Nie tak dawno obchodziliśmy 10. rocznicę ślubu, a ja wciąż upajam się zapachem Marty, jej widokiem, obecnością, ciałem, które mógłbym jeść łyżkami, nie będąc nasyconym, sięgam po więcej, gdzie bliskość, przeobraża się w dogmat małżeństwa. Idealna powierzchnia tafli szkła, przykładasz dłoń, suniesz nią powoli, ta niczym nieskazitelna nawierzchnia tworzy idealną harmonię, która uspokaja, rozleniwia, onieśmiela, wzrusza, a niekiedy ożywia i ekscytuje. Pewnego wieczora, kiedy po ciężkim dniu pracy w końcu zebraliśmy się do łóżka, czytając kolorowe gówno przed snem, nagle, bez ostrzeżenia pojawiła się rysa na szkle. Marta bezceremonialnie rzuciła we mnie „trójkątem”.
- Kotuś, ale czemu? Nie mam potrzeby przespania się z inną kobietą. - powiedziałem, to co naprawdę czułem. Owszem, zerknę to w prawo, to w lewo, idąc ulicą, ale zawsze dyskretnie i nienachalnie, tak aby nie urazić, uczuć żony.
- Kobiety? Dawid..., chcę się kochać z dwoma facetami naraz. Z tobą i z kimś jeszcze. - Dość mocno i klarowanie przedstawiła swoje oczekiwania. Zatkało mnie! W pierwszej chwili ogarnęła mnie konsternacja, myśląc, że żartuje, zlekceważyłem jej słowa, wróciłem do czytania książki, ale kiedy nie odpuszczała, stawała się coraz bardziej natarczywa, popatrzyłem w jej w oczy, dotarło do mnie, że to nie jest żart.
- Kotuś, ale jaki facet? Po co? Przecież wiesz, że ja nie gustuje w kolesiach. - Byłem ogłupiały. Zamiast walnąć jasno i rzeczowo, że żaden chuj nie będzie się pałętał po mojej sypialni, to prowadziłem ten pożal się Boże uładzony, politycznie poprawny dialog.
- Misiu... przypomnij sobie, co obiecałeś kilka tygodni temu? - Trzepotała zalotnie rzęsami, trzymając w ręku to kolorowe gówno z cyckami jakiejś lafiryndy na wierzchu. Po jasną cholerę ona czyta te brukowce?
- Ja ci coś obiecywałem? Kiedy? Jak? - Na gwałt szukałem obrazów w głowie, które mogły cokolwiek podpowiedzieć, w co, na własne życzenie mogłem się wkopać - było to absolutnie możliwe, dla tej kobiety mógłbym zrobić wiele – ale drugi chuj, przy moim?
- Dawid... Nie denerwuj mnie! - Krzyknęła.
- No co? - Żarty się skończyły.
- Obiecałeś, że na moje urodziny, będę mogła wybrać taki prezent, jaki będę chciała, więc chcę mieć trójkąt z dwoma facetami. - Wyłożyła kawę na ławę, tak ostro, przypominając tym samy, kto tutaj jest... pantoflarzem.
- Ale Marta! Jak ty to sobie wyobrażasz? Przyjdzie jakiś facet i co...? I może będzie cię dotykał? Lizał? Może ci jeszcze minetę strzeli? - Wkurwiłem się nie na żarty.
- To też... ale co lepsze, zerżniecie mnie we dwóch, wykonacie każde polecenie, które wymyśli moja niepohamowana, sucza fantazja. - Mówiąc to, położyła palec na moim nosie, zjeżdżając z wolna w dół, aż znalazł się na moich ustach, po czym niewinnie, acz z ogromną pewnością siebie, włożyła go do mojej buzi.
- Marta...
- Tak misiu?
- Ja wiedziałem, że ty kochasz seks... - Speszyła mnie.
- No, więc zadzwoń jutro do Marcina i ustal wszystko. Liczę na waszą kreatywność, chłopaki!
- Marcina!? - Krzyknąłem z absurdalnym zdziwieniem w głosie.
- No tak, nie przesłyszałeś się! No misiu, to jest twój najlepszy przyjaciel, znacie się jak łyse konie, będzie łatwiej. Poza tym, odkąd Anka go rzuciła, jest sam, na pewno wyposzczony do granic przyzwoitości, a każda cipka wydaje się być wodą święcona dla jego kropidła – więc dzwoń jutro. No, to sprawa załatwiona, dobranoc, spać mi się chce. - Niewiele myśląc zgasiła nocną lampkę, obróciła się na drugi bok, pozostawiając mnie w niewymownym stuporze.
Marcin? Dlaczego Marcin? No facet, jak facet, cholera wie, czy przystojny, zawsze miałem problem ze zdefiniowaniem — przystojny/brzydki. Gdyby tak się zastanowić, to Marcin raczej należy do tych przystojnych. Dba o siebie, siłka, basen, liga szóstek piłkarskich... Kurwa, jak ja mam mu to powiedzieć? Pomyśli, że zwariowaliśmy do reszty!
Piękny czwartkowy poranek, siódma rano - czerwiec, pogoda jak drut, poranna kawa na tarasie naszego domu, przyjemnie, ciepło. Kiedy prawie przekonałem swoją świadomość, że to, co usłyszałem wczorajszego wieczora, to jedynie sen... Niestety... Marta wsiadając do samochodu, rozwiała moje złudne nadzieje: „Nie zapomnij o Marcinie, buziaczki, do zobaczenia wieczorem”. Wcisnęła gaz odjeżdżając z piskiem opon. Jak ona lubi to szarżowanie... Czar upalnego poranka prysł, koszulę trafił szlag – zakrztusiłem się kawą. Ja pierdole!
*****
Jestem prawnikiem, mój zawód zobowiązuje. Koszula musi być świeża, wyprana, uprasowana, marynarka jednorzędówka, nienagannie dopasowana do ciała, spodnie wymuskane, tak, że mucha nie siada. Nie jestem jakimś tam prawniczyną, Barclays & Sons to jedna z największych firm w mieście - to zobowiązuje. Do pracy przyjeżdżam punktualnie o dziewiątej, wyjdę po dwudziestej. Szybki przegląd, tego, co jest zaplanowane na dzisiaj, potem kilka posiedzeń w sądzie, lunch z Martą na mieście, powrót do biura i żmudna, analityczna robota do późnych godzin wieczornych. I tak dzień w dzień, dzień w dzień, czasem i weekendy. Czwartki to jedyne dni w tygodniu, kiedy nie wracam bezpośrednio do domu — liga szóstek amatorskich, chwila na rozruszanie mięśni i niezatracenie kondycji do reszty.
Co ja mam kurwa, zrobić z Marcinem, znając Martę, nie odpuści, nie mogę tego olać, przy najbliższej okazji zapyta wprost, facet zdębieje, a ja znowu zakrztuszę się kawą. Ja pierdole! Jakaś masakra w jednej odsłonie. Dobra, chuj, weź to na klatę, ostatecznie to twój przyjaciel, zrozumie, jakoś trzeba będzie wybrnąć z tej nieziemskiej groteski.
SMS:
DAWID: Możemy pogadać po meczu?
MARCIN: Jasne, coś się stało?
DAWID: Jeszcze nie.
MARCIN: Tajemniczo. OK, po meczu.
DAWID: Dzięki.
Nie jesteśmy silną drużyną, właściwie przegrywamy każdy mecz. Bardzo często nie dysponujemy pełnym składem, kiedy ktoś nawali, rozpaczliwie poszukujemy tego szóstego, latamy jak koty z pełnym pęcherzem po całej hali sportowej, prosząc napotkanego kolesia, żeby włożył koszulkę „CHAMPIONS”. Przeważnie się udaje. Syn pana Waldka, który jest dozorcą hali często wpada do ojca, gapiąc się na mecze, kibicując jednej, czy drugiej drużynie – młody chłopak, ledwo przekroczył szesnaście lat, ale nie ma problemu pobiegać ze sztywniakami po boisku. Bez względu na to, jak kiepscy technicznie jesteśmy, każdy mecz to pot, czasem krew, a już na pewno łzy - kiedy piłka z całym impetem uderza prosto w twarz. Nie jest łatwo, ale te 40 minut na boisku jest swoistego rodzaju wentylem bezpieczeństwa – cały stres z biura pozostawiamy tutaj, na boisku.
- Kotuś, ale czemu? Nie mam potrzeby przespania się z inną kobietą. - powiedziałem, to co naprawdę czułem. Owszem, zerknę to w prawo, to w lewo, idąc ulicą, ale zawsze dyskretnie i nienachalnie, tak aby nie urazić, uczuć żony.
- Kobiety? Dawid..., chcę się kochać z dwoma facetami naraz. Z tobą i z kimś jeszcze. - Dość mocno i klarowanie przedstawiła swoje oczekiwania. Zatkało mnie! W pierwszej chwili ogarnęła mnie konsternacja, myśląc, że żartuje, zlekceważyłem jej słowa, wróciłem do czytania książki, ale kiedy nie odpuszczała, stawała się coraz bardziej natarczywa, popatrzyłem w jej w oczy, dotarło do mnie, że to nie jest żart.
- Kotuś, ale jaki facet? Po co? Przecież wiesz, że ja nie gustuje w kolesiach. - Byłem ogłupiały. Zamiast walnąć jasno i rzeczowo, że żaden chuj nie będzie się pałętał po mojej sypialni, to prowadziłem ten pożal się Boże uładzony, politycznie poprawny dialog.
- Misiu... przypomnij sobie, co obiecałeś kilka tygodni temu? - Trzepotała zalotnie rzęsami, trzymając w ręku to kolorowe gówno z cyckami jakiejś lafiryndy na wierzchu. Po jasną cholerę ona czyta te brukowce?
- Ja ci coś obiecywałem? Kiedy? Jak? - Na gwałt szukałem obrazów w głowie, które mogły cokolwiek podpowiedzieć, w co, na własne życzenie mogłem się wkopać - było to absolutnie możliwe, dla tej kobiety mógłbym zrobić wiele – ale drugi chuj, przy moim?
- Dawid... Nie denerwuj mnie! - Krzyknęła.
- No co? - Żarty się skończyły.
- Obiecałeś, że na moje urodziny, będę mogła wybrać taki prezent, jaki będę chciała, więc chcę mieć trójkąt z dwoma facetami. - Wyłożyła kawę na ławę, tak ostro, przypominając tym samy, kto tutaj jest... pantoflarzem.
- Ale Marta! Jak ty to sobie wyobrażasz? Przyjdzie jakiś facet i co...? I może będzie cię dotykał? Lizał? Może ci jeszcze minetę strzeli? - Wkurwiłem się nie na żarty.
- To też... ale co lepsze, zerżniecie mnie we dwóch, wykonacie każde polecenie, które wymyśli moja niepohamowana, sucza fantazja. - Mówiąc to, położyła palec na moim nosie, zjeżdżając z wolna w dół, aż znalazł się na moich ustach, po czym niewinnie, acz z ogromną pewnością siebie, włożyła go do mojej buzi.
- Marta...
- Tak misiu?
- Ja wiedziałem, że ty kochasz seks... - Speszyła mnie.
- No, więc zadzwoń jutro do Marcina i ustal wszystko. Liczę na waszą kreatywność, chłopaki!
- Marcina!? - Krzyknąłem z absurdalnym zdziwieniem w głosie.
- No tak, nie przesłyszałeś się! No misiu, to jest twój najlepszy przyjaciel, znacie się jak łyse konie, będzie łatwiej. Poza tym, odkąd Anka go rzuciła, jest sam, na pewno wyposzczony do granic przyzwoitości, a każda cipka wydaje się być wodą święcona dla jego kropidła – więc dzwoń jutro. No, to sprawa załatwiona, dobranoc, spać mi się chce. - Niewiele myśląc zgasiła nocną lampkę, obróciła się na drugi bok, pozostawiając mnie w niewymownym stuporze.
Marcin? Dlaczego Marcin? No facet, jak facet, cholera wie, czy przystojny, zawsze miałem problem ze zdefiniowaniem — przystojny/brzydki. Gdyby tak się zastanowić, to Marcin raczej należy do tych przystojnych. Dba o siebie, siłka, basen, liga szóstek piłkarskich... Kurwa, jak ja mam mu to powiedzieć? Pomyśli, że zwariowaliśmy do reszty!
Piękny czwartkowy poranek, siódma rano - czerwiec, pogoda jak drut, poranna kawa na tarasie naszego domu, przyjemnie, ciepło. Kiedy prawie przekonałem swoją świadomość, że to, co usłyszałem wczorajszego wieczora, to jedynie sen... Niestety... Marta wsiadając do samochodu, rozwiała moje złudne nadzieje: „Nie zapomnij o Marcinie, buziaczki, do zobaczenia wieczorem”. Wcisnęła gaz odjeżdżając z piskiem opon. Jak ona lubi to szarżowanie... Czar upalnego poranka prysł, koszulę trafił szlag – zakrztusiłem się kawą. Ja pierdole!
*****
Jestem prawnikiem, mój zawód zobowiązuje. Koszula musi być świeża, wyprana, uprasowana, marynarka jednorzędówka, nienagannie dopasowana do ciała, spodnie wymuskane, tak, że mucha nie siada. Nie jestem jakimś tam prawniczyną, Barclays & Sons to jedna z największych firm w mieście - to zobowiązuje. Do pracy przyjeżdżam punktualnie o dziewiątej, wyjdę po dwudziestej. Szybki przegląd, tego, co jest zaplanowane na dzisiaj, potem kilka posiedzeń w sądzie, lunch z Martą na mieście, powrót do biura i żmudna, analityczna robota do późnych godzin wieczornych. I tak dzień w dzień, dzień w dzień, czasem i weekendy. Czwartki to jedyne dni w tygodniu, kiedy nie wracam bezpośrednio do domu — liga szóstek amatorskich, chwila na rozruszanie mięśni i niezatracenie kondycji do reszty.
Co ja mam kurwa, zrobić z Marcinem, znając Martę, nie odpuści, nie mogę tego olać, przy najbliższej okazji zapyta wprost, facet zdębieje, a ja znowu zakrztuszę się kawą. Ja pierdole! Jakaś masakra w jednej odsłonie. Dobra, chuj, weź to na klatę, ostatecznie to twój przyjaciel, zrozumie, jakoś trzeba będzie wybrnąć z tej nieziemskiej groteski.
SMS:
DAWID: Możemy pogadać po meczu?
MARCIN: Jasne, coś się stało?
DAWID: Jeszcze nie.
MARCIN: Tajemniczo. OK, po meczu.
DAWID: Dzięki.
Nie jesteśmy silną drużyną, właściwie przegrywamy każdy mecz. Bardzo często nie dysponujemy pełnym składem, kiedy ktoś nawali, rozpaczliwie poszukujemy tego szóstego, latamy jak koty z pełnym pęcherzem po całej hali sportowej, prosząc napotkanego kolesia, żeby włożył koszulkę „CHAMPIONS”. Przeważnie się udaje. Syn pana Waldka, który jest dozorcą hali często wpada do ojca, gapiąc się na mecze, kibicując jednej, czy drugiej drużynie – młody chłopak, ledwo przekroczył szesnaście lat, ale nie ma problemu pobiegać ze sztywniakami po boisku. Bez względu na to, jak kiepscy technicznie jesteśmy, każdy mecz to pot, czasem krew, a już na pewno łzy - kiedy piłka z całym impetem uderza prosto w twarz. Nie jest łatwo, ale te 40 minut na boisku jest swoistego rodzaju wentylem bezpieczeństwa – cały stres z biura pozostawiamy tutaj, na boisku.