No właśnie. Wszystko to mi się wydaje niespójne, sprzeczne. Koleżanka zarzeka się, że nie robi niczego szlachetnego, że nie takie są jej intencje, a jednocześnie mówi o wolontariacie, w którym rzekomo bierze regularnie udział, przecież jak rozumiem - z potrzeby serca właśnie? Bo jeśli nie z potrzeby serca, ale dlatego, że pomaga tam właśnie czarnym, to wychodzi na moje: jej poglądy i postępowanie są ukształtowane w dużej mierze przez fascynację czarnymi czy też fiksację wręcz
Nigdzie nie stwierdziłem, że to źle, że się nimi fascynuje, że ich pożąda, że w nich upatruje wzorca mężczyzny. Tyle że takie podejście nie ułatwia przyjmowania argumentów kogoś, kto ma inne zdanie na jakikolwiek temat związany z problemami na tle rasowym.