TAKA HISTORIA Z PAMIĘTNIKA, KTÓRA RODZICÓW SWOICH POCIECH ROZBAWI DO ŁEZ.
Koleżanka z liceum, po maturze odziedziczyła mieszkanie i zamieszkała samodzielnie. To mieszkanie znajdowało się gdzieś pomiędzy Politechniką, a SGH. Kto zna Warszawę, ten wie. Tam się też odbywały dość częste spotkania towarzystwa z SGH, a i ja mieszkający nieopodal kolega z liceum, mimo że z PW, też byłem dopraszany. Tam też, podobno ku zgryzocie jednej koleżanki gospodyni domu, zapoznałem drugą, i od razu się zaprzyjaźniliśmy. Przyjaźń była tak silna, że chyba, dopiero podczas drugiej, albo i trzeciej przyjaźni dowiedziałem się, że ma na imię Anita. Potem już przyjaźniliśmy się za każdym razem, kiedy tylko gospodyni organizowała jakiś iwent towarzyski, czasem po dwa razy, a i trzy też się przytrafiały. Podobno nasza przyjaźń wywoływała ogólne zgorszenie, bulwersację i pewne dyskusje i debaty, że w zasadzie, to jakie stosunki nas łączą. O czym się dowiedziałem po latach. Podobno niektóre i niektórzy traktowały tą przyjaźń jako marnowanie dwóch partii nadających się do bardziej poważnych związków. Nasza przyjaźń była na tyle bezwarunkowa, że nie mieliśmy potrzeby wymienić się numerami telefenów, w epoce przed mobilnej, bo mieszkanie gospodyni było wystarczająco dogodną skrytką kontaktową.
I tak, dzięki przyjaźni z Anitką udało mi się jakoś zaliczyć 2 lata PW, bo nie była zbytnio absorbująca, ale wystarczająco regularna, że się człowiek nie musiał uganiać za spódniczkami, a i tak nie było łatwo. Po drugim roku wziąłem urlop dziekański, żeby po praktykować i coś dorobić w przemyśle Jej Królewskiej Wysokości i nie było mnie przez kilka miesięcy. Jak wróciłem, to na pierwszej imprezce, jak się zobaczyliśmy, to już pakamerka w mieszkanku gospodyni, przestała spełniać swoją funkcję, od zewnątrz zaczęły dochodzić złośliwości i komentarze i trzeba było opuścić lokal, by udać na spacer, na pobliskie Pole Mokotowskie, gdzie po przeciągnięciu jednej ławeczki w krzaki mogliśmy kontynuować naszą przyjaźń, i tak się nią cieszyliśmy, że wróciłem do domu ok. 7-ej z rana, wtedy kiedy mieszkanie opuszczała załoga karetki pogotowia. Okazało się bowiem, że w trakcie wznawiania naszej przyjaźni zdarzyły się rzeczy zależne i niezależne. Okazało się, że ok. godziny 3-ej w nocy zadzwonił ojciec Anitki do gospodyni spotkania, z pytaniem gdzie jest jego córka, i po wymuszeniu mojego domowego numeru, zadzwonił z informacją, że mi mordę obije, a niezależnie od tego, ok. godziny 6-ej, do drzwi zapukała żandarmeria z policją
Koleżanka z liceum, po maturze odziedziczyła mieszkanie i zamieszkała samodzielnie. To mieszkanie znajdowało się gdzieś pomiędzy Politechniką, a SGH. Kto zna Warszawę, ten wie. Tam się też odbywały dość częste spotkania towarzystwa z SGH, a i ja mieszkający nieopodal kolega z liceum, mimo że z PW, też byłem dopraszany. Tam też, podobno ku zgryzocie jednej koleżanki gospodyni domu, zapoznałem drugą, i od razu się zaprzyjaźniliśmy. Przyjaźń była tak silna, że chyba, dopiero podczas drugiej, albo i trzeciej przyjaźni dowiedziałem się, że ma na imię Anita. Potem już przyjaźniliśmy się za każdym razem, kiedy tylko gospodyni organizowała jakiś iwent towarzyski, czasem po dwa razy, a i trzy też się przytrafiały. Podobno nasza przyjaźń wywoływała ogólne zgorszenie, bulwersację i pewne dyskusje i debaty, że w zasadzie, to jakie stosunki nas łączą. O czym się dowiedziałem po latach. Podobno niektóre i niektórzy traktowały tą przyjaźń jako marnowanie dwóch partii nadających się do bardziej poważnych związków. Nasza przyjaźń była na tyle bezwarunkowa, że nie mieliśmy potrzeby wymienić się numerami telefenów, w epoce przed mobilnej, bo mieszkanie gospodyni było wystarczająco dogodną skrytką kontaktową.
I tak, dzięki przyjaźni z Anitką udało mi się jakoś zaliczyć 2 lata PW, bo nie była zbytnio absorbująca, ale wystarczająco regularna, że się człowiek nie musiał uganiać za spódniczkami, a i tak nie było łatwo. Po drugim roku wziąłem urlop dziekański, żeby po praktykować i coś dorobić w przemyśle Jej Królewskiej Wysokości i nie było mnie przez kilka miesięcy. Jak wróciłem, to na pierwszej imprezce, jak się zobaczyliśmy, to już pakamerka w mieszkanku gospodyni, przestała spełniać swoją funkcję, od zewnątrz zaczęły dochodzić złośliwości i komentarze i trzeba było opuścić lokal, by udać na spacer, na pobliskie Pole Mokotowskie, gdzie po przeciągnięciu jednej ławeczki w krzaki mogliśmy kontynuować naszą przyjaźń, i tak się nią cieszyliśmy, że wróciłem do domu ok. 7-ej z rana, wtedy kiedy mieszkanie opuszczała załoga karetki pogotowia. Okazało się bowiem, że w trakcie wznawiania naszej przyjaźni zdarzyły się rzeczy zależne i niezależne. Okazało się, że ok. godziny 3-ej w nocy zadzwonił ojciec Anitki do gospodyni spotkania, z pytaniem gdzie jest jego córka, i po wymuszeniu mojego domowego numeru, zadzwonił z informacją, że mi mordę obije, a niezależnie od tego, ok. godziny 6-ej, do drzwi zapukała żandarmeria z policją