• Witaj na forum erotycznym SexForum.pl Forum przeznaczone jest wyłącznie dla dorosłych. Jeżeli nie jesteś pełnoletni, lub nie chcesz oglądać treści erotycznych koniecznie opuść tą stronę.
  • Cytuj tylko wtedy, gdy to konieczne. Aby odpowiedzieć użytkownikowi, użyj @nazwa_użytkownika.

Bałtycki Rybak Dusz (II) część pierwsza.

Mężczyzna

jammer106

Cichy Podglądacz
Niniejsze opowiadanie bazuje na scenariuszu filmu “The Guardian” z 2006 roku. Całość historii została przeniesiona do polskich realiów tamtych czasów, wzbogacona dodatkowymi scenami oraz elementami erotyki.




„So others may live” — „Aby inni mogli żyć” — oficjalne motto śmigłowcowych ratowników morskich United States Coast Guard (US CG)

Nieoficjalnie — motto wszystkich morskich śmigłowcowych ratowników SAR.



Centrum Szkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej, Ustka, połowa września.

Do Centrum Szkolenia Specjalistów MW przybyłem tydzień przed rozpoczęciem kursu. Miałem czas, by zapoznać się z kadrą uczelni. To były lata dziewięćdziesiąte, kiedy do wojska trafiało coraz więcej plecaków, po znajomości, czyli dzięki plecom.
W ośrodku było to szczególnie widoczne. Duża grupa świeżo upieczonych matów, młodszych chorążych i podporuczników, którzy nie mieli żadnego doświadczenia ani praktyki w jednostkach liniowych, obejmowała stanowiska laborantów, pomocników i inne „ciepłe fuchy”. Nakarmieni teorią nie mieli pojęcia o pracy w jednostkach bojowych i żadnej praktyki.
W poniedziałek czekaliśmy na przybycie kursantów. Koło południa na plac apelowy wjechał zgniłozielony „trepowski” autobus. Po chwili zaczęli wysiadać kursanci. Zliczyłem dwadzieścia dwie osoby — trzy kobiety i dziewiętnastu mężczyzn. Patrząc na tę zbieraninę, w myślach już widziałem tych, którzy w sprzyjających okolicznościach mogliby zostać ratownikami.
Nie, żadna z tych cipek — pomyślałem, od razu przekreślając trzy młode kobiety.
Pierwsza z nich, blondynka z długimi włosami, wyglądała najbardziej beznadziejnie. Długie, wymalowane paznokcie i zbyt mocny makijaż sprawiały, że bardziej pasowałaby na hostessę niż na ratownika.
Druga, szatynka o ostrych rysach twarzy i silnej budowie ciała, może i by się nadawała. Miała typowo słowiańską urodę, była „grubokoścista”, z wyrazistymi piersiami i umięśnionymi nogami. Typowy obraz kobiety wykarmionej kaszą i tłustym mlekiem.
Trzecia, o rudych średniej długości włosach, miała wysportowaną sylwetkę. Była szczupła i podobnego wzrostu co szatynka. Ubrana w zgniłozielone bojówki, sportowe buty i T-shirt. Długie zgrabne nogi i średniej wielkości piersi.
Mężczyźni — to przegląd wszelakiego rodzaju sylwetek i wzrostu. Od chłopów, co mieli dłonie jak bochen chleba i wzrostu ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów, po skrajnie szczupłych i kurdupli. Zauważyłem też kilku z lekkim brzuszkiem.
Czwórka młodych matów przydzielonych nam do pomocy wrzeszczała na kursantów, starając się naśladować amerykańskich instruktorów musztry, co wychodziło im dość komicznie.
— Macie kwadrans na przebranie się w mundury polowe, a potem widzimy się na placu musztry — krzyknął właśnie jeden z nich.
Towarzystwo biegiem ruszyło z tobołami do budynku koszarowego. Zegar tykał. Przyglądając się im, typowałem osoby do uwalenia. Oprócz tych trzech kobiet miałem już na oku kilku mężczyzn: Lepiej nie dawać złudnych nadziei takim sierotom.
Obok mnie stał młody podporucznik pełniący obowiązki dowódcy grupy kursantów. Był moim przełożonym w kwestiach służbowych, ale pod względem fachowym podlegałem bezpośrednio szefowi szkolenia.
— No, mamy pierwsze kobiety. Mam nadzieję, że skończą kurs — palnął.
Po moim trupie — odpowiedziałem mu w myślach.


To były pierwsze lata, kiedy dla kobiet otworzyły się bramy uczelni wojskowych. Wszyscy dopiero się uczyli, jak postępować z nimi. Odpowiednie procedury były wciąż w fazie tworzenia. Na szybko przygotowywano oddzielne sale żołnierskie i sanitariaty. Brakowało damskich mundurów i środków higienicznych. W tej kwestii panował kompletny chaos.

Osobiście byłem przeciwny obecności kobiet w Siłach Zbrojnych. Owszem, dopuszczałem ich obecność w służbach medycznych, administracji i logistyce, ale nie w pionie bojowym. Cały czas miałem w pamięci Agnieszkę. Gdybym bardziej naciskał na nią, by wcześniej przeszła jako lekarz na okręty ratownicze, może by żyła. Dlatego postawiłem sobie za punkt honoru uwalenie tych trzech panienek.



Aula CSSMW, dwadzieścia minut później


— Kiedy sztorm zamyka porty, my wypływamy i lecimy na ratunek — przemawiał komendant
Kursanci słuchali ubrani w marynarskie polowe uniformy. Wszyscy w stopniu mata, świeżo po szkole podoficerskiej.
— Ponad połowa z was nie ukończy kursu — kontynuował komendant. — Wiem to z doświadczenia z poprzednimi turami. Jeżeli jakimś cudem dołączycie do grona ratowników, czeka was reumatyzm, wieczne poczucie zimna i perspektywa śmierci w męczarniach na otwartym morzu. — Kursanci siedzieli cicho, słuchając w skupieniu. Ja razem z innymi instruktorami stałem za ich plecami. — Ale będziecie jako nieliczni, wykonywać zadania bojowe w czasie pokoju.
Zakończywszy przemowę, komendant przeniósł wzrok na nas i przedstawił po kolei wszystkich instruktorów oraz osoby funkcyjne kursu. O mnie powiedział:
— Chorąży Radosław Gancarz służy w jednostce w Darłowie i przekaże wam wszystko, czego tam się nauczył i doświadczył. Wierzcie mi, jest to wytrawny i doświadczony ratownik, który brał udział w wielu akcjach w ekstremalnych warunkach. Jako jeden z nielicznych ukończył w USA kurs organizowany przez United States Coast Guard. Mam nadzieję że wprowadzi powiew świeżości do naszych procedur.
Nie wspomniał o wypadku, o co go prosiłem. Nie potrzebowałem litości ani użalania się nad moją osobą. Uszanował to. Część wstępna miała się ku końcowi. Kursanci do następnego dnia mieli czas wolny.


Drugi dzień kursu.


W nocy śniły mi się koszmary. Znów byłem na tratwie z Agnieszką. Zlany potem obudziłem się około czwartej nad ranem. Nie mogłem już zasnąć, wziąłem szybki prysznic.
Mieszkałem w internacie na terenie jednostki. Dostałem odremontowany pokój na pierwszym piętrze — ot, zwykły internatowy standard. Najważniejsze, że nie dzieliłem go z nikim. Po piątej wyszedłem pobiegać, potem zjadłem szybkie śniadanie i wypiłem kawę.
Od ósmej kursanci mieli test sprawdzający. Nic nieznaczące pływanie na czas w strojach kąpielowych, nurkowanie po rzucone do basenu przedmioty, bieganie na sali gimnastycznej i inne bezsensowne ćwiczenia.
Przed kursem wyraziłem chęć realizacji własnych pomysłów. Komendant dał mi zielone światło. Zamierzałem z tego skorzystać. Dobrze pamiętam jego słowa.
— Ty jesteś praktykiem, byłeś na kursie w Stanach, chętnie zostawiłbym cię tutaj, ale wiem, że ciągnie cię nad Bałtyk, jak wilka do lasu. Chcę zmodyfikować ten sztywny i nieprzystający do realiów program. Pomóż mi w tym, masz moje przyzwolenie.
Ubrany w polowy mundur udałem się na poranny apel. Kursanci stali już w dwuszeregu. Opiekujący się nimi mat złożył mi meldunek. Dowodzący grupą podporucznik został wezwany z rana na jakąś odprawę. Stanąłem przed nimi, z rękami skrzyżowanymi z tyłu. Nakazałem matowi, by przesunął pierwszy szereg. Zacząłem powoli przesuwać się wzdłuż niego, bacznie przyglądając się każdemu z tych młodziaków. Zatrzymałem się przy blondynce.
— Stopień, imię i nazwisko — wyrzuciłem z siebie.
— Mat Mariola Błońska — przedstawiła się.
Omiotłem ją wzrokiem, dłużej zatrzymując się na jej dłoniach. Te długie paznokcie pomalowane czerwonym lakierem działały mi na nerwy.
— Panienka przyjechała na kurs, czy szuka kawalera do żeniaczki? — zapytałem.
— Na kurs — odparła nieco zdziwiona .
— I tymi szponami chcesz wyciągać ludzi z wody? Do jutra paznokcie przycięte na odpowiednią długość. Jasne
— Ale… — próbowała coś powiedzieć.
— Jasne!
— Tak jest — odparła niezadowolona.
Zbliżyłem się do rudej dzierlatki. Wyprostowała się jak struna, prężąc krągłe piersi. Nasze spojrzenia się przecięły. Miała piękne zielone oczy.
— Nazwisko i imię?
— Mat Klaudia Skibińska — przedstawiła się.
Pojawił się dowódca grupy. Nie chciał, bym składał mu meldunek. Z daleka machał ręką, by dać sobie z tym spokój. Podszedł do mnie i się przywitał. Oddałem mu honor.
— Pani Klaudia to mistrzyni pływacka juniorów, miała wolny wstęp na wszystkie AWF-y w kraju, a wybrała właśnie nas — poinformował mnie na głos.
Spojrzałem na nią jeszcze raz. Nie uciekała wzrokiem, patrzyła mi w oczy. Można było się w tych oczach zakochać. Jej twarz była milutka, dziewczęca. Bez makijażu, może jedynie z delikatnym śladem kredki na brwiach. Zastanawiałem się, co taka dziewczyna robi tutaj.
— Biłaś rekordy na basenie krytym czy odkrytym? W basenie o głębokości dwóch i pół metra, czy głębszym? Woda miała dwadzieścia stopni, czy więcej? — z pełną premedytacją rzuciłem te pytania, żeby zdezawuować jej osiągnięcia.
Zacisnęła zęby, nic nie odpowiadając. Porucznik rozdziawił gębę.
Przeszedłem dalej, przyglądając się wszystkim kursantom. Tej trzeciej dziewczynie na razie dałem spokój. Gdy skończyłem, kursanci wrócili do dwuszeregu. Stanąłem przed frontem szyku.
— Nie obchodzi mnie, kto ma jakie plecy i jak się tu dostał. Najważniejszym dla mnie jest to byście nauczyli się ratować ofiary. Ich życie będzie w waszych rękach. Nie pozwolę na to, by przez wasze błędy zginął ktokolwiek. Jeśli uznam, że ktoś się nie nadaje, ta osoba odpada z kursu. Jasne!
— Tak jest — ryknęli razem.
— Dzisiaj w planie miały być nic nie wnoszące testy sprawnościowe, ale je odwołuję. Większość zadań realizować będziecie w wodzie i woda zweryfikuje wasze zdolności — W ten sposób zburzyłem tok szkolenia.
Nastało lekkie poruszenie. Analizowałem zachowanie każdego z nich. Porucznik wreszcie doszedł do siebie.
— Ale, jak to? — zapytał.
— Mam zgodę komendanta — odparłem. — Zabierajcie ich na basen, próba będzie w umundurowaniu polowym bez butów. Mam nadzieję, że mają drugi komplet na zmianę.
Dowódca grupy przekazał ten rozkaz swojemu pomocnikowi, . Podszedł do mnie instruktor od sprzętu ratowniczego, doświadczony starszy bosman. Klepnął mnie w ramię.
— Wreszcie ktoś z jajem, jestem z tobą. — Uścisnął mi dłoń i wolnym krokiem ruszyliśmy za grupą..
Na basenie chwilę czekaliśmy na kursantów. Jakież było moje zdziwienie, gdy ujrzałem ich w strojach kąpielowych.
— Przepraszam, zapomniałem przekazać — zreflektował się oficer — Do szatni, przebierać się w mundur polowy — rozkazał.
— W ramach promocji zezwalam na brak bluz, w samych podkoszulkach — łaskawie zmieniłem zasady.
Wrócili do szatni, a po kilkunastu minutach wrócili boso, w spodniach i granatowych T-shirtach z logo CSSMW.
— Do wody! — ryknąłem.
Odczekałem chwilę, aż wszyscy znajdą się w basenie. Zaczęli pluskać się jak dzieci, nie wiedząc, co ich czeka.
— Teraz przeprowadzimy test wstępny. Macie przez godzinę unosić się na wodzie. Kto dotknie ścian basenu, odpada z kursu, kto dotknie dna, wraca do jednostki — przedstawiłem warunki testu.
Kiwnęli głowami na znak, że zrozumieli. Spojrzałem na blondynkę, która była w miarę blisko mnie. Przez mokry podkoszulek dało się dostrzec sterczące sutki. Uśmiechnąłem się lubieżnie.
— Błońska, do mnie!
Posłusznie podpłynęła do miejsca, gdzie stałem. Kucnąłem przy krawędzi basenu.
— Te sutki ci tak stoją z zimna, czy z podniecenia? — szepnąłem tak, aby słyszała to tylko ona.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem wkurzenie. Nic nie odpowiedziała. Przygryza tylko wargi. Była moim pierwszym celem.
— Rozpraszasz kolegów, utopią mi się tutaj jeszcze, drugim razem załóż stanik. Jesteś wolna — zakończyłem rozmowę.
Odbiła się i odpłynęła, zajmując pozycję obok pozostałych kobiet. Podniosłem się.
— Kto tej próby nie przejdzie, nie ma co liczyć na przejście do dalszego etapu. Czas start! — rzuciłem, naciskając stoper.
Chodziłem wzdłuż basenu, przyglądając się grupie. Analizowałem zachowanie każdego z kursantów. Miałem zamiar już tego dnia pozbyć się paru osób. Po około pół godzinie do skraju basenu dobił jeden z chuderlaków. Nie dawał rady. Wyszedł z wody załamany. Nie żałowałem go. Nie nadawał się, i już.
— Możecie dołączyć do kolegi. Lepiej teraz, po co się męczyć? Śmiało! — rzuciłem propozycję dla reszty, po wyjściu chłopaka.
Różne mieli taktyki utrzymywania się na wodzie. Część kładła się na plecach, część tkwiła jak spławiki, machając delikatnie rękami i nogami.
W pewnej chwili ta z pazurkami zanurzyła się pod wodę. Uśmiechnąłem się zadowolony z tego faktu. Nerwowo wynurzyła się, łapiąc za korpus będącą obok rudą dziewczynę. Obie poszły pod wodę.
Super, dwie pieczenie na jednym ogniu — ucieszyłem się w myślach.
Chwilę przebywały pod wodą. Mój wzrok rejestrował, co tam się działo. Marzyłem, by obie dotknęły dna. Szamotały się chwilę. Nie wiem jak, ale Skibińska wyswobodziła się z objęć koleżanki i wypłynęła na powierzchnię. Blondynka, opadając niżej, dotknęła dna basenu.
Bingo — szepnąłem do siebie.
Odbiła się od dna i wypłynęła. Chwytała się za stopę .
— Błońska, wyłazisz Zobacz, jak to dobrze się składa, nie będziesz musiała piłować pazurków — rzuciłem zadowolony.
— Skurcz mnie złapał, panie chorąży — próbowała się usprawiedliwić.
Nie ze mną takie numery. Miałem za dużo praktyki, by dać się na to nabrać.
— Powiedziałem, koniec szkolenia dla ciebie — uzmysłowiłem dziewczynie, że nie ma odwrotu.
Wkurzona, wyszła z basenu, mrucząc coś pod nosem. Nie zważałem na to. Udało mi się w stosunku do tych cipek wykonać jedną trzecią planu. Wściekłym wzrokiem omiotła moją sylwetkę. Nie uciekałem przed jej spojrzeniem. Patrzyłem na nią z góry. Byłem z siebie dumny. Wyeliminowałem słaby element.
Zniknęła mi z oczu. Nadal przyglądałem się reszcie kursantów. Na dziesięć minut przed końcem skapitulował kolejny facet z lekkim brzuszkiem. Reszta przeszła do dalszej tury.
— Wypad z basenu! — ryknąłem.
Szczęśliwcy dopływali do krańca basenu. Zmęczeni, opuszczali basen. Zbliżyłem się do miejsca, do którego kierowała się szczęściara. Gdy próbowała się wydostać na posadzkę, chwyciłem ją prawą ręką za czubek głowy i wepchnąłem z powrotem do basenu. Wynurzyła się po chwili, ze zdziwionym wzrokiem.
— Myślałem, że jesteś tutaj, aby ratować ludzkie życie? — rzuciłem, patrząc w jej cudne oczy.
— Bo jestem, panie instruktorze — odpowiedziała.
— Więc dlaczego nie pomogłaś koleżance? — zapytałem.
— Nie sądziłam, że już teraz mam to robić — odparła, prześwietlając mnie wzrokiem.
Patrzyła mi głęboko w oczy. Miała w tym spojrzeniu coś, jakąś iskrę.
— Jeżeli nie od teraz, to od kiedy? Ratujemy ludzi od pierwszego dnia — odparłem, pozwalając jej wyjść z basenu.
— Tak jest — usłyszałem, odchodząc.


Kancelaria Komendanta CSSMW, po zajęciach w tym dniu.


Sekretarka komendanta zadzwoniła z informacją , żebym się u niego stawił. Dochodziła piętnasta. Zameldowałem się tak szybko, jak tylko mogłem. Prócz niego w pomieszczeniu byli zastępca do spraw szkolenia i dowódca grupy kursów. Komendant wskazał mi miejsce, gdzie mam spocząć.
— Uwalił pan dziś trzy osoby, ostro jak na pierwszy dzień szkolenia. W takim tempie do końca kursu wyrzuci pan wszystkich — rozpoczął szkoleniowiec.
— Tak, zgadza się, ta trójka nie nadaje się na ratowników — odparłem.
— Nie przeprowadził pan testów określonych wytycznymi i normami, wprowadził pan własny test. Dlaczego?
Spojrzałem na niego. Niewiele starszy ode mnie komandor podporucznik. Z pewnością miał nikłe doświadczenie w jednostkach liniowych.
— Gdyż jest różnica pomiędzy spokojną tonią basenu, a spienionym morzem — odparłem spokojnie.
Zastępca do spraw szkolenia spojrzał na dowódcę.
— Czy mam zmienić program szkolenia? — zapytał.
— Tak — usłyszał.
Ten komendant był podobny do mojego dowódcy dywizjonu. Rzadkość wśród trepów starej szkoły. Nie miał klapek na oczach. Był otwarty na zmiany proponowane przez praktyków.
— Dzisiaj dokonam korekty planu szkolenia. Pozostaje jeszcze kwestia pani mat Błońskiej. Podobno miała skurcz, może uda się cofnąć pana decyzję — rzucił.
Kiwnąłem głową przecząco. Nie miałem zamiaru traktować nikogo ulgowo.
— Nie cofnę decyzji, ale ostateczne zdanie pozostawiam panom — odparłem dyplomatycznie, znając swoje miejsce w hierarchii.
Szkoleniowiec cmoknął. Spojrzał na dowódcę grupy. Podporucznik najwyraźniej chciał coś powiedzieć.
— To bratanica dowódcy flotylli, pan chyba rozumie.
Tym bardziej nie miałem zamiaru przymykać oka. Wiedziałem, że wyrzuciwszy tę dziewczynę, dobrze zrobiłem.
— Dzisiaj skurcz, jutro bolesna miesiączka. Ratujemy ludzi, a ci wyszkoleni tutaj ludzie trafią do jednostek — odparłem.
Podziękowano mi. Wróciłem do internatu, obawiając się, że może nieco przegiąłem.
Co mi zrobią, odeślą do dywizjonu? — pomyślałem.
Przecież tego właśnie chciałem. To byłby najlepszy prezent z ich strony.



Wieczór tego samego dnia.



Dochodziła dwudziesta trzydzieści, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewałem. Właśnie analizowałem amerykańskie periodyki z Coast Guard. Przekręciłem klucz w drzwiach i je uchyliłem dość szeroko. Nie na tyle jednak, by potencjalny intruz mógł wpaść do pokoju. Przede mną stała Mariola.
Ubrana była w czarną, krótką sukienkę, ledwo zasłaniającą uda, z dużym dekoltem u góry. Umalowana, w czarnych, cieniutkich jak mgiełka rajstopach i wysokich szpilkach, wyglądała ponętnie. W ręku trzymała plastikową reklamówkę.
— Mogę? — Uśmiechnęła się zalotnie.
— O co chodzi? — zapytałem, blokując ciałem wejście do pokoju.
— O pana decyzję, czy mógłby mi pan dać drugą szansę? — zapytała, filuternie na mnie spoglądając.
Natarła na mnie swym młodym ciałem. Zapaliła mi się czerwona lampka.
— Moja decyzja jest ostateczna i nie podlega dyskusji — odparłem krótko.
Skrzywiła się. Zrobiła mały krok naprzód, tak że znalazła się bardzo blisko. Poczułem zapach jej subtelnych perfum.
— Może jednak, kupiłam dobre wino — powiedziała, podnosząc reklamówkę.
Co ta smarkula sobie myślała? Wciąż stałem w drzwiach, blokując wejście. Kiwnąłem głową przecząco. Nie miałem zamiaru nikogo wpuszczać do pokoju. Wyczuwałem podstęp.
— Porozmawiajmy na spokojnie w pokoju — nalegała, bym ją wpuścił.
Widząc, że nie ustępuję, lewą dłonią dotknęła dolnego skraju sukienki i delikatnie ją uniosła. Moim oczom ukazała się zgrabna noga, obleczona w samonośną pończochę. Zauważyła, że mój wzrok tam się skierował. Była bardzo blisko mnie, napierała na moje ciało. Czułem jej ciepły oddech.
— Tam w basenie sutki mi stały z zimna, ale teraz mi stoją z podniecenia — szepnęła lubieżnie, chcąc pocałować mnie w usta.
Cofnąłem głowę, nim zdołała to zrobić. To była podła suka. Chciała mi dać dupy w zamian za przywrócenie jej na kurs. Nie wiedziała, na kogo trafiła.
— Słuchaj, ale przy tobie to kutas mi nie staje. I co z tym zrobimy? W pokoju obok jest dwóch fajnych bosmanów, proponuję iść tam — zabiłem jej ćwieka.
Zdębiała. Nie spodziewała się, że odrzucę jej prymitywne zaloty. Rozdziawiła gębę, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.
— Przepraszam, głupio wyszło, porozmawiajmy, proszę — zreflektowała się.
— Dobrze, porozmawiamy, ale tu, na korytarzu — odparłem, wiedząc, że wygrałem.
— Dlaczego?
— Bo tu są kamery — odparłem i, wypchnąwszy ją, zamknąłem drzwi.
— Dupek i pedał albo impotent — usłyszałem zza drzwi.


Kolejne dni upływały na zajęciach praktycznych i teoretycznych. Powoli i metodycznie wbijano kursantom do głowy, na co się porwali. Ćwiczyli pływanie, skoki do wody i holowanie poszkodowanych. Wszystko na krytym basenie.
Prowadziłem z nimi tylko część zajęć. Przechodzili typową „unitarkę” ratowniczą. W przeciągu kolejnych dziesięciu dni zrezygnowało lub wywaliłem kolejnych dwóch facetów. Nadal obie kobiety trzymały się i nie dawały za wygraną. Gdy obserwowałem je w wodzie, nie wiedziałem, czy moje postanowienie jest właściwe. Byłem jednak nadal zimnym skurwysynem i nie miałem zamiaru zmienić zdania.

Przyszedł weekend, a kursanci, mając skrócone zajęcia w piątek, dostali przepustki na wyjazd do domu. Skorzystałem z tego i ja. Wpadłem do jednostki, by odwiedzić stare śmieci.
— Słuchaj, Jarek przeniósł się na Babie Doły i mamy wakat na jednym z Mi-14. Wybierz tam jednego najlepszego i daj nam go tutaj — usłyszałem.
Odwiedziłem grób Agnieszki. Złożyłem wiązankę białych róż i zapaliłem znicze. Na niedzielny wieczór zamówiłem Roxanę. Przyszła jak zwykle i nie pytając o nic, wtuliła moje nagie ciało w swoje.
— Boże, żeby mnie ktoś tak kochał, jak ty ją, nawet po śmierci — rzuciła, głaszcząc mnie po głowie.
Mogłem się przy niej wypłakać. Jebany twardziel łkał wtulony w kurwę. Po opłaconych dwóch godzinach wstała. Wyciągnąłem portfel, wręczając jej wyliczoną kwotę.
— Za co? — zapytała.
— Sama wiesz za co — odparłem, stojąc przed nią całkiem nagi.
— Nie wezmę od ciebie już ani złotówki. Nie wezmę od cierpiącego człowieka, choć jestem kurwą, ale mam serce — odparła, cofając moją dłoń z pieniędzmi.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wychodząc, zatrzymała się w drzwiach.
— Dzwoń, kiedy masz ochotę, przyjadę zawsze. Czemu to ja nie byłam nią — rzuciła na pożegnanie.



Następny tydzień — 14 dzień szkolenia



— Dziś ćwiczenie specjalistyczne z niedoborem tlenu. Przepychacie z partnerem pustak po dnie po całej długości basenu — zacząłem tłumaczyć zadanie.
Z dwudziestu dwóch kursantów na początku, po dwóch tygodniach, było już tylko siedemnaście osób, w tym nadal te dwie kobiety.
— Wolno wam się wynurzać, by zaczerpnąć powietrza, ale tylko pojedynczo. Druga osoba czeka pod wodą. Pustak może być w ruchu tylko wtedy, gdy oboje jesteście pod wodą i go dotykacie — tłumaczyłem dalej, a oni z przerażeniem w oczach słuchali w skupieniu. — Jeżeli obie osoby się wynurzą, żegnamy je z kursu. To ćwiczenie ma was nauczyć pracy w zespole, co u was kuleje, prawda, Klaudia? — Nie omieszkałem jej dopiec.
Popatrzyła na mnie, nie mówiąc nic. Zagryzła tylko wargi, znosząc moje uwagi. Pustaki leżały już na dnie basenu. Kursanci wstępnie zaczęli dobierać się w pary. Zauważyłem to. Miałem inny plan:
— Nie, nie, w pary dobieram ja.
Słyszałem te jęki rozpaczy. Od mata, który nimi się opiekował, dowiedziałem się wcześniej, że miałem przydomek „Chuj”.

Dobierałem ich w cholernie perfidny sposób. Dobrze wiedziałem, kto kogo nie lubi i z kim ma konflikt. Słabych łączyłem z silnymi, chudych z grubymi. Top połączenia zostawiłem sobie dla tych dwóch panienek.
Klaudii dałem najsłabszego chuderlaka. Tej drugiej, która miała na imię Marzena, gościa z lekką nadwagą. Takiego grzecznego misia, który nie wiadomo dlaczego jeszcze nie odpadł. Pozostawał jeszcze tylko jeden, najmocniejszy z kursantów. Młodzieniaszek, na którego stawiałem. Sławek, bo tak miał na imię, dostał za partnera mojego asystenta, bosmana Krzysztofa.
— Normalnie, jak byś działał na 70 procent — poinstruowałem bosmana.
Tory wybrałem tak, że obie dziewczyny były w najlepszym zasięgu mojego wzroku. Dałem sygnał do rozpoczęcia testu Podstawą wykonania tego zadania była pełna współpraca obu partnerów. Ku mojemu zdziwieniu na czoło grupy wysunęła się Klaudia, a za nią Marzena.
Byłem wściekły. Te cipki grały mi na nerwach. Cały czas obserwowałem, czy czegoś nie kombinują. Gdzieś w trzech czwartych długości basenu spękał partner Klaudii. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Gostek dopłynął do rogu basenu.
— Wracaj, partner czeka — ryczał na niego starszy mat.
Nie pomogło. Kursant poddał się, zostawiając ją tam pod wodą. Reszta skończyła przesuwanie pustaka. Wszyscy prócz tej dwójki wykonali zadanie.
— Wypadasz, pizdeuszu — podsumował go starszy mat.
Rozglądałem się za Klaudią.
— Kurwa, ona jest jeszcze pod wodą! — ryknął jeden z przydzielonych mi do pomocy starszych matów.
Bez chwili namysłu wskoczyłem do basenu. Zanurkowałem i dostrzegłem ją przy pustaku. Tkwiła tam nadal, wypuszczając ustami resztki zgromadzonego powietrza. Parę szybkich ruchów i byłem przy niej. Mocno objąłem ją w talii i skierowałem się z nią ku górze. Na powierzchni oddychała łapczywie, pozostając w moich ramionach. Była przytomna. Puściłem ją i dopłynąłem do murka basenu. Wgramoliłem się na posadzkę. Po chwili dopłynęła też Klaudia . Gdy chciała wyjść, wepchnąłem ją do wody.
— Myślisz, że mi zaimponujesz, pozostając tak długo pod wodą? — zapytałem, wściekły.
Popatrzyła na mnie swoimi prześlicznymi oczami.
— Nie wiem, co może panu zaimponować — odparła ze spokojem.
Rozjebała mnie. Chciałem ją dotknąć do żywego, a nie wiedziałem jak. Powoli wyszła z basenu. Byłem zły na siebie, a jednocześnie podziwiałem jej upór i stoicki spokój. Wiedziałem, że zachowuję się jak prostak i cham, ale usprawiedliwiałem się, że przez to uratuję te młode kobiety od śmierci — śmierci, jakiej doznała moja ukochana. Po raz pierwszy ta smarkula mi zaimponowała. Po raz drugi w mojej głowie zaświtała myśl, że może źle robię, starając się ją relegować za wszelką cenę.
— Koniec zajęć — ogłosiłem.



29. dzień kursu



Przegrywałem walkę z tymi dwiema dziewczynami. Skoki, zajęcia teoretyczne, holowanie rozbitków — wszędzie były w czołówce lub w środku stawki. Rykoszetem dostali dwaj faceci, którzy musieli pożegnać się z kursem. Na placu boju pozostało czternaście osób, w tym te dwie kobiety. Miałem prowadzić zajęcia ze sprzętu ratunkowego ale wezwał mnie pilnie komendant, żebym zapoznał się z wyciągiem w związku z nadaniem mi medalu „Siły Zbrojne w służbie Ojczyzny” brązowego (najniższego) stopnia. Na zajęciach zgodził się mnie zastąpić nasz podporucznik. Gdy wróciłem, właśnie tłumaczył, jak należy zakładać na kombinezon uprząż ratownika. Chwyciłem się za głowę, jak zobaczyłem, co on wyprawia.
— Dziesięć minut przerwy — zakomenderowałem nie, zaważając na jego wyższy stopień, nawet nie pytając go o zdanie.
Znów rozdziawił gębę. Wkurwiał mnie swoim zachowaniem. Typowy „pierdoła”. Też chciał wyjść. Zatrzymałem go.
— Kurwa, panie poruczniku, zakładał pan kiedyś uprząż? — zapytałem, widząc, jak to na siebie założył.
— No, nie, ale czytałem i widziałem — odparł zdumiony.
— Jeżeli tak by się pan podpiął pod wyciągarkę, to przy mocniejszym szarpnięciu, gdy w śmigłowiec uderzy podmuch wiatru, złamie panu kręgosłup, o tutaj. — Dokładnie wskazałem mu to miejsce. — A na dodatek, wysmyknie się pan, bo na udach jest za duży luz.
Zrobił głupią minę. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć.
— Kwestionuje pan moją wiedzę? — zapytał.
— Tak, do kurwy nędzy, w tej kwestii pan gówno wie — walnąłem bezpośrednio w dość nieregulaminowy sposób.
Iskrzyło między nami już od dawna. Tym razem zapaliłem potężne ognisko. Popatrzył na mnie i wyswobodził się z uprzęży. Jak zbity pies wyszedł z sali.

Słuchacze wrócili po przymusowej przerwie. Dołączył do moich zajęć instruktor od taktyki ratownictwa — stary wyjadacz w stopniu bosmana sztabowego. Rzuciliśmy slajdy, pokazując, jak należy podchodzić do załóg okrętów.
— Ta jednostka ma przechył na lewą burtę. Stojąc w śmigłowcu, razem z technikiem musicie ocenić sytuację tam na dole. Musicie mieć w głowie plan, jak bezpiecznie się tam dostać — tłumaczył im Włodek, wskazując wskaźnikiem na pokład tonącej jednostki,
Zakończył. Puściłem film z magnetowidu przedstawiający ludzi panicznie próbujących się wydostać z tonącego statku. Sceny były drastyczne i brutalne na swój sposób. Ludzie za wszelką cenę chcieli się wydostać, nie zważając na innych. materiały te Dostaliśmy z US CG.
— Przyjdzie w tej pracy taka chwila, gdy trzeba będzie podjąć decyzję, kogo zabrać, a kogo zostawić. Będziecie musieli przeprowadzić selekcję. Czasami nie da się uratować każdego — zacząłem. Pochłaniali wzrokiem dramatyczne obrazy na ekranie telewizora. Byli w pełni skupieni. — Zostanie to na zawsze w waszej psychice, te obrazy będą was prześladować w snach — kontynuowałem powoli.— W sytuacjach, gdy poziom ryzyka przekracza normę, musicie ratować własne życie. Uratować je, by w kolejnej akcji móc uratować kolejne istnienia ludzkie — mówiłem to z pełną powagą.
Widziałem, jak przeżywają to, co widzą na ekranie, jak niektórym łzy pojawiają się w kącikach oczu.
— Załogi liczą od pięciu do dwudziestu osób. Każda osoba będzie chciała, byście ją ratowali jako pierwszą. Będą was błagać, krzyczeć na was — kontynuowałem.
Nie miałem zamiaru ich straszyć, chciałem uzmysłowić, że w pewnych sytuacjach będą panem życia i śmierci.
— Ile lat masz, Klaudio? — zapytałem.
— Dwadzieścia dwa — odparła cicho.
Patrzyłem jej prosto w oczy. Nie uciekała wzrokiem.
— Czy będziesz potrafiła żyć dalej z takim piętnem, że zostawiłaś rozbitka, żeby uratować swoje życie? Czy twoja psychika to zniesie? — zapytałem, nie czekając na odpowiedź.

Film się zakończył. Odsłonili zaciągnięte rolety w sali wykładowej. Wreszcie wpadło trochę słońca.
— Pytania? — rzuciłem, jak to zawsze na koniec zajęć.
Widziałem ich poważne twarze. Moje słowa z pewnością do nich dotarły. Już myślałem, że nikt się nie odważy, gdy dłoń podniosła Marzena.
— Jak dokonać wyboru, kogo ratować?
Popatrzyłem na nią. Była skupiona.
— Wolałbym być kobietą niż mężczyzną. Kobiety mogą płakać, mogą nosić ładne ubrania i są pierwszymi, które ratuje się z tonących statków — odparłem filozoficznie, cytując…
— To słowa Gildy Rodner — Zaimponowała mi gówniara. Popatrzyłem na nią wzrokiem pełnym podziwu.— A tak naprawdę, jakie kryterium pan przyjmuje?
Znów nasze spojrzenia się skrzyżowały. Coraz bardziej mnie fascynowała ta dziewczyna.
— Ratuję w pierwszej kolejności tych, którzy są najbliżej i rokują szanse na przeżycie — odparłem krótko, zgodnie z prawdą.
Któryś z chłopaków podniósł dłoń. Udzieliłem mu głosu.
— Ilu pan uratował?
Uśmiechnąłem się pod wąsem. Standardowe pytanie. Nieraz słyszałem je, gdy prowadziliśmy zajęcia w szkołach, w ramach Dni Morza.
— A jak duża jest stawka? — zapytałem, wiedząc dobrze, że są nieoficjalne zakłady.
Byli zaskoczeni, że wiem o ich zakładzie. Wkradł się lekki gwar.
— Wysoka, zależy od odpowiedzi — odparł mój faworyt.
— Dwanaście.

Usłyszałem jęk zawodu. Większość z nich Nie spodziewała się, że powiem tak niską liczbę. Patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Postanowiłem wyprowadzić ich z błędu:
— Nie uratowałem dwunastu osób, tylko ta liczba jest dla mnie ważna.



37. dzień zajęć, godziny wieczorne.



Była już noc. Kursanci stali na boisku sportowym. Do tego dnia na kursie pozostało trzynastu kursantów, w tym nadal te dwie kobiety. Jeden z chłopaków, dobrze się zapowiadający, zrezygnował ze względów osobistych. Tej nocy mieliśmy zajęcia ze sprzętu. Prowadził je przez starszy bosman, z którym się zakolegowałem.
— Nie patrzymy na płomień, bo to zaburza widzenie — przekazywał kursantom, po odpaleniu bomb oświetlających.
Stałem razem z nimi. Tuż obok mnie tkwiła Klaudia. Pomimo tego, jak ją traktowałem, zawsze zadawała jakieś mądre pytania.
— Oto bomba oświetlająca nocna typu… — słuchałem bosmana, kiedy znienacka powróciły demony z przeszłości:
Rozszalałe morze, tratwa, Agnieszka i ja. Nasza walka wtedy w tym sztormie. Oczy delikatnie zaszły mi mgłą, dłonie zaczęły drżeć, głos instruktora stał się mniej wyraźny.
— … Oświetla krąg o średnicy piętnastu metrów i pali się w zależności od warunków pogodowych od czterdziestu do sześćdziesięciu minut. Piloci wypatrzą ją z odległości wielu mil — dochodził do mnie przytłumiony głos kolegi.

Twarz pilota śmigłowca i technika pokładowego. Obraz walącego się do morza „Michałka” i ten blask bomb. Wszystko nagle uderzyło we mnie. Czułem drżenie całego ciała, oddychałem głęboko przez usta. Wzrok tępo utkwiony w łunie tych palących się pław nie miał zamiaru przenieść się w inne miejsce.
Poczułem, jak ktoś mnie łapie za dłoń. Otrząsnąłem się. To była Klaudia.
— Wszystko w porządku, panie instruktorze? — zapytała cicho.
— Tak, to tylko złe wspomnienia — odparłem szeptem, uwalniając dłoń.
Prześwidrowała mnie wzrokiem. Poczułem się głupio. Nie chciałem, by pomyślała sobie nie wiadomo co. Odwróciłem się plecami do płonących pław. Z trudem dochodziłem do stanu normalności. Te obrazy nadal we mnie tkwiły i zdawałem sobie sprawę, że nie opuszczą mnie aż do śmierci. Nie mogłem jednak okazywać słabości. Opuściłem zajęcia przed końcem i udałem się do internatu.

Pierwszy raz od dłuższego czasu walnąłem sobie parę lampek koniaku. Pomogło. Udało się spokojnie zasnąć. Nie nachodziły mnie koszmary.



44. dzień kursu


Po zajęciach doskonalących skoki do wody, symulujących skoki ze śmigłowca w niskim zawisie, nadszedł czas na praktyczne ćwiczenia z uwalniania się z uchwytów w wodzie. Wszystko odbywało się na basenie.
— Poszkodowany w wodzie nie zachowuje się racjonalnie. Wy różnicie się od niego tym, że wiecie, po co tam jesteście. Nie bez powodu mówi się, że tonący brzytwy się chwyta — rozpocząłem przemowę przed praktycznymi zajęciami.
Kursanci słuchali mnie w ciszy. Przez ten czas zdążyli mnie chyba poznać dość dobrze. Nikt nawet nie kichnął.
— Będą się was czepiać, chwytać gdzie popadnie, przytapiać, byle tylko samemu utrzymać się na powierzchni. W tym ćwiczeniu nie ma taryfy ulgowej. Od tego, jak się zachowacie, zależy wasze życie i życie poszkodowanego. Wszystkie chwyty są dozwolone.
Spojrzałem na obie kobiety. Patrzyły na mnie spokojnym wzrokiem. Chyba zdawały sobie sprawę, co mam im do przekazania.
— Żeby nie było, drogie panie — kontynuowałem — pozorant będzie chwytał, gdzie popadnie… tam też, żeby potem nie było skarg i raportów.
— Tak jest — odpowiedziały zgodnie.

Męska część kursantów miała płonne nadzieje, że sami dobiorą się w pary. Nic z tego. Nie dla szczeniaczków kiełbasa.
— Pozorantami będą starszy bosman Nowak i ja — rozwiałem ich nadzieje.

Na niewysokim podeście usadowił się pierwszy kursant. Na drugim końcu basenu czekał Nowak. Rzuciłem komendę: Do wody. Kursant wpadł i zaczął płynąć w kierunku pozoranta.
Kotłowali się w wodzie przez chwilę. Pierwszy z kursantów zdołał się wyswobodzić, przechodząc próbę pozytywnie. Drugi podobnie. Trzeciego Stasiu Nowak załatwił na cacy. To był ten z brzuszkiem, który przeszedł z Marzeną test pustaka. Już jednego mniej. Czwartemu z kursantów udało się śmiechem żartem wyswobodzić. Staszek był zmęczony i musiałem mu dać odpocząć. Chciałem, by wyniki były wymierne.
— Marzena — wybrałem przeciwniczkę.
Wykonała, niemal podręcznikowy skok ratowniczy. Podpływała tak, jak ją uczono w teorii i na pierwszych zajęciach. Chaotycznie uderzałem ramionami o taflę basenu, symulując poszkodowanego. Widząc, że ma do czynienia ze mną, z nerwów podeszła od złej strony. Byłem chujem, wykorzystałem to.
— Jestem ratowniczką… — zaczęła krzyczeć wyuczoną formułkę, a ja, oplótłszy ją swoimi ramionami, pociągnąłem pod wodę.
Nie miałem sentymentów. Uznałem, że sobie poużywam. Obiema dłońmi złapałem za jej piersi. Przycisnąwszy ją mocno do siebie, będąc jednocześnie za jej plecami, mogłem jedną dłoń zwolnić i wsunąć pomiędzy uda. Miała je rozszerzone, ostro pracując nogami, by wybić się ponad powierzchnię wody. Poczułem w dłoni wydatne wargi sromowe. Mocno docisnąłem dłoń w tym miejscu. Próbowała się wyrwać, lecz prawym ramieniem blokowałem ją od tyłu, oplatając ciało. Bezpretensjonalnie drugą dłonią obmacywałem jej intymność. Zaskoczona takim działaniem, nie wiedziała, co począć. Najprawdopodobniej bała się zadziałać ostro w moim kierunku. Przegrała. Nim ją wypuściłem, bez pardonu wymacałem jeszcze raz dorodne piersi. Czułem sterczące sutki. Czy z zimna, czy z podniecenia — miałem zagadkę?
Pamiętam tylko jej specyficzny wzrok, gdy się wynurzyliśmy. Wzrok zawstydzonej, a zarazem wściekłej dziewczyny, która nic nie może zrobić lubieżnemu nauczycielowi, bo ten zostawi ją na drugi rok w tej samej klasie.
— Wolna, odpadasz — skwitowałem zadowolony.
Dopłynęła do krańca basenu i popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Nie, nie miała w oczach wkurzenia, tylko jakąś urazę do mnie.
— Sławek — wywołałem swojego faworyta.
Skok oceniłem na dobry. Ten kawał chłopa dopływał do mnie. Trochę go zrobiłem w bambuko, nurkując i wychodząc nie z tej strony, z jakiej się spodziewał, lecz z mojego uścisku wyzwolił się w sposób znakomity.
— Klaudia — wywołałem kolejnego kursanta.

Miałem jeszcze siłę. Nie chciałem jej stracić tak jak Staszek. Za cel obrałem sobie wyeliminowanie kobiet przed ostatnimi, jakże ważnymi, zajęciami praktycznymi, realizowanymi w moim dywizjonie.
Żaden z tych dziurawców nie wsiądzie do śmigłowca, to nie dla nich robota, nie po tym, co przeżyłem — tłukło mi się we łbie.
Nie byłem mizoginem. Nie dyskryminowałem ich ze względu na płeć. Nauczony, tym, co mnie spotkało, nie chciałem, by to samo spotkało je. Ubzdurałem sobie, że w ten sposób je uratuję. Nie zginą tak, jak moja ukochana.
Klaudia wskoczyła do wody. Widziałem, jak analizuje sytuację. Robiła to podobnie jak ja. Nie szła do poszkodowanego bezmyślnie. Wzajemnie obserwowaliśmy się. Kurwa, miała to coś, ten gen ratownika.
— Jestem ratowniczką, zaraz pana zabiorę — rzuciła wyuczony slogan.

Poczułem godnego przeciwnika. Obydwoje analizowaliśmy swoje ruchy. Byłem w uprzywilejowanej sytuacji. Ona była zmuszona mnie ratować. Czekałem tylko na jej drobny błąd. Niestety, nie nastąpił. Podeszła od dobrej strony, podręcznikowo, tak jak było to przećwiczone na wcześniejszych zajęciach. Wyeliminowałem jedną, musiałem wyeliminować drugą. Uparłem się tak mocno, że nie mogłem już działać racjonalnie. Zamarkowałem, że się topię. Poszła za mną pod wodę.
Działała perfekcyjnie. Sprawnie ujęła mnie, jak ją szkolono, z zadaniem wyciągnięcia na powierzchnię. Obróciłem się i byłem za jej plecami. Obiema dłońmi objąłem ją i przywarłem do jej ciała. Palce dotknęły jej piersi.
Masz ją — pomyślałem, triumfując.
Mocnymi ruchami nóg wybiła się ze mną na powierzchnię. Zwolniłem uścisk i obiema dłońmi chwyciłem jej głowę i wciskałem pod wodę. Zanurzyliśmy się ponownie. Walka trwała. Jedną dłonią objąłem jej kibić, drugą skierowałem pomiędzy uda. Podobnie jak jej koleżanka, miała je rozwiedzione, mocno pracując nogami. Wyczułem wargi sromowe i…
Dostałem strzał z łokcia w twarz. Poczułem specyficzny smak krwi w ustach i wiedziałem, że przegrałem. Wyswobodziła się i wypłynęła na powierzchnię. Po kilku sekundach wypłynąłem za nią. Miałem krew na ustach i w nosie. Zmuszony byłem wyjść z wody.
— Staszek, kontynuuj — rzuciłem wkurzony.

Dopłynąłem za nią do skraju basenu. Wygramoliłem się na brzeg. Przy mnie stał ten jebany podporucznik. Ocierając ręką twarz, patrzyłem, jak ona idzie na pobliską ławkę przy basenie.
— Skibińska! — ryknąłem na całe gardło.
Odwróciła się. Czekała na to, co zrobię. Szybkim krokiem, zalany krwią, zbliżałem się do niej. Podporucznik zaiwaniał za mną, bojąc się, że mogę jej zrobić krzywdę. Stanąłem przed nią. Patrzyła mi prosto w oczy tymi przecudnymi oczętami. Nasze spojrzenia po raz kolejny się spotkały.
— Gratuluję, dałaś radę — stwierdziłem i przytuliłem ją do siebie.
Nie mogłem postąpić inaczej. Gdy wtuliła się we mnie, poczułem to coś. Coś, czego sam się przestraszyłem.



Dziesięć dni przed końcem kursu, wieczór.



Biłem się z myślami, czy dobrze zrobiłem, wywalając Marzenę. Prawie osiągnąłem swój cel. Wszak pozostała mi tylko ta Klaudia. Miałem nadzór nad kursantami. Pojechali na przepustki. Mieli wrócić w sobotę do dwudziestej. Od poniedziałku mieli mieć zajęcia praktyczne u nas w dywizjonie.
Służąc w macierzystej jednostce, zawsze miałem dość specyficzne podejście do praktykantów. Byli dla mnie jak ni pies, ni wydra, sieroty napchane teorią ze szkoły, bez pojęcia o praktyce. Bojno to było wysłać na akcję samemu. Praktykant — zło konieczne. Podpisz dzienniczek praktyk i broń Boże, niech nie wraca do nas.
Teraz stałem po drugiej stronie lustra. To ja szkoliłem tych młodziaków. Jak coś pójdzie nie tak, to do mnie będą pretensje.

O zamianę dyżuru poprosił mnie Włodek. Przystałem na to. Wiedziałem, że ostatni tydzień spędzę u siebie, a tylko praktykanci będą dojeżdżać. Miał chłopina imprezę, więc poszedłem mu na rękę. Podoficer dyżurny zrobił mi dobrą kawę. Czekałem na przyjazd kursantów.
Towarzystwo powoli się zjeżdżało. Do dziewiętnastej zjechali się wszyscy, no prawie wszyscy, bo Klaudii nie było.
— Proszę o meldunek o stanie kursantów na dwudziestą — rozkazałem podoficerowi.
Dokładnie minutę później zameldował, że ta panna nie wróciła z przepustki.
Daj pipie akademicki kwadrans, sam nie pamiętasz, jak było — zagadałem sam do siebie.
Akademicki kwadrans minął. Zgłosiłem do oficera dyżurnego brak jednej kursantki. W myślach triumfowałem, a serce mówiło mi coś innego.

Minęła dwudziesta pierwsza. Całość kursu, widząc, że ma takiego chuja jak ja na nadzorze, nawet nie myślała o niczym innym jak sen. Moje marzenie się spełniło. Ruszyłem dupę z kancelarii i podszedłem do podoficera dyżurnego.
— Który jest jej pokój? — zapytałem.
— Ten ostatni przed kiblami.
Skierowałem tam kroki. Otworzyłem drzwi i zapaliłem światło. Niewielka trzyosobowa izba żołnierska specjalnie chyba zrobiona dla kobiet. Popatrzyłem na pomieszczenie i otwarłem szafę. Nie powinienem tego robić bez obecności innej osoby, ale coś mnie pchało do tego. Paczka podpasek, zrolowane rajstopy, bielizna — normalka w damskim pokoju. Pod stertą ubrań znalazłem pamiętnik.
Kurwa, czytać czy nie? — zastanowiłem się.

I tak wylatywała z kursu. Łamiąc swoje zasady, zabrałem pamiętnik do kancelarii. Popijając kawę, zagłębiłem się w lekturę. Zmuszony byłem, czytając ten pamiętnik, wykonać parę telefonów. Musiałem sprawdzić co i jak, mieć pewność. Zebrane informacje, całkowicie zmieniły moje podejście do niej.



Godzina 22:30 tego samego dnia



Podoficer przerwał mi lekturę.
— Panie instruktorze, jest telefon z żandarmerii o zatrzymaniu mat Skibińskiej w Ustce — zameldował.
Natychmiast skierowałem kroki do stolika podoficera, Przedstawiłem się, podając stopień imię i nazwisko oraz przydział służbowy.
— Trzeźwa? — zapytałem.
— Tak, trzeźwa, zagazowała dwóch facetów, jak twierdzi, stanęła w obronie dziewczyny, ani facetów, ani tej dziewczyny nie ma, pociąg stanął w polach, gdy ona pociągnęła hamulec bezpieczeństwa, pan rozumie, musieliśmy podjąć interwencję — żandarm tłumaczył się jak nigdy. — Odbierze ją pan, ja muszę mieć w kwitach…
— Tak, odbiorę — skwitowałem szybko.
Naprawdę trafił się jakiś ludzki żeton, bo my trepy mieliśmy zdanie, że żandarm to nie człowiek, tylko stan umysłu.
Zadzwoniłem do oficera dyżurnego z prośbą o udostępnienie służbowego honkera. Przystał na to, nie stwarzając żadnych problemów. Po chwili wraz z kierowcą zmierzaliśmy służbowym pojazdem do placówki żandarmerii wojskowej.

Miasto w tym okresie i o tej porze było jak wymarłe. Siedziałem w pojeździe i cały czas analizowałem, czego się dowiedziałem o tej Skibińskiej z pamiętnika i wykonanych w przerwach jego lektury rozmów telefonicznych. Nie dawało mi to spokoju. Byłem wściekły na siebie, na swoje zachowanie wobec niej i tej jej koleżanki, za tę cholerną bucowatość, oschłość i ogólne skurwysyństwo. Zrozumiałem, jaką krzywdę wyrządziłem Marzenie, relegując ją z kursu. Nikt, nawet Staszek nie wygrałby ze mną wtedy w basenie. Miałem tylko markować spanikowanego rozbitka, a nie … . Dotarło do mnie, że zachowałem się jak najgorszy skurwysyn. Dobrą kursantkę uwaliłem, a swojemu ulubieńcowi dałem fory . Po raz pierwszy w życiu wiedziałem, że muszę cofnąć swą decyzję i byłem tego pewien jak nigdy wcześniej. Czekała mnie ciężka rozmowa z komendantem lecz gdybym tego nie zrobił, miałbym wyrzuty sumienia do końca życia, że pogrzebałem tej dziewczynie marzenia.

— Jesteśmy na miejscu, panie chorąży — wyrwał mnie z zadumy głos kierowcy.
Zatrzymał pojazd na parkingu przed placówką.
— Poczekaj w samochodzie, to nie powinno długo potrwać — poprosiłem go, wysiadając z pojazdu.
Udałem się na dyżurkę. Tam w najlepsze, na złączonych fotelach kimał plutonowy żandarmerii. Puknąłem w szybę dzielącą mnie od niego. Poderwał się nerwowo.
— Nie śpimy, czuwamy — rzuciłem, pokazując mu przez szybę legitymację służbową.
— Po Skibińską — dodałem.
— Chwileczkę, już dzwonię — odparł zaspany i podniósł słuchawkę telefonu.

Po paru minutach pojawił się sierżant żandarmerii. Poprosił mnie do siebie.
— Jest w izbie zatrzymań odebraliśmy ją od SOK-istów, zatrzymała pociąg hamulcem bezpieczeństwa. Sprawcy i ta poszkodowana dziewczyna uciekli w pola, jak tylko pociąg stanął — zrelacjonował mi pokrótce.
Weszliśmy do jego kancelarii. Podpisałem protokół przyjęcia osoby zatrzymanej. Razem udaliśmy się do zatrzymałki.

Wyszła z niej po chwili. Miała zaczerwienione oczy i twarz. Najwyraźniej strumień gazu dosięgnął i jej.
— To pan? — zapytała zdziwiona.
Kiwnąłem głową, nic nie mówiąc. Ubrana w szarą spódnicę przed kolano z elegancką plisą, cieliste rajstopy, czarne czółenka i biały sweterek; wyglądała elegancko. Całość burzyły pozaciągane rajstopy. Najwyraźniej szarpała się ze sprawcami lub gdzieś się wywróciła. Wydano jej z depozytu rzeczy osobiste i dokumenty. Chciała coś powiedzieć.
— Porozmawiamy na miejscu, OK? — rzuciłem.
Całą drogę jechaliśmy, milcząc. Kierowca zatrzymał honkera pod koszarowcem.
— Doprowadź się do ładu, odstawię pojazd i załatwię sprawę z oficerem dyżurnym — poleciłem jej.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i wysiadła. Razem z kierowcą odstawiłem samochód pod dyżurkę oficera dyżurnego.
— Co, wylatuje pannica? — zapytał.
— To się jeszcze okaże, nic złego nie zrobiła — odparłem.
Podałem mu wszystkie niezbędne dane do sporządzenia meldunku z zajścia. Następnie udałem się do budynku koszarowego.

Klaudia czekała przed moją kancelarią. Zdążyła już umyć twarz, bo nie było już widać makijażu i zmieniła rajstopy.
— Zapraszam — rzuciłem krótko, otwierając drzwi pomieszczenia.
Usiadłem za biurkiem, Klaudia stanęła naprzeciwko. Patrzyłem na nią, nic nie mówiąc. Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę.
— Wygrał pan —, odezwała się pierwsza.
— Niekoniecznie — odparłem i wyjąłem z szuflady biurka jej pamiętnik.
Położyłem go na blacie przed sobą. Zobaczyłem przerażenie w jej oczach. Z trudem tłumiła gniew, wstyd i płacz. Otworzyłem zaznaczoną stronę, gdzie wklejone były wycinki z gazety.
— Uczennica pierwszej klasy liceum zapewnia drużynie zwycięstwo — przeczytałem tytuł artykułu.
Nerwowo patrzyła na mnie. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie żadnego głosu. Kiwnęła tylko głową.
— Mimo tylko szesnastu lat Klaudia Skibińska już wyrasta nam na dojrzałego sportowca. Gratulujemy i czekamy na kolejne zwycięstwa, napisał pan redaktor Woźniak.
Ciskała z oczu gromami w moją stronę.
— Jak pan mógł — wydukała w końcu.
— Nim napiszesz na mnie raport, że bez twojej zgody zabrałem i przeczytałem twój pamiętnik, proszę cię, abyś mnie wysłuchała — Mówiłem spokojnym głosem. Aż sam się sobie dziwiłem, że jestem tak spokojny i opanowany. — Usiądź — poprosiłem.
— Dziękuję, postoję — odparła nieco hardo, choć minę miała niewyraźną.
Wygodnie rozpostarłem się w fotelu. Podniosłem wzrok i popatrzyłem na nią.
— Jesteś dla mnie zagadką. Po co się tu pchałaś? Tytuł mistrzyni, zagwarantowane studia na dowolnym AWF-ie, a jednak wybierasz szkołę podoficerską, poniżej twoich aspiracji i możliwości. Dlaczego? — rozpocząłem.
Była chyba zaskoczona spokojnym tonem rozmowy. Najprawdopodobniej spodziewała się jobów i steku przekleństw.
— By ratować życie innym — odparła oklepanym sloganem.
Nie spuszczałem z niej wzroku. Zamknąłem pamiętnik.
— Rozmawiałem z twoim trenerem — obwieściłem kolejną szokującą dla niej informację.
Otworzyła usta ze zdziwienia.
— Z moim trenerem? — zapytała z niedowierzaniem.
— Tak, musiałem z nim porozmawiać po lekturze twojego pamiętnika, dowiedzieć się tego, czego nie doczytałem tam. Naprowadził mnie. A wszystko wyjaśniło się, kiedy zadzwoniłem do znajomego z WSI .

Wyciągnąłem z szuflady zapisaną kartkę. Kontynuowałem:
— Anna Ziętek, osiemnaście lat: wykrwawiła się na śmierć, Lidia Zaręba: zgnieciona klatka piersiowa, zmarła w szpitalu, osiemnaście lat, Elżbieta Witecka: osiemnaście lat, poniosła śmierć na miejscu podobnie jak twój brat Leszek Skibiński, który miał siedemnaście lat i zakochany był w Ance — odczytałem to, czego dowiedziałem się od majora WSI.
Zakolegowaliśmy się kiedy uczyłem jego syna pływania. Klaudia ledwo powstrzymała wybuch płaczu. Wszystko się w niej gotowało. Nerwowo ruszała palcami dłoni.
— Więc już pan wszystko wie — rzuciła, poddając się.
Obróciła się, chcąc wyjść z kancelarii. Podniosłem się z fotela.
— Wiem, co to znaczy stracić kogoś bliskiego — rzuciłem.
Zatrzymała się i odwróciła twarz w moją stronę. Z jej oczu płynęły łzy.
— A zderzył pan się ze wzrokiem ich rodziców, ze skrywanymi pretensjami własnych rodziców? — zapytała płaczliwym głosem.
— Nie.
Zrezygnowała z wyjścia, a ja mówiłem dalej:
— Z policyjnego protokołu wynika, że byłaś trzeźwa, pozostałe towarzystwo wypiło i tylko ty mogłaś prowadzić samochód. Tej plamy oleju na drodze nie można było ominąć, była na całej jezdni. Nawet kierowca rajdowy wpadłby tam w poślizg.
Ocierała dłonią spływające po policzkach łzy. Pociągała nosem.
— Tak i według pana jest wszystko w najlepszym porządku? — zapytała, podnosząc głos.
— To był wypadek, tak wynika z akt. Sąd cię nie ukarał, to nie była twoja wina — stwierdziłem.
Wskazałem jej miejsce i poprosiłem, by usiadła. Nie skorzystała. Stała i patrzyła mi w oczy smutnym wzrokiem. Krajało mi się serce. Przeżyła coś podobnego jak ja. Straciła najlepsze przyjaciółki i brata.
— Gdybym był księdzem, odesłałbym cię od konfesjonału bez zadawania pokuty — wypaliłem.
To stwierdzenie bardzo ją poruszyło. Stała się pobudzona. Zrobiła krok w moim kierunku. Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Rosła w niej wściekłość.
— Nikt mnie nie rozgrzeszy, nawet sam papież. Wszystkim wydaje się że wiedzą o mnie wszystko, a tak nie jest. Nie wiecie co się tłucze w mojej głowie!! — rzuciła podniesionym głosem, zbliżając się do mnie.

Stanęła bardzo blisko. Widziałem, że przestaje panować nad sobą.
— W dupie mam to, co pan czytał i z kim pan rozmawiał. Nic o mnie nie wiecie!! — krzyknęła histerycznym tonem głosu, zwalając jednocześnie z biurka swój pamiętnik i kartkę od majora.
Była wyprowadzona z równowagi, ledwo panowała nad sobą. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem. Musiałem zachować spokój; tylko moje opanowanie mogło ją uspokoić.
— Uspokój się, panuj nad sobą. Wiem o tobie dużo z tego, co zapisałaś w pamiętniku. Wiem, co przeżywałaś i co przeżywasz nadal. Usiądź, proszę, nalegam — starałem się mówić spokojnym głosem.
Schyliłem się i podniosłem z podłogi zrzucone rzeczy. Klaudia przemogła się i usiadła na krześle. Odczekałem chwilę, aż się nieco uspokoi. Usiadłem w fotelu.
— Nie siedzę w twojej skórze. Lecz nie tylko ty straciłaś bliskich w wypadku. Codziennie zadaję sobie pytanie, dlaczego tylko ja przeżyłem katastrofę śmigłowca — otworzyłem się przed nią.

Zatkało ją, gdy usłyszała tę informację. Otworzyła usta ze zdziwienia, a jej oczy stały się wyrazistsze. Z niedowierzaniem patrzyła na mnie.
— To pan wtedy… — wydukała.
— Tak, tylko nie mów nikomu. Nie potrzebuję litości — poprosiłem.
Nastała cisza. Patrzyliśmy na siebie, a żadnemu z nas nawet nie drgnęła powieka. Złączeni podobną tragedią, rozumieliśmy się bez słów.
— Nie wiedziałam — zaczęła po dłuższej przerwie.

Milczeliśmy. Uspokajała się. Nie była już tak pobudzona, jak wcześniej. Nie było mi łatwo tak się przed nią otworzyć. Zdałem sobie sprawę, że przed nikim się tak nie otworzyłem. Łagodnym wzrokiem patrzyła na mnie. Wstałem z fotela i podszedłem do miejsca, gdzie siedziała. Chciała wstać, lecz powstrzymałem ją, dotykając dłonią jej ramienia.
— Masz w sobie ten gen ratownika, którego nie widzę u reszty kursantów. Brakuje ci tylko praktyki, a tę zdobędziesz w jednostce bojowej. Uparta i odważna z ciebie dziewucha. Czuję że sprawdzisz się w akcji na morzu, bo masz to coś. Twoje umiejętności nabyte na zawodach zaprocentują w pracy. Najszybciej znajdziesz się przy rozbitku, szybciej niż ja. — wyrzuciłem z siebie.
Podniosła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy. Zarumieniła się. Te słowa najwyraźniej ją podbudowały, co było widoczne po zmianie wyrazu twarzy. Rozbrajała mnie tym pełnym uwielbienia wzrokiem.
— Zamknij tamten rozdział, skup się na tym, co chcesz teraz robić. Tak będzie ci łatwiej. Nie pozwól, by demony przeszłości rządziły tobą. Będą cię nieraz odwiedzać we śnie. Ratuj tych, których jeszcze możesz ocalić, niech to będzie twoim celem — dokończyłem z patosem.
Uśmiechnęła się delikatnie.
— Nie wylejecie mnie? Przecież pan o tym marzył — zapytała nieśmiało.
Zabrałem dłoń z jej ramienia i wróciłem za biurko. Usiadłem wygodnie w fotelu.
— Za co? Za to, że ujęłaś się za napastowaną dziewczyną i zagazowałaś napalonych gogusiów? Przestań. Mam poważniejszy problem — odparłem luzacko.
Dostrzegłem błysk w jej oczach. Podobny miała Agnieszka. Boże, dlaczego porównywałem je obie?
— Jaki to problem? — zapytała zaciekawiona.

Była już w pełni stabilna emocjonalnie. Przeciągnąłem się na fotelu.
— Mam ochotę się dzisiaj napić, ale nie mam z kim — wypaliłem.
Parsknęła śmiechem i zrobiła głupią minę. Zrozumiałem, że nie ma zamiaru zostać moim kompanem do kieliszka.
— Ups, cholera, źle trafiłem — zreflektowałem się.

Spojrzałem na zegarek. Mój nadzór już się kończył. Podniosłem zad z fotela i podszedłem do wieszaka. Ściągnąłem kurtkę.
— Ta rozmowa nie miała w ogóle miejsca. Pogadaliśmy sobie i tyle — powiedziałem .

Wróciłem do biurka i wyciągnąłem z zamykanej na klucz szuflady blankiet przepustki. Klaudia obserwowała, co robię. Spojrzałem na nią.
— Zaprosiłem cię, idziesz czy nie? — zapytałem luzackim tonem.
Roześmiała się. Po stresie nie było już żadnego śladu. Wstała z krzesła.
— Tak, poczekaj, tylko się przebiorę — rzuciła, waląc mi na ty...
 
Mężczyzna

PrzemoHarp

Podrywacz
To się czyta jak świetną książkę. I znowu mi łzy poleciały, ale pieprzę, nie wstydze się, ja jestem ten słaby, epmpatyk, pilnujący "Friendzonu", żeby nikt tam nic nie rozkradł.
 
Mężczyzna

jammer106

Cichy Podglądacz
Panowie, no co Wy. To rozbiegówka dopiero, a Wy już...
Jaracie się marną podróbka filmu "Guardian" z Kevinem Costnerem.
Chyba z kontynuacją poczekam na po świętach, bo Wam je skopsam, no chyba że chcecie jutro...
 
Mężczyzna

PrzemoHarp

Podrywacz
Panowie, no co Wy. To rozbiegówka dopiero, a Wy już...
Jaracie się marną podróbka filmu "Guardian" z Kevinem Costnerem.
Chyba z kontynuacją poczekam na po świętach, bo Wam je skopsam, no chyba że chcecie jutro...
Mnie wzrusza byle co, więc na mnie trzeba brać "poprawkę" - wiesz... muzyk, artystyczna dusza, empatyk.... - czuję więcej i głębiej ;)
 
Mężczyzna

Greg...

Dominujący
Panowie, no co Wy. To rozbiegówka dopiero, a Wy już...
Jaracie się marną podróbka filmu "Guardian" z Kevinem Costnerem.
Chyba z kontynuacją poczekam na po świętach, bo Wam je skopsam, no chyba że chcecie jutro...
Poczekaj trochę. Musimy odreagować,a roboty duużo;)
 
Podobne tematy

Podobne tematy

Prywatne rozmowy
Pomoc Użytkownicy
    Nie dołączyłeś do żadnego pokoju.
    Do góry