• Witaj na forum erotycznym SexForum.pl

    Forum przeznaczone jest wyłącznie dla dorosłych. Jeżeli nie jesteś pełnoletni, lub nie chcesz oglądać treści erotycznych koniecznie opuść tą stronę.

Lubczykowa dama

Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant


Lubczykowa dama​


Muszę wam coś opowiedzieć.

Sąsiadka Irenka nasadziła sobie lubczyku przed wejściem do domu. Teraz chodzi po ulicy i wszystkim mówi, żeby rwali na rosół, bo ma za dużo – mimo że sama dodaje do wszystkiego, mrozi, suszy i Bóg wie co jeszcze z nim robi. Chyba się naciera. Rozrósł się przed jej chałupą – paskudnie to wygląda – ale nie wyrwie, nie wykosi. Daje mu rosnąć – ja bym nie dała. Taka lubczykowa dama. Ona tak chodzi i proponuje wszystkim, ale ja myślę, że nie tylko z grzeczności tak łazi – ona łazi, bo łazi, bo musi tak łazić. I mówi – dużo gada. Gadać też musi. Wszystko wyolbrzymia. Inaczej nie byłaby sobą. Wszyscy o niej plotkują. Plotkują, ale ją lubią.

Mnie na pewno też obgadują. Wszyscy na ulicy się obgadują – taka ulica. Robią z igły widły, wyolbrzymiają. Czy mnie lubią...? Wszystko mi jedno, ważne, że ja nie jestem taka jak oni.

Już wyjaśniam, co ja tak o tym lubczyku. Otóż wczoraj w nocy przebudziłam się nagle. W zasadzie, to Tomek mnie obudził. Tomek, to mój mąż. Miałam sen. Dziwne, bo ja snów, to nie miewam. A może miewam, ale nie pamiętam. W każdym razie śnię sobie w najlepsze i nagle słyszę, że ktoś mnie woła – jakby z oddali:

– Krysia. Krysia! Krystyna!!!

Przez zamknięte powieki czuję ostre światło. Otwieram oczy, gwałtownie – tak wiecie, jakby mnie ktoś napadł. Lampka nocna świeci mi prosto w twarz, a nade mną mój facet – zaspany, zdezorientowany i wyraźnie zaniepokojony. Pyta mnie całkiem trzeźwym tonem:

– Krystyna, co ty odpierdalasz?!

Zaskoczona odpowiadam, że nie wiem o co mu chodzi.

– No stękałaś i jęczałaś, jakby cię ktoś dusił – wyjaśnił. – Myślałem, że coś ci się dzieje.

– Nic mi nie jest – zaczęłam uspokajać jego... i siebie. – Coś mi się śniło i nie mogłam się dobudzić.

– Koszmary? Moja babcia tak miała – zaczął w swoim stylu analizować. – To jest jakiś bezdech, czy coś. Paraliż senny.

– Paraliż? – W duchu roześmiałam się. – Tak bym tego nie nazwała.

– Babcia mówiła, że ją zmora dusi. Lepiej idź sobie badania porobić, bo to się nie bierze znikąd.

– Nic mi nie jest – odparłam, łapiąc już względny spokój. – Jak zwykle przesadzasz. Po prostu miałam zły sen.

Choć niewinne, to jednak było to kłamstwo, bo sen nie był ani trochę zły. Zresztą sam mógłby to sprawdzić, gdyby włożył rękę gdzie trzeba. Nawet przez moment zastanawiałam się, czy mu nie opowiedzieć, co mnie przed chwilą spotkało, ale nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Tomek jednak szybko wybił mi z głowy pomysł na wyznawanie mu czegokolwiek:

– Wezmę jutro lubczyku od Ireny, takiego ususzonego.

– Po co ci lubczyk? – zdziwiłam się.

– Nie mi. Tobie. Zaparzysz i będziesz parzyć. Gdzieś chyba czytałem, że to jest dobre na krążenie.

– Krążenie? – Moje zaskoczenie rosło. – Myślałam, że lubczyk...

Nie dokończyłam, co i tak nie miało znaczenia, bo już mnie nie słuchał.

– To są na pewno sprawy krążeniowe – upewniał – sam siebie. Odwrócił się do mnie plecami i naciągnął kołdrę na uszy. – Z tym nie ma żartów.

Sam się weź za lubczyk! Sprawy krążeniowe... Mam trzydzieści pięć lat. Nie jem mięsa, nie piję, nie palę, biegam jak poparzona i sprawy krążeniowe... Tomek! Myśl! Chociaż... Kto wie? Niedawno w biurze szefowa opowiadała o triathlonistce, która padła trupem na starcie zawodów. Bez powodu. Nogi się pod nią ugięły i już nie żyła. Może jednak te badania, to nie jest taki najgorszy pomysł?

W każdym razie nie brnęłam w tę rozmowę dalej. Jak zwykle robił hałas wokół zwykłej głupoty. Gdybym ja z każdego jego zachowania robiła chorobę, to już by mu się grupa inwalidzka należała. Choć tradycyjnie mnie zdenerwował, to miałam jednak ochotę wytargać go za tę jego wiecznie nieogarniętą czuprynę. Tyle że on po sekundzie już spał. A ja? Ja nie mogłam za cholerę usnąć! Gdzie tu jest sprawiedliwość! Chłop wyrywa cię ze snu, za minutę on już słodko chrapie, a ty wiercisz się w łóżku i oka nie zmrużysz. W końcu dzwoni jego budzik i co? Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapadasz w błogi sen. Tyle, że za pół godziny dzwoni twój własny i już nie ma zmiłuj. Kto tak urządził świat?!

Wczoraj był poniedziałek. Rano, kiedy szłam do pracy, napadła mnie Irena:

– Hej Krysiu!

– Cześć – przywitałam się i mimo że nie miałam ochoty na pogaduchy, to czułam potrzebę wyznania sąsiadce, czegoś bardzo, bardzo ważnego: – Natargałam sobie od ciebie trochę lubczyku wczoraj do zupy.

– Wiem, wiem! – odpowiedziała, jakby chciała dać mi do zrozumienia, że trzyma rękę na pulsie. – Urósł wielki, prawda? Bierzcie i jedzcie, bo to afrodyzjak jest, a wam to by się już jakieś dzieci przydały

Bardzo chciałam jej odpowiedzieć, żeby się odpierdoliła i zapytać, czemu – skoro wpierdala tyle lubczyku – ma tylko jedną córkę, ale ostatecznie skonstruowałam nieco inne zdanie:

– Afrodyzjak? Nie wiem, ile w tym jest prawdy, a ile przesądu.

Irena widać nie miała wątpliwości i cudowne właściwości swojego ulubionego zielska uważała za pewnik. W co ja wdepnęłam... Natychmiast jęła mnie przekonywać:

– Ale bez dwóch zdań! – zaczęła, a mnie już w duchu szlag trafiał. – Dodaję, do każdej zupy! Wiesz jak Zbyszek po tym chodzi za mną? – Zaśmiała się w głos, po czym dodała konspiracyjnym tonem: – Mówi, że mu to babą pachnie.

Babą mu pachnie! Gdyby oczy rzeczywiście były zwierciadłem duszy, to musiałabym je w tamtej chwili zamknąć, żeby Irenka nie widziała, jak ta moja wyrzyguje niedzielny obiad. Dla dobra mojego męża, nigdy nie spytam go, czym mu pachnie mój rosół – nie chcę ryzykować konieczności karmienia go do końca życia chłodnikiem z buraków.

Na szczęście śpieszyłam się do pracy i nie musiałam szukać wymówek, żeby zakończyć tę nieszczęsną pogawędkę.

W biurze, na dzień dobry:

– Krysiu, zrób sobie na spokojnie kawę i przyjdź tu do mnie. Mi też zrób!

To była moja szefowa.

Kiedy raz na dwa miesiące wpada na pomysł wypicia ze mną kawy, to już wiem, że najbliższe dni będą fatalne. Wygrzebuje nieistotne detale, robi wokół nich szum, jest wojna przez pół tygodnia, a potem łazi i zgrywa dobrą koleżankę. W pracy nie ma koleżanek.

Wchodzę do jej pokoju, kubki parzą mnie w dłonie, ale wizja przypadkowego wylania wrzątku na tę jędzę wcale mnie nie przeraża. Siadam i elegancko, zgrywam oazę spokoju.

– Posłuchaj Krysiu. Mam dla ciebie zadanie. Będziesz dzisiaj miała w pokoju dwóch stażystów z logistyki. Trzeba ich wdrożyć w nasz panel. Weź im tam pokaż co jak działa, tak z grubsza, żeby oni się orientowali jak wygląda praca u nas w biurze. Przyjdą o dziesiątej, na dwie trzy godzinki tylko, także swoje tematy też sobie zdążysz ogarnąć.

W sumie to odetchnęłam z ulgą. Mogło być gorzej. Dopiłyśmy kawę, przejrzałyśmy promocje na torebki i buty i mogłam spokojnie wrócić do siebie. Przytaszczyłam przed swoje biurko dwa małe stoliki, ustawiłam fotele i czekałam. Nie udawałam nawet, że przez godzinę pozostałą do przybycia stażystów, zamierzam się czymkolwiek zajmować. Wizja usprawiedliwionego lenistwa, nie była taka najgorsza.

Chłopcy zjawili się punkt dziesiąta. Mili, niezbyt gadatliwi, względnie przystojni. Młodzi. Zajęli miejsca za stolikami, rozłożyli swoje laptopy i po krótkim wprowadzeniu, zaczęli wdrażać się w moje królestwo. Wydałam im kilka poleceń i już mogłam z rozkoszą patrzeć, jak robota głupiego – na którą od tygodni nie miałam czasu ani chęci – wykonuje się sama. Siedziałam sobie spokojnie – nóżka na nóżce – i tylko co jakiś czas sprawdzałam, czy szkolenie przebiega sprawnie, czy oni w ogóle wiedzą co robią. Tylko tego brakowało, żebym musiała, po gówniarzach poprawiać.

Raz po raz zerkali na mnie i zdecydowanie w tych spojrzeniach nie chodziło wyłącznie, o szukanie aprobaty, dla dobrze wykonywanej pracy. Ale jeśli mam być szczera, to nie dziwiło mnie to – do roboty to ja zawsze wyglądam jak paczka komunijnych czekoladek. Niespecjalnie mnie to też poruszało. A niech sobie patrzą. Młodzi są. Przywykłam do spojrzeń i zaakceptowałam, że część z nich nie ma na celu analizy tego jak dobrze dobrałam poszczególne elementy garderoby, tylko domysły, jak prezentuje się to, co pod nimi skrywam.

Ostatecznie szkolenie przebiegło sprawnie, chłopcy spisali się bez zarzutu, grzecznie pozbierali swoje klamoty. Wykorzystałam ich jeszcze do odniesienia stolików i odprowadziłam pod pokój kierowniczki. Pierwszy z nich przekroczył próg smoczej jamy bez słowa, ale drugi – ku mojemu zaskoczeniu – przed wejściem zwrócił się jeszcze w moją stronę i z wielką grzecznością wyznał:

– Zjawiskowe perfumy. Jestem pod wrażeniem.

– Perfumy? – uśmiechnęłam się zakłopotana. Nawet nie próbowałam udawać, że mnie nie zaskoczył.

– Genialny zapach. Wyrazisty, kobiecy. Ten ostry początek. Co to za nuta? Anyż? Coś jak lubczyk! – W jego oku pojawił się absolutnie obezwładniający błysk. – Naprawdę, trudno się było skupić na pracy.

Daję głowę, że się zaczerwieniłam. Nie sądziłam, że taki studencina może mnie jakkolwiek podejść. Skumulowałam w myślach całe życiowe doświadczenie w ekspresowym zbieraniu się do kupy, ogarnęłam w lot postawę i podziękowałam uprzejmie za komplement, marząc tylko o tym, żeby uciec od niego do siebie.

Wróciłam do pokoju, zamknęłam drzwi... Nogi ugięły się pode mną i oddychając ciężko opadłam na jeden z foteli po stażystach. Był jeszcze ciepły. Nie podejrzewałam, że spotka mnie coś takiego. Siedziałam, serce kołatało mi jak szalone. I wcale nie chodzi mi o sam komplement, choć ten wyszedł mu wcale nieźle. Chodziło o coś innego. Zaczęłam analizować w głowie cały poranek – od budzika, aż po wyjście z domu. Obwąchałam swój żakiet! – nic. Sama przed sobą czułam się jak wariatka. Przemaglowałam w głowie pół dnia, minuta po minucie! W końcu musiałam się poddać i uznać wyższość faktów nad moim zakłopotaniem, a te były jednoznaczne – ja nie użyłam żadnych perfum!

No i może to jest głupie, ale kiedy po południu wróciłam do domu, pierwsze co zrobiłam, to zaparzyłam sobie kawę i zaczęłam szukać w internecie o tym cholernym lubczyku. Tomka jeszcze nie było, dla wygody skorzystałam z jego laptopa – wiem, powinnam się sama domyślić, że to fatalny pomysł. Wpisałam w wyszukiwarce co trzeba, zabrałam się za czytanie, aż po chwili mój wzrok przykuła jedna miniaturka, w gąszczu otwartych w przeglądarce zakładek – różowe serduszko polane jakby lukrem... Kliknęłam. W pół sekundy lubczyk wywietrzał mi z głowy. Moim oczom ukazała się strona z treściami, jakich na pewno się domyślacie. Poczułam silne ukłucie w środku. Nie chodzi mi o to, że nie znałam wcześniej takich stron, czy że sama na nie nie wchodziłam – znałam i od czasu do czasu zaglądałam na podobne. Nie jest też tak, że żyłam w przekonaniu, iż mój Tomek ich nie odwiedza. Nie żyłam. Ale co innego być czegoś jedynie świadomym, a co innego spojrzeć prawdzie w oczy – z tak bliska, z takimi szczegółami. A te szczegóły... Hm... Rozłożyły mnie na łopatki. Mój mąż okazał się istnym koneserem filmów, w których inni mężowie przyglądają się zabawom swoich żon z jeszcze innymi panami. Miał w serwisie opłacone konto, dziesiątki pozycji zapisanych w bibliotece...

Nie pchałam się w to dalej. Przestraszyłam się własnej ciekawości. Zamknęłam laptopa i zaczęłam zbierać myśli. Poruszyć z nim ten temat, czy nie? Może to są zwykłe fantazje? Ja też swoje mam i nie czuję się z tego powodu winna – nie czuję, żebym kogoś krzywdziła. A co jeśli to nie są tylko fantazje? I czy on sobie wyobrażał mnie w takich sytuacjach?

To była nawałnica myśli, które z każdą minutą stawały się coraz bardziej natarczywe, chaotyczne i zwyczajnie gorzkie. Przerwał ją dopiero dźwięk klucza w zamku. Tomek wrócił.

– Cześć kochanie – rzucił, podchodząc do mnie. Topił wzrok w swojej torbie, w której usilnie czegoś szukał.

Pochylił się nade mną i złożył pozbawionego czułości całusa na moich włosach. Nie miałam siły, żeby się do niego odezwać, ale to było bez znaczenia, bo ja go w ogóle nie interesowałam. Wyjął z torby papierową torebkę i pomachał mi nią przed nosem.

– Lubczyk od Irenki – wyjaśnił. – Zaparzysz sobie.

Chciałam mu wykrzyczeć, żeby sobie wsadził to zielsko w swoją zboczoną dupę, ale domyśliłam się, że nie oczekiwał takiej odpowiedzi. Przypuszczam, że żadnej nie oczekiwał.

– Mamy coś do jedzenia? – zapytał ruszając w kierunku kuchni.

– Jest wczorajszy rosół – odparłam mimowolnie, z pustką w głosie.

Słyszałam, jak krząta się po kuchni, jak otwiera drzwi do lodówki i jak narzeka pod nosem, że nie będzie żarł tego samego dzień po dniu. Próbowałam się pozbierać, ale z każdą chwilą podkładowi dźwięków dobiegających z kuchni, towarzyszyły coraz bardziej sprzeczne myśli. Byłam wściekła, smutna, ale mimo wszystko starałam sobie tłumaczyć, że to wszystko, to tylko głupota, że nic nie znaczy.

W końcu Tomek wrócił do pokoju. W jednej dłoni trzymał talerzyk z kanapkami, a w drugiej napoczętego pomidora, którego kęs przeżuwał bez szczególnej elegancji.

– Co tam w robocie? – rzucił, nie przejmując się zapchanymi ustami.

– No jak w robocie. Normalnie – odpowiedziałam mu, ale mój brak entuzjazmu najwyraźniej zwrócił jego uwagę.

– A co ty taka przygaszona? Stało się coś?

Pyta się mnie, czy się coś stało... Trzymajcie mnie! Spędza dnie na oglądaniu posuwanych lasek, pewnie zastanawia się, któremu kumplowi mnie odsprzedać, ale ma czelność pytać, czy coś się stało! O nie!

Pękło to we mnie. Nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać – taka konfrontacja na pewno skończyłaby się źle. Potrzebowałam dłuższej chwili samotności, żeby poukładać sobie wszystko w głowie – na spokojnie.

– Wszystko w porządku – zapewniłam go, tak chłodno jak tylko potrafiłam. – Wychodzę. Wrócę wieczorem.

– Dokąd się wybierasz? Nic nie mówiłaś.

– Mamy stażystów w firmie. – Podniosłam się z kanapy i ruszyłam w kierunku przedpokoju. – Robiłam im dzisiaj szkolenie i zaprosili mnie na kolację.

Spodziewałam się, że moja prowokacja nie zrobi na nim żadnego wrażenia, ale...

– Jakich stażystów? – Dobiegł mnie jego zdziwiony głos.

Zatrzymałam się na moment przed szafą, obmyślając naprędce kąśliwą odpowiedź.

– Dwóch młodych chłopaczków. Pokazywałam im dzisiaj to i owo w biurze.

Moja szpilka ukłuła cel mocniej niż się spodziewałam! Usłyszałam jak odkłada talerz i podnosi się z kanapy. Poczułam krew! Zrezygnowałam z szybkiego zawinięcia dupska i ucieczki w samotność. Odpuściłam sobie szafę i obrałam za cel łazienkę. Przylazł za mną, przełknął na siłę przeżuwany kęs i zaczął dopytywać.

– Jak to na kolację? Nie rozumiem! – Był na poważnie oburzony! Co za cios! W środku zaczynałam chichotać, jak dziewuszka, która usłyszała pierwszy komplement w życiu. Tomek kontynuował: – Od kiedy ty się nagle zaczęłaś umawiać z ludźmi z pracy? Od dawna masz tych stażystów? Nie opowiadałaś nic o nich. Po co cię zaprosili?

– Od kiedy? Tylko dzisiaj pracowaliśmy razem – odparłam, zaczynając grzebać w szafce z kosmetykami. – Dobrze się dogadywaliśmy i zaprosili mnie na kolację, żeby mi podziękować. – Widziałam w lustrze, jak robi się czerwony na twarzy. – No już nie stój tak nade mną. Muszę się zrobić. Rozpraszasz mnie – nie mogę się skupić przy tobie.

Zerkałam kątem oka, jak jego odbicie zmienia kolor i poważnieje. W tych opatrzonych oczach nagle pojawił się strach. Stał jeszcze przez moment za moimi plecami, ale już ani słowem się nie odezwał. Wreszcie odwrócił się i wyszedł z łazienki, zamykając za sobą spokojnie drzwi.

Cały czas czułam złość, ale sami powiedzcie – słusznie ją czułam, prawda? Nie zamierzałam mu tak szybko odpuszczać. O nie Tomeczku! Zrzuciłam z siebie wszystkie ciuchy, opuściłam łazienkę i weszłam – jak mnie Pan Bóg wystrugał – do pokoju po świeże, wyjściowe. Tomek siedział na kanapie udając, że nie zwraca na mnie uwagi. Taki cwaniak? To zobaczymy! Wysunęłam szufladę z bielizną i wygrzebałam z niej najbardziej odświętny komplet koronek i czarne pończochy, po czym bez ceregieli przeparadowałam z nimi przez pół pokoju. Otworzyłam na oścież szafę i wyjęłam z niej sukienkę – zielona, gładka, długi rękaw. Odwróciłam się w stronę mężusia i robiąc przymiarkę na nagie ciało, zapytałam niewinnie:

– Myślisz, że ta będzie dobra?

Nie odpowiedział, ale z dziką satysfakcją patrzyłam, jak wzbiera w nim coraz większy gniew. Cholera! Może w końcu wybuchnie! Miałam nadzieję, że wyprowadzę go z równowagi, ale muszę przyznać, że trzymał się nieźle. Wróciłam do łazienki i bez pośpiechu zmyłam poranny makijaż, poprawiłam włosy, wystroiłam się i wycyzelowałam przed lustrem make-up iście randkowy. Domyślałam się, że każda minuta, którą spędzam za zamkniętymi drzwiami łazienki, przybliża mojego Tomeczka do zawału – ależ mnie to cieszyło! Prawie już nie czułam gniewu!

Wreszcie przyszła pora na decydujący cios. Wzięłam do ręki krwisty flakon perfum Lovage Lady, które za pieniądze Tomka, sama kupiłam sobie na gwiazdkę i ruszyłam z ofensywą do pokoju. Mój kanapowiec siedział i gapił się w komórkę. Na talerzyku leżały niedojedzone kromki i nadgryziony pomidor. Stanęłam przed moim księciuniem odjebana, jak Kopciuszek na bal. Podciągnęłam zalotnie zielony rękaw i spryskałam sobie nadgarstek pachnidłem. Roztarłam wonną rosę na skórze, pomachałam chwilę ręką w powietrzu – podobnie, jak to robią youtuberki – po czym podsunęłam mu ją prosto pod nos.

– Mogę tak pachnieć? – zapytałam z niewinną prośbą w głosie. – Wyczuwasz nutę lubczyku?

– Lubczyku...? – wycedził przez zęby, dając po sobie poznać, że to już ostatni bastion jego cierpliwości.

Nie mogłam odpuścić takiej okazji.

– Podobno, to jest świetny afrodyzjak!

Zapora puściła. Tomek zerwał się na równe nogi i stanął przede mną jak bokser gotowy do walki. Zbliżył swoją czerwoną twarz do mojej i wypluł:

– Idziesz żreć, czy pieprzyć się?!

Przestało mi być do śmiechu. Wrócił gniew i żal. Wezbrały we mnie niczym fala po wybuchu wulkanu na dnie oceanu. Nie ustąpiłam wściekłości męża nawet na pół kroku.

– A robi Ci to jakąś różnicę? – rzuciłam zjadliwie, patrząc mu prosto w przekrwione oczy. Przez moment pomyślałam, że zaraz mnie uderzy. Nie zamierzałam jednak odpuszczać! – Chodź ze mną to sobie popatrzysz, co robię i sam się przekonasz, czy żrę ostrygi, czy daję dupy gówniarzom.

Stałam nieruchomo i patrzyłam jak jego szczęka pracuje ze złości. Oddychał ciężko przez nos, ale nie wydusił z siebie żadnego słowa. Nie wiem co działo się w jego głowie, ale na pewno pracowała na obrotach, jakich on sam nie pamiętał. Wreszcie nitki jego myśli musiały zejść się w jednym punkcie, bo spojrzał na stół i zatrzymał wzrok na swoim laptopie. Obok komputera stała moja filiżanka z zimną, niedopitą kawą...

Bez słowa odstąpił o pół kroku, wyminął mnie i ruszył w stronę łazienki. Wszedł do środka trzaskając drzwiami.

Ja zgarnęłam klucze od auta, torebkę i opuściłam mieszkanie. Drzwi trzasnęły, po raz drugi.


Wsiadłam do samochodu, podjechałam na stację, gdzie zaopatrzyłam się w wielki kubek kawy, po czym udałam się do parku... Tam spędziłam cały wieczór, stopniowo dochodząc do siebie.

Chcę wam to powiedzieć. Mój mąż to dobry facet. Jesteśmy razem od dziesięciu lat i nigdy – aż do wczoraj – nie dał mi poważnych powodów, żebym musiała się zastanawiać, czy dobrze wybrałam. Ja jemu też chyba takich pretekstów nie dostarczałam. Żyjemy sobie spokojnie i troszczymy się o siebie. Faktycznie, w ostatnich latach rutyna domowego życia sprawiła, że namiętność, w której kąpaliśmy się dawniej, zmętniała, ale ja nigdy nie byłam na tyle naiwna, żeby wierzyć, w bajki o szczęściu, które trwa wiecznie. Dla mnie powiedzenie: „żyli długo i szczęśliwie”, nie oznacza, że do końca swych dni zlizywali z siebie miód. Oswajamy się ze smakiem partnerów. Powszednieje nam on i często zapominamy o tym, że wzajemne poznawanie się, to nie jest etap w związku, tylko proces, który nie powinien mieć końca. Przestajemy drążyć zapominając, że na dnie wyrobiska ciągle są bogate pokłady drogocennych rud. Niestety im głębiej schodzimy, tym ich wydobycie na powierzchnię staje się trudniejsze. Wymaga coraz większego wysiłku.

Muszę przyznać sama przed sobą, że ja zaniechałam wydobycia. Tomek też przestał drążyć – zaczął beztrosko biegać po powierzchni i zbierać walające się wokół luźno okruchy. Tak jest łatwiej. Ale, czy ja postępowałam inaczej? Kiedy siedząc samotnie w parku, starałam się ocenić, czy fantazje mojego męża nie naruszyły mojej małżeńskiej dumy, uświadomiłam sobie, że moje własne wcale nie były bardziej niewinne. Co prawda nie wlepiałam regularnie ślepi w monitor laptopa w poszukiwaniu przelotnego romansu z jakąś niskobudżetową produkcją porno, ale historie które przeżywałam w swojej głowie, niekoniecznie musiałyby wzbudzić zachwyt Tomka. Opowiadałam wam wcześniej o zerkających na mnie stażystach. Fakt – spojrzenia facetów nie robią na mnie większego wrażenia, ale muszę przyznać, że pewną satysfakcję dawała mi myśl, że ci gówniarze zastanawiają się, jakby to było obcować z moim ciałem. Sama uważam, że ono ciągle ma wiele do zaoferowania. I chociaż to jeszcze nie była żadna fantazja, to zdałam sobie sprawę z tego, że nie byłoby dla mnie żadnym problemem, żeby w nią popłynąć. Nie miałabym przed takim dryfem żadnych oporów. Po prawdzie, praktykowałam takie spływy regularnie.

Wróciłam do domu.

Był już późny wieczór, światła pogaszone – paliła się jedynie mała lampka nad piecem w kuchni. Obok włącznika przyklejona była karteczka: „ZAMÓWIŁEM PIZZĘ. JAK JESTEŚ GŁODNA, TO MASZ CIEPŁĄ W PIEKARNIKU”. Rzeczywiście, zostawił dwa duże kawałki na podtrzymywaniu temperatury. Zawinął je szczelnie w cynfolię, żeby nie obeschły. To było naprawdę miłe, ale kompletnie nie miałam ochoty już nic jeść. Wyłączyłam piekarnik, wyjęłam pizzę i przełożyłam ją do lodówki. Na dolnej półce stał garnek z niedzielnym rosołem. Zauważyłam, że zmętniał, więc uznałam, że trzeba się go pozbyć od razu, bo jeszcze ten mój niedorajda zacznie go jutro odgrzewać i dostanie sraczki. Opróżniłam naczynie nad zlewem i zauważyłam, że do jego dna przywarła gruba łodyga lubczyku. To przez to zielsko zupa skisła tak szybko. Taka pierdoła i wszystko do wylania...

Położyłam się do łóżka. Tomek nawet nie drgnął. Przysunęłam się do niego i objęłam go ramieniem. Widać, jednak nie spał, bo w odpowiedzi na mój czuły gest, przysunął się bliżej. Zwykle to on kładł się później niż ja i przytulał mnie.

– Jadłaś? – spytał zaspanym głosem.

– Żarłam cały wieczór – odparłam żartobliwym tonem.

– To dobrze.

Wyczułam ulgę w jego głosie.

Przytulona do męża, zapadłam w sen.

Drzwi uchyliły się. Usłyszałam znajomy głos: „Krysiu, jak już zrobisz sobie kawę, jak już tę kawę zaparzysz, przyjdź tu do mnie. Mi też zrób, też mi zaparz”. Stałam wpatrując się w ekspres i czekałam, aż dzbanek się napełni. Obok mnie wyrosła nagle kierowniczka i zaczęła mi tłumaczyć, że chłopaków trzeba wdrażać, że wdrażać trzeba chłopców, że wdrażanie jest ważne, chłopcy są ważni. Mówiła, że sukienkę to mam piękną, że zielony to jej ulubiony – lubczykowy – i że na zielonym nasienie wyglądałoby nie gorzej niż na moich czarnych pończochach. Spojrzałam w dół – po moich nogach spływały białe stróżki. Stanęłyśmy przed drzwiami. Przełożona otworzyła je przede mną i zobaczyłam – ją samą. Zupełnie nagą. Klęczała obok dwójki nieśmiałych stażystów i gestem zapraszała mnie do środka. To było moje biuro. Nie takie samo jak to, które dobrze znam, ale bez wątpienia moje. Przestąpiłam próg. Drzwi zamknęły się bezgłośnie. „Uprzątnij stoliki” – padło z ust kierowniczki. Na dwóch niepozornych mebelkach w rogu pomieszczenia stały nieproporcjonalnie wielkie donice z przerośniętym zielskiem. Na oko oceniłam, że sobie nie poradzę, ale zanim zdążyłam wyrazić na głos swoją opinię, w pokoju już rozbrzmiewało wyjaśnienie kierowniczki, że jeśli nie dam rady, to chłopcy mnie nie przelecą. Wtedy usłyszałam męski głos: „Ja pomogę”. To był Tomek. Już zdejmował rośliny i podsuwał mi jeden stół. Znów kobiecy głos: „ Krysiu, zostaw pończochy i sukienkę, ale pozbądź się butów i majtek. Połóż się na stole i rozłóż już nogi. Chwilę musisz poczekać, bo chłopcy nie są jeszcze gotowi. Wybacz im – dopiero się wdrażają”– po tych słowach moja przełożona złapała obu stażystów – byli już zupełnie nadzy – za ich wiotkie przyrodzenia i zaczęła je z zaciekłością, na zmianę, wysysać. Posłusznie zdjęłam obuwie, zsunęłam koronkową bieliznę i położyłam się na stoliku. Był niewielki i nieważne jak się na nim układałam, to z blatu zawsze zwisały mi nogi, albo głowa. Tomek siedział wygodnie w fotelu pod ścianą i gestami rąk dyrygował moimi ruchami – ciut w lewo, nieco w prawo, głowa wyżej. Jego polecenia wykonywały się bez mojego wyraźnego udziału. W końcu podszedł do mnie i złapał mocno za kostki – „Nogi szerzej kochanie, bo nikt niczego nie zobaczy.” Wtedy dostrzegłam znajome twarze sąsiadów z mojej ulicy. Gromadzili się za oknem, przyglądając mojej pozie z wyrazami zainteresowania – teraz to będą mieli o czym gadać!. Chciałam krzyknąć, żeby ktoś zasłonił kotarę, ale w tej chwili poczułam gwałtowne szarpnięcie i moja głowy została stanowczo pociągnięta w dół. Teraz zwisała sztywno z krawędzi stołu. Chwyciłam się mocniej blatu, żeby nie zsunąć się na ziemię, ale okazało się, że i tak ktoś już trzyma mnie mocno, tuż nad kolanami i ciągnie stanowczo w swoją stronę. Utraciłam niemal zupełnie możliwość ruchu, ale nie mogłam dostrzec kto mnie obezwładnił. Nie potrafiłam dostrzec czyja ręka ciągnie mnie za włosy, ale głos kierowniczki rozpoznawałam bezbłędnie – ten z na najbliższej odległości wydawał mi polecenia prosto do ucha: „Krysiu, teraz weźmiesz kolegę do buzi. Mam nadzieję, że się zgadzasz”. Mrugnęłam tylko twierdząco powiekami – nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Przełożona łagodnym tonem poleciła, abym otwarła usta i wysunęła język, bo kolega już jest gotowy, już czeka. Zrobiłam to bez protestu i od razu poczułam jak gładka główka samczego oręża, sprawnie wsuwa się między moje miękkie wargi i ścieżką wytyczoną przez rozluźnione mięśnie, wślizguje się bez oporu do samego końca. Spodziewałam się nieprzyjemnych doznań, ale nic takiego nie miało miejsca. Stażysta pasował, jak odlany na miarę moich ust. Kiedy już zaczął na dobre odnajdywać w nich gościnę i poruszać się miarowo, drugi zdobywał już pole między moimi nogami. Wędrował bez pośpiechu, płynnie, z namaszczeniem, aż wypełnił całe spragnione wnętrze. Miałam wrażenie, że rośnie we mnie, nabiera kształtu, rodzi się do nowego życia. „Trzeba ich wdrażać Krysiu, rozumiesz? Wdrażać ich należy”. Zgadzałam się z każdym jej słowem. Chłopcy coraz mocniej krępowali moje ruchy, zapędzając uległe ciało pod dyktat ich własnych. Poczułam, jak po mojej lewej małżowinie zaczyna błądzić czyjś gorący, wilgotny język. Zbliżał się z wolna do dziurki ucha, a ja nie mogłam dociec, kto próbuje zdobyć pieszczotą kolejny zakamarek mojego ciała. Zaczęłam błądzić wzrokiem po pokoju. Obraz falował coraz szybciej. Widziałam męża siedzącego spokojnie w fotelu, widziałam... Irenkę rozłożoną na moim biurku i nacierającą swoje najintymniejsze strefy jakimś zielskiem. O nie! Tylko nie to! Zjawa śmiała się bez opamiętania.. Czułam lęk, ale mimo tego wchodziłam coraz głębiej w rolę samicy. Czucie zaczynało odbierać mi ostatnie strzępki myśli. Stapiałam się ze swoim posuwanym szybciej i szybciej ciałem. Języki penetrowały już oboje moich uszu – mimo ich rozkosznej pracy, doskonale słyszałam szepty kierowniczki: – „Krysiu, chłopcy muszą być wdrożeni do samego końca. Do końca muszą być. Rozumiesz co to znaczy?” Mrugałam twierdząco, próbując bezskutecznie wydać z siebie jakiś głos. „To dobrze. Nikt nie chciałby, żeby opuścili twoje szkolenie niezadowoleni”. Czułam, że za moment zgaśnie mi światło. Byłam w pełni oddana posłudze. W tamtej chwili zgodziłabym się nawet na zastrzyk śmierci. Nagle poczułam to... Ten zapach... Zdobywał cały pokój niemal jak niewidzialny dotyk. Oplatał moje zawieszone w próżni stopy, wędrował w górę ud... Jurny stażysta wtłaczał go do mojego wnętrza. Sunął dalej, oplatał moją otuloną w zieleń talię, muskał ukryte pod nią i zapomniane przez mężczyzn sutki... W końcu, liżąc mnie lubieżnie po szyi, wspinał się do bram nozdrzy. Te wciągały go rozpaczliwie do środka, niczym tonący łapiący swój ostatni wdech. Lubczyk... Nie mogło być inaczej. Rośliny w donicach olbrzymiały w oczach, zajmując już niemal całą przestrzeń pomieszczenia. Nabierały treści, olbrzymiały. Kątem oka ujrzałam jeszcze, jak Irena, zanosząc się ze śmiechu, wyciska sok z zielonych liści, skrapia nim swoje nagie ciało, a Tomek! zlizuje go chciwie z jej stóp. Wtedy moje wnętrze skurczyło się gwałtownie. Ostatnim świadomym gestem zdążyłam jeszcze przyjąć finałowe polecenie, które przełożona wyszeptała mi do ucha: „A teraz Krysiu bądź tak miła i pokaż chłopcom jak zachowuje się prawdziwa Suka”. Moje samczyki wybuchły jednocześnie zalewając mnie falą gorącej spermy. Czułam jak buzuje we wszystkich zakamarkach mojego ciała, jak rozlewa się po zielonej sukience, jak wypełnia mi usta odbierając dech... Zapadłam się w samicę. Światło zgasło. Zastygłam w pustce. Tkwiłam poza przestrzenią zamieniona w czucie. Bez woli. Bez granic ciała. Po czasie, którego nie potrafiłam zmierzyć, zaczęło do mnie docierać czyjeś wołanie.

– Krysia... Krysia! Krystyna!!!

W ciemności zaiskrzyło światło.

– Krystyna, kurwa mać, obudź się!

Dopiero wtedy otworzyłam oczy na dobre.
 
Ostatnia edycja:
Kobieta

Fragolina di Bosco

Podrywacz
Pachnie mi lubczykiem w całym domu, aromatycznie,korzennie,intensywnie, ale nie wiem,czy dlatego, że -jak to przy tradycyjnej,polskiej niedzieli, rano nagotowałam cały gar rosołu,czy dlatego, że tak obrazowo, wyraziście o nim piszesz.I przez Ciebie zgłupiałam,nie wiem jak go dawkować.Wewnętrznie czy zewnętrznie?Pić czy się nacierać?A może się w nim wykąpać 🤔?

Ramblerze,jest tak jak być powinno.Zabawnie, lekko,refleksyjnie i seksownie.I mądrze bo zabawna historia z zielskiem w tle to tylko pretekst do zastanowienia się nad codzienną rutyną w związku.Nad tym, że wraz z upływem czasu się rozleniwiamy,przestajemy się starać, pracować nad podtrzymaniem żaru miłości.Szukamy nie wiadomo czego,albo już tylko zbieramy te walające się okruchy jak to ładnie napisałeś.Bo Ty potrafisz pięknie pisać.
A Twoja historia jest z happy endem,wiesz o tym?Wiesz.
Zapytaj Krysi,gdzie kupiła te lubczykowe perfumy..... też se fundnę pod choinkę,a co!
Na koniec lubczykowe zaklęcie,staropolskie,autentyczne:

"Wypijże to ziele, wypijże nieboże!
Ono przy kochaniu wiele
dopomoże.
Byś mnie nie opuścił,do innych nie chodził, żebyś mnie nie zwodził!"
 
Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant
Ten dialog podczas sprzeczki małżonków, skąd Ty to wszystko...
Sąsiedzi mają zwyczaj żreć się przy otwartym oknie - siedzę z kartką i zapisuję 😆 Wolałbym opisać jak się bzykają, ale mają fatalny zwyczaj zaciągania zasłon podczas zabaw łóżkowych 🤷‍♂️ Niektórym brak fantazji 😜
Zapytaj Krysi,gdzie kupiła te lubczykowe perfumy..... też se fundnę pod choinkę,a co!
Lepiej, żeby się Krysia nie dowiedziała, że się pod nią podszywa jakiś erotoman z SF. Jeszcze gotowa zażądac ode mnie jakiejś zapłaty. Ja biorę na klatę, to że nikt mi za nic nie płaci, ale wizja dopłacania do biznesu, nie mieści się nawet w moich standardach 😅 Dlatego wolę nie pytać.
Flaków bym ci nie oddał
Majerankowy dżentelmen? 🤔

Dzięki, że znaleźliście dla Krychy chwilę czasu ;) 😘
 
Mężczyzna

col.Greg

Dominujący
To nie pigułki. Lataja takie małe troliki. Jak duże pszczoły. Pyski im się śmieją, gołe dupki i dosypują cos do żarcia😂
 
Kobieta

Rene93

Erotoman
Nie jestem mistrzem słowa co z resztą widać 😉 miałam okazję czytać przedpremierową wersję opowiadania za co dziękuję bardzo☺️ pomyślałam, że warto by było jednak dodać swoją opinię tutaj na ogólnym co zachęci innych do przeczytania. Dobrze to bez lania wody. Jesteś tego typu twórcą który wzbudza sympatię i dlatego z taką frajdą czytam Twoje tekst i nie inaczej było tym razem😁 jak zawsze czytałam z uśmiechem. Sama mam wybujałą fantazję i pewnie dlatego tak rozumiem bohaterkę 😋 jesteś bardzo dobrze rozeznany w psychice kobiet swoją drogą 😏 jest to aż zadziwiające momentami. Swoją drogą lubczyk nie jest w moim domu popularnym ziołem ale od chwili przeczytania będzie mi kojarzył się pozytywnie ☺️ masz fantazję 😁
wyciska sok z zielonych liści, skrapia nim swoje nagie ciało
Czekam na kolejne teksty a może jakieś rozbudowania opowiadań już istniejących?😉🤩
 
Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant
@Rene93 dziękuję, że zostawiłaś po sobie ślad pod opowiadaniem :) Z tą sympatią, to nic nie poradzę 🤷‍♂️ Rodzice słabo mnie wychowali i teraz zamiast wysysać od ludzi kasę, to ja naciągam ich na sympatię 😜 Co do psychiki kobiet, to nie umiem tego ocenić, ale wątpię żebym dysponował jakąkolwiek wiedzą tajemną, albo jakimiś zdolnościami wyrastającymi ponad normę. Po prostu wychodzę z założenia, że ludzi trzeba dostrzegać, a nie tylko widzieć, słuchać - nie tylko słyszeć. Nie oceniać, tylko próbować zrozumieć. I wszystko jest jak na talerzu, pod ręką. Nie trzeba niczego wymyślać, uczyć się ani szukać nie wiadomo gdzie. Jeśli takie podejście znalazło czytelne przełożenie w mojej porno-historyjce, to mogę się jedynie cieszyć :)
 
Prywatne rozmowy
Pomoc Użytkownicy
    Nie dołączyłeś do żadnego pokoju.
    Do góry