No cóż. Starałem się, żeby było krótko i na temat, ale nie wyszło. Wierzę, że jest to mniej nudne niż mi się wydaje
Uprzejmie dziękuję przeuroczej kobiecie, która zgodziła się być poważną inspiracją przy wymyślaniu postaci głównej bohaterki - w dużej mierze jest to nasza wspólna praca, choć jeśli całość okaże się słaba, to winę biorę wyłącznie na siebie 
Zgodnie ze zwyczajem, proszę o wyrozumiałość w kwestii ewentualnych błędów - na bank są!
Jagodzianka - część najpierwsza.
Jakie są najlepsze jagody? Te zebrane samodzielnie. Dawniej Milena nie doceniała ludowych mądrości. Dzisiaj jednak, obudziła się trzy minuty przed ustawionym na piątą rano budzikiem, wstała, ubrała wygodny strój, złapała za wiaderko i ruszyła do lasu. Nie znosiła zbierać jagód. Wolała szukać grzybów – w jej rodzinnych stronach było ich pełno o tej porze roku – ale wizja swojskich drożdżówek wypieczonych w kaflowym piecu, wypełnionych owocowym nadzieniem, zmobilizowała ją do poświęcenia.
Pani Wikta, u której pomieszkiwała, miała ręce stworzone do kulinarnych igraszek. Te stare już, widocznie doświadczone dłonie potrafiły wyczarować iście esencjonalne smaki, zupełnie pozbawione zbędnych naleciałości. Proste, słuszne... Trafiające w sedno. Kruszyły serce Mileny skuteczniej niż najbardziej wyrafinowane zaloty. Rumiane bułeczki na słodko nadziewane wiejskim twarogiem, aromatyczne podpłomyki prosto z rozpalonej blachy... Swojski biały ser z leśnymi malinami, z miodem od sąsiada... Bez filtra. Bez pozowanej elegancji. No i te jagodzianki – z kruszonką na świeżym maśle... Warte każdego grzechu.
Dziewczyna zjawiła się tu kilka tygodni temu. Izdebka na poddaszu u słodkiej babuleńki wydawała się być doskonałym azylem dla życiowej rekonwalescentki. Planowała długie spacery wśród szumu traw, godziny konstruktywnych wewnętrznych dialogów, medytacje o zachodzie słońca... Zamiast tego nauczyła się doić krowy, zaganiać kury, ubijać masło i moczyć nogi w w gorącej wodzie z szarym mydłem. Odzyskiwanie sił nie jest zadaniem łatwym i wymaga więcej pracy niż mogłoby się wydawać. „Żeby odpocząć, trzeba się najpierw zmęczyć” - mówiła jej co rano gospodyni. Pracowała, delektowała się wiejskim jedzeniem, a wieczorami zasiadała w kuchni i wsłuchiwała się w opowieści, które snuła staruszka. Ta opowiadała o swoich dzieciach, z których połowę już przeżyła, a reszta mieszkała nie wiadomo gdzie, o ludziach którzy pojawiali się w jej życiu i znikali, o świecie który istniał już tylko we wspomnieniach. Milenę najbardziej jednak fascynowały historie o mniej lub bardziej złośliwych leśnych duchach, które rzekomo zamieszkiwały okolicę. Te miały zwodzić samotnych wędrowców i wpędzać ich w rozmaite kłopoty. Można było nieopatrznie wylądować na dnie stawu, wdepnąć w mrowisko lub... Stracić cnotę. Sama Pani Wikta twierdzi, że wielokrotnie za młodych lat była kuszona i musiała w ostatniej chwili ratować się pacierzem, żeby wyjść z opresji cało.
W izbie Mileny, na stoliku pod Świętą Rodziną zalegał stos pustych kartek. Nie zapisała jeszcze ani słowa, mimo że wspomnienia ciągle atakowały każdą wolną od zajęć chwilę. „Musisz pogodzić się przede wszystkim ze sobą” - z taką myślą przewodnią tutaj przyjechała. Pragnęła wyrzucić z siebie wszystko, oczyścić umysł. I w tym kierunku w gruncie rzeczy podążała, tyle że zupełnie innymi ścieżkami niż te, które sobie wcześniej, na swej wewnętrznej mapie rozrysowała. Opuszczając miasto kupiła złote pióro – uznała to za wydatek niezbędny, inwestycję w nowe lepsze życie. Nosiła je przy sobie, jak amulet mający przyciągać spokój. Pragnęła wygarnąć nim wszystkie śmieci, które zgromadziły się w jej głowie, raz na zawsze uwięzić je na papierze i wreszcie puścić je z dymem, śmiejąc się w głos i tańcząc wśród ulatujących w mrok iskier. Widziała siebie w szamańskim obłędzie, w skórze czarownicy igrającej ze złymi duchami. Chciała wić się przed nimi, prowokować wdziękiem kobiety wolnej i silnej, zawstydzać najskrytszymi fantazjami i ulegać im wedle własnego uznania... Niemniej pomaganie starszej kobiecie w przygotowaniu sieczki z koniczyny dla królików, też jej odpowiadało. I działało wcale dobrze. Pióro leżało bezczynnie.
Poranki w lesie odznaczają się własnym unikalnym rodzajem chłodu. Nieoczywistym, nie dla każdego. Milena wyraźnie nie gustowała jeszcze w tym rodzaju rześkości. Nauczona co prawda wstawać o tej porze, ale zamiast ostrym zapachem wilgotnej ściółki żywiła się dotychczas aromatem świeżej kawy. Samotna poranna kawa od dawna kojarzyła się jej ze spokojem. Uwielbiała te chwile, kiedy mogła poczuć się panią własnego życia, kiedy należała tylko do siebie – nawet jeśli było to tylko chwilowe złudzenie.
Tutaj, w lesie, czuła coś innego. Aromat prawdziwej niezależności – ostry, przenikliwy, na swój sposób podniecający, ale też trudny do bezrefleksyjnego zaakceptowania. Dzisiaj, między paprociami, stapiając się z cieniem drzew i rozpływając we mgle, sama decydowała w którą stronę pójdzie. Nie było to proste – nie znała tego miejsca. Do wytrawnego smaku wolności trzeba przywyknąć, ale później ciężko bez niego funkcjonować. Wciągała powietrze. Uczyła się z każdym wdechem.
Wędrowała między drzewami i przywoływała kolejne wspomnienia. Teraz mogła bez wyrzutów ignorować stawiane przed nią dawniej zakazy. Jeszcze raz przeżywała gniew i poczucie winy, które tak mocno drążyły jej umysł kiedy żyła pod jednym dachem z nieodpowiednim człowiekiem. Tym razem jednak nie dusiła ich w sobie, pozwalała im płynąć i rozpierzchać się w porannym leśnym chłodzie. Jeden obraz, drugi... Prześwietlała wszystkie po kolei, a te łagodniały, traciły ostre krawędzie i niknęły pod naporem światła.
Dotarła na miejsce. Pani Wikta, dokładnie wytłumaczyła jej gdzie szukać najlepszych owoców, gdzie jest ich najwięcej i gdzie na pewno nikt nie chodzi. Z zapałem zabrała się do pracy. Wszystkiemu co robiła zawsze poświęcała się bez reszty. Tak była wychowana. Nie ważne, czy chodziło o obowiązki zawodowe, o zwykłe zmywanie naczyń, o dawanie miłości, czy o oglądanie z byłym mężem meczów 'wojskowych'. Jedynym wobec czego pozostawała obojętna i niewzruszona, były jej własne potrzeby. Pozwalała tkwić im na ostatnim planie i powoli więdnąć. Teraz wyciągała je spod spychanego na bok gruzu - odsłaniała z każdym zrywanym z krzaczka owocem. Wsłuchiwała się w szum wiatru i próbowała wyłapać ukryte w nim podpowiedzi. Czuła chłód wkradający się pod poły flanelowej koszuli. Zaczęła czerpać z niego przyjemność. Rozkosznie otulał odziane w cienką bluzkę ciało - ten cichy dotyk sprawiał, że reagowało ono, jakby wędrowały po nim nie stróżki powietrza, a męskie dłonie. „To pewnie te duchy” - uśmiechnęła się sama do siebie dotykając odruchowo biustu. Nie zamierzała protestować. Flirt z leśnymi zjawami wydał się jej wyjątkowo atrakcyjną perspektywą. Zbierała jagody, a jej myśli coraz mocniej skupiały się na wyobrażeniach zjaw przyglądających się jej twardniejącym od cichego dotyku sutkom. Pochylała się zalotnie, skubała zgrabnie granatowe kuleczki i wrzucała do wiaderka. Chciała czuć na sobie wzrok niewidzialnych obserwatorów. Kusiła ich dyskretnymi gestami, wyobrażała sobie jak zbliżają się, wyciągając łapczywie ręce... Zamknęła oczy i wsunęła dłoń między uda. Kobiece ciepło wyraźnie biło przez czarne, krótkie legginsy. Przygryzła wargi... Czuła zapach, słyszała oddech leśnych zjaw. Myślała tylko o tym jak je zachęcić do działania. Już chciała...
Z raczkującego transu wyrwał ją ptaszek wylatujący z pobliskich zarośli. Wystraszyła się i otrzeźwiała w jednej chwili. Westchnęła i rzuciła sama do siebie:
- Milena, kurwa... Co Ty sobie robisz.
Odruchowo zajrzała do wiaderka. Ślęczała w kuckach już pół godziny, a tam ledwie zakryte dno... Przerwa. Nie można tak pracować. Usiadła na pobliskim pieńku, wyjęła z niewielkiego plecaka kartkę papieru, złote pióro i napisała:
Zbieranie jagód to najnudniejsza czynność świata. Można ją lubić, ale można też wypatrywać w rzece syren, lub uczyć żółwia biegać – jest to podobnie wciągające. Podejrzewam, że w średniowieczu, skrybów, którzy mieli przepisywać najbardziej opasłe woluminy, najpierw wysyłano z bańką do lasu. Po trzech godzinach wracali, z zapałem zasiadali do pracy nad księgami i czuli się jak w wesołym miasteczku. Obecnie powinno rozważyć się podobną praktykę w ramach kursów księgowości. Ciekawe, czy w internecie istnieją kanały jagodziarskie? Pewnie na starcie, otrzymują ujemną pulę subskrypcji. Na czym polega ten przewrotny fenomen? Dla mnie zbieranie jagód jest dokładną odwrotnością seksu. W najodleglejszym zakątku od satysfakcjonującego obcowania cielesnego dwojga ludzi, znajduje się zrywanie maleńkich, brudzących palce owoców i wrzucanie ich do naczynia. Przecież tego w ogóle nie przybywa! Chociaż... Nie. Zbieranie jagód to świetna rozrywka. Prawdziwy koszmar, to ci twoi 'wojskowi'. Tak. Mecze z tobą to dokładne przeciwieństwo zbiorowej orgii napalonych libertynów. Jebać ciebie i twój cały świat mój najsłodszy bulbasku...
To nie miało żadnego sensu, ale jakoś zacząć należało. Nic się samo nie napisze. Najwyżej później wszystko zmieni. Odłożyła przybory i sięgnęła do plecaka po wodę. Przezornie zabrała tylko niewielką butelkę – nie zamierzała wystawiać tyłka po krzakach i zachęcać kleszczy do zbytniej poufałości.
Szum wokół ucichł. Przez korony drzew zaczęły przedzierać się ostre promienie słońca. Wróciła do pracy. Leśne zjawy pochowały się. Spokoju nie zamącał już żaden podejrzany odgłos – dzień rozwinął się na dobre i wypełnił całą przestrzeń. Zrzuciła z siebie flanelę i w skupieniu dosypywała kolejne garstki do wiaderka. Zdarzało się co jakiś czas, że podnosiła wzrok i wypatrywała w igrających z listowiem promieniach czyjegoś wygłodniałego wzroku. Nikt nie patrzył.
Natura dała nam wszystko co mamy. Dzięki niej staliśmy się powiernikami niezgłębionej tajemnicy umiejętności rozumienia piękna. To ona obdarzyła nas możliwością snucia wyzutych z wszelkiej logiki marzeń - dała nam strzeliste gotyckie katedry i jagodzianki Pani Wikty. Przekazała nam narzędzia pozwalające dawać przyjemność i czerpać ją zupełnie za darmo. Umościła nam wygodne gniazdo i osadziła nas w nim z czułością jakiej nigdy od nikogo nie zaznaliśmy. Każde nasze pragnienie, każdy wewnętrzny przymus, wszystko to zostało zapisane w nas przez nią. Przenika nasze umysły, intymne zakamarki naszych ciał i... Pęcherze. Tego Milena w naturze nie znosiła. Każda matka, nie ważne jak doskonała, jeśli tylko zechce potrafi przekuć swoją wielką mądrość w absolutną złośliwość. Brak możliwości podjęcia dyskusji wyprowadzał z równowagi. Chcąc nie chcąc, Milena musiała oderwać się od pracy i rozejrzeć za dogodnym miejscem, w którym mogłaby w spokoju poddać się wyrokom ciała. Po gruntownym przemyśleniu sprawy uznała, że ryzyko złapania niechcianych gości gdzieś głęboko w zaroślach jest dużo wyższe od tego, że nagle zza drzewa wyskoczy grupa podglądaczy. Wybrała rozłożystą jodłę rosnącą nieopodal – ta powinna zupełnie skutecznie spełnić rolę parawanu. A leśne duchy? Jak chcą, to niech patrzą. Sięgnęła do plecaka po chusteczki, ale znalazła tylko jedną. „Jaka ty jesteś przezorna Milenko” - pomyślała. „Zbieranie jagód to najczystsze zajęcie na świecie, po co ci chusteczki”. Po krótkim zastanowieniu uznała, że godność kobiety jest ważniejsza od czystych rąk, porwała ostatni skrawek miękkiego papieru i ruszyła pod jodłę.
Leśną ścieżyną, wśród mchów i paproci, pedałował zawzięcie milczący cyklista. Nie miał czasu delektować się urokami poranka, gdyż skupiał się na pracy rozmaitych partii mięśni. Miał ich sporo do ogarnięcia, a do tego musiał dbać o miarowy oddech i elastyczność ciała. Droga nie należała do najprostszych i jedynie pełna koncentracja mogła zagwarantować bezpieczną jazdę. Napięty jak struna pokonywał kolejne zakręty, zwinnie omijał sterczące z ziemi korzenie pewnie zdobywając kolejne wzniesienia i bezpiecznie zagłębiając się w zwodnicze kotlinki. Góra, dół. W lewo. W prawo. Jego umysł pracował jak mechanizm zegara. Dwunasta – przed siebie; teraz dziesiąta – przesmykiem między gęstymi zaroślami; pierwsza – ten zagajnik wydaje się być przeszkodą do pokonania; trzecia trzydzieści - młoda kobieta pod jodłą w pośpiechu podciąga legginsy; dwunasta – za późno! korzeń na środku drogi... Hamulec, krótki lot, kępa wysokiej leśnej trawy.
Milena usłyszała zbliżającego się intruza i w ostatniej chwili zdążyła wrócić do eleganckiej postawy. Nieoczekiwany gość wyłonił się zza drzewa pędząc na złamanie karku. Wyłapał wzrokiem ją poprawiającą w pośpiechu spodenki, zrobił wielkie oczy, jego rower podskoczył i nie było już ratunku. Biedak wpadł prosto w zarośla.
Dziewczyna ruszyła mu pędem na ratunek. Przeskoczyła zwinnie jak sarenka nad pieńkiem, o który oparła swój plecak i... Wylądowała stopą prosto w wiaderku, do połowy już wypełnionym jagodami. Straciła równowagę i z krzykiem na ustach przeturlała się bo czerniejącym od owoców jagodniku. Cyklista szybko wyskoczył z miękkiej kępy i podbiegł do nieboraczki. Jemu nie dolegało nic, natomiast ona wyglądała jakby eksplodował obok niej słój jagodowego dżemu. Stopa utknęła w wiaderku, a to mogło zwiastować przynajmniej zwichnięcie. Przykucnął nad nią troskliwie i stanowczym gestem zabronił się ruszać. Sprawnym ruchem zbadał łydkę po czym pewnym uściskiem unieruchomił kostkę całą z jagód, aby bezpiecznie zdjąć naczynie. Milena nie protestowała. Nie zdążyła jeszcze do końca poskładać myśli i dopiero zaczynało do niej docierać co się wydarzyło. Rowerzysta odstawił na bok wiaderko, przetarł pobieżnie but z owocowej miazgi i zaczął go ostrożnie odsznurowywać. Milena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ten mężczyzna doskonale wie co robi. Widać znał się na ratowaniu kobiet. W końcu zapytała:
- A tobie nic się nie stało?
Uśmiechnął się tylko, machnął wymownie ręką i kolejny raz unieruchomił jej stopę. Ostrożnie, z wyczuciem, zsunął z niej obuwie. Czysta czarna skarpetka w czerwone grochy odcinała się figlarnie od upaćkanej owocami skóry – jak pamiątka po utraconej czystości, jak ślady po opalaniu w bikini, gdzie tylko sekretne rejony oparły się płomiennym spojrzeniom mężczyzn, a reszta została przez nie zrumieniona. Rowerzysta zaczął mocno uciskać kolejne partie stopy. Milena czuła już, że nic jej nie dolega, ale z tego co robił czerpała niespodziewaną satysfakcję. Nie miała zamiaru dawać po sobie poznać, że strach o własne zdrowie mijał. Wsparła się na łokciach i z udawanym grymasem bólu na twarzy przyglądała się badaniu, z zainteresowaniem oczekując diagnozy. Ratownik, po wstępnych oględzinach, zsunął z badanej stopy skarpetkę i przeszedł do bardziej szczegółowych badań, rzucając raz za razem ukradkowe spojrzenia w stronę poszkodowanej.
Zerwał się lekki chłodny wiatr. Wraz z nim uszu dziewczyny dobiegły echa znajomych już głosów. Mimowolne twardnienie sutków sprawiło, że na moment poczuła się niepewnie. Ubierając się z rana Milena nie przewidziała, że rezygnacja ze stanika przyniesie jej korzyści inne niż zwyczajna wygoda – wszystko było doskonale widać. Nie umknęło to uwadze kolarza, gdyż po jednym z przypadkowych spojrzeń, jego chłodne i celowe badanie zyskało na zupełnie nie mającej podstaw w praktykach medycznych czułości. Leżała i czuła się dobrze. Obcy człowiek pochylał się nad nią i to sprawiało jej nieoczywistą przyjemność. Nie przywykła do tego. Zawsze skupiała się na dawaniu, przekonana, że to ona jest dla świata, a nie świat dla niej - nie oczekiwała niczego. Teraz, ogarniał ją spokój, którego nie przewidziała. Zamknęła oczy i postanowiła ulec podszeptom wiatru. Ten zawracał z odległych wód marzenia, które zdążyły odpłynąć już bardzo daleko. Tym razem nie zamierzała ich już odpychać. Widziała białe łóżko, a na nim męskie ciało w zapale pracujące między zgrabnymi udami kobiety. Przysiadła obok nich. Była zupełnie naga. Para zagłębiona w transie miłości, zdawała się jej zupełnie nie dostrzegać. Opuszkami palców dotykała kropli potu spływających po napiętych, falujących męskich plecach. Z zaciekawieniem obserwowała pracę wszystkich mięśni oddanych rozkoszy ciał. Chłonęła każdy drobny gest, wsłuchiwała się w każdy dźwięk. Pochyliła się nad twarzą kobiety – ta w zapamiętaniu realizowała swoją gatunkową powinność i nawet jej nie spostrzegła. Milena wplotła palce w rozlane po białej pościeli jasne włosy i zaczęła czule głaskać rytmicznie poruszającą się głowę. Przyglądała się jej gładkiej twarzy oddającej pierwotne emocje. Próbowała uszczknąć dla siebie jakąś część energii, która wprawiała splecione ciała w ruch. Mężczyzna i kobieta zapadali się w sobie co raz głębiej – podróżowali przez niezbadany równoległy świat. Krążyła wokół nich niczym duch przyglądając się im z każdej strony. Badała dotykiem splecione dłonie, stopy, napięte biodra. Wreszcie zawędrowała do epicentrum całego aktu, właśnie w chwili kiedy ten dobiegał do finału. Kiedy mężczyzna zaczął szczytować w ciele partnerki, poczuła pod palcami puls - ten przepłynął na nią jakby to ona sama mu się w tej chwili oddawała. Poczuła na dłoni ciepło miłosnych soków i wstrząsnął nią nieopisany dreszcz.
Otwarła gwałtownie oczy.
Rowerzysta wciąż masował jej stopę przyglądając się z błyskiem w oku śladom jagód na białej bluzeczce, jej dłoń... Spoczywała na jego udzie. W pierwszej chwili poczuła potrzebę wycofania się, ale oparła się jej. Postanowiła zaufać niesionym szumem drzew podszeptom. Zaczęła delikatnie sunąć dłonią po gładkim, przylegającym do napiętych mięśni materiale. Zachęciło to do działania mężczyznę, który ujął pewniej ociekającą sokiem nogę nieznajomej i uniósł ją wyżej. Ciało dziewczyny, coraz śmielej otwierające się na pieszczoty, zaczynało mówić jednym głosem z duchami, które znów zaczęły gromadzić się w zasięgu jej ręki. Stroszyły swoje pokryte listowiem czupryny i przyglądały się w ciszy. Ich żółte oczy wypełniał spokój.
Wsunęła dłoń głębiej, dotykając wewnętrznej strony uda swojego wybawiciela. Zauważyła dyskretny grymas na jego twarzy – zaciskał zęby.
- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam kiedy mężczyzna milczy?
Spojrzał na nią, wciągnął łapczywie przesycone owocowym aromatem powietrze, po czym przeciągnął łapczywie językiem, po gładkiej skórze poczynając od nasady kostki, na kolanie kończąc. Czerwona fala przetoczyła się po schłodzonym leśnym wiatrem kobiecym ciele. Spragnione powtórki palce wpiły się w udo rowerzysty, a ten posłusznie ponowił zabieg czyszcząc połać gubiącego opór ciała z resztek jagód. Dłoń Mileny powędrowała śmielej w stronę ciepła bijącego od męskiego ciała. Szukała odpowiedzi, która bezbłędnie przypieczętowałaby dalszy ciąg wydarzeń. Czując ten jednoznaczny dotyk, mężczyzna przerwał swoją pracę i spojrzał dziewczynie w oczy. Zdawał się być zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Wchodził w rolę istoty, która po długiej tułaczce dotarła dokładnie tam, gdzie zawsze chciała być, do miejsca które zostało jej zapisane w gwiazdach. Chwycił błądzącą na oślep po jego ciele dłoń i celnie naprowadził na źródło ciepła. Szamanka, którą Milena widziała w swoich wizjach, właśnie otrzymała sygnał. Głodna, budziła się po długiej nocy, żądna ofiary z męskiej witalności. Podniosła się i usiadła twarzą w twarz z nieznajomym. Wpatrywała się w niego. Sięgnęła, po leżącą obok flanelową koszulę, rzuciła ją za plecy wpadającego w co raz głębszy trans mężczyzny, po czym celowym dotykiem, zachęciła go, aby położył się. Ten uległ bez oznak protestu. Zwinnym ruchem dosiadła go i pochyliła się nad nim niczym drapieżnik nad zdobyczą. Wpatrywała się w nieznajomą twarz, wyłapując najdrobniejsze oznaki pożądania. Syciła oczy i z całych sił starała się czuć jak jej ciało pracuje, odmienia się i odmładza, przygotowując się do ekstatycznego tańca.
- Lubisz jagodzianki? - wyszeptała.
Skinął głową przełykając ślinę. Wyłuskała spomiędzy listków dojrzały owoc i umieściła go między wargami. Pochyliła się nad ustami swojej ofiary i patrząc mu głęboko w oczy powoli, z największym wyczuciem go do środka - wraz z językiem.
Pierwszy pocałunek.
Wspomnienie okularów nieporadnie niezgrabnie dziewczęcy nos. Przecież mógł je zdjąć. A ona? Co miała wtedy zrobić z gumą do żucia? Kto wie, może ciągle tkwi jak skamielina, przyklejona pod ławką we wrocławskim parku? Tam nie było jagód, ani leśnych zjaw – był za to chudy okularnik i aparat na zębach młodej dziewczyny. Czy jemu ten aparat przeszkadzał? Ciekawość i dozgonne oddanie, które miało wypalić się wraz końcem wakacji i kolejnym chudzielcem – tym razem z sokolim wzrokiem. Później następny pierwszy pocałunek. I jeszcze jeden. Kolejne poziomy wtajemniczenia. Milena nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego ten intymny akt czułości nie padł ofiarą obsesji grzechu. Gdzie poczucie winy? Jak to możliwe, że między splatające się ciała nie wbił się rozżarzony klin moralności? Dlaczego mogła dać podrapać sobie nos w parku w biały dzień, a nie mogła oddać się cała? Przecież chciała tego, tam na tej odrapanej ławce. Wtedy myślała tylko o tym. Ona zakochana po uszy, swobodna, otwarta, naga... On zapatrzony w nią, chłonący jej dziewczęcy wdzięk i świeżość. Pragnęła złączyć się z nim w jedną całość pod wrocławskim niebem, wśród elektryków wracających z pierwszej zmiany z ciepłym piwem w starej skórzanej torbie, elegantek w garsonkach, taszczących w foliowych reklamówkach, wegetariańskie przekąski. Dlaczego babcia siedząca na sąsiedniej ławce nie mogła wesoło rzucić „pamiętasz stary?” do siedzącego obok dziadka widząc, jak młoda dziewczyna pierwszy raz czuje miłość rozlewającą się po jej najgłębiej ukrytych zakamarkach? Czy widok szczupłego chłopaka w okularach, przeżywającego premierową rozkosz w ciele młodej dziewczyny, byłby dla samotnego nauczyciela wyprowadzającego swojego jamnika, czymś odrażającym? Czy zrujnowałby mu życie jeszcze bardziej? Czy naprawdę byłby czymś mocniej wyniszczającym niż widok bomb spadających na ludzkie domy, w każdym wydaniu serwisów informacyjnych? To było dla Mileny tajemnicą.
Teraz, oddając usta we władanie leśnym zjawom rozpoczęła swój szamański obrządek. jeszcze raz zbliżyła się do ucha zahipnotyzowanego kochanka i wyszeptała:
- Słyszysz mnie? Jestem głosem wiatru. Tłumioną myślą w twojej głowie. Chłodem rzucanym przez przedwieczne drzewo. Obrys niewiasty, który dostrzegasz na ścianie lasu, to ja. Znasz mnie na wylot. Jestem powiewem pożądania, które ogarnia cię gdy idziesz ulicą. Nie widzisz mnie choć zawsze jestem przy tobie. Jestem wybawicielką, która przychodzi na koniec dnia - przekleństwem nocy, kiedy obracasz się samotnie w łóżku nie mogąc zasnąć. Nawiedzam twoje ciało gdy jest porzucone. Wypełniam twoją samotność, całuję oczy przed snem. Daję ci rozkosz i odbieram siły. To ja karmię cię pełnym soku owocem i wodzę na zakazane ścieżki. Podążasz za mną, jak uchodźca z ogrodów wschodu ścigający własny cień. Ja jestem twoim cieniem - nieodłączną częścią istoty którą cię uczyniono. Zjawą po drugiej stronie lustra. Biorę i daję. To dla mnie żyjesz, żywię się tobą i nie istnieję bez ciebie.
Wyprostowała się i zalotnym ruchem rozpięła włosy. Te czarną falą rozlały się po jej ramionach. Kontynuowała już zupełnie oschłym głosem:
- Chciałabym, żebyś dokładnie wiedział co za chwilę spotka Twoje ciało. Nie lubię zaskakiwać, ani być zaskakiwaną. Kiedy skończę do ciebie mówić i zapieczętuje twoje usta kolejnym pocałunkiem, zejdę niżej, dokładnie tam gdzie czeka na mnie twoja rozkosz. Będę ją podziwiać i chłonąć. Kiedy dojrzejesz obiorę cię ze skóry, jak najsłodszy owoc i nakarmię swoją nieposkromioną naturę. Oddasz moim ustom cały życiodajny miąższ. Zamierzam wyssać z ciebie wszystkie siły, ale nie obawiaj się. Nie jestem krwawym demonem i odzyskasz z nawiązką wszystko czego cię pozbawię. Nie znasz mnie i nie wiesz do czego jestem zdolna, ale przyrzekam, że jeśli zachowasz milczenie i oddasz się mojemu pożądaniu, spotka cię wyłącznie miłość.
Tu przerwała na moment, jakby szukając w szumie drzew kolejnych słów. Po chwili rzuciła lekko:
- Natomiast, jak zaczniesz się wiercić lub gadać, odgryzę ci fiuta.
Zgodnie ze zwyczajem, proszę o wyrozumiałość w kwestii ewentualnych błędów - na bank są!
Jagodzianka - część najpierwsza.
Jakie są najlepsze jagody? Te zebrane samodzielnie. Dawniej Milena nie doceniała ludowych mądrości. Dzisiaj jednak, obudziła się trzy minuty przed ustawionym na piątą rano budzikiem, wstała, ubrała wygodny strój, złapała za wiaderko i ruszyła do lasu. Nie znosiła zbierać jagód. Wolała szukać grzybów – w jej rodzinnych stronach było ich pełno o tej porze roku – ale wizja swojskich drożdżówek wypieczonych w kaflowym piecu, wypełnionych owocowym nadzieniem, zmobilizowała ją do poświęcenia.
Pani Wikta, u której pomieszkiwała, miała ręce stworzone do kulinarnych igraszek. Te stare już, widocznie doświadczone dłonie potrafiły wyczarować iście esencjonalne smaki, zupełnie pozbawione zbędnych naleciałości. Proste, słuszne... Trafiające w sedno. Kruszyły serce Mileny skuteczniej niż najbardziej wyrafinowane zaloty. Rumiane bułeczki na słodko nadziewane wiejskim twarogiem, aromatyczne podpłomyki prosto z rozpalonej blachy... Swojski biały ser z leśnymi malinami, z miodem od sąsiada... Bez filtra. Bez pozowanej elegancji. No i te jagodzianki – z kruszonką na świeżym maśle... Warte każdego grzechu.
Dziewczyna zjawiła się tu kilka tygodni temu. Izdebka na poddaszu u słodkiej babuleńki wydawała się być doskonałym azylem dla życiowej rekonwalescentki. Planowała długie spacery wśród szumu traw, godziny konstruktywnych wewnętrznych dialogów, medytacje o zachodzie słońca... Zamiast tego nauczyła się doić krowy, zaganiać kury, ubijać masło i moczyć nogi w w gorącej wodzie z szarym mydłem. Odzyskiwanie sił nie jest zadaniem łatwym i wymaga więcej pracy niż mogłoby się wydawać. „Żeby odpocząć, trzeba się najpierw zmęczyć” - mówiła jej co rano gospodyni. Pracowała, delektowała się wiejskim jedzeniem, a wieczorami zasiadała w kuchni i wsłuchiwała się w opowieści, które snuła staruszka. Ta opowiadała o swoich dzieciach, z których połowę już przeżyła, a reszta mieszkała nie wiadomo gdzie, o ludziach którzy pojawiali się w jej życiu i znikali, o świecie który istniał już tylko we wspomnieniach. Milenę najbardziej jednak fascynowały historie o mniej lub bardziej złośliwych leśnych duchach, które rzekomo zamieszkiwały okolicę. Te miały zwodzić samotnych wędrowców i wpędzać ich w rozmaite kłopoty. Można było nieopatrznie wylądować na dnie stawu, wdepnąć w mrowisko lub... Stracić cnotę. Sama Pani Wikta twierdzi, że wielokrotnie za młodych lat była kuszona i musiała w ostatniej chwili ratować się pacierzem, żeby wyjść z opresji cało.
W izbie Mileny, na stoliku pod Świętą Rodziną zalegał stos pustych kartek. Nie zapisała jeszcze ani słowa, mimo że wspomnienia ciągle atakowały każdą wolną od zajęć chwilę. „Musisz pogodzić się przede wszystkim ze sobą” - z taką myślą przewodnią tutaj przyjechała. Pragnęła wyrzucić z siebie wszystko, oczyścić umysł. I w tym kierunku w gruncie rzeczy podążała, tyle że zupełnie innymi ścieżkami niż te, które sobie wcześniej, na swej wewnętrznej mapie rozrysowała. Opuszczając miasto kupiła złote pióro – uznała to za wydatek niezbędny, inwestycję w nowe lepsze życie. Nosiła je przy sobie, jak amulet mający przyciągać spokój. Pragnęła wygarnąć nim wszystkie śmieci, które zgromadziły się w jej głowie, raz na zawsze uwięzić je na papierze i wreszcie puścić je z dymem, śmiejąc się w głos i tańcząc wśród ulatujących w mrok iskier. Widziała siebie w szamańskim obłędzie, w skórze czarownicy igrającej ze złymi duchami. Chciała wić się przed nimi, prowokować wdziękiem kobiety wolnej i silnej, zawstydzać najskrytszymi fantazjami i ulegać im wedle własnego uznania... Niemniej pomaganie starszej kobiecie w przygotowaniu sieczki z koniczyny dla królików, też jej odpowiadało. I działało wcale dobrze. Pióro leżało bezczynnie.
Poranki w lesie odznaczają się własnym unikalnym rodzajem chłodu. Nieoczywistym, nie dla każdego. Milena wyraźnie nie gustowała jeszcze w tym rodzaju rześkości. Nauczona co prawda wstawać o tej porze, ale zamiast ostrym zapachem wilgotnej ściółki żywiła się dotychczas aromatem świeżej kawy. Samotna poranna kawa od dawna kojarzyła się jej ze spokojem. Uwielbiała te chwile, kiedy mogła poczuć się panią własnego życia, kiedy należała tylko do siebie – nawet jeśli było to tylko chwilowe złudzenie.
Tutaj, w lesie, czuła coś innego. Aromat prawdziwej niezależności – ostry, przenikliwy, na swój sposób podniecający, ale też trudny do bezrefleksyjnego zaakceptowania. Dzisiaj, między paprociami, stapiając się z cieniem drzew i rozpływając we mgle, sama decydowała w którą stronę pójdzie. Nie było to proste – nie znała tego miejsca. Do wytrawnego smaku wolności trzeba przywyknąć, ale później ciężko bez niego funkcjonować. Wciągała powietrze. Uczyła się z każdym wdechem.
Wędrowała między drzewami i przywoływała kolejne wspomnienia. Teraz mogła bez wyrzutów ignorować stawiane przed nią dawniej zakazy. Jeszcze raz przeżywała gniew i poczucie winy, które tak mocno drążyły jej umysł kiedy żyła pod jednym dachem z nieodpowiednim człowiekiem. Tym razem jednak nie dusiła ich w sobie, pozwalała im płynąć i rozpierzchać się w porannym leśnym chłodzie. Jeden obraz, drugi... Prześwietlała wszystkie po kolei, a te łagodniały, traciły ostre krawędzie i niknęły pod naporem światła.
Dotarła na miejsce. Pani Wikta, dokładnie wytłumaczyła jej gdzie szukać najlepszych owoców, gdzie jest ich najwięcej i gdzie na pewno nikt nie chodzi. Z zapałem zabrała się do pracy. Wszystkiemu co robiła zawsze poświęcała się bez reszty. Tak była wychowana. Nie ważne, czy chodziło o obowiązki zawodowe, o zwykłe zmywanie naczyń, o dawanie miłości, czy o oglądanie z byłym mężem meczów 'wojskowych'. Jedynym wobec czego pozostawała obojętna i niewzruszona, były jej własne potrzeby. Pozwalała tkwić im na ostatnim planie i powoli więdnąć. Teraz wyciągała je spod spychanego na bok gruzu - odsłaniała z każdym zrywanym z krzaczka owocem. Wsłuchiwała się w szum wiatru i próbowała wyłapać ukryte w nim podpowiedzi. Czuła chłód wkradający się pod poły flanelowej koszuli. Zaczęła czerpać z niego przyjemność. Rozkosznie otulał odziane w cienką bluzkę ciało - ten cichy dotyk sprawiał, że reagowało ono, jakby wędrowały po nim nie stróżki powietrza, a męskie dłonie. „To pewnie te duchy” - uśmiechnęła się sama do siebie dotykając odruchowo biustu. Nie zamierzała protestować. Flirt z leśnymi zjawami wydał się jej wyjątkowo atrakcyjną perspektywą. Zbierała jagody, a jej myśli coraz mocniej skupiały się na wyobrażeniach zjaw przyglądających się jej twardniejącym od cichego dotyku sutkom. Pochylała się zalotnie, skubała zgrabnie granatowe kuleczki i wrzucała do wiaderka. Chciała czuć na sobie wzrok niewidzialnych obserwatorów. Kusiła ich dyskretnymi gestami, wyobrażała sobie jak zbliżają się, wyciągając łapczywie ręce... Zamknęła oczy i wsunęła dłoń między uda. Kobiece ciepło wyraźnie biło przez czarne, krótkie legginsy. Przygryzła wargi... Czuła zapach, słyszała oddech leśnych zjaw. Myślała tylko o tym jak je zachęcić do działania. Już chciała...
Z raczkującego transu wyrwał ją ptaszek wylatujący z pobliskich zarośli. Wystraszyła się i otrzeźwiała w jednej chwili. Westchnęła i rzuciła sama do siebie:
- Milena, kurwa... Co Ty sobie robisz.
Odruchowo zajrzała do wiaderka. Ślęczała w kuckach już pół godziny, a tam ledwie zakryte dno... Przerwa. Nie można tak pracować. Usiadła na pobliskim pieńku, wyjęła z niewielkiego plecaka kartkę papieru, złote pióro i napisała:
Zbieranie jagód to najnudniejsza czynność świata. Można ją lubić, ale można też wypatrywać w rzece syren, lub uczyć żółwia biegać – jest to podobnie wciągające. Podejrzewam, że w średniowieczu, skrybów, którzy mieli przepisywać najbardziej opasłe woluminy, najpierw wysyłano z bańką do lasu. Po trzech godzinach wracali, z zapałem zasiadali do pracy nad księgami i czuli się jak w wesołym miasteczku. Obecnie powinno rozważyć się podobną praktykę w ramach kursów księgowości. Ciekawe, czy w internecie istnieją kanały jagodziarskie? Pewnie na starcie, otrzymują ujemną pulę subskrypcji. Na czym polega ten przewrotny fenomen? Dla mnie zbieranie jagód jest dokładną odwrotnością seksu. W najodleglejszym zakątku od satysfakcjonującego obcowania cielesnego dwojga ludzi, znajduje się zrywanie maleńkich, brudzących palce owoców i wrzucanie ich do naczynia. Przecież tego w ogóle nie przybywa! Chociaż... Nie. Zbieranie jagód to świetna rozrywka. Prawdziwy koszmar, to ci twoi 'wojskowi'. Tak. Mecze z tobą to dokładne przeciwieństwo zbiorowej orgii napalonych libertynów. Jebać ciebie i twój cały świat mój najsłodszy bulbasku...
To nie miało żadnego sensu, ale jakoś zacząć należało. Nic się samo nie napisze. Najwyżej później wszystko zmieni. Odłożyła przybory i sięgnęła do plecaka po wodę. Przezornie zabrała tylko niewielką butelkę – nie zamierzała wystawiać tyłka po krzakach i zachęcać kleszczy do zbytniej poufałości.
Szum wokół ucichł. Przez korony drzew zaczęły przedzierać się ostre promienie słońca. Wróciła do pracy. Leśne zjawy pochowały się. Spokoju nie zamącał już żaden podejrzany odgłos – dzień rozwinął się na dobre i wypełnił całą przestrzeń. Zrzuciła z siebie flanelę i w skupieniu dosypywała kolejne garstki do wiaderka. Zdarzało się co jakiś czas, że podnosiła wzrok i wypatrywała w igrających z listowiem promieniach czyjegoś wygłodniałego wzroku. Nikt nie patrzył.
Natura dała nam wszystko co mamy. Dzięki niej staliśmy się powiernikami niezgłębionej tajemnicy umiejętności rozumienia piękna. To ona obdarzyła nas możliwością snucia wyzutych z wszelkiej logiki marzeń - dała nam strzeliste gotyckie katedry i jagodzianki Pani Wikty. Przekazała nam narzędzia pozwalające dawać przyjemność i czerpać ją zupełnie za darmo. Umościła nam wygodne gniazdo i osadziła nas w nim z czułością jakiej nigdy od nikogo nie zaznaliśmy. Każde nasze pragnienie, każdy wewnętrzny przymus, wszystko to zostało zapisane w nas przez nią. Przenika nasze umysły, intymne zakamarki naszych ciał i... Pęcherze. Tego Milena w naturze nie znosiła. Każda matka, nie ważne jak doskonała, jeśli tylko zechce potrafi przekuć swoją wielką mądrość w absolutną złośliwość. Brak możliwości podjęcia dyskusji wyprowadzał z równowagi. Chcąc nie chcąc, Milena musiała oderwać się od pracy i rozejrzeć za dogodnym miejscem, w którym mogłaby w spokoju poddać się wyrokom ciała. Po gruntownym przemyśleniu sprawy uznała, że ryzyko złapania niechcianych gości gdzieś głęboko w zaroślach jest dużo wyższe od tego, że nagle zza drzewa wyskoczy grupa podglądaczy. Wybrała rozłożystą jodłę rosnącą nieopodal – ta powinna zupełnie skutecznie spełnić rolę parawanu. A leśne duchy? Jak chcą, to niech patrzą. Sięgnęła do plecaka po chusteczki, ale znalazła tylko jedną. „Jaka ty jesteś przezorna Milenko” - pomyślała. „Zbieranie jagód to najczystsze zajęcie na świecie, po co ci chusteczki”. Po krótkim zastanowieniu uznała, że godność kobiety jest ważniejsza od czystych rąk, porwała ostatni skrawek miękkiego papieru i ruszyła pod jodłę.
Leśną ścieżyną, wśród mchów i paproci, pedałował zawzięcie milczący cyklista. Nie miał czasu delektować się urokami poranka, gdyż skupiał się na pracy rozmaitych partii mięśni. Miał ich sporo do ogarnięcia, a do tego musiał dbać o miarowy oddech i elastyczność ciała. Droga nie należała do najprostszych i jedynie pełna koncentracja mogła zagwarantować bezpieczną jazdę. Napięty jak struna pokonywał kolejne zakręty, zwinnie omijał sterczące z ziemi korzenie pewnie zdobywając kolejne wzniesienia i bezpiecznie zagłębiając się w zwodnicze kotlinki. Góra, dół. W lewo. W prawo. Jego umysł pracował jak mechanizm zegara. Dwunasta – przed siebie; teraz dziesiąta – przesmykiem między gęstymi zaroślami; pierwsza – ten zagajnik wydaje się być przeszkodą do pokonania; trzecia trzydzieści - młoda kobieta pod jodłą w pośpiechu podciąga legginsy; dwunasta – za późno! korzeń na środku drogi... Hamulec, krótki lot, kępa wysokiej leśnej trawy.
Milena usłyszała zbliżającego się intruza i w ostatniej chwili zdążyła wrócić do eleganckiej postawy. Nieoczekiwany gość wyłonił się zza drzewa pędząc na złamanie karku. Wyłapał wzrokiem ją poprawiającą w pośpiechu spodenki, zrobił wielkie oczy, jego rower podskoczył i nie było już ratunku. Biedak wpadł prosto w zarośla.
Dziewczyna ruszyła mu pędem na ratunek. Przeskoczyła zwinnie jak sarenka nad pieńkiem, o który oparła swój plecak i... Wylądowała stopą prosto w wiaderku, do połowy już wypełnionym jagodami. Straciła równowagę i z krzykiem na ustach przeturlała się bo czerniejącym od owoców jagodniku. Cyklista szybko wyskoczył z miękkiej kępy i podbiegł do nieboraczki. Jemu nie dolegało nic, natomiast ona wyglądała jakby eksplodował obok niej słój jagodowego dżemu. Stopa utknęła w wiaderku, a to mogło zwiastować przynajmniej zwichnięcie. Przykucnął nad nią troskliwie i stanowczym gestem zabronił się ruszać. Sprawnym ruchem zbadał łydkę po czym pewnym uściskiem unieruchomił kostkę całą z jagód, aby bezpiecznie zdjąć naczynie. Milena nie protestowała. Nie zdążyła jeszcze do końca poskładać myśli i dopiero zaczynało do niej docierać co się wydarzyło. Rowerzysta odstawił na bok wiaderko, przetarł pobieżnie but z owocowej miazgi i zaczął go ostrożnie odsznurowywać. Milena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ten mężczyzna doskonale wie co robi. Widać znał się na ratowaniu kobiet. W końcu zapytała:
- A tobie nic się nie stało?
Uśmiechnął się tylko, machnął wymownie ręką i kolejny raz unieruchomił jej stopę. Ostrożnie, z wyczuciem, zsunął z niej obuwie. Czysta czarna skarpetka w czerwone grochy odcinała się figlarnie od upaćkanej owocami skóry – jak pamiątka po utraconej czystości, jak ślady po opalaniu w bikini, gdzie tylko sekretne rejony oparły się płomiennym spojrzeniom mężczyzn, a reszta została przez nie zrumieniona. Rowerzysta zaczął mocno uciskać kolejne partie stopy. Milena czuła już, że nic jej nie dolega, ale z tego co robił czerpała niespodziewaną satysfakcję. Nie miała zamiaru dawać po sobie poznać, że strach o własne zdrowie mijał. Wsparła się na łokciach i z udawanym grymasem bólu na twarzy przyglądała się badaniu, z zainteresowaniem oczekując diagnozy. Ratownik, po wstępnych oględzinach, zsunął z badanej stopy skarpetkę i przeszedł do bardziej szczegółowych badań, rzucając raz za razem ukradkowe spojrzenia w stronę poszkodowanej.
Zerwał się lekki chłodny wiatr. Wraz z nim uszu dziewczyny dobiegły echa znajomych już głosów. Mimowolne twardnienie sutków sprawiło, że na moment poczuła się niepewnie. Ubierając się z rana Milena nie przewidziała, że rezygnacja ze stanika przyniesie jej korzyści inne niż zwyczajna wygoda – wszystko było doskonale widać. Nie umknęło to uwadze kolarza, gdyż po jednym z przypadkowych spojrzeń, jego chłodne i celowe badanie zyskało na zupełnie nie mającej podstaw w praktykach medycznych czułości. Leżała i czuła się dobrze. Obcy człowiek pochylał się nad nią i to sprawiało jej nieoczywistą przyjemność. Nie przywykła do tego. Zawsze skupiała się na dawaniu, przekonana, że to ona jest dla świata, a nie świat dla niej - nie oczekiwała niczego. Teraz, ogarniał ją spokój, którego nie przewidziała. Zamknęła oczy i postanowiła ulec podszeptom wiatru. Ten zawracał z odległych wód marzenia, które zdążyły odpłynąć już bardzo daleko. Tym razem nie zamierzała ich już odpychać. Widziała białe łóżko, a na nim męskie ciało w zapale pracujące między zgrabnymi udami kobiety. Przysiadła obok nich. Była zupełnie naga. Para zagłębiona w transie miłości, zdawała się jej zupełnie nie dostrzegać. Opuszkami palców dotykała kropli potu spływających po napiętych, falujących męskich plecach. Z zaciekawieniem obserwowała pracę wszystkich mięśni oddanych rozkoszy ciał. Chłonęła każdy drobny gest, wsłuchiwała się w każdy dźwięk. Pochyliła się nad twarzą kobiety – ta w zapamiętaniu realizowała swoją gatunkową powinność i nawet jej nie spostrzegła. Milena wplotła palce w rozlane po białej pościeli jasne włosy i zaczęła czule głaskać rytmicznie poruszającą się głowę. Przyglądała się jej gładkiej twarzy oddającej pierwotne emocje. Próbowała uszczknąć dla siebie jakąś część energii, która wprawiała splecione ciała w ruch. Mężczyzna i kobieta zapadali się w sobie co raz głębiej – podróżowali przez niezbadany równoległy świat. Krążyła wokół nich niczym duch przyglądając się im z każdej strony. Badała dotykiem splecione dłonie, stopy, napięte biodra. Wreszcie zawędrowała do epicentrum całego aktu, właśnie w chwili kiedy ten dobiegał do finału. Kiedy mężczyzna zaczął szczytować w ciele partnerki, poczuła pod palcami puls - ten przepłynął na nią jakby to ona sama mu się w tej chwili oddawała. Poczuła na dłoni ciepło miłosnych soków i wstrząsnął nią nieopisany dreszcz.
Otwarła gwałtownie oczy.
Rowerzysta wciąż masował jej stopę przyglądając się z błyskiem w oku śladom jagód na białej bluzeczce, jej dłoń... Spoczywała na jego udzie. W pierwszej chwili poczuła potrzebę wycofania się, ale oparła się jej. Postanowiła zaufać niesionym szumem drzew podszeptom. Zaczęła delikatnie sunąć dłonią po gładkim, przylegającym do napiętych mięśni materiale. Zachęciło to do działania mężczyznę, który ujął pewniej ociekającą sokiem nogę nieznajomej i uniósł ją wyżej. Ciało dziewczyny, coraz śmielej otwierające się na pieszczoty, zaczynało mówić jednym głosem z duchami, które znów zaczęły gromadzić się w zasięgu jej ręki. Stroszyły swoje pokryte listowiem czupryny i przyglądały się w ciszy. Ich żółte oczy wypełniał spokój.
Wsunęła dłoń głębiej, dotykając wewnętrznej strony uda swojego wybawiciela. Zauważyła dyskretny grymas na jego twarzy – zaciskał zęby.
- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam kiedy mężczyzna milczy?
Spojrzał na nią, wciągnął łapczywie przesycone owocowym aromatem powietrze, po czym przeciągnął łapczywie językiem, po gładkiej skórze poczynając od nasady kostki, na kolanie kończąc. Czerwona fala przetoczyła się po schłodzonym leśnym wiatrem kobiecym ciele. Spragnione powtórki palce wpiły się w udo rowerzysty, a ten posłusznie ponowił zabieg czyszcząc połać gubiącego opór ciała z resztek jagód. Dłoń Mileny powędrowała śmielej w stronę ciepła bijącego od męskiego ciała. Szukała odpowiedzi, która bezbłędnie przypieczętowałaby dalszy ciąg wydarzeń. Czując ten jednoznaczny dotyk, mężczyzna przerwał swoją pracę i spojrzał dziewczynie w oczy. Zdawał się być zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Wchodził w rolę istoty, która po długiej tułaczce dotarła dokładnie tam, gdzie zawsze chciała być, do miejsca które zostało jej zapisane w gwiazdach. Chwycił błądzącą na oślep po jego ciele dłoń i celnie naprowadził na źródło ciepła. Szamanka, którą Milena widziała w swoich wizjach, właśnie otrzymała sygnał. Głodna, budziła się po długiej nocy, żądna ofiary z męskiej witalności. Podniosła się i usiadła twarzą w twarz z nieznajomym. Wpatrywała się w niego. Sięgnęła, po leżącą obok flanelową koszulę, rzuciła ją za plecy wpadającego w co raz głębszy trans mężczyzny, po czym celowym dotykiem, zachęciła go, aby położył się. Ten uległ bez oznak protestu. Zwinnym ruchem dosiadła go i pochyliła się nad nim niczym drapieżnik nad zdobyczą. Wpatrywała się w nieznajomą twarz, wyłapując najdrobniejsze oznaki pożądania. Syciła oczy i z całych sił starała się czuć jak jej ciało pracuje, odmienia się i odmładza, przygotowując się do ekstatycznego tańca.
- Lubisz jagodzianki? - wyszeptała.
Skinął głową przełykając ślinę. Wyłuskała spomiędzy listków dojrzały owoc i umieściła go między wargami. Pochyliła się nad ustami swojej ofiary i patrząc mu głęboko w oczy powoli, z największym wyczuciem go do środka - wraz z językiem.
Pierwszy pocałunek.
Wspomnienie okularów nieporadnie niezgrabnie dziewczęcy nos. Przecież mógł je zdjąć. A ona? Co miała wtedy zrobić z gumą do żucia? Kto wie, może ciągle tkwi jak skamielina, przyklejona pod ławką we wrocławskim parku? Tam nie było jagód, ani leśnych zjaw – był za to chudy okularnik i aparat na zębach młodej dziewczyny. Czy jemu ten aparat przeszkadzał? Ciekawość i dozgonne oddanie, które miało wypalić się wraz końcem wakacji i kolejnym chudzielcem – tym razem z sokolim wzrokiem. Później następny pierwszy pocałunek. I jeszcze jeden. Kolejne poziomy wtajemniczenia. Milena nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego ten intymny akt czułości nie padł ofiarą obsesji grzechu. Gdzie poczucie winy? Jak to możliwe, że między splatające się ciała nie wbił się rozżarzony klin moralności? Dlaczego mogła dać podrapać sobie nos w parku w biały dzień, a nie mogła oddać się cała? Przecież chciała tego, tam na tej odrapanej ławce. Wtedy myślała tylko o tym. Ona zakochana po uszy, swobodna, otwarta, naga... On zapatrzony w nią, chłonący jej dziewczęcy wdzięk i świeżość. Pragnęła złączyć się z nim w jedną całość pod wrocławskim niebem, wśród elektryków wracających z pierwszej zmiany z ciepłym piwem w starej skórzanej torbie, elegantek w garsonkach, taszczących w foliowych reklamówkach, wegetariańskie przekąski. Dlaczego babcia siedząca na sąsiedniej ławce nie mogła wesoło rzucić „pamiętasz stary?” do siedzącego obok dziadka widząc, jak młoda dziewczyna pierwszy raz czuje miłość rozlewającą się po jej najgłębiej ukrytych zakamarkach? Czy widok szczupłego chłopaka w okularach, przeżywającego premierową rozkosz w ciele młodej dziewczyny, byłby dla samotnego nauczyciela wyprowadzającego swojego jamnika, czymś odrażającym? Czy zrujnowałby mu życie jeszcze bardziej? Czy naprawdę byłby czymś mocniej wyniszczającym niż widok bomb spadających na ludzkie domy, w każdym wydaniu serwisów informacyjnych? To było dla Mileny tajemnicą.
Teraz, oddając usta we władanie leśnym zjawom rozpoczęła swój szamański obrządek. jeszcze raz zbliżyła się do ucha zahipnotyzowanego kochanka i wyszeptała:
- Słyszysz mnie? Jestem głosem wiatru. Tłumioną myślą w twojej głowie. Chłodem rzucanym przez przedwieczne drzewo. Obrys niewiasty, który dostrzegasz na ścianie lasu, to ja. Znasz mnie na wylot. Jestem powiewem pożądania, które ogarnia cię gdy idziesz ulicą. Nie widzisz mnie choć zawsze jestem przy tobie. Jestem wybawicielką, która przychodzi na koniec dnia - przekleństwem nocy, kiedy obracasz się samotnie w łóżku nie mogąc zasnąć. Nawiedzam twoje ciało gdy jest porzucone. Wypełniam twoją samotność, całuję oczy przed snem. Daję ci rozkosz i odbieram siły. To ja karmię cię pełnym soku owocem i wodzę na zakazane ścieżki. Podążasz za mną, jak uchodźca z ogrodów wschodu ścigający własny cień. Ja jestem twoim cieniem - nieodłączną częścią istoty którą cię uczyniono. Zjawą po drugiej stronie lustra. Biorę i daję. To dla mnie żyjesz, żywię się tobą i nie istnieję bez ciebie.
Wyprostowała się i zalotnym ruchem rozpięła włosy. Te czarną falą rozlały się po jej ramionach. Kontynuowała już zupełnie oschłym głosem:
- Chciałabym, żebyś dokładnie wiedział co za chwilę spotka Twoje ciało. Nie lubię zaskakiwać, ani być zaskakiwaną. Kiedy skończę do ciebie mówić i zapieczętuje twoje usta kolejnym pocałunkiem, zejdę niżej, dokładnie tam gdzie czeka na mnie twoja rozkosz. Będę ją podziwiać i chłonąć. Kiedy dojrzejesz obiorę cię ze skóry, jak najsłodszy owoc i nakarmię swoją nieposkromioną naturę. Oddasz moim ustom cały życiodajny miąższ. Zamierzam wyssać z ciebie wszystkie siły, ale nie obawiaj się. Nie jestem krwawym demonem i odzyskasz z nawiązką wszystko czego cię pozbawię. Nie znasz mnie i nie wiesz do czego jestem zdolna, ale przyrzekam, że jeśli zachowasz milczenie i oddasz się mojemu pożądaniu, spotka cię wyłącznie miłość.
Tu przerwała na moment, jakby szukając w szumie drzew kolejnych słów. Po chwili rzuciła lekko:
- Natomiast, jak zaczniesz się wiercić lub gadać, odgryzę ci fiuta.