• Witaj na forum erotycznym SexForum.pl Forum przeznaczone jest wyłącznie dla dorosłych. Jeżeli nie jesteś pełnoletni, lub nie chcesz oglądać treści erotycznych koniecznie opuść tą stronę.
  • Cytuj tylko wtedy, gdy to konieczne. Aby odpowiedzieć użytkownikowi, użyj @nazwa_użytkownika.

Bałtycki Rybak Dusz (II) część druga.

Mężczyzna

jammer106

Cichy Podglądacz
Internat Garnizonowy, Ustka, dwadzieścia minut później.



W październiku trudno byłoby mi znaleźć w nadmorskiej mieścinie, jaką była Ustka, lokal otwarty po północy. Kołobrzeg, Koszalin, to co innego. Tam z pewnością by się udało. Nie pozostawało mi nic innego, jak zaprosić Klaudii pójście do internatu, nawet jeśli by miała zrozumieć to opacznie. Miałem w lodówce napoczętą butelczynę koniaku. Cola i lód też tkwiły w czeluściach lodówki. Nie miałem zamiaru się nawalić. Ot, tak dla kurażu i zabicia stresu.

Klaudia jak na kobietę szybko się przebrała. Wyglądała ślicznie. Czarna obcisła minisukienka, cieniutkie czarne rajstopy, gustowne szpilki na nogach. Delikatny i subtelny makijaż nie zaburzał jej naturalnej urody, a jedynie ją uwydatniał. Nie mogłem oderwać wzroku od jej przecudnych oczu. Delikatna kreska na brwiach i tusz na rzęsach podkreślały ten niezwykły atrybut urody.

Przemknęliśmy przez korytarz. Stukot jej szpilek był słyszalny, lecz o tej porze, w sobotnią noc, internat świecił pustkami. Każdy, kto tylko mógł, wyjeżdżał do domu. Po chwili byliśmy w moim pokoju. Trochę wstydziłem się bajzlu, jaki pozostawiłem, wychodząc na nadzór. Leżące przy łóżku skarpety, niedbale rzucony na krzesło podkoszulek i slipy, ciśniętą w róg pokoju koszulę. W pośpiechu pochowałem do szafy porozrzucane ubrania i bieliznę.

— Koniak? — zapytałem dziewczynę.

— Tak, poproszę — odparła, uśmiechając się do mnie.

Wystawiłem jej przepustkę do ósmej rano. Nie, nie planowałem traktować jej jak nałożnicy. Nie chciałem, by zamroczona alkoholem wracała na pododdział. Podoficer mógłby różnie zareagować, a mając lekką kosę z podporucznikiem, nie chciałem dawać mu paliwa do dalszej walki. Nalałem koniaku do szklanek, nie miałem odpowiednich kieliszków. Dołożyłem lód i uzupełniłem Coca-Colą.

Gdy się odwróciłem, niosąc na tacce obie szklanki, zobaczyłem, że stoi przy moim łóżku i trzyma w dłoni oprawione w ramki zdjęcie Agnieszki. Widząc, że na nią patrzę, szybko odłożyła zdjęcie na swoje miejsce.

— To ona? — zapytała cicho.

Kiwnąłem głową znacząco. To zdjęcie zrobiłem, gdy byliśmy na obozie kondycyjnym w podzakopiańskim Groniku. Agnieszka patrzyła na odległe góry. Podałem Klaudii szklankę z drinkiem.

— Przepraszam, nie powinnam — próbowała się usprawiedliwić.

— Nie masz za co przepraszać, nic złego nie zrobiłaś.

Usiedliśmy na tapczanie. Założyła nogę na nogę. Każde z nas chciało coś powiedzieć, ale czekało na ruch strony przeciwnej.

— To może przejdźmy na ty, ale tylko poza godzinami służbowymi — zaproponowałem.

Kiwnęła głową na tak. Spletliśmy dłonie, jak to się robi przy brudziu. Wypiłem łyk alkoholu z jej szklanki, a ona z mojej.

— Radek.

— Klaudia

Ten pocałunek był tak subtelny i nieśmiały, jakby całowali się po raz pierwszy nastolatkowie, nie miał w sobie nic z drapieżności czy perwersji., Nasze usta ledwie się dotknęły ; poczułem smak pomadki. Dopiliśmy resztę alkoholu. Nie wiedziałem, jak znowu zacząć rozmowę. Od paru lat, nie licząc spotkań z Roxaną, nie byłem z kobietą sam na sam.

— Jak tam jest, no, w jednostce? — zapytała, przerywając ciszę.

— Normalnie, większość wylotów bojowych to odbieranie z kutrów lub statków chorych z zawałem, udarem oraz innymi dolegliwościami. Ratowanie rozbitków to jakieś trzydzieści procent, do tego dochodzą w lecie wywrócone jachty.

Wstałem i zabrałem szklanki. Ponownie zrobiłem drinki. Postawiłem je na przyłóżkowej szafce tuż obok zdjęcia Agnieszki.

— Wiesz, rozumiem, dlaczego nas chciałeś wywalić, gdy mi powiedziałeś, że to ty jesteś tym ocalałym z katastrofy. Zrozumiałam — rzuciła, patrząc na fotografię Agnieszki.

Cholera, była bardziej otwarta niż ja. Czyżbym był aż tak zdziadziałym facetem?

— Nie masz mi za złe, że tam wtedy obmacywałem cię? — wreszcie zdobyłem się na zadanie pytania.

Uśmiechnęła się. Wzięła do ust szklankę i pociągnęła mały łyk. Odstawiła ją z powrotem na szafce.

— Nie, ostrzegałeś, wiedziałam, na co się piszę — odparła. — Puścisz radio, może jakaś fajna muza poleci — zaproponowała.

Wstałem z łóżka i włączyłem odbiornik. Gałowałem po skali, szukając, jakiejś muzycznej stacji. W końcu znalazłem. Leciały jakieś stareńkie przeboje.

— Jak dałeś sobie radę po jej śmierci? — zadała dość bezpośrednie pytanie.

— Piłem dwa tygodnie, mój dowódca postawił mnie do pionu i jakoś się trzymam do tej pory, a ty? — odpowiedziałem, zadając jej jednocześnie pytanie.

— Zawaliłam ostatnią klasę ogólniaka, nie byłam w stanie się pozbierać. Na dodatek leżałam w szpitalu po tym wypadku. Czytałeś mój pamiętnik, to chyba wiesz — odpowiedziała.

— Przepraszam, nie powinienem, ale… .

— Byłam na ciebie wściekła na początku, ale dobrze się stało. Brakowało mi takiej rozmowy jak tam, w kancelarii — przerwała mi.

Podnieśliśmy szklanki. Pozostała nam połowa zawartości. Patrzyłem na nią i czułem, że tracę głowę. Gdy zsunęła szpilki i podkuliła nogi na wersalce, poczułem, jak rośnie mi członek. Czułem podniecenie. Naturalne, niestymulowane filmem porno. Nawet gdy nagi wtulałem się w Roksanę, nie czułem tego, co w tej chwili. Może za pierwszym razem. Potem traktowałem tę prostytutkę jako swoistą przytulankę. Potrzebowałem ciepła i czułości ze strony innej osoby, nic więcej.

— Musiałeś bardzo ją kochać — stwierdziła, patrząc na zdjęcie.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem, jak głos więźnie mi w gardle, a oczy stają się mokre od łez. Zauważyła to.

— Przepraszam, nie chciałam — szepnęła, a jej dłoń dotknęła mojego policzka.

Ten dotyk był delikatny, subtelny, niosący jedynie próbę przeprosin. Wzdrygnąłem się.

— Nie, nie przepraszaj, to była kobieta mojego życia — odparłem cicho.

Uroniłem łzę. Otarła mi ją swoją dłonią. Siedzieliśmy blisko siebie, a w powietrzu iskrzyło coś, czego nie potrafiłem zdefiniować. Żadne z nas nie chciało przerwać tej chwili. W końcu to ja zdecydowałem się na kontynuowanie rozmowy.

— Dopijemy? — zapytałem. Tylko na tyle mnie było stać w tej chwili.

Kiwnęła głową i podała mi szklankę. Wypiliśmy do dna. Wstałem i podszedłem do lodówki, napełnić ponownie szklanki mieszanką alkoholu, lodu i coli.

— Chcesz mnie upić? — zapytała.

Nie miałem takiego zamiaru. Nawet o tym nie pomyślałem. Nigdy, przenigdy nie wykorzystałbym pijanej kobiety. Honor by mi na to nie pozwolił.

— Przepraszam, jeśli tak to odbierasz, nie mam takiego zamiaru — odpowiedziałem, kończąc przygotowywanie drinka.

Usiadłem z powrotem obok niej. Zsunęła powoli nogi, a następnie założyła szpilki.

— Fajną stację znalazłeś, zatańczymy? — zapytała, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

W tańcu byłem typem, któremu muzyka nie przeszkadza. Zero koordynacji i wyczucia rytmu. Z Agnieszką mieliśmy nawet wykupione lekcje tańca przed planowanym weselem.

— Nie tańczyłem prawie trzy lata, nie umiem — odparłem zgodnie z prawdą.

Spojrzała mi głęboko w oczy tym błagalnym wzrokiem.

— Tego się nie zapomina, to jak jazda na rowerze. Proszę, tylko jeden taniec.

— Dobrze, ale wolny, szybkich nie umiem.

Chyba Sierocki prowadził ten nocny program. Gdy zakończył się poprzedni kawałek, wykonywany przez Cher, wstałem z tapczanu razem z nią. Czekaliśmy, co zapowie. Pożerała mnie wzrokiem. Czułem to. Zastanawiałem się, czy tylko dlatego, że nie wywaliłem jej z kursu, czy z innego powodu.

„I drodzy radiosłuchacze, przypomnimy sobie teraz rok 1985 i Madonnę w utworze Crazy for you” — usłyszałem głos Marka Sierockiego.

Nie, to nie mogło się dziać naprawdę. To był ten sam kawałek, który zamówiłem wtedy w kasynie dla Agnieszki. Zaniemówiłem. Na wpół przytomny objąłem Klaudię. Pchany jakąś nadprzyrodzoną siłą, zacząłem z nią tańczyć. Nie wiedziałem, czy kalam w tym momencie własne wspomnienia, czy to jest jakieś fatum.

Położyła dłonie na moich barkach i wtuliła się we mnie. Dłońmi objąłem jej biodra. Zwarliśmy się w tym zmysłowym tańcu. Gdy oparła głowę o moją klatkę piersiową, nie wiedziałem, co począć. To było dziwne — trzydziestoparolatek trzymający w ramionach dwudziestodwuletnią dziewczynę czuł się jak mały Kazio, który po raz pierwszy wtula się w nastoletnią koleżankę. Zagubiony, dupowaty i zaskoczony. Wielki pan instruktor, pogromca połowy kursu. Widząc moją bezradność, Klaudia sama przyciągnęła moją głowę do swojego barku. Poczułem zapach jej subtelnych perfum, które skądś znałem. Tak, to była „Currara”. Pamiętałem, jak Agnieszce kupiłem oryginały od gościa po misji z Syrii lub Libanu.

Pląsaliśmy w wolnym tańcu. Trzymałem jej wąską talię i czułem zapach perfum oraz włosów. To było coś, czego nie przeżywałem przez ostatnie lata. Jakże byłem wyjałowiony, jakże dziewiczy, jakkolwiek by to zabrzmiało.

Kawałek dobiegł końca, a my nadal tkwiliśmy wtuleni w siebie.

— Chcesz? — usłyszałem jej szept.

Nic nie odparłem. Zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli. Zaskoczony poddawałem się jej działaniom. Zsunąłem dłonie na jej uda. Palce dotknęły delikatnego nylonu rajstop. Unosiłem dłonie, dochodząc do bioder. Sukienka nie zasłaniała już niczego. Była podniesiona wysoko. Klaudia wbiła swe usta w moje. Odpowiedziałem tym samym. Muskałem jej wargi. Wpychała mi język do ust. Wiedziałem, o co jej chodzi. Zrzuciła ze mnie koszulę, uchwyciła dolne poły podkoszulka. Podniosłem ręce do góry, poddając się jej działaniom. Zwariowałem, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Penis osiągnął pełną erekcję i stawał się wilgotny.

Uchwyciłem górną część rajstop i razem z majtkami ściągałem w dół. Nie protestowała. Zdołałem zsunąć je tylko do kolan, na dalej zabrakło zasięgu moich dłoni. Uwolniliśmy się od siebie. Klaudia, patrząc na mnie gorejącym wzrokiem, ściągała z siebie sukienkę i bieliznę. Po chwili była całkiem naga, prezentując mi swoje zgrabne ciało.

W pośpiechu zrzucałem z siebie części garderoby. Ostatnie ściągnąłem, jak to każdy facet, skarpety. Lustrowałem jej piękne, młode, nagie ciało.

— Chcesz? — ponowiła pytanie.

Przyciągnąłem ją do siebie. Sterczący penis otarł się o jej brzuch. Byłem gotowy i gdybym nie spojrzał na zdjęcie Agnieszki, pewnie posiadłbym tę kobietę.

— Nie, nie mogę, nie jestem jeszcze gotowy, przepraszam — wyrzuciłem z siebie.

Za bardzo tkwiła mi w głowie myśl, że kochając się z inną, zdradzam Agnieszkę. Nie mogłem, nie byłem przygotowany na taką sytuację. Wszak, idąc na dyżur, nie planowałem tego.

Klaudia objęła moją twarz obiema dłońmi. Pochyliła się i patrzyła mi prosto w oczy.

— Radek, co się dzieje? — zapytała zasmucona.

— Połóż się obok mnie, proszę, i wtulmy się w siebie. Wszystko ci powiem — odparłem.



+++​



Ułożyli się na łóżku. Wtuliła się w ciało Radka. Nie wiedziała, czy on dostrzegł jakiś defekt jej ciała i nie chciał z nią kochać, czy była to inna przyczyna. Przytuliła go do swoich piersi i objęła dłońmi. Jaka to była delikatna i krucha istota. On, jej instruktor, kawał chuja. Facet, który uratował dziesiątki istnień ludzkich, tu i teraz wtulał się w jej ciało jak niemowlak. Prawie jak niemowlak, bo ten chciałby jeszcze possać pierś. A on tego nie potrzebował.

Rozmawiali do trzeciej nad ranem. Wstał wtedy i wyciągnął z kieszeni kolejny blankiet przepustki. Nie zważając na późną porę, zadzwonił do podoficera.

— Przedłużam przepustkę mata Skibińskiej do 18:00, Jasne — rzucił zaspanemu podoficerowi.

Klaudia patrzyła na niego, wiedząc, co przeżywa. Była w nim po cichu zakochana. Może nie od pierwszego wejrzenia, ale od czasu, gdy wywalił tę zarozumiałą dziewuchę. Za to szkoda jej było Marzeny.

To był niesamowity facet. Nie to, że był instruktorem. Miał w sobie to coś, tę ikrę, spokój ducha i ukrytą pod pancerzem twardziela czułość i delikatność.

Był chujem i nie cierpiał bab, to należało mu przyznać. Kutas pełną gębą. Dawał płci przeciwnej do wiwatu, ale wypieprzał głównie chłopów. Przez chwilę grupa myślała, że jest homoseksualistą. Obmacanie w czasie pamiętnego egzaminu rozwiało te wątpliwości.

To, co usłyszała od niego przez te dwie godziny, uzmysłowiło jej, że są podobnie pokrzywdzeni przez los. Stracił przyszłą żonę w ciąży i dwójkę przyjaciół, ona brata i koleżanki. Tak samo przeżywali ból po stracie bliskich osób.

Ułożył się znów w jej ciele. Przytuliła go do siebie i całowała po włosach. Skulony w pozycji embrionalnej powoli zasypiał w jej ramionach. Gdy zasnął mocno, podniosła jego ramię. Cztery blizny, które zauważyła, mówiły o czterech straconych istotach. Nie chciał jej tego pokazać, wspomniał tylko o tym.

Do rana była opiekunem jego snu. Coś w nocy go prześladowało. Głaskała jego głowę i tuliła mocniej do piersi, kiedy złe sny nawiedzały jego ciało. Tuląc go w ramionach, płakała cichutko, nie chcąc go obudzić. Wiedziała, że to jest jej facet, nie marzyła o innym. Żałowała tylko, że dziewictwo straciła nie z nim a z pewnym dupkiem, który jemu do pięt nie dorastał.



Darłowo. Baza 2. Darłowskiego Dywizjonu Lotniczego MW, grupa poszukiwawczo-ratownicza wchodząca w skład SAR. 52. dzień praktyki.


Listopadowa pogoda nie należała do przyjemnych. Kursanci, owinięci w bechatki z podniesionymi kołnierzami, stali i słuchali wykładów moich kolegów. Również byłem wśród swoich podkomendnych, uważnie przysłuchując się wykładowi porucznika Pawła Kojtucha, pilota śmigłowca Mi-2 RN. Po zakończeniu wykładu, jak zwykle, dodał coś od siebie.

— Jak to mówią mądrzy ludzie, nazwiska autora nie pamiętam, ale cytuję: „Zawsze szukam dźwięków, które są przyjemne w danym momencie. Odgłos nadlatującego helikoptera jest naprawdę irytujący, dopóki nie toniesz. Gdy ów przybywa, by cię uratować, brzmi jak najlepsza muzyka” — spuentował.

Grupa nagrodziła go brawami. Stanąłem przed kursantami. Klaudia patrzyła na mnie swoimi cudnymi oczami, a obok niej stała Marzena. Wcześniej załatwiłem jej powrót, w rozmowie z komendantem przyznając się do błędu. Przyjąłem to na klatę. Gdy wróciła i mnie zobaczyła, tak się rozpędziła, że ledwo ją uchwyciłem w ramiona, kiedy wskoczyła na mnie, oplatając mnie nogami.

— Dziękuję, dziękuję, instruktorze — wyrzuciła z siebie, prawie płacząc.

— Wiesz co, nie spodziewałam się tego — rzuciła wtedy Klaudia.

Nie robiłem tego dla niej. Po prostu źle się z tym czułem. Koniec i kropka.

Tego dnia miały odbyć się wyloty nad Bałtyk z kursantami. Dwa śmigłowce były gotowe do misji szkoleniowej.

— Pamiętajcie, skok z piętnastu metrów to jak skok na beton, połamane nogi, połamane inne części ciała, skok z trzydziestu metrów to wyrok śmierci. — przypomniałem.

Cofnąłem grupę. Technicy zaczęli przygotowywać maszyny do lotu. Nieznani bohaterowie naszych działań. Piloci zasiedli za sterami maszyn. Kursanci przebrali się w suche skafandry i pobrali wyposażenie.

— Pan porucznik zabiera większość grupy na Mi-14, ze sobą zabieram… — tu specjalnie wstrzymałem głos.

— Mata Dominiaka i mata Skibińską — dodałem.

Gdy wskazałem mojemu męskiemu faworytowi, czym ma lecieć, zastanowił się chwilę. Nie bardzo pasował mu Mi-2 RN.

— Mamy lecieć tym struclem? — zapytał.

— Nie pasuje ci, to spierdalaj, droga wolna i kurs ujebany — rzuciłem krótko.

Przemógł się i wsiadł do „Michałka”, ale nadal robił wielkie fochy. Był moim męskim faworytem. Zastanawiałem się, czy dobrze wybrałem.

— Tylko mi tego podporuczniczynę dojedź, chuja wie i dupą sra — poprosiłem wcześniej drugiego pilota Mi-14.

— Dać im w pizdę? — zapytał mnie wtedy.

— Z umiarem, nie szalej — poprosiłem.

Zabrałem swoją dwójkę kursantów do śmigłowca. Poczciwy „Michałek”, pilotowany przez porucznika Pawła, grzał silniki, oczekując na nas.

— Pierwszy raz śmigłowcem? — zapytałem, przekrzykując ryk silników.

Oboje kiwnęli głowami na tak. Usadowiliśmy się w “śmiglaku”. Na pokładzie prócz pilota i nas był Piotr, lekarz oraz Marcin, technik pokładowy. Porucznik podniósł maszynę. Mi-14 poszedł w kierunku zachodnim, my w kierunku wschodnim. W planach była realizacja skoków szkoleniowych, wyciąganie przy pomocy wyciągarki, obsługa kosza i transportowanie poszkodowanych w realnych warunkach. Mieli po raz pierwszy, nie licząc zajęć na plaży, spotkać się z zimnymi falami Bałtyku. Realne działania, kwintesencja pracy ratownika. To już nie był spokojny basen, gdzie w razie potrzeby można było podpłynąć do murku. To było prawdziwe morze — czasami spokojne, a w większości przypadków nieprzewidywalne.

Przywitałem się z resztą załogi. Minęliśmy linię brzegową. Powitała nas szara połać morza z niewielkimi grzywaczami. Łopaty młóciły powietrze. Mieliśmy przeprowadzić zajęcia w odległości 2-3 mil od brzegu. Instruktorem tej dwójki byłem ja, na Mi-14 było trzech moich kolegów-ratowników. Stareńkie Mi-2 RN służyły już teraz wyłącznie do celów szkoleniowych i jako maszyny dyspozycyjne. Bardzo rzadko wystawiano je jako maszyny ratownicze. Mieliśmy w dywizjonie dwie sztuki tego typu. Najczęściej ich zadanie ograniczało się do powietrznej taksówki pomiędzy bazami lub dowództwem MW. Piloci cieszyli się, gdy mogli wykonać na nich taki lot szkoleniowy nad morze.

— Darłowo SAR. Tu Hoplit 03. Jestem w rejonie ćwiczeń. Rozpoczynamy szkolenie — zameldował pilot, obniżając pułap.

Lekko wzburzona powierzchnia morza zbliżała się w naszym kierunku. Technik otworzył drzwi boczne. Zimny listopadowy wiatr uderzył w nasze twarze. Popatrzyłem na kursantów. Zacięte, poważne miny, pełne obaw spojrzenia na toń Bałtyku, która była pod nami.

— Normalnie pilot wcześniej oznacza rejon wypadku bombami sygnalizacyjnymi, teraz tego nie robimy, rozumiecie, oszczędności — powiedziałem.

Oszczędności szukano wszędzie, wcześniej kursantów dostawaliśmy na dziesięć dni, teraz musiało wystarczyć pięć. Technik wychylił się przez otwarte drzwi boczne. Naprowadzał pilota. W końcu Mi-2 zawisł na bezpiecznej wysokości kilku metrów.

— Gotowi? — usłyszałem pytanie technika.

— Gotowi, Klaudia pierwsza, ja drugi, Dominiak na końcu — podałem kolejność opuszczenia śmigłowca.

Dziewczyna patrzyła w dół. Była gotowa na skok. Czekała tylko na komendę.

— Tu Darłowo SAR, mamy zgłoszenie. Sygnał MAYDAY z jachtu dwanaście mil morskich od… Koordynaty… Dwoje załogantów. Przerwać misje szkoleniowe. Kontynuacja po naszej zgodzie — usłyszeliśmy w radiostacji.

— Paweł, gdzie to? — rzuciłem pytanie do pilota.

— Całkiem blisko nas, jakieś siedem, osiem mil — odparł.

Nie zastanawiałem się długo. Zanim poderwie się dyżurny Mi-14 lub Anakonda, będziemy na miejscu. Technik zamknął natychmiast drzwi boczne.

— Bierzemy? — rzuciłem pilotowi.

Było to retoryczne pytanie. Marzył o akcji ratunkowej, nie miał jeszcze żadnej na swoim koncie. Ujrzałem błysk w oczach technika. Wszyscy rozumieliśmy się bez słów. Nie ukrywam, że mi też brakowało prawdziwych akcji ratowniczych..

— Darłowo SAR, tu Hoplit 03. Przerywamy misję szkoleniową. Jesteśmy najbliżej miejsca wypadku. Proszę o zgodę na podjęcie działań ratunkowych. Mam kompletną obsadę. Zmiana statusu z Sierra na Romeo — natychmiast rzucił Paweł.

Status Sierra oznaczał zadanie szkoleniowe, status Romeo — zadanie bojowe. Popatrzyłem na Klaudię. Nie bardzo wiedziała, o co chodzi, podobnie jak drugi z kursantów.

— Mamy akcję ratowniczą, jeżeli się zgodzą, lecimy tam, liczę na was — rzuciłem do tej dwójki.

Kiwnęli głowami znacząco. Po ich minach widziałem, że są w szoku.

— Hoplit 03 tu Darłowo SAR. Zmiana statusu na Romeo… — reszta transmisji radiowej nie była ważna.

Dostaliśmy zgodę na podjęcie akcji ratunkowej. Zadowolenie etatowej załogi, można porównać do radości z wygranej w totolotka. Pilot delikatnie pochylił maszynę i zwiększył moc. Kierował „Michałka” w rejon, gdzie byli rozbitkowie. Kursant Dominiak stał się blady jak ściana, Klaudia patrzyła na mnie, nie do końca zdając sobie sprawę, że uczestniczy w prawdziwych działaniach i za chwilę ratować będziemy realnych poszkodowanych.

— Spokojnie, będę przy was, schodzimy we trójkę, jest dwoje rozbitków, morze w miarę spokojne, dacie radę — uspokajałem ich.

Lot trwał dosłownie kilka minut. Pilot sprawnie dostrzegł płonący jacht. Kto w taką pogodę pchał się na Bałtyk, nie mnie było oceniać.

— Darłowo SAR, tu Hoplit 03. Jestem na miejscu. Oznaczam rejon akcji — zameldował.

Zwolnił dzienne bomby sygnalizacyjne. Automat zgodnie z zaplanowanym odstępem czasowym wyrzucał kolejne z kasety. Dzienne nie świecą, ale dają dobrze widoczny dym. Technik ponownie otworzył drzwi. Dojrzałem dwójkę rozbitków. Odpływali od tonącego powoli jachtu. Była to jednostka klasy B — pełnomorska, tak oceniłem na oko. Poszkodowani machali dłońmi, utrzymując się na powierzchni.

— Nie jesteście kursantami, jesteście teraz ratownikami. Jasne! — przekazałem moim podkomendnym.

Technik otworzył ponownie drzwi boczne. Paweł zaczynał stabilizować śmigłowiec, obniżając jednocześnie pułap. Po chwili śmigłowiec był w zawisie. Lubiłem go, przypominał mi poległego Piotra. Kursanci kiwnęli głowami znacząco. Dla tej dwójki to miał być najtrudniejszy test — przeprowadzony w warunkach bojowych

— Skaczę pierwszy, za mną Klaudia, na końcu ty — zmieniłem kolejność.

— Ratownik gotowy do skoku — zameldował pilotowi technik.

Skoczyłem w dół. Uderzenie w wodę, nakrycie falą, wynurzenie. Wyprostowałem dłoń, podniosłem kciuk na znak, że wszystko w porządku.

— Pierwszy ratownik w wodzie — usłyszałem w radiotelefonie.

Patrzyłem w górę. Klaudia skoczyła bez żadnego zawahania. Podobnie jak mnie, nakryła ją niewielka fala. Po chwili wynurzyła się i, podobnie jak ja, zasygnalizowała, że wszystko w porządku. W końcu skoczył Sławek.

— Trójka ratowników w wodzie — usłyszeliśmy w słuchawkach głos technika.

Mocno pracując rękami i nogami, zbliżaliśmy się do poszkodowanych. Młoda dziewczyna może dwudziestoletnia oraz starszy, niezwykle tęgi mężczyzna. Nalana twarz, gruba, krótka szyja — to zobaczyłem na początku. Trzymał się jakiejś bojki lub czegoś podobnego, krzycząc wniebogłosy.

— Hoplit, dawaj kosz — rzuciłem w radiotelefon. — Oboje do kobiety, ja biorę faceta — krzyknąłem do nich, dzieląc zadania.

Miałem nadzieję, że mnie usłyszeli. Pilot podnosił maszynę. Musieli nam spuścić kosz ratunkowy, co wymagało nabrania wysokości. Podpływałem do grubasa, który panicznie walił jedną dłonią o wodę, drugą próbując trzymać się bojki. To najgorszy typ, z jakim można się spotkać — nieobliczalny i niebezpieczny. Zrobi wszystko, by ratować siebie, nie zważając na innych.

— Jestem ratownikiem, proszę się uspokoić, jestem tu, by pana uratować — wrzasnąłem.

Słyszałem tylko „ja, pierwszy ja”, „Ratuj mnie” i inne niezrozumiałe okrzyki. Odwróciłem się, chcąc zobaczyć, jak radzą sobie moi podopieczni. Mieli dziewczynę w swoich ramionach,. Była bezpieczna. Za to moje chwilowe rozproszenie mogłem słono zapłacić.

Nawet nie zauważyłem, kiedy grubas porzucił bojkę i znalazł się tuż przy mnie. Obiema dłońmi objął moje ciało.

— Kurwa, puść! — zakląłem głośno, a po chwili obaj poszliśmy pod wodę.

Oplótł mnie swoimi grubymi łapskami i na dodatek oplótł nogami. Był za moimi plecami. Gdyby był z przodu, dostałby z bańki w gębę. Próbowałem uderzyć go tyłem głowy w twarz, ale na darmo — jakoś udało mu się odchylić łeb. Mocno pracowałem nogami, co pozwoliło nam chwilowo wynurzyć się na powierzchnię.

— Ej!!! — wyrzuciłem z siebie, ale po chwili znów znalazłem się z nim pod wodą.

Widziałem, że Sławek dostrzegł sytuację, w jakiej się znalazłem. Nasz wzrok przez chwilę się skrzyżował. W jego oczach dostrzegłem paniczny strach. Próbowałem się jakoś wyswobodzić. Poszkodowany ważył ze sto dwadzieścia kilogramów, ja niecałe osiemdziesiąt. Opleciony jego dłońmi na wysokości sutków, nie mogłem nic zdziałać rękoma. Byłem w silnym uścisku. Jego nogi oplotły moje na wysokości kolan, blokując ruch. Tak spleceni opadaliśmy. Stopami znów próbowałem odbić się w górę, głowa znów gwałtownie odrzucona do tyłu miała zamiar walnąć spaślaka w twarz. Machałem zablokowanymi rękoma, ale to nie przynosiło żadnego efektu. To nie mogło dać nic, nic wymiernego. Wpadaliśmy obaj w otchłań Bałtyku.


+++​


Klaudia dostrzegła, co się dzieje.

— Sławek, idź, mu pomóż!! — wrzasnęła.

Odwrócił się do niej. Dojrzała paniczny wzrok chłopaka. Nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa. Tkwił w bezruchu, trzymając poszkodowaną.

— Rusz się, on go utopi!! — wrzasnęła ponownie.

Nawet nie drgnął. Patrzył na Klaudię tępym wzrokiem. Dwójka splecionych ludzi wynurzyła się ponad powierzchnię wody. Instruktor walczył z tym otyłym typem. Zdołał tylko coś krzyknąć i obaj ponownie znaleźli się pod wodą.

— Trzymaj ją, kurwa! — zaklęła, przekazując mu opiekę nad nastolatką.

Niczym foka, zanurkowała w odmęty Bałtyku. Mocno pracując rękoma i nogami, zbliżała się do tej dwójki.

Bierz go od tyłu — tłukło się jej w głowie.

Dopadła ich. Jedną dłonią chwyciła za włosy grubasa, drugą wbiła dwa palce obleczone rękawicą w oczodoły poszkodowanego. Zadziałało. Zwolnił uścisk krępujący instruktora i machał dłońmi bezradnie. Nie odpuszczała, jej palce wciąż tkwiły w jego oczodołach. Radek wyswobodziwszy się, pięścią walnął grubasa w twarz i momentalnie znalazł się za jego plecami. Zyskał nad nim kontrolę. Wynurzyli się. Grubas znów zaczął się szamotać. Był w totalnym szoku, nie wiedział, co czyni.

— Jebnij go w jaja — usłyszała od Radka i bez żadnej zwłoki, swe mocne uderzenie skierowała w to miejsce.

Poskutkowało. Zwijał się z bólu, nie mógł walczyć. Z pokładu śmigłowca już dawno spuścili kosz. Sławek nie ruszył się nawet o metr z poszkodowaną w tamtym kierunku. Trzymał ją i patrzył tępym wzrokiem, na to, co się dzieje.


+++​



— Klaudia, ładuj poszkodowaną do kosza, przejmij ją od niego — rozkazałem.

Zadziałała jak robot. Przejęła dziewczynę z rąk spanikowanego partnera i wsadziła do spuszczonego kosza. Sprawnie podniosła rękę z kciukiem wysuniętym ku górze, dając znak, by podnosić kosz. Fala uderzyła w jej ciało.

Boże, jakim ja byłem debilem — uzmysłowiłem sobie, patrząc na jej działanie.

Wciągnęli poszkodowaną na pokład, ponownie opuścili kosz.

— Ratownik 01, tu Hoplit 03. Paliwo na wyczerpaniu. Podniosę was i muszę wracać do bazy — usłyszałem w radiotelefonie.

— Tu Ratownik 01. Zabieraj poszkodowanego z jednym kursantem. Ja z drugą zostaję tutaj i czekam na kolejne śmigło.

— NEGATIVE, zabiorę was wszystkich — usłyszałem.

— Nie dasz rady. Ten facet ma ze 130 kilo wagi, podpina się pod niego Ratownik 03. Wyciągarka nas czwórki nie utrzyma. Pozostaję z Ratownikiem 02 w wodzie. Powodzenia — odparłem.

Zdawałem sobie sprawę, że dobrze robię. Kolejny zawis i wciąganie nas na pokład byłoby ryzykowne. Śmigłowiec mógłby potem nie dolecieć do lotniska. Te cholerne oszczędności. Paliwa do „Michałka” wlano na misję szkoleniową. Tylko tyle, plus zapas określony procedurami.

— To ja zostanę — rzucił Dominiak, w którym teraz odezwał się bohater, gotowy do poświęceń.

— Wypierdalaj, kutasie jebany, to rozkaz!! — walnąłem mu brutalnie.

Kosz opadł ponownie. Dominiakowi nawet nie dałem dotknąć grubasa. Zdałem sobie sprawę, na jakiego dupka postawiłem. Na spółkę z Klaudią, wpakowaliśmy go do kosza.

— Dawaj sygnał, mała — rzuciłem.

Uśmiechnęła się do mnie, dając kciuk do góry. Podpięty do kosza z poszkodowanym Dominiak opuszczał rejon działań.

— Ratownik 01, tu Hoplit 03. Darłowo SAR powiadomione. Wysyłają Haze 16. Jak mnie zrozumiałeś — usłyszeliśmy w radiotelefonach, gdy nasz Mi-2 RN odlatywał z poszkodowanymi.

— Zrozumiałem cię, głośno i wyraźnie. Czekamy na Haze 16 — odparłem.

Unosiliśmy się na falach morza. Ktoś by powiedział — fajnie. Nie w temperaturze wody plus pięć stopni i tak daleko od brzegu.

— Dziękuję — rzuciłem.

— Zrobiłbyś to samo, przepraszam, pan zrobiłby to samo — odparła.

Tak, pamiętała. Byliśmy w pracy i tak należało się do mnie zwracać. Czułem zimno, podobne zimno musiała czuć ona.

— Przylecą po nas? — zapytała nieśmiało.

— Przy takich falach to jeszcze zwodują — odparłem.

Pocałowaliśmy się. Samotni, w toni bałtyckiego morza.


+++​



Nie zwodowali, lecz podjęli nas wyciągarką. Podpięliśmy się oboje. Patrzyłem na nią wzrokiem pełnym podziwu. Chłopaki ze śmigła chyba dostrzegli, że coś między nami iskrzy, Wylądowaliśmy w Darłowie. Niestety pan podporucznik zabrał autokarem resztę grupy do Ustki, nie bacząc, że ma jeszcze jedną kursantkę.

Byliśmy cholernie zziębnięci. Każde z nas trzęsło się z zimna. Ktoś powie, że masz kombinezon, suchy, nic ci nie grozi. Nie, to nie prawda — zawsze, nawet w takim kombinezonie, odczuwasz zimno. Pobądź w nim parę godzin w wodzie, a sam zrozumiesz.

Zaprosiłem ją do pomieszczenia, które wcześniej dzieliłem z Agnieszką. To pomieszczenie było tylko i wyłącznie dla mnie. Taka jakaś tu się narodziła tradycja. Chłopaki pragnęli Klaudię przechwycić. Niepisany regulamin mówił, że po pierwszym uratowanym należy pasować ratownika.

— Dajcie spokój, dziewczyna jest przemarznięta i ma dość wszystkiego na dzisiaj — wybiłem im z głowy.

Odpuścili. Wpadliśmy do pomieszczenia. Na wszelki wypadek zamknąłem drzwi na klucz. Skierowałem się do łazienki i puściłem ciepłą wodę.

— Wskakuj pod prysznic — powiedziałem.

— A ty? — zapytała, patrząc na mnie specyficznym wzrokiem.

— Po tobie — odpowiedziałem.

Zlustrowała mnie wzrokiem. Oboje drżeliśmy z zimna. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

— Bez ciebie nie pójdę — oznajmiła, ściągając skafander.

Rozbierała się przy mnie bez żadnego wstydu. Po chwili stała całkowicie naga. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany.

— Rozbierzesz się, czy mam ci pomóc?

Stałem, nie wiedząc co począć. Zbliżyła się do mnie i zaczęła mnie rozbierać. Po chwili tkwiliśmy całkiem nadzy przed sobą.

— Chodź — szepnęła, chwytając mnie za dłoń.

Łazienka była całkowicie zaparowana. Weszliśmy oboje pod prysznic. Te ciepłe strumienie wody były ambrozją dla naszych zmarzniętych ciał. Stała za moimi plecami. Delikatnymi dłońmi dotykała klatki piersiowej. Zsunęła dłonie niżej. Objęła moje biodra. Odwróciłem się do niej przodem. Penis stał w pozycji na baczność.

— Chcesz, bo ja chcę, chcę cię — oznajmiła szeptem, a jej usta skierowały się ku moim.

Moje dłonie, wcześniej bezrobotne, dotknęły jej krągłych piersi. Objąłem ją dłońmi i przysunąłem bliżej siebie. Po raz pierwszy od wypadku naprawdę miałem ochotę kochać się z kobietą. Oparłem ciało o kafelki. Podniosłem ją do góry, chwytając pod kolana i skierowałem jej cipkę w kierunku fallusa.

— Tak, tak — jęknęła, gdy penis zagłębił się w pochwie.

Obróciłem się i oparłem jej ciało o płytki. Objęła mnie nogami, gdzieś na wysokości bioder. Wbijałem język w jej usta, coraz mocniej napierałem biodrami. Nicowałem tę dziewczynę tak, jakbym to robił pierwszy raz. Delikatnie, acz stanowczo. Przyśpieszałem. Nasze oddechy stawały się coraz szybsze, a zarazem płytkie. Serca biły jak szalone. Jęczała, podobnie i ja pojękiwałem z rozkoszy. Wyposzczony, pragnący tego zbliżenia dochodziłem do finału.

— Ojjjj, auuu — wyrwało mi się.

Fala przyjemności przeszyła ciało. Jakże długo nieodczuwana. Była silna. Spazmy orgazmu przeszyły mnie na wylot. o mało co nie powaliły mnie na kolana. Ledwo zdołałem utrzymać Klaudię. Ta szczytowała chwilę po mnie. Zagryzała wargi prawie do krwi, przerzucała głowę z prawa na lewo. Mocno wbijała palce dłoni w moje plecy.

— Już, przestań, proszę — jęczała, gdy jeszcze wykonywałem ruchy frykcyjne.

Ledwo utrzymywałem ją w dłoniach.

— Kocham cię — usłyszałem od niej.

— Kocham cię — odparłem z lękiem, nie do końca wiedząc, czy nie zdradzam Agnieszki.

Zakręciłem strumień wody. Popatrzyłem na tę przecudną rudą istotę.

— No co?

— Jesteś piękna

— Jak ja teraz wrócę do koszar? — zapytała ponownie.

— To już nie twój problem, zabieram cię do siebie — odparłem, całując ją w usta.


W mojej służbowej kawalerce kochaliśmy się jeszcze dwa razy. Najpierw po wejściu, a potem nad ranem. Zawładnęła moim sercem. Poddałem się jej, lecz tylko w kwestii seksu. Musiałem nadrobić te lata posuchy.

Gdy następnego dnia podporucznik miał zamiar coś mi powiedzieć, zajebałem go jedną kwestią.

— Tak was uczyli na szkole? Zostawia się swoich? Swoich, którzy wykonują zadania bojowe? Dziwne, kurwa, co?

— To nie tak, jak pan myśli, musiałem być w domu o tej porze — odparł.

— No nie, jeżeli tak, to ja rozumiem.

Kurs dobiegał końca. Nie omieszkałem wyjebać z kursu mojego pupila. Zawiódł.

— Jeszcze mnie, chuju, popamiętasz — odgrażał się.

— Wiesz co, wszystkie akcje bojowe są nagrywane, więc może zamknij ryja — odparłem krótko, wiedząc, że Mi-2 RN nie ma takiej opcji.



W ostatni dzień szkolenia u nas w jednostce stanąłem przed kursantami.

— Czy uratujecie mnie, gdy będę tonął? — zapytałem.

— Tak jest, panie chorąży!!! — ryknęli wszyscy kursanci.

Podszedłem do każdego z osobna, każdemu uścisnąłem dłoń. Zatrzymałem się przy Marzenie.

— Przepraszam, nigdy ci tego nie powiedziałem — rzuciłem głośno, tak aby każdy słyszał.

Spojrzała na mnie. Wyprostowała się jak struna. Wypięła piersi.

— Zaszczytem było być pana podkomendną — wypaliła.

Przesunąłem się dalej, tam była tylko Klaudia.

— Uratujesz mnie, Klaudio?

— Przecież wiesz — odparła.



Zakończenie kursu. Listopad.


— Panie Radku, proszę się poważnie zastanowić, proponuję panu etat instruktora i skierowanie na kurs oficerski — kusił mnie komendant, proponując pozostanie na uczelni.

Spojrzał i zrozumiał, zdał sobie sprawę, że nic z tego.

— Gdyby pan zmienił zdanie, tu ma pan moją wizytówkę. Jestem wdzięczny za pana zaangażowanie w procesie szkolenia. Czy w zamian mogę w czymś pomóc? — dodał, wręczając mi bilecik.

— Tak, miałbym prośbę — odparłem.

— Słucham.

— Chciałbym, aby obie kursantki trafiły do mnie, do Darłowa. Czy to jest możliwe?

Komendant uśmiechnął się pod nosem. Chyba czuł pismo nosem.

— Tak, nie ma sprawy, ale będzie mi pan za to winny jeden kurs, za rok. Zgoda? — negocjował.

Przystałem na to. Skierowaliśmy się do auli, gdzie czekali kursanci ubrani na galowo . Dojrzałem Klaudię. Stała jako pierwsza, kończyła kurs z wyróżnieniem.



Dzień później, Darłowo, cmentarz komunalny.



Stałem przy grobie Agnieszki. Po zakończonej modlitwie zrobiłem znak krzyża. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki dwa znicze. Zapaliłem je i położyłem na płycie grobowca.

— Zdradziłem cię, przepraszam, ale czy ja mam do końca życia być sam, powiedz mi, chciałabyś tego? — zacząłem z nią rozmowę.

Odpowiedziały mi tylko podmuchy wiatru i szum liści w cmentarnych alejkach.

— Kocham ją, wiesz. Daj mi jakiś znak, że się zgadzasz, błagam cię — łkałem, patrząc na grobowiec.

Mocny podmuch wiatru zgasił oba zapalone znicze. Czyżby chciała mi przekazać w ten sposób, że mi pozwala? Podniosłem jeden ze zniczy i zapaliłem go ponownie.

— Naprawdę, zgadzasz się? — zapytałem, trzymając zapalony znicz w dłoni.

Kolejny podmuch wiatru zgasił płomień. Łzy leciały mi po policzkach.

— Dziękuję — wydukałem, zapalając po raz kolejny znicze.


Wracałem do domu jakiś lżejszy, bez tej skorupy zgorzkniałości i żałoby. Weselszy, pogodniejszy i jakby odmłodzony. Wracałem do domu, w którym czekała na mnie Klaudia...
 
Mężczyzna

jammer106

Cichy Podglądacz
Wrzuciłem dzisiaj, bo jutro na rano idę do roboty. Niestety, ktoś wypadł i wskoczyłem na zastępstwo.
Pozdrawiam.
 

Podobne tematy

Prywatne rozmowy
Pomoc Użytkownicy
    Nie dołączyłeś do żadnego pokoju.
    Do góry