Chciałabym podzielić się z Wami pewną ciekawostką. Dziennikarka prowadząca audycję w radiu, szukała polskiego słowa - odpowiednika słowa angielskiego i stwierdziła, że język polski jest ubogi. A szczególnie jak chodzi o określenia seksualności i opisanie np. sceny seksu. Rozzłościłam się na tak postawioną tezę. Bzdura! Tak mnie ten fakt wkurzył, że postanowiłam stawić temu czoła.
"Polszczyzna jest jednym z najpiękniejszych i najtrafniejszych narzędzi do opisania seksu" – postawiłam tezę.
Latem przygotowywałam się do morderczego wyścigu na ekstremalnym torze przeszkód. Coś w stylu błoto, woda, bagno, ogień, przeszkody linowe, okopy, zasieki. Totalne wyczerpanie ciała i umysłu. Wszystko to co uwielbiam. Szczególnie nie musiałam się do tego przygotowywać, ponieważ od dawna już wtedy biegałam i chodziłam na siłownię.
Imprezę wyszukałam w Internecie. Odbywała się w innym mieście i województwie. Ok 600 km od mojego domu. Ale co tam! Do odważnych świat należy. Zaplanowałam cały wyjazd. Zadzwoniłam do znajomego, aby odebrał mnie z dworca, jak już będę na miejscu. Zarezerwowałam bilet na pociąg, spakowałam się i ruszyłam ku przygodzie.
Jazda pociągiem przebiegła w miarę dobrze. Ucieszyłam się, bo gdy wysiadłam z pociągu, znajomy już na mnie czekał.
Chętnie zabrał walizkę i parasol i ruszyliśmy w kierunku samochodu. Przy aucie, poprosił mnie, abym poczekała. Załadował bagaż i otworzył przede mną drzwi. Grzecznie spytał o adres, pod który miał mnie podrzucić. Ruszyliśmy.
Jadąc, cały czas rozmawialiśmy jakbyśmy znali się od lat.
Po dojechaniu do celu, długo siedzieliśmy jeszcze w samochodzie, nie mogąc się nagadać. Gdy poszedł po bagaż i parasol, zdążyłam szybko otworzyć lusterko i się przejrzeć. Oczy zmęczone, niepomalowana, włosy spięte w warkocz. Na sobie miałam tylko stare dżinsy, koszulkę i kurtkę, a z dodatków okulary słoneczne wpięte we włosy, a na rękach bransoletki i zegarek tej samej firmy – z misiem.
Gdy tak doprowadzałam się do jako takiego stanu użyteczności, on już na mnie czekał. Szybko dołączyłam do niego. Niespodziewanie zbliżył się do mnie i poprawił kosmyk włosów, a tego się nie spodziewałam. Wykorzystał sytuację. Zrobił to bardzo delikatnie. Powoli rozbrajał moją czujność. Dawno się tak nie czułam. I co jest istotne - podobało mi się to.
Dotykając tak moich włosów, delikatnie objął dłonią moją skroń. Potem palcami dotknął moich ust. Lekko zagryzłam wargi zamykając przy tym oczy. Zaczęliśmy pieścić się nosami, delektując się zapachem. Do dzisiaj pamiętam, jak podniecająco wtedy pachniał. Po chwili poczułam jego usta muskające moją szyję. Jego ciepły język w połączeniu z moją delikatną i wrażliwą okolicą wokół uszu, sprawiły, że jęknęłam. Ten mały jęk spowodował, że objął mnie całą swoimi ramionami. Było mi tak dobrze, że lekko wysunęłam biodra do przodu aby bardziej go poczuć. Poczułam jego męskość w momencie jak zaczęłam ssać jego ucho, lekko je przy tym gryząc.
Dźwięki ulicy ucichły. Całe skupienie skoncentrowane było na nas.
Dłonie tańczyły swoistą formę baletu. Muzyką był nasz oddech. Pas de deux z każdym elementem. Było wejście, część wolna, wariacja męska jak i żeńska oraz coda. Kąsaliśmy się, drapaliśmy się i nie pamiętam nawet, kiedy rozpuścił mi włosy. Zapachy nasze nałożyły się na siebie, wydzielając pożądanie w czystej, zwierzęcej postaci. Tego dnia nauczyłam się bardzo wiele o sobie, a przede wszystkim, do czego byłam zdolna. Wiem, że seksualności człowiek uczy się całe życie. Tego dnia, nauczyłam się być "wilgotną" nawet bez całowania się.
Prawie osiągając orgazm na ulicy, doszło to do mnie. Do mojego szanownego znajomego także. Tak czerwona nie byłam od dziecka. Twarz mi pulsowała. Oddech przypominał dźwięki wydawane przez maratończyka, który pierwszy przybiegł na metę. Drżałam, łapałam powietrze, byłam kompletnie zdezorientowana. On nie wyglądał lepiej. Był potargany, koszulę miał rozpiętą aż po podkoszulek, który był wyciągnięty ze spodni. Było widać nawet jego bokserki. Jego krawat zawiązany był na mojej szyi, a jego szyja była cała pogryziona. Z jednej części ucha leciała mu krew z widocznego nadgryzienia. Zorientowałam się także, że stanik miałam rozpięty i znajdował się w takim miejscu, że nawet nie próbowałam go zapiąć. Koszulkę miałam całą porozciąganą i rozerwaną. Zapięłam za to kurtkę, a on marynarkę. Właśnie dostrzegłam, że guziki od koszuli walały się po chodniku, na którym leżała porzucona walizka, a dalej parasol.
Miejsce wyglądało jak scena napadu, gwałtu i pobicia. Porozrywane rzeczy, włosy w nieładzie, krew lecąca z ucha, my stojący i sapiący. Nagle włączyły się odgłosy ulicy. Staliśmy prawie w centrum miasta, kilkanaście metrów od przystanku. Musieliśmy nieźle zaszaleć, ponieważ prawie cały przystanek gapił się na nas - część była oburzona, część zasłaniała oczy swoim dzieciom, a część biła nam brawo z okrzykami radości. Na ulicy zatrzymało się parę samochodów aby sobie popatrzeć. I tak świat ruszył dalej.
- "Odprowadzisz mnie.. pomożesz mi... weźmiesz walizkę...?" - próbowałam coś powiedzieć. Nogi miałam jak z waty. Podniecenie nie mijało.
- "Walizkę? A parasol? Masz coś do picia?" - wymamrotał. Tak samo był nieobecny jak ja. Po nim podniecenie było widać. Zasłonił swój wzwód parasolem. "A jednak się przydał" - powiedział. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Zachowywaliśmy się jak para nastolatków, w dodatku nieźle upitych. Ruszyliśmy pod wskazany adres. Mijając sklep zaopatrzyliśmy się w wodę. Dużo wody. Przed sklepem wypiliśmy półtora litrową butelkę. Szłam jakbym była pijana. Gadałam coś bez sensu zatrzymując się co parę metrów robiąc przerwę na głupkowaty śmiech. On nie był lepszy. Cały czas mnie rozśmieszał. Mijającym osobom mówił bardzo poważnie "dzień dobry", albo "daleko jeszcze?".
Droga miała około 100 metrów. Nam zajęło pokonanie jej ok 15 minut. Im byliśmy bliżej celu, tym więcej pieszczot wracało. Jak zakochana para szliśmy spleceni dłońmi. W załatwionym wcześniej mieszkaniu czekała właścicielka. Wszystko było opłacone i ustalone. Wysłuchaliśmy krótkiego instruktażu, którego nie pamiętam, bo skupiona byłam wtedy na jego dłoni muskającej moje plecy pod kurtką.
Pożegnaliśmy się z właścicielką i zamknęły się drzwi.
Przeszedł mnie dreszcz. Wszystko działo się za szybko, za łatwo, co było przeciwieństwem mojej osobowości. Poprosiłam, żebyśmy tak się nie spieszyli. Ale on się tylko uśmiechnął, ściągnął pewnym ruchem moją kurtkę i swoją marynarkę. Stał w rozpiętej - bez guzików, lekko poszarpanej koszuli. Ze spodni wychodziły jasne bokserki. Mój drogi znajomy był średniej budowy ciała. Idealnie się do niego wpasowywałam.
Staliśmy tak w przedpokoju. Dalej była już tylko sypialnia z wielkim małżeńskim łóżkiem. Przestawałam oponować i oddałam się w pełni tej zmysłowej chwili. Po raz kolejny dźwięki ulicy wyciszyły się. Czułam, jak robię się ponownie wilgotna.
- "Uwielbiam jak zagryzasz wargi, uwielbiam jak wyciągasz lekko języczek, jak go nadgryzasz" – mówił spokojnie. – „Usta kobiety, jej „górne" wargi są odpowiednikiem tych „dolnych". A Ty masz śliczne i bardzo ponętne usta..." - kończąc słowo "usta", zaczął je lekko ssać. Wpierw dolną wargę, a potem górną. Jednocześnie dotykał ich swoim ciepłym języczkiem. Czułam jakby całował mnie tam na dole. Robił to z ogromnym wyczuciem i delikatnością.
Objął mnie ręką w pasie skąd dalej pieścił moje plecy. Za każdym razem jak zjeżdżał ręką w dół przybliżał moje biodra do swoich. Znowu go poczułam. Równocześnie poczułam jego prącie, jak i jego język, który odbywał swoją grę wstępną z moim językiem. Drugą ręką odpiął mi pasek i guziki przy spodniach.
Wszystko było harmonijne i spójne. Jakby scenariusz był już dawno napisany, a my byliśmy tylko aktorami, odgrywającymi doskonale swoje wcześniej zaplanowane i wyreżyserowane role. Łatwość i lekkość z jaką oddawałam się tej grze była głównie zasługą mojego partnera.
Nadal stałam w tym samym miejscu. Spleciona erotycznym transem. Pieszczona. Masowana. Całowana. Podgryzana. Głaskana. Drapana. Lizana. Ssana. Z małymi przerwami na delikatne szepty z jego strony dotyczącymi m.in. "ciekawości smaku mojej brzoskwinki", co tylko wzmagało moje pożądanie, a łagodne dmuchanie nawilżonych wcześniej miejsc tylko dopełniało całości.
Ciało mi drżało. Serce waliło w rytmie passo doble, zdominowane w pełni przez mojego Torreadora.
Moja, mokra do granic możliwości, nabrzmiała rozkoszą szparka, płonęła gorączką żądzy, niemalże zwierzęcym instynktem - swoistym pierwotnym głodem - czystym seksem.
Usiadł na skraju łóżka. Nadal prowadził mnie szarmancko w tym beztroskim transie. Ściągnął mi spodnie wraz z butami. Stałam tak przed nim w majteczkach, koszulce i skarpetkach. Dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie. Czułam, jak wzrokiem wizualizuje sobie kolejne ruchy. Uśmiechał się lekko, ale był przy tym bardzo poważny. W pełnym skupieniu badał moje kształty. Jego słowa to tylko potwierdziły.
- "Jesteś idealna. Gdybym miał talent malarski, uwieczniłbym Twoje proporcje, aby mieć Ciebie na zawsze" - mówiąc to obrócił mnie tyłem do siebie.
Poczułam jego dłonie na pośladkach, ciepłe usta i zęby wgryzające się we mnie. Wypięłam się bardziej w jego kierunku, uwidaczniając bardziej swoją brzoskwinkę. Jeszcze przez majtki, delikatnie zaczął masować Ją dłonią. Na przemian palcami. Całując pośladki zbliżał się językiem w Jej okolicę. Słyszałam jak przełyka ślinę. To mnie doprowadzało do orgazmu.
Stanął za mną. Jedną ręką objął moje piersi, drugą wsunął w majteczki, a zębami nadgryzł mi opuszek ucha. Namiętny hat-trick.
Środkowym palcem zaczął masować moją łechtaczkę. Czułam, że się rozpływam. Po chwili ten sam palec wziął do swoich ust, wyciągając go zamruczał – „Smakujesz tak jak myślałem... zmysłowością, żarliwością i rześkością...". Zrobił to jeszcze parokrotnie jakby studiował mnie. Jakby chciał zapamiętać każdy moment, każdy mój smak, zapach, dotyk, dźwięk. Bardzo mi to imponowało.
Czułam się wtedy cholernie dobrze! Bardzo dobrze! Tak dobrze, że nie interesowało mnie, czy ktoś usłyszy moje jęki. A jęczałam bardzo głośno! Czułam się prawdziwą kobietą. On sprawił sobą, że na nowo zdefiniowałam znaczenie „gry wstępnej".
Nadal stojąc za mną ściągnął moją koszulkę, a swoją koszulę. Lub to co z nich zostało. Odwrócił mną ponownie. Nasz wzrok się spotkał. Z uwagą wpatrywaliśmy się w siebie. Gdy jego wzrok padł na mój nosek, mimowolnie zadarłam nim. Miałam taki odruch, gdy ktoś dłużej wpatrywał się we mnie lub gdy byłam podniecona. W tym wypadku zadziałały dwa warianty.
Przytulił mnie bardzo czule. Jego ciało było przyjemnie ciepłe. Lekko przesunęłam się, zbliżając swoje serce do jego serca. Z początku biły swoim rytmem. Z czasem zestroiły się. Zaczęły stanowić jedność. Tak samo jak nasz oddech. To było niesamowite. Całe to nasze spotkanie było magiczne.
Przesunęłam rękę na jego krocze. Przez bokserki objęłam dłonią jego pulsującą męskość. Drugą dłonią rozpięłam pasek i guziki przy spodniach. Zaczęłam je ściągać. Bardzo chciałam poczuć Go w buzi. Posmakować pożądanie. Rozebrał się sam. Do bokserek. Dzieliła nas tylko bielizna.
Życie jest jedną, wielką niespodzianką. Linie losu, dwóch niezależnych od siebie bytów, kompletnie sobie obcych i do tej pory biegnące w swoim nakreślonym kierunku, oddalone od siebie kilometrami i godzinami, inną pracą, innymi ludźmi, innymi zainteresowaniami, pasjami... łączą się. Splatają. Jedna linia dosłownie pokrywa się z drugą. Obie się przenikają i wsiąkają w siebie. Zespolone biegną dalej tym samym rytmem i tempem – z tą samą energią.
Położył mnie na łóżku i ściągnął ostatnie odzienie, które miałam - majteczki. „Ubrana" byłam tylko w koraliki i zegarek. Swymi męskimi dłońmi zaczął masować moje stopy. Łydki. Uda. Było to odprężające, a zarazem podniecające. Straciłam rachubę czasu. Uczucia i emocje jakie doświadczałam przez ostatnie minuty należały do najprzyjemniejszych doznań jakie miałam w życiu – dodatkowo wszystko naraz i jeszcze ze wzmocnioną siłą.
A to była nadal gra wstępna. Gra wstępna w stylu „jazz".
Rozchylił moje uda i zaczął pieścić swoim ciepłym i wilgotnym języczkiem moją mokrą dziurkę. Finezyjnie i umiejętnie ssał moją łechtaczkę. Wiłam się w rozkoszy. Wtulałam się dłońmi w jego włosy. Jednostajnie i harmonijnie lizał, ssał, lekko nadgryzał, brał w usta, muskał języczkiem i potem delikatnie dmuchał moją całą cipkę. Wtedy Ona była tylko jego. Ciało w dobitny sposób ukazywało synchronizację doznań: prężąc się i luzując, drżąc, skręcając, wyginając, miotając i jęcząc jednocześnie.
Dochodziłam... Chwycił moje uda mocniej. Ssał mnie szybciej. Intensywniej. Wbijałam paznokcie i w niego i w łóżko. Dochodziłam. Drżałam silniej. Jęczałam głośniej. Oponował mnie i ssał dalej. Wygięłam biodra maksymalnie do góry. Traciłam resztki kontroli nad ciałem. Dochodziłam. Ciepły język mistrzowsko ukazywał czym jest szczęście. Czym jest radość. Czym jest orgazm.
Doszłam! Doszłam...
Ekstaza w czystej formie. On dostosował się do mnie. Muskał języczkiem łechtaczki w rytm mojego orgazmu. Przechodziła mnie fala ciepła i dreszczy od najmniejszego palca u stopy, aż po koniuszki włosów – każdego z osobna. Jęki łączyły się z głośnym łapaniem powietrza. Trwało to wieczność. Reakcje chemiczne odpowiedzialne za wybuch bomby ekstazy w moim mózgu były darem. Były iskrą boskości.
Czytał moje myśli. Sięgnął po wodę, odkręcił zakrętkę i podał mi otwartą już butelkę. Mrucząc i jednocześnie jeszcze łapiąc powietrze, wypiłam chyba z połowę. On skończył resztę.
Rzuciłam nim na łóżko i usiadłam okrakiem. Pachniał męsko. Smakował nieziemsko. Przejęłam inicjatywę. Tym razem oddał się mnie. Mojej fantazji. Pieszcząc jego włosy, muskałam go noskiem po twarzy. Nadal drżałam. Próbowałam języczkiem jego oczy, policzki, szyję, nos, usta, czoło, uszy, barki, ramiona. Jednocześnie wodziłam włosami po każdym miejscu, które całowałam. Powoli pieściłam go coraz niżej.
Oddawałam „To", czym on mnie napełnił.
Ściągnęłam bokserki. Bardzo czule przesuwałam swoje nawilżone wargi w okolicach prącia. Kąsałam delikatną skórę. Ssałam jemu pępek. Równocześnie obiema dłońmi głaskałam jego ciało. Kątem oka widziałam, jak penis osiągnął swoją maksymalną wielkość. Był idealny.
Wzięłam Go całego do buzi i zaczęłam pieszczoty. Ustami wodziłam w górę i w dół. Języczkiem próbowałam każdej jego części. Smakował słodko. Musiał bardzo dbać o higienę intymną. Bardzo mi się to podobało i zaczęłam całować go z jeszcze większym pożądaniem, aż wydobyłam z niego pierwsze jęki. Wtulił palce w moje włosy. Uwielbiałam jak ktoś głaskał mnie w taki sposób. Czule, ale zdecydowanie. Naprężające się ciało wskazywało, że osiągnie niedługo orgazm. Tak szybko! Ścisnęłam prącie dłonią w górnej jego części, tuż pod jego najbardziej wrażliwym miejscem, odczekałam parę sekund aż odejdzie napięcie i ponownie wzięłam do buzi. Zrobiłam tak parokrotnie. W jednej chwili delikatnie podniósł mi głowę, spojrzał na mnie, uśmiechną się, pocałował i tak odwrócił moim ciałem, że znaleźliśmy się w pozycji „69". Nawet nie wiedziałam jak bardzo stęskniłam się za ruchami jego języka. Doskonałymi ruchami doświadczonego kochanka. Członek był znowu cały mój. Całowałam jego powierzchnię wraz z jądrami. Włosy łonowe miał krótko przycięte. Uwielbiałam to u mężczyzn. Sama bardzo dbałam o higienę intymną i aby te miejsca były zawsze wydepilowane i pachnące. Co jakiś czas odkrywałam w moim kochanym znajomym, jakieś detale i nic nie mogłam jemu zarzucić.
Już wiedziałam, kiedy mój partner dochodził. Tym razem nie oponowałam. Ciekawa byłam jego smaku. Trzymałam jego penisa w buzi, lekko muskając języczkiem doprowadzałam go do orgazmu. Tym razem to ja miałam kontrolę na nim. Czułam jak naprężony już członek wykrzesał z siebie jeszcze większe naprężenie. Mocno pulsował. Ciało mojego kochanka było całe napięte. Mruczał i jęczał. Coraz głośniej. Ale nie przerywał ssać mnie. Przygotowana byłam naprawdę na wiele. Pierwsze trzy uderzenia było bardzo treściwe. Ciepła sperma wypełniła całą moją buzię, potem gardło. Wytrysk trwał. Niespodziewanie zaczęłam dochodzić. Tak jak wcześniej bicia serca, ciała, oddechy – nawet nasze orgazmy się zgrały. Dochodziliśmy razem. Mięśnie drżały – moje i jego. Oderwani od rzeczywistości, wspólnie tańczący w wymiarze rozkoszy, przenikaliśmy się.
Odpowiednie miejsce. Odpowiedni czas. Kosmiczne zgranie najmniejszych elementów z jakich byliśmy zbudowani. Każdy najmniejszy atom znalazł w swoim partnerze drugą połówkę. Harmonijny spektakl kochanków.
W tamtym właśnie momencie pogłębiłam kolejny raz swoją świadomość. Bez przygotowania poznałam.
Sięgnęłam po walizkę i wyciągnęłam z apteczki prezerwatywę i wręczyłam, mówiąc - „Ubierz się!". Zrobił to szybko i sprawnie.
Uśmiechnięta, szczęśliwa, zrelaksowana położyłam się wygodnie w łóżku na plecach. Westchnęłam i zamruczałam flirtowanie. Chwilkę siedział na brzegu łóżka i wpatrywał się we mnie. Czułam powracającą falę ciepła i podniecenia. Rozkoszowałam się szarmanckim podejściem mojego kochanka. Tworzył kojącą atmosferę. Otaczał mnie aurą niesamowitego poczucia bezpieczeństwa.
Całując i muskając języczkiem po łydce, zaprosił mnie ponownie do tańca. Ostrego i dynamicznego. Silnego i gwałtownego. Tańca ekstazy w stylu jazz.
Zgodziłam się!
Namiętnie całował mój brzuszek. Ciepło ogarniało już całe moje ciało. W kolejce czekały moje piersi. Mało który facet potrafił ze zrozumieniem i wrażliwością do nich podejść. On ten sekret znał. Była to... obserwacja. Należy obserwować co kobieta czuje. Jestem szczęśliwą posiadaczką małych piersi, bardzo symetrycznych, nieprzepadającą za rozwiązaniami siłowymi. Uwielbiałam za to głaskanie, muskanie, delikatne lizanie i dotykanie językiem twardych już sutków, czy leciutkie dmuchanie po ich odpowiednim wcześniejszym nawilżeniu. I miałam to wtedy wszystko.
Wachlarz doznań tego dnia był szeroki i nasycony paletą zmysłów w świecie przenikniętym wszechobecną energią sensualną i erotyczną.
Przesunął się wyżej. Spojrzał mi głęboko w oczy i delikatnie wszedł we mnie... sprawiając, że nasze ciała i dusze zespoliły się w idealną jedność.
W jednej chwili, przestały istniej jakiekolwiek prawa fizyki. Pojęcie „chwila" stało się nielogiczne i niespójne. To co określamy „czasem" przestało istnieć. Trudno było także zdefiniować „miejsce".
Nadnaturalności tego fenomenu dodawał brak jakikolwiek dźwięków, czy nawet grawitacji. Czułam jakbyśmy lewitowali w bliżej nieokreślonym wymiarze.
Istnieliśmy tylko My. On i Ja, jako czysta energia, gdzieś we wszechświecie, napędzana spotęgowaną dawką radości i namiętności. Oddychałam nim, on mną. Nasze serca i umysły stały się jednością.
Staliśmy się idealną formą chwili, stworzoną z pożądania, a wypełnioną potęgą i magią seksu.
Odmienne stany świadomości i reakcje chemiczne towarzyszące procesowi „ujednolicenia" nasilały się, ewaluowały. Świadomy umysł „wyłączył się", a podświadomy rozkwitł, wchodząc w stan głębokiej relaksacji.
Dryfowaliśmy w bezmiarze ekstazy. Seksualnym transie. Bezgranicznym błogostanie.
Wyjątkowość podróży stanowiła jej kulminacja. Istny huragan rozkoszy.
Stan, w którym byłam, przepełniony był niesamowitością doznań. Wybuchem nadzwyczajnych kolorów. Echem wspaniałych dźwięków. Rytmem naszych serc.
Szczytowałam. Szczytowałam długo. Parokrotnie. Intensywnie. Cała.
Kolejne orgazmy jakie doświadczałam, ujarzmiały moje ciało, poskramiały duszę. Były przepełnione niekontrolowanymi jękami. Penetrowały granice możliwości mojego Ja. Dojrzewały we mnie.
Dochodził. Pomimo zabezpieczenia czułam, jak szczytuje we mnie, jak Jego naprężone ciało uwalniało się od emocji. Dochodziłam wraz z nim.
Idealnym dopełnieniem całości był kolejny, wspólny orgazm. Zatańczył swój finał w rytmie Lyrical Jazz. Delikatnie i subtelnie.
Czułam i byłam jego szczęściem. On był moim.
Położył się obok, objął mnie swym ramieniem i przytulił... zasnęłam.
Obudziłam się dopiero wieczorem. Było ciemno. Zapaliłam lampkę nocną.
Byłam sama w mieszkaniu. Dookoła wszystko poukładane.
Na stoliku zauważyłam swoje bransoletki, zegarek i małą karteczkę, na której widniał napis:
„Nasz słodki sekret...
Znajomy".
Uśmiechnęłam się.
Leżałam nago. Ciało miałam bardzo wrażliwe. Każde dotknięcie wywoływało lekki dreszcz. Nadal czułam jego zapach. Na ciele, na pościeli, w pokoju, w... sobie. Podnieciłam się. Sama w to nie wierzyłam. Ale tak działał na mnie Jego zapach. Położyłam się wygodnie. Przesunęłam rękę w stronę swojej wilgotnej już... brzoskwinki. Podobała mi się ta nazwa.
Zrobiłam sobie bardzo dobrze.
Tego dnia poszłam na całość i zrozumiałam swoją kobiecość, swoje potrzeby, pragnienia, możliwości. Siebie.
Opisanie Wam tak pikantnej przygody, jest jedynym sposobem jaki znam, na udowodnienie przyjętego na początku stanowiska. Jest to tylko moje skromne zdanie, z którym nie wszyscy się zgodzą. Zdaję sobie także sprawę z faktu, że interpunkcja i spójniki nie są moją mocną stroną. Proszę o wyrozumiałość.
Nadal uważam, że polszczyzna posiada bogaty zasób słów i jest doskonałym narzędziem do zobrazowania scen miłosnych.
Argumentem broniącym tezę jest skala oddziaływania tekstu na Waszą wyobraźnię. Jeżeli udało mi się, chociaż w małym stopniu, dotknąć Waszej wrażliwości - nazwałabym to sukcesem.
Kolejny argument to sfera erotyki. Język polski pełen jest słów za pomocą, których możemy wyrazić uczucia. Starałam się tak dobierać słowa, aby uniknąć wulgaryzmów i pornografii. Między wyrafinowaniem, a brutalną obscenicznością jest ogromna różnica. Taka jak między markowym winem, a winem owocowym marki "Jabol".
I jeszcze jeden argument. Poprzez wybór takiego tematu, a nie innego, pragnę zwrócić większą uwagę na Nasze potrzeby i Naszą seksualność. Seks nie musi być mechaniczny lub przedmiotowy. Wsłuchujmy się w potrzeby partnera. Dajmy partnerowi do przeczytania właśnie takie pikantne opowiadania. Seks odpowiednio wyszlifowany i dopracowany, staje się bezcennym i przepotężnym narzędziem, służącym nie tylko do prokreacji.
Poprzez "Lekcję erotyki" - będę namawiała do głośnego wyrażania swoich potrzeb.
Kontrargument? Wielki słownik ortograficzny PWN zawiera ok. 140 tys. haseł. Natomiast Oxford English Dictionary posiada już 320 tys. wyrazów. Czy rzeczywiście język angielski daje więcej możliwości?
Przeciętny Polak czynnie zna (czyli używa w wypowiedziach) nie więcej, niż kilkanaście tysięcy słów, natomiast biernie (rozumie, ale nie używa) – ok. 30 tys. słów. Wyjątkami są osoby, które mogą biernie znać nawet 100 tys. słów.
W codziennej komunikacji wykształcony Anglik używa około... 5000 różnych wyrazów, co daje do myślenia.
Utrzymuję, że polszczyzna jest jednym z najpiękniejszych i najtrafniejszych narzędzi do opisania seks.
Róża Vert
"Polszczyzna jest jednym z najpiękniejszych i najtrafniejszych narzędzi do opisania seksu" – postawiłam tezę.
Latem przygotowywałam się do morderczego wyścigu na ekstremalnym torze przeszkód. Coś w stylu błoto, woda, bagno, ogień, przeszkody linowe, okopy, zasieki. Totalne wyczerpanie ciała i umysłu. Wszystko to co uwielbiam. Szczególnie nie musiałam się do tego przygotowywać, ponieważ od dawna już wtedy biegałam i chodziłam na siłownię.
Imprezę wyszukałam w Internecie. Odbywała się w innym mieście i województwie. Ok 600 km od mojego domu. Ale co tam! Do odważnych świat należy. Zaplanowałam cały wyjazd. Zadzwoniłam do znajomego, aby odebrał mnie z dworca, jak już będę na miejscu. Zarezerwowałam bilet na pociąg, spakowałam się i ruszyłam ku przygodzie.
Jazda pociągiem przebiegła w miarę dobrze. Ucieszyłam się, bo gdy wysiadłam z pociągu, znajomy już na mnie czekał.
Chętnie zabrał walizkę i parasol i ruszyliśmy w kierunku samochodu. Przy aucie, poprosił mnie, abym poczekała. Załadował bagaż i otworzył przede mną drzwi. Grzecznie spytał o adres, pod który miał mnie podrzucić. Ruszyliśmy.
Jadąc, cały czas rozmawialiśmy jakbyśmy znali się od lat.
Po dojechaniu do celu, długo siedzieliśmy jeszcze w samochodzie, nie mogąc się nagadać. Gdy poszedł po bagaż i parasol, zdążyłam szybko otworzyć lusterko i się przejrzeć. Oczy zmęczone, niepomalowana, włosy spięte w warkocz. Na sobie miałam tylko stare dżinsy, koszulkę i kurtkę, a z dodatków okulary słoneczne wpięte we włosy, a na rękach bransoletki i zegarek tej samej firmy – z misiem.
Gdy tak doprowadzałam się do jako takiego stanu użyteczności, on już na mnie czekał. Szybko dołączyłam do niego. Niespodziewanie zbliżył się do mnie i poprawił kosmyk włosów, a tego się nie spodziewałam. Wykorzystał sytuację. Zrobił to bardzo delikatnie. Powoli rozbrajał moją czujność. Dawno się tak nie czułam. I co jest istotne - podobało mi się to.
Dotykając tak moich włosów, delikatnie objął dłonią moją skroń. Potem palcami dotknął moich ust. Lekko zagryzłam wargi zamykając przy tym oczy. Zaczęliśmy pieścić się nosami, delektując się zapachem. Do dzisiaj pamiętam, jak podniecająco wtedy pachniał. Po chwili poczułam jego usta muskające moją szyję. Jego ciepły język w połączeniu z moją delikatną i wrażliwą okolicą wokół uszu, sprawiły, że jęknęłam. Ten mały jęk spowodował, że objął mnie całą swoimi ramionami. Było mi tak dobrze, że lekko wysunęłam biodra do przodu aby bardziej go poczuć. Poczułam jego męskość w momencie jak zaczęłam ssać jego ucho, lekko je przy tym gryząc.
Dźwięki ulicy ucichły. Całe skupienie skoncentrowane było na nas.
Dłonie tańczyły swoistą formę baletu. Muzyką był nasz oddech. Pas de deux z każdym elementem. Było wejście, część wolna, wariacja męska jak i żeńska oraz coda. Kąsaliśmy się, drapaliśmy się i nie pamiętam nawet, kiedy rozpuścił mi włosy. Zapachy nasze nałożyły się na siebie, wydzielając pożądanie w czystej, zwierzęcej postaci. Tego dnia nauczyłam się bardzo wiele o sobie, a przede wszystkim, do czego byłam zdolna. Wiem, że seksualności człowiek uczy się całe życie. Tego dnia, nauczyłam się być "wilgotną" nawet bez całowania się.
Prawie osiągając orgazm na ulicy, doszło to do mnie. Do mojego szanownego znajomego także. Tak czerwona nie byłam od dziecka. Twarz mi pulsowała. Oddech przypominał dźwięki wydawane przez maratończyka, który pierwszy przybiegł na metę. Drżałam, łapałam powietrze, byłam kompletnie zdezorientowana. On nie wyglądał lepiej. Był potargany, koszulę miał rozpiętą aż po podkoszulek, który był wyciągnięty ze spodni. Było widać nawet jego bokserki. Jego krawat zawiązany był na mojej szyi, a jego szyja była cała pogryziona. Z jednej części ucha leciała mu krew z widocznego nadgryzienia. Zorientowałam się także, że stanik miałam rozpięty i znajdował się w takim miejscu, że nawet nie próbowałam go zapiąć. Koszulkę miałam całą porozciąganą i rozerwaną. Zapięłam za to kurtkę, a on marynarkę. Właśnie dostrzegłam, że guziki od koszuli walały się po chodniku, na którym leżała porzucona walizka, a dalej parasol.
Miejsce wyglądało jak scena napadu, gwałtu i pobicia. Porozrywane rzeczy, włosy w nieładzie, krew lecąca z ucha, my stojący i sapiący. Nagle włączyły się odgłosy ulicy. Staliśmy prawie w centrum miasta, kilkanaście metrów od przystanku. Musieliśmy nieźle zaszaleć, ponieważ prawie cały przystanek gapił się na nas - część była oburzona, część zasłaniała oczy swoim dzieciom, a część biła nam brawo z okrzykami radości. Na ulicy zatrzymało się parę samochodów aby sobie popatrzeć. I tak świat ruszył dalej.
- "Odprowadzisz mnie.. pomożesz mi... weźmiesz walizkę...?" - próbowałam coś powiedzieć. Nogi miałam jak z waty. Podniecenie nie mijało.
- "Walizkę? A parasol? Masz coś do picia?" - wymamrotał. Tak samo był nieobecny jak ja. Po nim podniecenie było widać. Zasłonił swój wzwód parasolem. "A jednak się przydał" - powiedział. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Zachowywaliśmy się jak para nastolatków, w dodatku nieźle upitych. Ruszyliśmy pod wskazany adres. Mijając sklep zaopatrzyliśmy się w wodę. Dużo wody. Przed sklepem wypiliśmy półtora litrową butelkę. Szłam jakbym była pijana. Gadałam coś bez sensu zatrzymując się co parę metrów robiąc przerwę na głupkowaty śmiech. On nie był lepszy. Cały czas mnie rozśmieszał. Mijającym osobom mówił bardzo poważnie "dzień dobry", albo "daleko jeszcze?".
Droga miała około 100 metrów. Nam zajęło pokonanie jej ok 15 minut. Im byliśmy bliżej celu, tym więcej pieszczot wracało. Jak zakochana para szliśmy spleceni dłońmi. W załatwionym wcześniej mieszkaniu czekała właścicielka. Wszystko było opłacone i ustalone. Wysłuchaliśmy krótkiego instruktażu, którego nie pamiętam, bo skupiona byłam wtedy na jego dłoni muskającej moje plecy pod kurtką.
Pożegnaliśmy się z właścicielką i zamknęły się drzwi.
Przeszedł mnie dreszcz. Wszystko działo się za szybko, za łatwo, co było przeciwieństwem mojej osobowości. Poprosiłam, żebyśmy tak się nie spieszyli. Ale on się tylko uśmiechnął, ściągnął pewnym ruchem moją kurtkę i swoją marynarkę. Stał w rozpiętej - bez guzików, lekko poszarpanej koszuli. Ze spodni wychodziły jasne bokserki. Mój drogi znajomy był średniej budowy ciała. Idealnie się do niego wpasowywałam.
Staliśmy tak w przedpokoju. Dalej była już tylko sypialnia z wielkim małżeńskim łóżkiem. Przestawałam oponować i oddałam się w pełni tej zmysłowej chwili. Po raz kolejny dźwięki ulicy wyciszyły się. Czułam, jak robię się ponownie wilgotna.
- "Uwielbiam jak zagryzasz wargi, uwielbiam jak wyciągasz lekko języczek, jak go nadgryzasz" – mówił spokojnie. – „Usta kobiety, jej „górne" wargi są odpowiednikiem tych „dolnych". A Ty masz śliczne i bardzo ponętne usta..." - kończąc słowo "usta", zaczął je lekko ssać. Wpierw dolną wargę, a potem górną. Jednocześnie dotykał ich swoim ciepłym języczkiem. Czułam jakby całował mnie tam na dole. Robił to z ogromnym wyczuciem i delikatnością.
Objął mnie ręką w pasie skąd dalej pieścił moje plecy. Za każdym razem jak zjeżdżał ręką w dół przybliżał moje biodra do swoich. Znowu go poczułam. Równocześnie poczułam jego prącie, jak i jego język, który odbywał swoją grę wstępną z moim językiem. Drugą ręką odpiął mi pasek i guziki przy spodniach.
Wszystko było harmonijne i spójne. Jakby scenariusz był już dawno napisany, a my byliśmy tylko aktorami, odgrywającymi doskonale swoje wcześniej zaplanowane i wyreżyserowane role. Łatwość i lekkość z jaką oddawałam się tej grze była głównie zasługą mojego partnera.
Nadal stałam w tym samym miejscu. Spleciona erotycznym transem. Pieszczona. Masowana. Całowana. Podgryzana. Głaskana. Drapana. Lizana. Ssana. Z małymi przerwami na delikatne szepty z jego strony dotyczącymi m.in. "ciekawości smaku mojej brzoskwinki", co tylko wzmagało moje pożądanie, a łagodne dmuchanie nawilżonych wcześniej miejsc tylko dopełniało całości.
Ciało mi drżało. Serce waliło w rytmie passo doble, zdominowane w pełni przez mojego Torreadora.
Moja, mokra do granic możliwości, nabrzmiała rozkoszą szparka, płonęła gorączką żądzy, niemalże zwierzęcym instynktem - swoistym pierwotnym głodem - czystym seksem.
Usiadł na skraju łóżka. Nadal prowadził mnie szarmancko w tym beztroskim transie. Ściągnął mi spodnie wraz z butami. Stałam tak przed nim w majteczkach, koszulce i skarpetkach. Dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie. Czułam, jak wzrokiem wizualizuje sobie kolejne ruchy. Uśmiechał się lekko, ale był przy tym bardzo poważny. W pełnym skupieniu badał moje kształty. Jego słowa to tylko potwierdziły.
- "Jesteś idealna. Gdybym miał talent malarski, uwieczniłbym Twoje proporcje, aby mieć Ciebie na zawsze" - mówiąc to obrócił mnie tyłem do siebie.
Poczułam jego dłonie na pośladkach, ciepłe usta i zęby wgryzające się we mnie. Wypięłam się bardziej w jego kierunku, uwidaczniając bardziej swoją brzoskwinkę. Jeszcze przez majtki, delikatnie zaczął masować Ją dłonią. Na przemian palcami. Całując pośladki zbliżał się językiem w Jej okolicę. Słyszałam jak przełyka ślinę. To mnie doprowadzało do orgazmu.
Stanął za mną. Jedną ręką objął moje piersi, drugą wsunął w majteczki, a zębami nadgryzł mi opuszek ucha. Namiętny hat-trick.
Środkowym palcem zaczął masować moją łechtaczkę. Czułam, że się rozpływam. Po chwili ten sam palec wziął do swoich ust, wyciągając go zamruczał – „Smakujesz tak jak myślałem... zmysłowością, żarliwością i rześkością...". Zrobił to jeszcze parokrotnie jakby studiował mnie. Jakby chciał zapamiętać każdy moment, każdy mój smak, zapach, dotyk, dźwięk. Bardzo mi to imponowało.
Czułam się wtedy cholernie dobrze! Bardzo dobrze! Tak dobrze, że nie interesowało mnie, czy ktoś usłyszy moje jęki. A jęczałam bardzo głośno! Czułam się prawdziwą kobietą. On sprawił sobą, że na nowo zdefiniowałam znaczenie „gry wstępnej".
Nadal stojąc za mną ściągnął moją koszulkę, a swoją koszulę. Lub to co z nich zostało. Odwrócił mną ponownie. Nasz wzrok się spotkał. Z uwagą wpatrywaliśmy się w siebie. Gdy jego wzrok padł na mój nosek, mimowolnie zadarłam nim. Miałam taki odruch, gdy ktoś dłużej wpatrywał się we mnie lub gdy byłam podniecona. W tym wypadku zadziałały dwa warianty.
Przytulił mnie bardzo czule. Jego ciało było przyjemnie ciepłe. Lekko przesunęłam się, zbliżając swoje serce do jego serca. Z początku biły swoim rytmem. Z czasem zestroiły się. Zaczęły stanowić jedność. Tak samo jak nasz oddech. To było niesamowite. Całe to nasze spotkanie było magiczne.
Przesunęłam rękę na jego krocze. Przez bokserki objęłam dłonią jego pulsującą męskość. Drugą dłonią rozpięłam pasek i guziki przy spodniach. Zaczęłam je ściągać. Bardzo chciałam poczuć Go w buzi. Posmakować pożądanie. Rozebrał się sam. Do bokserek. Dzieliła nas tylko bielizna.
Życie jest jedną, wielką niespodzianką. Linie losu, dwóch niezależnych od siebie bytów, kompletnie sobie obcych i do tej pory biegnące w swoim nakreślonym kierunku, oddalone od siebie kilometrami i godzinami, inną pracą, innymi ludźmi, innymi zainteresowaniami, pasjami... łączą się. Splatają. Jedna linia dosłownie pokrywa się z drugą. Obie się przenikają i wsiąkają w siebie. Zespolone biegną dalej tym samym rytmem i tempem – z tą samą energią.
Położył mnie na łóżku i ściągnął ostatnie odzienie, które miałam - majteczki. „Ubrana" byłam tylko w koraliki i zegarek. Swymi męskimi dłońmi zaczął masować moje stopy. Łydki. Uda. Było to odprężające, a zarazem podniecające. Straciłam rachubę czasu. Uczucia i emocje jakie doświadczałam przez ostatnie minuty należały do najprzyjemniejszych doznań jakie miałam w życiu – dodatkowo wszystko naraz i jeszcze ze wzmocnioną siłą.
A to była nadal gra wstępna. Gra wstępna w stylu „jazz".
Rozchylił moje uda i zaczął pieścić swoim ciepłym i wilgotnym języczkiem moją mokrą dziurkę. Finezyjnie i umiejętnie ssał moją łechtaczkę. Wiłam się w rozkoszy. Wtulałam się dłońmi w jego włosy. Jednostajnie i harmonijnie lizał, ssał, lekko nadgryzał, brał w usta, muskał języczkiem i potem delikatnie dmuchał moją całą cipkę. Wtedy Ona była tylko jego. Ciało w dobitny sposób ukazywało synchronizację doznań: prężąc się i luzując, drżąc, skręcając, wyginając, miotając i jęcząc jednocześnie.
Dochodziłam... Chwycił moje uda mocniej. Ssał mnie szybciej. Intensywniej. Wbijałam paznokcie i w niego i w łóżko. Dochodziłam. Drżałam silniej. Jęczałam głośniej. Oponował mnie i ssał dalej. Wygięłam biodra maksymalnie do góry. Traciłam resztki kontroli nad ciałem. Dochodziłam. Ciepły język mistrzowsko ukazywał czym jest szczęście. Czym jest radość. Czym jest orgazm.
Doszłam! Doszłam...
Ekstaza w czystej formie. On dostosował się do mnie. Muskał języczkiem łechtaczki w rytm mojego orgazmu. Przechodziła mnie fala ciepła i dreszczy od najmniejszego palca u stopy, aż po koniuszki włosów – każdego z osobna. Jęki łączyły się z głośnym łapaniem powietrza. Trwało to wieczność. Reakcje chemiczne odpowiedzialne za wybuch bomby ekstazy w moim mózgu były darem. Były iskrą boskości.
Czytał moje myśli. Sięgnął po wodę, odkręcił zakrętkę i podał mi otwartą już butelkę. Mrucząc i jednocześnie jeszcze łapiąc powietrze, wypiłam chyba z połowę. On skończył resztę.
Rzuciłam nim na łóżko i usiadłam okrakiem. Pachniał męsko. Smakował nieziemsko. Przejęłam inicjatywę. Tym razem oddał się mnie. Mojej fantazji. Pieszcząc jego włosy, muskałam go noskiem po twarzy. Nadal drżałam. Próbowałam języczkiem jego oczy, policzki, szyję, nos, usta, czoło, uszy, barki, ramiona. Jednocześnie wodziłam włosami po każdym miejscu, które całowałam. Powoli pieściłam go coraz niżej.
Oddawałam „To", czym on mnie napełnił.
Ściągnęłam bokserki. Bardzo czule przesuwałam swoje nawilżone wargi w okolicach prącia. Kąsałam delikatną skórę. Ssałam jemu pępek. Równocześnie obiema dłońmi głaskałam jego ciało. Kątem oka widziałam, jak penis osiągnął swoją maksymalną wielkość. Był idealny.
Wzięłam Go całego do buzi i zaczęłam pieszczoty. Ustami wodziłam w górę i w dół. Języczkiem próbowałam każdej jego części. Smakował słodko. Musiał bardzo dbać o higienę intymną. Bardzo mi się to podobało i zaczęłam całować go z jeszcze większym pożądaniem, aż wydobyłam z niego pierwsze jęki. Wtulił palce w moje włosy. Uwielbiałam jak ktoś głaskał mnie w taki sposób. Czule, ale zdecydowanie. Naprężające się ciało wskazywało, że osiągnie niedługo orgazm. Tak szybko! Ścisnęłam prącie dłonią w górnej jego części, tuż pod jego najbardziej wrażliwym miejscem, odczekałam parę sekund aż odejdzie napięcie i ponownie wzięłam do buzi. Zrobiłam tak parokrotnie. W jednej chwili delikatnie podniósł mi głowę, spojrzał na mnie, uśmiechną się, pocałował i tak odwrócił moim ciałem, że znaleźliśmy się w pozycji „69". Nawet nie wiedziałam jak bardzo stęskniłam się za ruchami jego języka. Doskonałymi ruchami doświadczonego kochanka. Członek był znowu cały mój. Całowałam jego powierzchnię wraz z jądrami. Włosy łonowe miał krótko przycięte. Uwielbiałam to u mężczyzn. Sama bardzo dbałam o higienę intymną i aby te miejsca były zawsze wydepilowane i pachnące. Co jakiś czas odkrywałam w moim kochanym znajomym, jakieś detale i nic nie mogłam jemu zarzucić.
Już wiedziałam, kiedy mój partner dochodził. Tym razem nie oponowałam. Ciekawa byłam jego smaku. Trzymałam jego penisa w buzi, lekko muskając języczkiem doprowadzałam go do orgazmu. Tym razem to ja miałam kontrolę na nim. Czułam jak naprężony już członek wykrzesał z siebie jeszcze większe naprężenie. Mocno pulsował. Ciało mojego kochanka było całe napięte. Mruczał i jęczał. Coraz głośniej. Ale nie przerywał ssać mnie. Przygotowana byłam naprawdę na wiele. Pierwsze trzy uderzenia było bardzo treściwe. Ciepła sperma wypełniła całą moją buzię, potem gardło. Wytrysk trwał. Niespodziewanie zaczęłam dochodzić. Tak jak wcześniej bicia serca, ciała, oddechy – nawet nasze orgazmy się zgrały. Dochodziliśmy razem. Mięśnie drżały – moje i jego. Oderwani od rzeczywistości, wspólnie tańczący w wymiarze rozkoszy, przenikaliśmy się.
Odpowiednie miejsce. Odpowiedni czas. Kosmiczne zgranie najmniejszych elementów z jakich byliśmy zbudowani. Każdy najmniejszy atom znalazł w swoim partnerze drugą połówkę. Harmonijny spektakl kochanków.
W tamtym właśnie momencie pogłębiłam kolejny raz swoją świadomość. Bez przygotowania poznałam.
Sięgnęłam po walizkę i wyciągnęłam z apteczki prezerwatywę i wręczyłam, mówiąc - „Ubierz się!". Zrobił to szybko i sprawnie.
Uśmiechnięta, szczęśliwa, zrelaksowana położyłam się wygodnie w łóżku na plecach. Westchnęłam i zamruczałam flirtowanie. Chwilkę siedział na brzegu łóżka i wpatrywał się we mnie. Czułam powracającą falę ciepła i podniecenia. Rozkoszowałam się szarmanckim podejściem mojego kochanka. Tworzył kojącą atmosferę. Otaczał mnie aurą niesamowitego poczucia bezpieczeństwa.
Całując i muskając języczkiem po łydce, zaprosił mnie ponownie do tańca. Ostrego i dynamicznego. Silnego i gwałtownego. Tańca ekstazy w stylu jazz.
Zgodziłam się!
Namiętnie całował mój brzuszek. Ciepło ogarniało już całe moje ciało. W kolejce czekały moje piersi. Mało który facet potrafił ze zrozumieniem i wrażliwością do nich podejść. On ten sekret znał. Była to... obserwacja. Należy obserwować co kobieta czuje. Jestem szczęśliwą posiadaczką małych piersi, bardzo symetrycznych, nieprzepadającą za rozwiązaniami siłowymi. Uwielbiałam za to głaskanie, muskanie, delikatne lizanie i dotykanie językiem twardych już sutków, czy leciutkie dmuchanie po ich odpowiednim wcześniejszym nawilżeniu. I miałam to wtedy wszystko.
Wachlarz doznań tego dnia był szeroki i nasycony paletą zmysłów w świecie przenikniętym wszechobecną energią sensualną i erotyczną.
Przesunął się wyżej. Spojrzał mi głęboko w oczy i delikatnie wszedł we mnie... sprawiając, że nasze ciała i dusze zespoliły się w idealną jedność.
W jednej chwili, przestały istniej jakiekolwiek prawa fizyki. Pojęcie „chwila" stało się nielogiczne i niespójne. To co określamy „czasem" przestało istnieć. Trudno było także zdefiniować „miejsce".
Nadnaturalności tego fenomenu dodawał brak jakikolwiek dźwięków, czy nawet grawitacji. Czułam jakbyśmy lewitowali w bliżej nieokreślonym wymiarze.
Istnieliśmy tylko My. On i Ja, jako czysta energia, gdzieś we wszechświecie, napędzana spotęgowaną dawką radości i namiętności. Oddychałam nim, on mną. Nasze serca i umysły stały się jednością.
Staliśmy się idealną formą chwili, stworzoną z pożądania, a wypełnioną potęgą i magią seksu.
Odmienne stany świadomości i reakcje chemiczne towarzyszące procesowi „ujednolicenia" nasilały się, ewaluowały. Świadomy umysł „wyłączył się", a podświadomy rozkwitł, wchodząc w stan głębokiej relaksacji.
Dryfowaliśmy w bezmiarze ekstazy. Seksualnym transie. Bezgranicznym błogostanie.
Wyjątkowość podróży stanowiła jej kulminacja. Istny huragan rozkoszy.
Stan, w którym byłam, przepełniony był niesamowitością doznań. Wybuchem nadzwyczajnych kolorów. Echem wspaniałych dźwięków. Rytmem naszych serc.
Szczytowałam. Szczytowałam długo. Parokrotnie. Intensywnie. Cała.
Kolejne orgazmy jakie doświadczałam, ujarzmiały moje ciało, poskramiały duszę. Były przepełnione niekontrolowanymi jękami. Penetrowały granice możliwości mojego Ja. Dojrzewały we mnie.
Dochodził. Pomimo zabezpieczenia czułam, jak szczytuje we mnie, jak Jego naprężone ciało uwalniało się od emocji. Dochodziłam wraz z nim.
Idealnym dopełnieniem całości był kolejny, wspólny orgazm. Zatańczył swój finał w rytmie Lyrical Jazz. Delikatnie i subtelnie.
Czułam i byłam jego szczęściem. On był moim.
Położył się obok, objął mnie swym ramieniem i przytulił... zasnęłam.
Obudziłam się dopiero wieczorem. Było ciemno. Zapaliłam lampkę nocną.
Byłam sama w mieszkaniu. Dookoła wszystko poukładane.
Na stoliku zauważyłam swoje bransoletki, zegarek i małą karteczkę, na której widniał napis:
„Nasz słodki sekret...
Znajomy".
Uśmiechnęłam się.
Leżałam nago. Ciało miałam bardzo wrażliwe. Każde dotknięcie wywoływało lekki dreszcz. Nadal czułam jego zapach. Na ciele, na pościeli, w pokoju, w... sobie. Podnieciłam się. Sama w to nie wierzyłam. Ale tak działał na mnie Jego zapach. Położyłam się wygodnie. Przesunęłam rękę w stronę swojej wilgotnej już... brzoskwinki. Podobała mi się ta nazwa.
Zrobiłam sobie bardzo dobrze.
Tego dnia poszłam na całość i zrozumiałam swoją kobiecość, swoje potrzeby, pragnienia, możliwości. Siebie.
Opisanie Wam tak pikantnej przygody, jest jedynym sposobem jaki znam, na udowodnienie przyjętego na początku stanowiska. Jest to tylko moje skromne zdanie, z którym nie wszyscy się zgodzą. Zdaję sobie także sprawę z faktu, że interpunkcja i spójniki nie są moją mocną stroną. Proszę o wyrozumiałość.
Nadal uważam, że polszczyzna posiada bogaty zasób słów i jest doskonałym narzędziem do zobrazowania scen miłosnych.
Argumentem broniącym tezę jest skala oddziaływania tekstu na Waszą wyobraźnię. Jeżeli udało mi się, chociaż w małym stopniu, dotknąć Waszej wrażliwości - nazwałabym to sukcesem.
Kolejny argument to sfera erotyki. Język polski pełen jest słów za pomocą, których możemy wyrazić uczucia. Starałam się tak dobierać słowa, aby uniknąć wulgaryzmów i pornografii. Między wyrafinowaniem, a brutalną obscenicznością jest ogromna różnica. Taka jak między markowym winem, a winem owocowym marki "Jabol".
I jeszcze jeden argument. Poprzez wybór takiego tematu, a nie innego, pragnę zwrócić większą uwagę na Nasze potrzeby i Naszą seksualność. Seks nie musi być mechaniczny lub przedmiotowy. Wsłuchujmy się w potrzeby partnera. Dajmy partnerowi do przeczytania właśnie takie pikantne opowiadania. Seks odpowiednio wyszlifowany i dopracowany, staje się bezcennym i przepotężnym narzędziem, służącym nie tylko do prokreacji.
Poprzez "Lekcję erotyki" - będę namawiała do głośnego wyrażania swoich potrzeb.
Kontrargument? Wielki słownik ortograficzny PWN zawiera ok. 140 tys. haseł. Natomiast Oxford English Dictionary posiada już 320 tys. wyrazów. Czy rzeczywiście język angielski daje więcej możliwości?
Przeciętny Polak czynnie zna (czyli używa w wypowiedziach) nie więcej, niż kilkanaście tysięcy słów, natomiast biernie (rozumie, ale nie używa) – ok. 30 tys. słów. Wyjątkami są osoby, które mogą biernie znać nawet 100 tys. słów.
W codziennej komunikacji wykształcony Anglik używa około... 5000 różnych wyrazów, co daje do myślenia.
Utrzymuję, że polszczyzna jest jednym z najpiękniejszych i najtrafniejszych narzędzi do opisania seks.
Róża Vert