jest w moim sercu..z jednej strony ją bardzo kocham a z drugiej czasami tak nie nawidze że nie mam ochoty jej znać.... czasami wydaje mi się że nic do niej nie czuje ale jest poprostu tak że zrobie dla niej wszystko. a oliwy do ognia dolewa to że uważa że jesteśmy przyjaciółmi a nigdy nie ma dla mnie czasu , nie chce się wybrać na spacer tylko to co na mieście się spotykamy i 2 słowa zamieniamy... było jeszcze kilka takich prób ale zawsze nie udane.. poprostu nie wiem co myślec.. niby mam jeszcze czas na prawdziwą miłość ale szla... trafia na to że zawsze tylko wychodze na ostatniego debila.. że choć raz nie może się udać.. może wina jest moja.. wina tego jaki jestem , mojego wyglądu ( choć na niego bardzo nie mamy wpływu )...nie umiem poprostu zdobywać dziewczyn... że to co najpiękniejsze nie jest mi pisane.. że może w "za wysokie progi" mierze.. nie umiem wyjść z dołka w którym jestem. smutek zawsze staram się ukryć ale nie da się... mimo że jestem facetem to czasami na łzy się zbiera jak widzi się idącą parę wtuloną w siebie zakochaną... szczęśliwą... może poprostu musze się z tym pogodzić że ze swoją urodą , sposobem bycia i podejściem do dziewczyn samotność jest mi przeznaczono... że nie mam czym walczyć.. że są lepsi..każdy mówi że mój wiek ( 16 lat ) jest wiekiem beztroski , poznawania świata , zdobywania doświadczeń ale ja już mam dość tego świata. czasami poprostu mam ochote odejść .. często wiele osób się śmieje ze mnie że tylko zdołowany.. tylko niech postawią się na moim miejscu.. próbują pocieszyć...ale łatwo im mówić jeśli są z kimś.. nie przeżyli nigdy tego.. są szczęśliwi...może to zbyt wcześnie żeby tak twierdzi ale jak tak nie sądzic jak tak się dzieje... poprostu CO ROBIć ?