• Witaj na forum erotycznym SexForum.pl

    Forum przeznaczone jest wyłącznie dla dorosłych. Jeżeli nie jesteś pełnoletni, lub nie chcesz oglądać treści erotycznych koniecznie opuść tą stronę.

Jagodzianka

Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant
No cóż. Starałem się, żeby było krótko i na temat, ale nie wyszło. Wierzę, że jest to mniej nudne niż mi się wydaje :) Uprzejmie dziękuję przeuroczej kobiecie, która zgodziła się być poważną inspiracją przy wymyślaniu postaci głównej bohaterki - w dużej mierze jest to nasza wspólna praca, choć jeśli całość okaże się słaba, to winę biorę wyłącznie na siebie :)
Zgodnie ze zwyczajem, proszę o wyrozumiałość w kwestii ewentualnych błędów - na bank są!

Jagodzianka - część najpierwsza.

Jakie są najlepsze jagody? Te zebrane samodzielnie. Dawniej Milena nie doceniała ludowych mądrości. Dzisiaj jednak, obudziła się trzy minuty przed ustawionym na piątą rano budzikiem, wstała, ubrała wygodny strój, złapała za wiaderko i ruszyła do lasu. Nie znosiła zbierać jagód. Wolała szukać grzybów – w jej rodzinnych stronach było ich pełno o tej porze roku – ale wizja swojskich drożdżówek wypieczonych w kaflowym piecu, wypełnionych owocowym nadzieniem, zmobilizowała ją do poświęcenia.

Pani Wikta, u której pomieszkiwała, miała ręce stworzone do kulinarnych igraszek. Te stare już, widocznie doświadczone dłonie potrafiły wyczarować iście esencjonalne smaki, zupełnie pozbawione zbędnych naleciałości. Proste, słuszne... Trafiające w sedno. Kruszyły serce Mileny skuteczniej niż najbardziej wyrafinowane zaloty. Rumiane bułeczki na słodko nadziewane wiejskim twarogiem, aromatyczne podpłomyki prosto z rozpalonej blachy... Swojski biały ser z leśnymi malinami, z miodem od sąsiada... Bez filtra. Bez pozowanej elegancji. No i te jagodzianki – z kruszonką na świeżym maśle... Warte każdego grzechu.

Dziewczyna zjawiła się tu kilka tygodni temu. Izdebka na poddaszu u słodkiej babuleńki wydawała się być doskonałym azylem dla życiowej rekonwalescentki. Planowała długie spacery wśród szumu traw, godziny konstruktywnych wewnętrznych dialogów, medytacje o zachodzie słońca... Zamiast tego nauczyła się doić krowy, zaganiać kury, ubijać masło i moczyć nogi w w gorącej wodzie z szarym mydłem. Odzyskiwanie sił nie jest zadaniem łatwym i wymaga więcej pracy niż mogłoby się wydawać. „Żeby odpocząć, trzeba się najpierw zmęczyć” - mówiła jej co rano gospodyni. Pracowała, delektowała się wiejskim jedzeniem, a wieczorami zasiadała w kuchni i wsłuchiwała się w opowieści, które snuła staruszka. Ta opowiadała o swoich dzieciach, z których połowę już przeżyła, a reszta mieszkała nie wiadomo gdzie, o ludziach którzy pojawiali się w jej życiu i znikali, o świecie który istniał już tylko we wspomnieniach. Milenę najbardziej jednak fascynowały historie o mniej lub bardziej złośliwych leśnych duchach, które rzekomo zamieszkiwały okolicę. Te miały zwodzić samotnych wędrowców i wpędzać ich w rozmaite kłopoty. Można było nieopatrznie wylądować na dnie stawu, wdepnąć w mrowisko lub... Stracić cnotę. Sama Pani Wikta twierdzi, że wielokrotnie za młodych lat była kuszona i musiała w ostatniej chwili ratować się pacierzem, żeby wyjść z opresji cało.

W izbie Mileny, na stoliku pod Świętą Rodziną zalegał stos pustych kartek. Nie zapisała jeszcze ani słowa, mimo że wspomnienia ciągle atakowały każdą wolną od zajęć chwilę. „Musisz pogodzić się przede wszystkim ze sobą” - z taką myślą przewodnią tutaj przyjechała. Pragnęła wyrzucić z siebie wszystko, oczyścić umysł. I w tym kierunku w gruncie rzeczy podążała, tyle że zupełnie innymi ścieżkami niż te, które sobie wcześniej, na swej wewnętrznej mapie rozrysowała. Opuszczając miasto kupiła złote pióro – uznała to za wydatek niezbędny, inwestycję w nowe lepsze życie. Nosiła je przy sobie, jak amulet mający przyciągać spokój. Pragnęła wygarnąć nim wszystkie śmieci, które zgromadziły się w jej głowie, raz na zawsze uwięzić je na papierze i wreszcie puścić je z dymem, śmiejąc się w głos i tańcząc wśród ulatujących w mrok iskier. Widziała siebie w szamańskim obłędzie, w skórze czarownicy igrającej ze złymi duchami. Chciała wić się przed nimi, prowokować wdziękiem kobiety wolnej i silnej, zawstydzać najskrytszymi fantazjami i ulegać im wedle własnego uznania... Niemniej pomaganie starszej kobiecie w przygotowaniu sieczki z koniczyny dla królików, też jej odpowiadało. I działało wcale dobrze. Pióro leżało bezczynnie.

Poranki w lesie odznaczają się własnym unikalnym rodzajem chłodu. Nieoczywistym, nie dla każdego. Milena wyraźnie nie gustowała jeszcze w tym rodzaju rześkości. Nauczona co prawda wstawać o tej porze, ale zamiast ostrym zapachem wilgotnej ściółki żywiła się dotychczas aromatem świeżej kawy. Samotna poranna kawa od dawna kojarzyła się jej ze spokojem. Uwielbiała te chwile, kiedy mogła poczuć się panią własnego życia, kiedy należała tylko do siebie – nawet jeśli było to tylko chwilowe złudzenie.

Tutaj, w lesie, czuła coś innego. Aromat prawdziwej niezależności – ostry, przenikliwy, na swój sposób podniecający, ale też trudny do bezrefleksyjnego zaakceptowania. Dzisiaj, między paprociami, stapiając się z cieniem drzew i rozpływając we mgle, sama decydowała w którą stronę pójdzie. Nie było to proste – nie znała tego miejsca. Do wytrawnego smaku wolności trzeba przywyknąć, ale później ciężko bez niego funkcjonować. Wciągała powietrze. Uczyła się z każdym wdechem.

Wędrowała między drzewami i przywoływała kolejne wspomnienia. Teraz mogła bez wyrzutów ignorować stawiane przed nią dawniej zakazy. Jeszcze raz przeżywała gniew i poczucie winy, które tak mocno drążyły jej umysł kiedy żyła pod jednym dachem z nieodpowiednim człowiekiem. Tym razem jednak nie dusiła ich w sobie, pozwalała im płynąć i rozpierzchać się w porannym leśnym chłodzie. Jeden obraz, drugi... Prześwietlała wszystkie po kolei, a te łagodniały, traciły ostre krawędzie i niknęły pod naporem światła.

Dotarła na miejsce. Pani Wikta, dokładnie wytłumaczyła jej gdzie szukać najlepszych owoców, gdzie jest ich najwięcej i gdzie na pewno nikt nie chodzi. Z zapałem zabrała się do pracy. Wszystkiemu co robiła zawsze poświęcała się bez reszty. Tak była wychowana. Nie ważne, czy chodziło o obowiązki zawodowe, o zwykłe zmywanie naczyń, o dawanie miłości, czy o oglądanie z byłym mężem meczów 'wojskowych'. Jedynym wobec czego pozostawała obojętna i niewzruszona, były jej własne potrzeby. Pozwalała tkwić im na ostatnim planie i powoli więdnąć. Teraz wyciągała je spod spychanego na bok gruzu - odsłaniała z każdym zrywanym z krzaczka owocem. Wsłuchiwała się w szum wiatru i próbowała wyłapać ukryte w nim podpowiedzi. Czuła chłód wkradający się pod poły flanelowej koszuli. Zaczęła czerpać z niego przyjemność. Rozkosznie otulał odziane w cienką bluzkę ciało - ten cichy dotyk sprawiał, że reagowało ono, jakby wędrowały po nim nie stróżki powietrza, a męskie dłonie. „To pewnie te duchy” - uśmiechnęła się sama do siebie dotykając odruchowo biustu. Nie zamierzała protestować. Flirt z leśnymi zjawami wydał się jej wyjątkowo atrakcyjną perspektywą. Zbierała jagody, a jej myśli coraz mocniej skupiały się na wyobrażeniach zjaw przyglądających się jej twardniejącym od cichego dotyku sutkom. Pochylała się zalotnie, skubała zgrabnie granatowe kuleczki i wrzucała do wiaderka. Chciała czuć na sobie wzrok niewidzialnych obserwatorów. Kusiła ich dyskretnymi gestami, wyobrażała sobie jak zbliżają się, wyciągając łapczywie ręce... Zamknęła oczy i wsunęła dłoń między uda. Kobiece ciepło wyraźnie biło przez czarne, krótkie legginsy. Przygryzła wargi... Czuła zapach, słyszała oddech leśnych zjaw. Myślała tylko o tym jak je zachęcić do działania. Już chciała...

Z raczkującego transu wyrwał ją ptaszek wylatujący z pobliskich zarośli. Wystraszyła się i otrzeźwiała w jednej chwili. Westchnęła i rzuciła sama do siebie:

- Milena, kurwa... Co Ty sobie robisz.

Odruchowo zajrzała do wiaderka. Ślęczała w kuckach już pół godziny, a tam ledwie zakryte dno... Przerwa. Nie można tak pracować. Usiadła na pobliskim pieńku, wyjęła z niewielkiego plecaka kartkę papieru, złote pióro i napisała:

Zbieranie jagód to najnudniejsza czynność świata. Można ją lubić, ale można też wypatrywać w rzece syren, lub uczyć żółwia biegać – jest to podobnie wciągające. Podejrzewam, że w średniowieczu, skrybów, którzy mieli przepisywać najbardziej opasłe woluminy, najpierw wysyłano z bańką do lasu. Po trzech godzinach wracali, z zapałem zasiadali do pracy nad księgami i czuli się jak w wesołym miasteczku. Obecnie powinno rozważyć się podobną praktykę w ramach kursów księgowości. Ciekawe, czy w internecie istnieją kanały jagodziarskie? Pewnie na starcie, otrzymują ujemną pulę subskrypcji. Na czym polega ten przewrotny fenomen? Dla mnie zbieranie jagód jest dokładną odwrotnością seksu. W najodleglejszym zakątku od satysfakcjonującego obcowania cielesnego dwojga ludzi, znajduje się zrywanie maleńkich, brudzących palce owoców i wrzucanie ich do naczynia. Przecież tego w ogóle nie przybywa! Chociaż... Nie. Zbieranie jagód to świetna rozrywka. Prawdziwy koszmar, to ci twoi 'wojskowi'. Tak. Mecze z tobą to dokładne przeciwieństwo zbiorowej orgii napalonych libertynów. Jebać ciebie i twój cały świat mój najsłodszy bulbasku...

To nie miało żadnego sensu, ale jakoś zacząć należało. Nic się samo nie napisze. Najwyżej później wszystko zmieni. Odłożyła przybory i sięgnęła do plecaka po wodę. Przezornie zabrała tylko niewielką butelkę – nie zamierzała wystawiać tyłka po krzakach i zachęcać kleszczy do zbytniej poufałości.

Szum wokół ucichł. Przez korony drzew zaczęły przedzierać się ostre promienie słońca. Wróciła do pracy. Leśne zjawy pochowały się. Spokoju nie zamącał już żaden podejrzany odgłos – dzień rozwinął się na dobre i wypełnił całą przestrzeń. Zrzuciła z siebie flanelę i w skupieniu dosypywała kolejne garstki do wiaderka. Zdarzało się co jakiś czas, że podnosiła wzrok i wypatrywała w igrających z listowiem promieniach czyjegoś wygłodniałego wzroku. Nikt nie patrzył.

Natura dała nam wszystko co mamy. Dzięki niej staliśmy się powiernikami niezgłębionej tajemnicy umiejętności rozumienia piękna. To ona obdarzyła nas możliwością snucia wyzutych z wszelkiej logiki marzeń - dała nam strzeliste gotyckie katedry i jagodzianki Pani Wikty. Przekazała nam narzędzia pozwalające dawać przyjemność i czerpać ją zupełnie za darmo. Umościła nam wygodne gniazdo i osadziła nas w nim z czułością jakiej nigdy od nikogo nie zaznaliśmy. Każde nasze pragnienie, każdy wewnętrzny przymus, wszystko to zostało zapisane w nas przez nią. Przenika nasze umysły, intymne zakamarki naszych ciał i... Pęcherze. Tego Milena w naturze nie znosiła. Każda matka, nie ważne jak doskonała, jeśli tylko zechce potrafi przekuć swoją wielką mądrość w absolutną złośliwość. Brak możliwości podjęcia dyskusji wyprowadzał z równowagi. Chcąc nie chcąc, Milena musiała oderwać się od pracy i rozejrzeć za dogodnym miejscem, w którym mogłaby w spokoju poddać się wyrokom ciała. Po gruntownym przemyśleniu sprawy uznała, że ryzyko złapania niechcianych gości gdzieś głęboko w zaroślach jest dużo wyższe od tego, że nagle zza drzewa wyskoczy grupa podglądaczy. Wybrała rozłożystą jodłę rosnącą nieopodal – ta powinna zupełnie skutecznie spełnić rolę parawanu. A leśne duchy? Jak chcą, to niech patrzą. Sięgnęła do plecaka po chusteczki, ale znalazła tylko jedną. „Jaka ty jesteś przezorna Milenko” - pomyślała. „Zbieranie jagód to najczystsze zajęcie na świecie, po co ci chusteczki”. Po krótkim zastanowieniu uznała, że godność kobiety jest ważniejsza od czystych rąk, porwała ostatni skrawek miękkiego papieru i ruszyła pod jodłę.

Leśną ścieżyną, wśród mchów i paproci, pedałował zawzięcie milczący cyklista. Nie miał czasu delektować się urokami poranka, gdyż skupiał się na pracy rozmaitych partii mięśni. Miał ich sporo do ogarnięcia, a do tego musiał dbać o miarowy oddech i elastyczność ciała. Droga nie należała do najprostszych i jedynie pełna koncentracja mogła zagwarantować bezpieczną jazdę. Napięty jak struna pokonywał kolejne zakręty, zwinnie omijał sterczące z ziemi korzenie pewnie zdobywając kolejne wzniesienia i bezpiecznie zagłębiając się w zwodnicze kotlinki. Góra, dół. W lewo. W prawo. Jego umysł pracował jak mechanizm zegara. Dwunasta – przed siebie; teraz dziesiąta – przesmykiem między gęstymi zaroślami; pierwsza – ten zagajnik wydaje się być przeszkodą do pokonania; trzecia trzydzieści - młoda kobieta pod jodłą w pośpiechu podciąga legginsy; dwunasta – za późno! korzeń na środku drogi... Hamulec, krótki lot, kępa wysokiej leśnej trawy.

Milena usłyszała zbliżającego się intruza i w ostatniej chwili zdążyła wrócić do eleganckiej postawy. Nieoczekiwany gość wyłonił się zza drzewa pędząc na złamanie karku. Wyłapał wzrokiem ją poprawiającą w pośpiechu spodenki, zrobił wielkie oczy, jego rower podskoczył i nie było już ratunku. Biedak wpadł prosto w zarośla.

Dziewczyna ruszyła mu pędem na ratunek. Przeskoczyła zwinnie jak sarenka nad pieńkiem, o który oparła swój plecak i... Wylądowała stopą prosto w wiaderku, do połowy już wypełnionym jagodami. Straciła równowagę i z krzykiem na ustach przeturlała się bo czerniejącym od owoców jagodniku. Cyklista szybko wyskoczył z miękkiej kępy i podbiegł do nieboraczki. Jemu nie dolegało nic, natomiast ona wyglądała jakby eksplodował obok niej słój jagodowego dżemu. Stopa utknęła w wiaderku, a to mogło zwiastować przynajmniej zwichnięcie. Przykucnął nad nią troskliwie i stanowczym gestem zabronił się ruszać. Sprawnym ruchem zbadał łydkę po czym pewnym uściskiem unieruchomił kostkę całą z jagód, aby bezpiecznie zdjąć naczynie. Milena nie protestowała. Nie zdążyła jeszcze do końca poskładać myśli i dopiero zaczynało do niej docierać co się wydarzyło. Rowerzysta odstawił na bok wiaderko, przetarł pobieżnie but z owocowej miazgi i zaczął go ostrożnie odsznurowywać. Milena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ten mężczyzna doskonale wie co robi. Widać znał się na ratowaniu kobiet. W końcu zapytała:

- A tobie nic się nie stało?

Uśmiechnął się tylko, machnął wymownie ręką i kolejny raz unieruchomił jej stopę. Ostrożnie, z wyczuciem, zsunął z niej obuwie. Czysta czarna skarpetka w czerwone grochy odcinała się figlarnie od upaćkanej owocami skóry – jak pamiątka po utraconej czystości, jak ślady po opalaniu w bikini, gdzie tylko sekretne rejony oparły się płomiennym spojrzeniom mężczyzn, a reszta została przez nie zrumieniona. Rowerzysta zaczął mocno uciskać kolejne partie stopy. Milena czuła już, że nic jej nie dolega, ale z tego co robił czerpała niespodziewaną satysfakcję. Nie miała zamiaru dawać po sobie poznać, że strach o własne zdrowie mijał. Wsparła się na łokciach i z udawanym grymasem bólu na twarzy przyglądała się badaniu, z zainteresowaniem oczekując diagnozy. Ratownik, po wstępnych oględzinach, zsunął z badanej stopy skarpetkę i przeszedł do bardziej szczegółowych badań, rzucając raz za razem ukradkowe spojrzenia w stronę poszkodowanej.

Zerwał się lekki chłodny wiatr. Wraz z nim uszu dziewczyny dobiegły echa znajomych już głosów. Mimowolne twardnienie sutków sprawiło, że na moment poczuła się niepewnie. Ubierając się z rana Milena nie przewidziała, że rezygnacja ze stanika przyniesie jej korzyści inne niż zwyczajna wygoda – wszystko było doskonale widać. Nie umknęło to uwadze kolarza, gdyż po jednym z przypadkowych spojrzeń, jego chłodne i celowe badanie zyskało na zupełnie nie mającej podstaw w praktykach medycznych czułości. Leżała i czuła się dobrze. Obcy człowiek pochylał się nad nią i to sprawiało jej nieoczywistą przyjemność. Nie przywykła do tego. Zawsze skupiała się na dawaniu, przekonana, że to ona jest dla świata, a nie świat dla niej - nie oczekiwała niczego. Teraz, ogarniał ją spokój, którego nie przewidziała. Zamknęła oczy i postanowiła ulec podszeptom wiatru. Ten zawracał z odległych wód marzenia, które zdążyły odpłynąć już bardzo daleko. Tym razem nie zamierzała ich już odpychać. Widziała białe łóżko, a na nim męskie ciało w zapale pracujące między zgrabnymi udami kobiety. Przysiadła obok nich. Była zupełnie naga. Para zagłębiona w transie miłości, zdawała się jej zupełnie nie dostrzegać. Opuszkami palców dotykała kropli potu spływających po napiętych, falujących męskich plecach. Z zaciekawieniem obserwowała pracę wszystkich mięśni oddanych rozkoszy ciał. Chłonęła każdy drobny gest, wsłuchiwała się w każdy dźwięk. Pochyliła się nad twarzą kobiety – ta w zapamiętaniu realizowała swoją gatunkową powinność i nawet jej nie spostrzegła. Milena wplotła palce w rozlane po białej pościeli jasne włosy i zaczęła czule głaskać rytmicznie poruszającą się głowę. Przyglądała się jej gładkiej twarzy oddającej pierwotne emocje. Próbowała uszczknąć dla siebie jakąś część energii, która wprawiała splecione ciała w ruch. Mężczyzna i kobieta zapadali się w sobie co raz głębiej – podróżowali przez niezbadany równoległy świat. Krążyła wokół nich niczym duch przyglądając się im z każdej strony. Badała dotykiem splecione dłonie, stopy, napięte biodra. Wreszcie zawędrowała do epicentrum całego aktu, właśnie w chwili kiedy ten dobiegał do finału. Kiedy mężczyzna zaczął szczytować w ciele partnerki, poczuła pod palcami puls - ten przepłynął na nią jakby to ona sama mu się w tej chwili oddawała. Poczuła na dłoni ciepło miłosnych soków i wstrząsnął nią nieopisany dreszcz.

Otwarła gwałtownie oczy.

Rowerzysta wciąż masował jej stopę przyglądając się z błyskiem w oku śladom jagód na białej bluzeczce, jej dłoń... Spoczywała na jego udzie. W pierwszej chwili poczuła potrzebę wycofania się, ale oparła się jej. Postanowiła zaufać niesionym szumem drzew podszeptom. Zaczęła delikatnie sunąć dłonią po gładkim, przylegającym do napiętych mięśni materiale. Zachęciło to do działania mężczyznę, który ujął pewniej ociekającą sokiem nogę nieznajomej i uniósł ją wyżej. Ciało dziewczyny, coraz śmielej otwierające się na pieszczoty, zaczynało mówić jednym głosem z duchami, które znów zaczęły gromadzić się w zasięgu jej ręki. Stroszyły swoje pokryte listowiem czupryny i przyglądały się w ciszy. Ich żółte oczy wypełniał spokój.

Wsunęła dłoń głębiej, dotykając wewnętrznej strony uda swojego wybawiciela. Zauważyła dyskretny grymas na jego twarzy – zaciskał zęby.

- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam kiedy mężczyzna milczy?

Spojrzał na nią, wciągnął łapczywie przesycone owocowym aromatem powietrze, po czym przeciągnął łapczywie językiem, po gładkiej skórze poczynając od nasady kostki, na kolanie kończąc. Czerwona fala przetoczyła się po schłodzonym leśnym wiatrem kobiecym ciele. Spragnione powtórki palce wpiły się w udo rowerzysty, a ten posłusznie ponowił zabieg czyszcząc połać gubiącego opór ciała z resztek jagód. Dłoń Mileny powędrowała śmielej w stronę ciepła bijącego od męskiego ciała. Szukała odpowiedzi, która bezbłędnie przypieczętowałaby dalszy ciąg wydarzeń. Czując ten jednoznaczny dotyk, mężczyzna przerwał swoją pracę i spojrzał dziewczynie w oczy. Zdawał się być zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Wchodził w rolę istoty, która po długiej tułaczce dotarła dokładnie tam, gdzie zawsze chciała być, do miejsca które zostało jej zapisane w gwiazdach. Chwycił błądzącą na oślep po jego ciele dłoń i celnie naprowadził na źródło ciepła. Szamanka, którą Milena widziała w swoich wizjach, właśnie otrzymała sygnał. Głodna, budziła się po długiej nocy, żądna ofiary z męskiej witalności. Podniosła się i usiadła twarzą w twarz z nieznajomym. Wpatrywała się w niego. Sięgnęła, po leżącą obok flanelową koszulę, rzuciła ją za plecy wpadającego w co raz głębszy trans mężczyzny, po czym celowym dotykiem, zachęciła go, aby położył się. Ten uległ bez oznak protestu. Zwinnym ruchem dosiadła go i pochyliła się nad nim niczym drapieżnik nad zdobyczą. Wpatrywała się w nieznajomą twarz, wyłapując najdrobniejsze oznaki pożądania. Syciła oczy i z całych sił starała się czuć jak jej ciało pracuje, odmienia się i odmładza, przygotowując się do ekstatycznego tańca.

- Lubisz jagodzianki? - wyszeptała.

Skinął głową przełykając ślinę. Wyłuskała spomiędzy listków dojrzały owoc i umieściła go między wargami. Pochyliła się nad ustami swojej ofiary i patrząc mu głęboko w oczy powoli, z największym wyczuciem go do środka - wraz z językiem.

Pierwszy pocałunek.

Wspomnienie okularów nieporadnie niezgrabnie dziewczęcy nos. Przecież mógł je zdjąć. A ona? Co miała wtedy zrobić z gumą do żucia? Kto wie, może ciągle tkwi jak skamielina, przyklejona pod ławką we wrocławskim parku? Tam nie było jagód, ani leśnych zjaw – był za to chudy okularnik i aparat na zębach młodej dziewczyny. Czy jemu ten aparat przeszkadzał? Ciekawość i dozgonne oddanie, które miało wypalić się wraz końcem wakacji i kolejnym chudzielcem – tym razem z sokolim wzrokiem. Później następny pierwszy pocałunek. I jeszcze jeden. Kolejne poziomy wtajemniczenia. Milena nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego ten intymny akt czułości nie padł ofiarą obsesji grzechu. Gdzie poczucie winy? Jak to możliwe, że między splatające się ciała nie wbił się rozżarzony klin moralności? Dlaczego mogła dać podrapać sobie nos w parku w biały dzień, a nie mogła oddać się cała? Przecież chciała tego, tam na tej odrapanej ławce. Wtedy myślała tylko o tym. Ona zakochana po uszy, swobodna, otwarta, naga... On zapatrzony w nią, chłonący jej dziewczęcy wdzięk i świeżość. Pragnęła złączyć się z nim w jedną całość pod wrocławskim niebem, wśród elektryków wracających z pierwszej zmiany z ciepłym piwem w starej skórzanej torbie, elegantek w garsonkach, taszczących w foliowych reklamówkach, wegetariańskie przekąski. Dlaczego babcia siedząca na sąsiedniej ławce nie mogła wesoło rzucić „pamiętasz stary?” do siedzącego obok dziadka widząc, jak młoda dziewczyna pierwszy raz czuje miłość rozlewającą się po jej najgłębiej ukrytych zakamarkach? Czy widok szczupłego chłopaka w okularach, przeżywającego premierową rozkosz w ciele młodej dziewczyny, byłby dla samotnego nauczyciela wyprowadzającego swojego jamnika, czymś odrażającym? Czy zrujnowałby mu życie jeszcze bardziej? Czy naprawdę byłby czymś mocniej wyniszczającym niż widok bomb spadających na ludzkie domy, w każdym wydaniu serwisów informacyjnych? To było dla Mileny tajemnicą.

Teraz, oddając usta we władanie leśnym zjawom rozpoczęła swój szamański obrządek. jeszcze raz zbliżyła się do ucha zahipnotyzowanego kochanka i wyszeptała:

- Słyszysz mnie? Jestem głosem wiatru. Tłumioną myślą w twojej głowie. Chłodem rzucanym przez przedwieczne drzewo. Obrys niewiasty, który dostrzegasz na ścianie lasu, to ja. Znasz mnie na wylot. Jestem powiewem pożądania, które ogarnia cię gdy idziesz ulicą. Nie widzisz mnie choć zawsze jestem przy tobie. Jestem wybawicielką, która przychodzi na koniec dnia - przekleństwem nocy, kiedy obracasz się samotnie w łóżku nie mogąc zasnąć. Nawiedzam twoje ciało gdy jest porzucone. Wypełniam twoją samotność, całuję oczy przed snem. Daję ci rozkosz i odbieram siły. To ja karmię cię pełnym soku owocem i wodzę na zakazane ścieżki. Podążasz za mną, jak uchodźca z ogrodów wschodu ścigający własny cień. Ja jestem twoim cieniem - nieodłączną częścią istoty którą cię uczyniono. Zjawą po drugiej stronie lustra. Biorę i daję. To dla mnie żyjesz, żywię się tobą i nie istnieję bez ciebie.

Wyprostowała się i zalotnym ruchem rozpięła włosy. Te czarną falą rozlały się po jej ramionach. Kontynuowała już zupełnie oschłym głosem:

- Chciałabym, żebyś dokładnie wiedział co za chwilę spotka Twoje ciało. Nie lubię zaskakiwać, ani być zaskakiwaną. Kiedy skończę do ciebie mówić i zapieczętuje twoje usta kolejnym pocałunkiem, zejdę niżej, dokładnie tam gdzie czeka na mnie twoja rozkosz. Będę ją podziwiać i chłonąć. Kiedy dojrzejesz obiorę cię ze skóry, jak najsłodszy owoc i nakarmię swoją nieposkromioną naturę. Oddasz moim ustom cały życiodajny miąższ. Zamierzam wyssać z ciebie wszystkie siły, ale nie obawiaj się. Nie jestem krwawym demonem i odzyskasz z nawiązką wszystko czego cię pozbawię. Nie znasz mnie i nie wiesz do czego jestem zdolna, ale przyrzekam, że jeśli zachowasz milczenie i oddasz się mojemu pożądaniu, spotka cię wyłącznie miłość.

Tu przerwała na moment, jakby szukając w szumie drzew kolejnych słów. Po chwili rzuciła lekko:

- Natomiast, jak zaczniesz się wiercić lub gadać, odgryzę ci fiuta.
 
Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant
Jagodzianka - część definitywnie ostatnia.

Groźba, choć poważna, nie zrobiła na rowerzyście dużego wrażenia - uśmiechnął się całkiem szczerze... Choć bezgłośnie. Nie miał w planach żadnego oporu. Właśnie stawał się elementem historii tak nieprawdopodobnej, że bardziej niż kłów jagodowej wampirzycy, obawiał się tego, że za chwilę cały obraz rozmyje się w rytm wygrywającego irytujące melodie budzika. Tak się jednak nie stało. Widział jak dziewczyna powoli przesuwa się w dół, czuł kobiecą dłoń sunącą po nabrzmiałych kolarkach, nie opierał się kiedy zaczęła je zsuwać, odsłaniając sterczące bezczelnie przyrodzenie.

Milenę od zawsze fascynowały męskie kształty. Nie wiedziała, kiedy zaczęła dostrzegać różnicę między sobą, a swoimi kolegami, ale pamiętała pierwsze ukłucie ciekawości. Któregoś dnia starsza kuzynka pokazała jej na tajnym filmie ukrytym w pawlaczu u wujków, jak wygląda i działa mężczyzna w pełnej okazałości. Wyjaśniła z pedagogicznym zacięciem o co w tej inności chodzi i wytłumaczyła, że to ponoć nic strasznego, choć tak wygląda. Sama Milena nie widziała w tych obrazach nic niezwykle niepokojącego, ale starając się sprostać oczekiwaniom swojej nauczycielki, krzywiła się wzorcowo na pierwszy w życiu widok szczytujących mężczyzn i wijących się pod nimi nagich kobiet z zarośniętymi cipkami. Tamtego dnia w jej głowie zaczęły rodzić się kolejne pytania. Zerkała na kolegów i zastanawiała się jacy są w dotyku, jak smakuje ich skóra, czy rzeczywiście wpuszczenie ich do środka sprawiłoby, że sama zaczęłaby się wić jak aktorki z seansu u kuzynki?

Wtedy na ławce, z językiem okularnika w ustach, myślała tylko o tym. Chciała przekonać się o wszystkim od razu. Nie przeszkadzał jej wzrok przypadkowych przechodniów – bardziej obawiała się, co pomyśli o niej jej chłopak. Czy faceci też mają dziwne pomysły? Tam zaczęła uczyć się ukrywać fantazje w zacisznych zakątkach swojej głowy. Znalazła dla nich azyl tak pewny, że poczuła zupełną swobodę snucia coraz bardziej niewiarygodnych scenariuszy. Wypływała leniwie na ocean wyimaginowanych męskich ciał i czerpała z nich rozkosz w każdy sposób, jaki tylko mogła sobie wyobrazić. Nie była już w stanie zliczyć iloma drogami dawała i przyjmowała pieszczoty. Twarze kolejnych ulotnych kochanków zlewały się z wolna w jeden spójny obraz mężczyzny idealnego – ten nudził się jej natychmiast i przystępowała, do lepienia kolejnego z zupełnie nowej gliny. Później Kolejnego. I jeszcze jednego. Czasem tylko otwierała oczy i czuła wtedy jak zaciska się wokół jej szyi realny świat. Jak spotyka się z człowiekiem, który wyjaśnił jej, że jest miłością jej życia, jak zaciągnął ją przed ołtarz, a później zamontował między kuchenką a łóżkiem. Czuła zapach kwiatów, przynoszonych do domu, kiedy kalendarz wskazywał ważne daty. Widziała jak zamykają się drzwi złotej klatki i nie potrafiła z tym nic zrobić. Mrużyła oczy i znów dryfowała niesiona tysiącem męskich dłoni. Syciła się ich dotykiem, wkradającym się w każdy zakamarek ciała. Czasem nurkowała w tej otchłani i oddawała się im po kolei, bez końca. Innym razem wydawała im rozkazy po to by po chwili samej spełniać ich zachcianki. To wszystko było jej. Otwierała nasycona oczy i widziała nad sobą twarz męża, zaspokajającego pośpiesznie swoje zwierzęce potrzeby. Wtedy nie czuła już nic. Mechanika codzienności. Dała spętać sobie ręce cudzą miłością. Zrozpaczona biegała nago po wielkim domu i odsłaniała okna, ale nikt nie mógł jej dostrzec przez wysoki płot piętrzących się tui. Mąż wychodził i wracał niezaspokojony. Dostawał ciepły obiad, wygodne kapcie i człapali razem do sypialni gdzie pod świętym wizerunkiem Frasobliwego pozbywał się bezgrzesznie nadmiaru nasienia. Zaciskała powieki mocniej, ale z czasem droga na szerokie wody stawała się coraz bardziej usiana dryfującymi figurkami męczenników, coraz dłuższa, a ona sama coraz bardziej zmęczona i winna. Klatka zamknęła się na dobre. Ostatnią ostoją stała się samotna poranna kawa – po niej wchodziła w rolę pozbawionej emocji użytecznej własności.

Dzisiaj było to już tylko złym wspomnieniem. Kilka tygodni temu ostatni raz zamknęła oczy i w zupełnej ciszy, wymknęła się zostawiając za sobą uchylone drzwi. Wsiadła w pociąg mając w plecaku jedynie kilka niezbędnych drobiazgów, biżuterię którą była beznamiętnie obsypywana i pióro, na które miesiącami odkładała pieniądze.

Zaczynała widzieć. Z każdym kilometrem wyraźniej.

W tej chwili klęczała nad pozbawionym władzy ciałem i przyglądała się z bliska jego zmobilizowanej do granic męskości. Wodziła po niej opuszkami palców – uwielbiała dotyk cienkiej, bezbronnej skóry. Patrzyła z zaciekawieniem jak unosi się i opada. Wychwytywała ulotne drgania, powodowane jej pieszczotami. Rowerzysta znosił wszystko w pełnym skupieniu. Chociaż dziewczyna działała na granicy wyczuwalności, to szybko wezbrała w nim fala uderzeniowa. Szamańska dusza rozpoznała bezbłędnie wszystkie znaki i rzuciła na odsiecz spragnione cudzej rozkoszy usta. Tors mężczyzny naprężył się, nogi zaczęły drżeć, a wszystkie zmysły zostały odcięte. Dziewczyna zachłannie spijała z półprzytomnego mężczyzny całą moc. Po chwili nie zostało już nic. Jego ciało rozluźniło, pozbawione wszystkich sił, a pierś zaczęła unosić się ciężko pod powracającym z wolna oddechem.

Jagodowa czarownica ułożyła się na plecach obok swojej ofiary nakazując jej jasnym gestem dalsze milczenie. Nie chciała słyszeć słów wypowiadanych przez ludzi. Skupiała się na szeptach wymienianych przez leśne zgromadzenie wokół. Nie rozumiała ich języka, ale wiedziała, że zyskała sobie ich przychylność. Leżeli tak krótki czas dochodząc do siebie. W końcu dziewczyna kolejny raz zbliżyła się do ucha kochanka i wyszeptała:

- Pokażę ci coś...

Podciągnęła nieco poplamioną jagodami bluzkę, ujęła jego dłoń i powolnym ruchem wsunęła ją głęboko pod czarne legginsy i wygodne figi. Uniosła pośladki rozchylając nieznacznie uda.

- Czujesz? - spytała zalotnie. - To dla ciebie.

Ten rodzaj zapłaty w ciepłej i na wskroś wilgotnej walucie, wtłoczył w wiotczejącego z wolna kolarza, nowe życie. Pozwoliła mu nieco zaznajomić się z jej ciałem, po czym wysunęła spomiędzy ud rozochoconą dłoń kochanka i przesunęła swobodnie językiem po jego wilgotnych palcach. Milczał. Zaczęła powoli rozsznurowywać drugi but. Pozbyła się go bez pośpiechu, zsunęła skarpetkę w grochy, a następnie uniosła biodra i ostrożnie zdjęła spodenki wraz z wilgotnymi figami. Zwinęła zdjęte ubranie w kłębek i z czułością wsunęła rowerzyście pod głowę.

- Wygodniej ci teraz? - spytała niewinnie.

Skinął twierdząco.

- Możemy kontynuować? Jeszcze nie skończyłam.

Potwierdził kolejny raz.

Milena wróciła do obrzędowej postawy. Znów klęczała z ofiarą uwięzioną między udami. Tym razem nie dzieliło ich ciał już nic. Zaczęła sunąć wzdłuż leżącego spokojnie ciała, aż musnęła nabrzmiałą męskość gorącym źródłem kobiecej wilgoci. Rozpoczęła miłosny rytuał przesuwając się po niej dyskretnie w przód i w tył, nie pozwalając, aby twardy przedmiot pożądania wślizgnął się do środka. Ocierała się jak spragniona pieszczot kotka generując prąd, który coraz wyraźniej płynął wzdłuż jej pleców. Odruchowo wyprostowała się niczym maszt żaglowca na pełnym morzu. Odrzuciła głowę do tyłu. Jej ruchy były miarowe, precyzyjne, wyliczone. Nie przyśpieszała. Zdjęła poplamioną bluzkę, odsłaniając w pełni gładkie i czyste ciało. Jednoczyła się z naturą. Teraz najdyskretniejszy powiew wiatru zdawał się być prawdziwym dotykiem. Zamknęła oczy i wyczuła leśnych ludzi tłoczących się wokół. Kładli swoje chłodne dłonie na jej plecach, gładzili napięty brzuch, muskali pełnymi wargami jędrne piersi. Wkładali jej w usta dojrzałe jagody. Przez chwilę zdawało się jej, że wśród nich musi być Pani Wikta. Stoi gdzieś z boku z tacą parujących pierogów, uśmiecha się do niej i przypomina o pacierzu. Poczuła ciepły powiew niosący mączny zapach. Otwarła oczy. Jej kochanek odpłynął w zupełnie niedostępne dla kobiecego umysłu rejony. Ona też sunęła po oceanie. On był łodzią, ona żaglem – podążali razem, w tym samym kierunku, ale każde uwięzione w swojej odwiecznej roli na zawsze. Przemierzali nieznane wody zbliżając się nieuchronnie do najgorętszych prądów, porywających bezlitośnie wszystko, co znajdzie się pod ich wpływem. Czuli to oboje i nie zamierzali wracać. Łódź powoli traciła sterowność. Dziewczyna pochyliła się i nad pogrążonym w narastającej gwałtownie przyjemności mężczyzną.

- Chciałbyś się spuścić w jagodziance? - wydyszała mu do ucha.

- A czy jagodzianka tego oczkuje? - odparł niespodziewanie, zduszonym głosem.

Dziewczyna uśmiechnęła się przyśpieszając.

- Naprzód mój kolarzu. Wyczułeś moment. Teraz już cię nie pogryzę.

Na twarzy mężczyzny zarysował się uśmiech. Jednym ruchem bioder wdarł się do środka i rozpoczął intensywną pracę – niczym silnik wchodzący na wyższe obroty. Z ust dziewczyny wydobyło się ciche jęknięcie, a twarz i dekolt zalała krwista czerwień. Złapała oburącz głowę dochodzącego kochanka i wpiła się w jego usta w szaleńczym pocałunku doświadczającej pełni życia kobiety.


Ich oddechy zatrzymały się równocześnie.


Poczuła ciepło rozlewające się w jej wnętrzu, a on chłonął pulsujące pieszczoty, którymi obdarzało go hojnie wnętrze kobiety.


Maszyna zwalniała. Gorące prądy wyrzuciły ich na brzeg zielonej plaży. Rozmontowali leniwie łódź i ułożyli się wygodnie na jagodowej wydmie.


Leżeli w całkowitym milczeniu z szeroko otwartymi oczami. Leśne duchy rozpierzchły się po zaroślach chichocząc. Wreszcie dziewczyna uniosła dłoń i skierowała ją w stronę rowerzysty.

- Milena – przedstawiła się bezceremonialnie.

- Sławek. - Uścisnął ją po męsku.

- Sławek? Z Brzeszcz?

- Dlaczego z Brzeszcz? - Zerknął na dziewczynę zdziwiony po czym szybko dodał: - Z Wrocławia.

- Z Wrocławia?! Ja też! Co tutaj robisz?

- Ja? No jak widzisz. Jeżdżę po lesie i bzykam napalone obce laski.

- Ha ha! I jak ci idzie? Byłam pierwsza, czy dwudziesta pierwsza?

- Straciłem rachubę – roześmiał się. - Ale zdecydowanie jesteś w najlepszej trójce.

- O! Tyle dobrze, że na podium chociaż!

- Poczekaj, poczekaj – rzucił z udawaną powagą. - Urlop mi się jeszcze nie skończył.

- Ej! Bo zaraz pożałuję, że ci go jednak nie odgryzłam!

Sławek roześmiał się i szybko poprawił spodenki.

- A Ty co tutaj robisz? - zapytał. - Też na wakacjach?

Milena przemyślała naprędce odpowiedź i postanowiła odpowiedzieć zgodnie z prawdą, bez szczególnych emocji:

- W pewnym sensie tak. Uciekłam od męża.

- Nie układało się wam? - zapytał z marszu jakby to było najbardziej oczywiste i nie wymagające żadnej analizy wyznanie.

- Czy się nie układało...? - zaczęła Milena szukając głębszego sensu dla swojej odpowiedzi. - W sumie to trudno powiedzieć. Według niego wszystko było w porządku, poza mną.

- A według ciebie?

- Według mnie... Nic nie było w porządku. Nawet ja.

- Nie kochałaś go...

- Przepraszam kolego, ale czy to nie są zbyt osobiste kwestie jak na tak krótką znajomość?

Na twarzy Sławka pojawił się uśmiech.

- Po tym jak ją zaczęliśmy, to chyba już nic nie jest zbyt osobiste.

- No tak – przyznała dziewczyna. - Dosłownie od dupy strony.

Spojrzeli na siebie wymownie. Kosmyki włosów opadały figlarnie na twarz Mileny. Mężczyzna odgarnął je czułym ruchem i zapytał, tym razem wyraźnie podenerwowany:

- Spotkamy się jeszcze? Umówisz się ze mną po powrocie?

- A warto?

- Czy warto? - roześmiał się. - A nie podobało ci się?

- Podobało – odwzajemniła uśmiech – ale póki co tylko ja udowodniłam, że jestem dobra w te klocki. Teraz ja mam ochotę leżeć jak kłoda, a jak ty sobie poradzisz, tego nie wiem.

- Poczekaj jeszcze pięć minut to się przekonasz.

- O nie kolego! - zaprotestowała uroczo. - Teraz to ja się ubieram, bo zaraz obejdzie mnie gromada leśnych stworzonek.

Usiadła. Sięgnęła po usianą plamami bluzkę i wygramoliła zawiniątko spod głowy Sławka. Wysupłała z niego wciąż wilgotne figi i machnęła kochankowi ostentacyjnie przed nosem po czym rzuciła nonszalancko:

- Zapamiętaj dobrze ten zapach, bo nie wiem czy się jeszcze na coś zdecyduję.

- Wytropię cię po nim we Wrocławiu – roześmiał się.

- Ha ha! Chciałabym widzieć twoje poszukiwania.

Dzień rozwinął się w pełni podążając pewnym krokiem w kierunku południa. Milena doprowadzała się do prządku. Sławek powoli wygrzebywał się z jagodnika. W wiaderku nie pozostało nic poza odrobiną owocowej miazgi. Trudno. Obędzie się bez jagodzianek. Pani Wikta na pewno i tak wymyśli coś wybornego.

Krzątając się rozmawiali wesoło jeszcze chwilę. Wreszcie Sławek zapytał:

- Milena, teraz już zupełnie poważnie. Spotkamy się we Wrocławiu?

- Nie wiem – odparła lekko zagubiona. - Chyba tak. Chyba się spotkamy.

- Chyba?

- Jesteś sam?

- Mam żonę. Ale jestem sam. Nie mieszkamy razem.

- Nie układało się wam? - roześmiała się, a on odpowiedział podobną reakcją.

- Według niej wszystko było w porządku.

- Wracam jutro – odparła spokojnie i sięgając do plecaka po przybory do pisania i dodała: - Zostaw mi swój numer. Odezwę się.

Sławek wziął do ręki złote pióro i nie kryjąc podziwu zapytał:

- Nosisz ze sobą takie rzeczy do lasu?

- To taki talizman – odpowiedziała bez emocji. - Przynosi mi szczęście.

Ciąg cyfr został czytelnie zanotowany – obok widniało wyraźnie imię i koślawe serduszko. Milena wyrwała kartkę i schowała do kieszonki flanelowej koszuli. Pożegnali się po koleżeńsku. Ruszyła w stronę domu, a Sławek pochylił się nad porzuconym w kępie trawy rowerem. Po chwili zawołał jeszcze do oddalającej się dziewczyny:

- Milena!
Odwróciła się.

- Fajna szprycha z ciebie! To dobrze się składa, bo jedna w kole mi poszła!

Roześmiała się przyjaźnie i na do widzenia pokazała kolarzowi środkowy palec.

Szła spokojnie. Żadne zbędne myśli nie zaprzątały jej głowy. Mimo, że była pewna iż wraca tą samą drogą którą przyszła, nie rozpoznawała niczego wokół. Wszystko było inne – cieplejsze, jaśniejsze. Prawdziwsze. Namacalne. Mgły ulotniły się. Wyszła z lasu i maszerowała ubitą polną drogą, w pełnym słońcu, zupełnie spokojna. Wsłuchana w szum traw, czuła się jak bohaterka kiczowatego opowiadania erotycznego – zawsze je lubiła.

Nagle jej wzrok przykuł sponiewierany deszczem i przesuszony skwarem przydrożny świątek. Nie zauważyła go rankiem. Był szary i spękany. Klasyczny Frasobliwy. Siedział umęczony i zatroskany, z głową wspartą na cierpliwej dłoni – zapewne od lat w tym samym miejscu. Milena zatrzymała się na chwilę przy zabiedzonej sylwetce. Sięgnęła do kieszonki koszuli, wyjęła świstek z numerem do Sławka i przyjrzała się notatce w zamyśleniu. Po chwili, zwinęła karteczkę w cienką rurkę, zbliżyła się do świątka i wetknęła mu papierowy rulonik między palce dłoni podtrzymującej spalone słońcem oblicze. Odsunęła się na dwa kroki, jeszcze raz rzuciła okiem na rzeźbę i powiedziała na głos:

- No! Z fajką to wyglądasz jak Człowiek!

Zawiało od strony lasu. Na strugach powietrza zdawało się galopować echo odległego chichotu leśnych zjaw. Milena wyłapywała te dźwięki ze spokojem. Zamknęła oczy i... Nie poczuła nic. Rozpostarła się przed nią pusta biała przestrzeń. Ogromna, nieskalana atramentem karta gładkiego papieru - ciągnęła się aż po horyzont.


Pani Wikta siedziała na ganku i obierała ziemniaki. Milena zeszła z góry. Wyglądała na gotową do wyjazdu. Starsza kobieta, nie przerywając pracy rzuciła ciepło w stronę dziewczyny:

- Masz jagodzianki na piecu.

Dziewczyna zdziwiła się.

- Przecież nie przyniosłam jagód.

- Sama wczoraj nazbierałam. Czułam, że jak ciebie poślę, to nic nie zjemy – roześmiała się staruszka.

Milena poczuła się wyraźnie zakłopotana. Pani Wikta nie odrywając wzroku od struganych kartofli zapytała.

- Zostawiasz mnie już?

- Muszę tylko podjechać do miasta. Mam kilka niepotrzebnych, drogich pierdół. Chciałabym je sprzedać, odzyskać trochę pieniędzy.

- A po co ci pieniądze? - Pani Wikta była wyraźnie zdziwiona. Przerwała swoje zajęcie i zwróciła pomarszczoną twarz w stronę dziewczyny.

Milena spojrzała wymownie na staruszkę i odparła:

- Musimy kupić kilka przydatnych rzeczy, skoro mamy tutaj razem gospodarzyć.

Babcia uśmiechnęła się ciepło i z właściwą doświadczonym życiem ludziom pewnością powiedziała:

- Spotkałaś leśnych ludzi.

- Spotkałam – odparła. - Ale nie zmówiłam pacierza.

Pani Wikta spokojnie wróciła do obierania kartofli. Widać było, że próbuje ukryć wzruszenie, które na jej sędziwym obliczu pojawiło się zupełnie niespodziewanie. Milczała przez chwilę, po czym przepełnionym życzliwością głosem o wiele młodszej kobiety oznajmiła:

- Zmówiłaś.
 
Mężczyzna

col.Greg

Instruktor seksu
No cóż. Starałem się, żeby było krótko i na temat, ale nie wyszło. Wierzę, że jest to mniej nudne niż mi się wydaje :) Uprzejmie dziękuję przeuroczej kobiecie, która zgodziła się być poważną inspiracją przy wymyślaniu postaci głównej bohaterki - w dużej mierze jest to nasza wspólna praca, choć jeśli całość okaże się słaba, to winę biorę wyłącznie na siebie :)
Zgodnie ze zwyczajem, proszę o wyrozumiałość w kwestii ewentualnych błędów - na bank są!

Jagodzianka - część najpierwsza.

Jakie są najlepsze jagody? Te zebrane samodzielnie. Dawniej Milena nie doceniała ludowych mądrości. Dzisiaj jednak, obudziła się trzy minuty przed ustawionym na piątą rano budzikiem, wstała, ubrała wygodny strój, złapała za wiaderko i ruszyła do lasu. Nie znosiła zbierać jagód. Wolała szukać grzybów – w jej rodzinnych stronach było ich pełno o tej porze roku – ale wizja swojskich drożdżówek wypieczonych w kaflowym piecu, wypełnionych owocowym nadzieniem, zmobilizowała ją do poświęcenia.

Pani Wikta, u której pomieszkiwała, miała ręce stworzone do kulinarnych igraszek. Te stare już, widocznie doświadczone dłonie potrafiły wyczarować iście esencjonalne smaki, zupełnie pozbawione zbędnych naleciałości. Proste, słuszne... Trafiające w sedno. Kruszyły serce Mileny skuteczniej niż najbardziej wyrafinowane zaloty. Rumiane bułeczki na słodko nadziewane wiejskim twarogiem, aromatyczne podpłomyki prosto z rozpalonej blachy... Swojski biały ser z leśnymi malinami, z miodem od sąsiada... Bez filtra. Bez pozowanej elegancji. No i te jagodzianki – z kruszonką na świeżym maśle... Warte każdego grzechu.

Dziewczyna zjawiła się tu kilka tygodni temu. Izdebka na poddaszu u słodkiej babuleńki wydawała się być doskonałym azylem dla życiowej rekonwalescentki. Planowała długie spacery wśród szumu traw, godziny konstruktywnych wewnętrznych dialogów, medytacje o zachodzie słońca... Zamiast tego nauczyła się doić krowy, zaganiać kury, ubijać masło i moczyć nogi w w gorącej wodzie z szarym mydłem. Odzyskiwanie sił nie jest zadaniem łatwym i wymaga więcej pracy niż mogłoby się wydawać. „Żeby odpocząć, trzeba się najpierw zmęczyć” - mówiła jej co rano gospodyni. Pracowała, delektowała się wiejskim jedzeniem, a wieczorami zasiadała w kuchni i wsłuchiwała się w opowieści, które snuła staruszka. Ta opowiadała o swoich dzieciach, z których połowę już przeżyła, a reszta mieszkała nie wiadomo gdzie, o ludziach którzy pojawiali się w jej życiu i znikali, o świecie który istniał już tylko we wspomnieniach. Milenę najbardziej jednak fascynowały historie o mniej lub bardziej złośliwych leśnych duchach, które rzekomo zamieszkiwały okolicę. Te miały zwodzić samotnych wędrowców i wpędzać ich w rozmaite kłopoty. Można było nieopatrznie wylądować na dnie stawu, wdepnąć w mrowisko lub... Stracić cnotę. Sama Pani Wikta twierdzi, że wielokrotnie za młodych lat była kuszona i musiała w ostatniej chwili ratować się pacierzem, żeby wyjść z opresji cało.

W izbie Mileny, na stoliku pod Świętą Rodziną zalegał stos pustych kartek. Nie zapisała jeszcze ani słowa, mimo że wspomnienia ciągle atakowały każdą wolną od zajęć chwilę. „Musisz pogodzić się przede wszystkim ze sobą” - z taką myślą przewodnią tutaj przyjechała. Pragnęła wyrzucić z siebie wszystko, oczyścić umysł. I w tym kierunku w gruncie rzeczy podążała, tyle że zupełnie innymi ścieżkami niż te, które sobie wcześniej, na swej wewnętrznej mapie rozrysowała. Opuszczając miasto kupiła złote pióro – uznała to za wydatek niezbędny, inwestycję w nowe lepsze życie. Nosiła je przy sobie, jak amulet mający przyciągać spokój. Pragnęła wygarnąć nim wszystkie śmieci, które zgromadziły się w jej głowie, raz na zawsze uwięzić je na papierze i wreszcie puścić je z dymem, śmiejąc się w głos i tańcząc wśród ulatujących w mrok iskier. Widziała siebie w szamańskim obłędzie, w skórze czarownicy igrającej ze złymi duchami. Chciała wić się przed nimi, prowokować wdziękiem kobiety wolnej i silnej, zawstydzać najskrytszymi fantazjami i ulegać im wedle własnego uznania... Niemniej pomaganie starszej kobiecie w przygotowaniu sieczki z koniczyny dla królików, też jej odpowiadało. I działało wcale dobrze. Pióro leżało bezczynnie.

Poranki w lesie odznaczają się własnym unikalnym rodzajem chłodu. Nieoczywistym, nie dla każdego. Milena wyraźnie nie gustowała jeszcze w tym rodzaju rześkości. Nauczona co prawda wstawać o tej porze, ale zamiast ostrym zapachem wilgotnej ściółki żywiła się dotychczas aromatem świeżej kawy. Samotna poranna kawa od dawna kojarzyła się jej ze spokojem. Uwielbiała te chwile, kiedy mogła poczuć się panią własnego życia, kiedy należała tylko do siebie – nawet jeśli było to tylko chwilowe złudzenie.

Tutaj, w lesie, czuła coś innego. Aromat prawdziwej niezależności – ostry, przenikliwy, na swój sposób podniecający, ale też trudny do bezrefleksyjnego zaakceptowania. Dzisiaj, między paprociami, stapiając się z cieniem drzew i rozpływając we mgle, sama decydowała w którą stronę pójdzie. Nie było to proste – nie znała tego miejsca. Do wytrawnego smaku wolności trzeba przywyknąć, ale później ciężko bez niego funkcjonować. Wciągała powietrze. Uczyła się z każdym wdechem.

Wędrowała między drzewami i przywoływała kolejne wspomnienia. Teraz mogła bez wyrzutów ignorować stawiane przed nią dawniej zakazy. Jeszcze raz przeżywała gniew i poczucie winy, które tak mocno drążyły jej umysł kiedy żyła pod jednym dachem z nieodpowiednim człowiekiem. Tym razem jednak nie dusiła ich w sobie, pozwalała im płynąć i rozpierzchać się w porannym leśnym chłodzie. Jeden obraz, drugi... Prześwietlała wszystkie po kolei, a te łagodniały, traciły ostre krawędzie i niknęły pod naporem światła.

Dotarła na miejsce. Pani Wikta, dokładnie wytłumaczyła jej gdzie szukać najlepszych owoców, gdzie jest ich najwięcej i gdzie na pewno nikt nie chodzi. Z zapałem zabrała się do pracy. Wszystkiemu co robiła zawsze poświęcała się bez reszty. Tak była wychowana. Nie ważne, czy chodziło o obowiązki zawodowe, o zwykłe zmywanie naczyń, o dawanie miłości, czy o oglądanie z byłym mężem meczów 'wojskowych'. Jedynym wobec czego pozostawała obojętna i niewzruszona, były jej własne potrzeby. Pozwalała tkwić im na ostatnim planie i powoli więdnąć. Teraz wyciągała je spod spychanego na bok gruzu - odsłaniała z każdym zrywanym z krzaczka owocem. Wsłuchiwała się w szum wiatru i próbowała wyłapać ukryte w nim podpowiedzi. Czuła chłód wkradający się pod poły flanelowej koszuli. Zaczęła czerpać z niego przyjemność. Rozkosznie otulał odziane w cienką bluzkę ciało - ten cichy dotyk sprawiał, że reagowało ono, jakby wędrowały po nim nie stróżki powietrza, a męskie dłonie. „To pewnie te duchy” - uśmiechnęła się sama do siebie dotykając odruchowo biustu. Nie zamierzała protestować. Flirt z leśnymi zjawami wydał się jej wyjątkowo atrakcyjną perspektywą. Zbierała jagody, a jej myśli coraz mocniej skupiały się na wyobrażeniach zjaw przyglądających się jej twardniejącym od cichego dotyku sutkom. Pochylała się zalotnie, skubała zgrabnie granatowe kuleczki i wrzucała do wiaderka. Chciała czuć na sobie wzrok niewidzialnych obserwatorów. Kusiła ich dyskretnymi gestami, wyobrażała sobie jak zbliżają się, wyciągając łapczywie ręce... Zamknęła oczy i wsunęła dłoń między uda. Kobiece ciepło wyraźnie biło przez czarne, krótkie legginsy. Przygryzła wargi... Czuła zapach, słyszała oddech leśnych zjaw. Myślała tylko o tym jak je zachęcić do działania. Już chciała...

Z raczkującego transu wyrwał ją ptaszek wylatujący z pobliskich zarośli. Wystraszyła się i otrzeźwiała w jednej chwili. Westchnęła i rzuciła sama do siebie:

- Milena, kurwa... Co Ty sobie robisz.

Odruchowo zajrzała do wiaderka. Ślęczała w kuckach już pół godziny, a tam ledwie zakryte dno... Przerwa. Nie można tak pracować. Usiadła na pobliskim pieńku, wyjęła z niewielkiego plecaka kartkę papieru, złote pióro i napisała:

Zbieranie jagód to najnudniejsza czynność świata. Można ją lubić, ale można też wypatrywać w rzece syren, lub uczyć żółwia biegać – jest to podobnie wciągające. Podejrzewam, że w średniowieczu, skrybów, którzy mieli przepisywać najbardziej opasłe woluminy, najpierw wysyłano z bańką do lasu. Po trzech godzinach wracali, z zapałem zasiadali do pracy nad księgami i czuli się jak w wesołym miasteczku. Obecnie powinno rozważyć się podobną praktykę w ramach kursów księgowości. Ciekawe, czy w internecie istnieją kanały jagodziarskie? Pewnie na starcie, otrzymują ujemną pulę subskrypcji. Na czym polega ten przewrotny fenomen? Dla mnie zbieranie jagód jest dokładną odwrotnością seksu. W najodleglejszym zakątku od satysfakcjonującego obcowania cielesnego dwojga ludzi, znajduje się zrywanie maleńkich, brudzących palce owoców i wrzucanie ich do naczynia. Przecież tego w ogóle nie przybywa! Chociaż... Nie. Zbieranie jagód to świetna rozrywka. Prawdziwy koszmar, to ci twoi 'wojskowi'. Tak. Mecze z tobą to dokładne przeciwieństwo zbiorowej orgii napalonych libertynów. Jebać ciebie i twój cały świat mój najsłodszy bulbasku...

To nie miało żadnego sensu, ale jakoś zacząć należało. Nic się samo nie napisze. Najwyżej później wszystko zmieni. Odłożyła przybory i sięgnęła do plecaka po wodę. Przezornie zabrała tylko niewielką butelkę – nie zamierzała wystawiać tyłka po krzakach i zachęcać kleszczy do zbytniej poufałości.

Szum wokół ucichł. Przez korony drzew zaczęły przedzierać się ostre promienie słońca. Wróciła do pracy. Leśne zjawy pochowały się. Spokoju nie zamącał już żaden podejrzany odgłos – dzień rozwinął się na dobre i wypełnił całą przestrzeń. Zrzuciła z siebie flanelę i w skupieniu dosypywała kolejne garstki do wiaderka. Zdarzało się co jakiś czas, że podnosiła wzrok i wypatrywała w igrających z listowiem promieniach czyjegoś wygłodniałego wzroku. Nikt nie patrzył.

Natura dała nam wszystko co mamy. Dzięki niej staliśmy się powiernikami niezgłębionej tajemnicy umiejętności rozumienia piękna. To ona obdarzyła nas możliwością snucia wyzutych z wszelkiej logiki marzeń - dała nam strzeliste gotyckie katedry i jagodzianki Pani Wikty. Przekazała nam narzędzia pozwalające dawać przyjemność i czerpać ją zupełnie za darmo. Umościła nam wygodne gniazdo i osadziła nas w nim z czułością jakiej nigdy od nikogo nie zaznaliśmy. Każde nasze pragnienie, każdy wewnętrzny przymus, wszystko to zostało zapisane w nas przez nią. Przenika nasze umysły, intymne zakamarki naszych ciał i... Pęcherze. Tego Milena w naturze nie znosiła. Każda matka, nie ważne jak doskonała, jeśli tylko zechce potrafi przekuć swoją wielką mądrość w absolutną złośliwość. Brak możliwości podjęcia dyskusji wyprowadzał z równowagi. Chcąc nie chcąc, Milena musiała oderwać się od pracy i rozejrzeć za dogodnym miejscem, w którym mogłaby w spokoju poddać się wyrokom ciała. Po gruntownym przemyśleniu sprawy uznała, że ryzyko złapania niechcianych gości gdzieś głęboko w zaroślach jest dużo wyższe od tego, że nagle zza drzewa wyskoczy grupa podglądaczy. Wybrała rozłożystą jodłę rosnącą nieopodal – ta powinna zupełnie skutecznie spełnić rolę parawanu. A leśne duchy? Jak chcą, to niech patrzą. Sięgnęła do plecaka po chusteczki, ale znalazła tylko jedną. „Jaka ty jesteś przezorna Milenko” - pomyślała. „Zbieranie jagód to najczystsze zajęcie na świecie, po co ci chusteczki”. Po krótkim zastanowieniu uznała, że godność kobiety jest ważniejsza od czystych rąk, porwała ostatni skrawek miękkiego papieru i ruszyła pod jodłę.

Leśną ścieżyną, wśród mchów i paproci, pedałował zawzięcie milczący cyklista. Nie miał czasu delektować się urokami poranka, gdyż skupiał się na pracy rozmaitych partii mięśni. Miał ich sporo do ogarnięcia, a do tego musiał dbać o miarowy oddech i elastyczność ciała. Droga nie należała do najprostszych i jedynie pełna koncentracja mogła zagwarantować bezpieczną jazdę. Napięty jak struna pokonywał kolejne zakręty, zwinnie omijał sterczące z ziemi korzenie pewnie zdobywając kolejne wzniesienia i bezpiecznie zagłębiając się w zwodnicze kotlinki. Góra, dół. W lewo. W prawo. Jego umysł pracował jak mechanizm zegara. Dwunasta – przed siebie; teraz dziesiąta – przesmykiem między gęstymi zaroślami; pierwsza – ten zagajnik wydaje się być przeszkodą do pokonania; trzecia trzydzieści - młoda kobieta pod jodłą w pośpiechu podciąga legginsy; dwunasta – za późno! korzeń na środku drogi... Hamulec, krótki lot, kępa wysokiej leśnej trawy.

Milena usłyszała zbliżającego się intruza i w ostatniej chwili zdążyła wrócić do eleganckiej postawy. Nieoczekiwany gość wyłonił się zza drzewa pędząc na złamanie karku. Wyłapał wzrokiem ją poprawiającą w pośpiechu spodenki, zrobił wielkie oczy, jego rower podskoczył i nie było już ratunku. Biedak wpadł prosto w zarośla.

Dziewczyna ruszyła mu pędem na ratunek. Przeskoczyła zwinnie jak sarenka nad pieńkiem, o który oparła swój plecak i... Wylądowała stopą prosto w wiaderku, do połowy już wypełnionym jagodami. Straciła równowagę i z krzykiem na ustach przeturlała się bo czerniejącym od owoców jagodniku. Cyklista szybko wyskoczył z miękkiej kępy i podbiegł do nieboraczki. Jemu nie dolegało nic, natomiast ona wyglądała jakby eksplodował obok niej słój jagodowego dżemu. Stopa utknęła w wiaderku, a to mogło zwiastować przynajmniej zwichnięcie. Przykucnął nad nią troskliwie i stanowczym gestem zabronił się ruszać. Sprawnym ruchem zbadał łydkę po czym pewnym uściskiem unieruchomił kostkę całą z jagód, aby bezpiecznie zdjąć naczynie. Milena nie protestowała. Nie zdążyła jeszcze do końca poskładać myśli i dopiero zaczynało do niej docierać co się wydarzyło. Rowerzysta odstawił na bok wiaderko, przetarł pobieżnie but z owocowej miazgi i zaczął go ostrożnie odsznurowywać. Milena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ten mężczyzna doskonale wie co robi. Widać znał się na ratowaniu kobiet. W końcu zapytała:

- A tobie nic się nie stało?

Uśmiechnął się tylko, machnął wymownie ręką i kolejny raz unieruchomił jej stopę. Ostrożnie, z wyczuciem, zsunął z niej obuwie. Czysta czarna skarpetka w czerwone grochy odcinała się figlarnie od upaćkanej owocami skóry – jak pamiątka po utraconej czystości, jak ślady po opalaniu w bikini, gdzie tylko sekretne rejony oparły się płomiennym spojrzeniom mężczyzn, a reszta została przez nie zrumieniona. Rowerzysta zaczął mocno uciskać kolejne partie stopy. Milena czuła już, że nic jej nie dolega, ale z tego co robił czerpała niespodziewaną satysfakcję. Nie miała zamiaru dawać po sobie poznać, że strach o własne zdrowie mijał. Wsparła się na łokciach i z udawanym grymasem bólu na twarzy przyglądała się badaniu, z zainteresowaniem oczekując diagnozy. Ratownik, po wstępnych oględzinach, zsunął z badanej stopy skarpetkę i przeszedł do bardziej szczegółowych badań, rzucając raz za razem ukradkowe spojrzenia w stronę poszkodowanej.

Zerwał się lekki chłodny wiatr. Wraz z nim uszu dziewczyny dobiegły echa znajomych już głosów. Mimowolne twardnienie sutków sprawiło, że na moment poczuła się niepewnie. Ubierając się z rana Milena nie przewidziała, że rezygnacja ze stanika przyniesie jej korzyści inne niż zwyczajna wygoda – wszystko było doskonale widać. Nie umknęło to uwadze kolarza, gdyż po jednym z przypadkowych spojrzeń, jego chłodne i celowe badanie zyskało na zupełnie nie mającej podstaw w praktykach medycznych czułości. Leżała i czuła się dobrze. Obcy człowiek pochylał się nad nią i to sprawiało jej nieoczywistą przyjemność. Nie przywykła do tego. Zawsze skupiała się na dawaniu, przekonana, że to ona jest dla świata, a nie świat dla niej - nie oczekiwała niczego. Teraz, ogarniał ją spokój, którego nie przewidziała. Zamknęła oczy i postanowiła ulec podszeptom wiatru. Ten zawracał z odległych wód marzenia, które zdążyły odpłynąć już bardzo daleko. Tym razem nie zamierzała ich już odpychać. Widziała białe łóżko, a na nim męskie ciało w zapale pracujące między zgrabnymi udami kobiety. Przysiadła obok nich. Była zupełnie naga. Para zagłębiona w transie miłości, zdawała się jej zupełnie nie dostrzegać. Opuszkami palców dotykała kropli potu spływających po napiętych, falujących męskich plecach. Z zaciekawieniem obserwowała pracę wszystkich mięśni oddanych rozkoszy ciał. Chłonęła każdy drobny gest, wsłuchiwała się w każdy dźwięk. Pochyliła się nad twarzą kobiety – ta w zapamiętaniu realizowała swoją gatunkową powinność i nawet jej nie spostrzegła. Milena wplotła palce w rozlane po białej pościeli jasne włosy i zaczęła czule głaskać rytmicznie poruszającą się głowę. Przyglądała się jej gładkiej twarzy oddającej pierwotne emocje. Próbowała uszczknąć dla siebie jakąś część energii, która wprawiała splecione ciała w ruch. Mężczyzna i kobieta zapadali się w sobie co raz głębiej – podróżowali przez niezbadany równoległy świat. Krążyła wokół nich niczym duch przyglądając się im z każdej strony. Badała dotykiem splecione dłonie, stopy, napięte biodra. Wreszcie zawędrowała do epicentrum całego aktu, właśnie w chwili kiedy ten dobiegał do finału. Kiedy mężczyzna zaczął szczytować w ciele partnerki, poczuła pod palcami puls - ten przepłynął na nią jakby to ona sama mu się w tej chwili oddawała. Poczuła na dłoni ciepło miłosnych soków i wstrząsnął nią nieopisany dreszcz.

Otwarła gwałtownie oczy.

Rowerzysta wciąż masował jej stopę przyglądając się z błyskiem w oku śladom jagód na białej bluzeczce, jej dłoń... Spoczywała na jego udzie. W pierwszej chwili poczuła potrzebę wycofania się, ale oparła się jej. Postanowiła zaufać niesionym szumem drzew podszeptom. Zaczęła delikatnie sunąć dłonią po gładkim, przylegającym do napiętych mięśni materiale. Zachęciło to do działania mężczyznę, który ujął pewniej ociekającą sokiem nogę nieznajomej i uniósł ją wyżej. Ciało dziewczyny, coraz śmielej otwierające się na pieszczoty, zaczynało mówić jednym głosem z duchami, które znów zaczęły gromadzić się w zasięgu jej ręki. Stroszyły swoje pokryte listowiem czupryny i przyglądały się w ciszy. Ich żółte oczy wypełniał spokój.

Wsunęła dłoń głębiej, dotykając wewnętrznej strony uda swojego wybawiciela. Zauważyła dyskretny grymas na jego twarzy – zaciskał zęby.

- Skąd wiedziałeś, że uwielbiam kiedy mężczyzna milczy?

Spojrzał na nią, wciągnął łapczywie przesycone owocowym aromatem powietrze, po czym przeciągnął łapczywie językiem, po gładkiej skórze poczynając od nasady kostki, na kolanie kończąc. Czerwona fala przetoczyła się po schłodzonym leśnym wiatrem kobiecym ciele. Spragnione powtórki palce wpiły się w udo rowerzysty, a ten posłusznie ponowił zabieg czyszcząc połać gubiącego opór ciała z resztek jagód. Dłoń Mileny powędrowała śmielej w stronę ciepła bijącego od męskiego ciała. Szukała odpowiedzi, która bezbłędnie przypieczętowałaby dalszy ciąg wydarzeń. Czując ten jednoznaczny dotyk, mężczyzna przerwał swoją pracę i spojrzał dziewczynie w oczy. Zdawał się być zmieszany, ale nie wstrząśnięty. Wchodził w rolę istoty, która po długiej tułaczce dotarła dokładnie tam, gdzie zawsze chciała być, do miejsca które zostało jej zapisane w gwiazdach. Chwycił błądzącą na oślep po jego ciele dłoń i celnie naprowadził na źródło ciepła. Szamanka, którą Milena widziała w swoich wizjach, właśnie otrzymała sygnał. Głodna, budziła się po długiej nocy, żądna ofiary z męskiej witalności. Podniosła się i usiadła twarzą w twarz z nieznajomym. Wpatrywała się w niego. Sięgnęła, po leżącą obok flanelową koszulę, rzuciła ją za plecy wpadającego w co raz głębszy trans mężczyzny, po czym celowym dotykiem, zachęciła go, aby położył się. Ten uległ bez oznak protestu. Zwinnym ruchem dosiadła go i pochyliła się nad nim niczym drapieżnik nad zdobyczą. Wpatrywała się w nieznajomą twarz, wyłapując najdrobniejsze oznaki pożądania. Syciła oczy i z całych sił starała się czuć jak jej ciało pracuje, odmienia się i odmładza, przygotowując się do ekstatycznego tańca.

- Lubisz jagodzianki? - wyszeptała.

Skinął głową przełykając ślinę. Wyłuskała spomiędzy listków dojrzały owoc i umieściła go między wargami. Pochyliła się nad ustami swojej ofiary i patrząc mu głęboko w oczy powoli, z największym wyczuciem go do środka - wraz z językiem.

Pierwszy pocałunek.

Wspomnienie okularów nieporadnie niezgrabnie dziewczęcy nos. Przecież mógł je zdjąć. A ona? Co miała wtedy zrobić z gumą do żucia? Kto wie, może ciągle tkwi jak skamielina, przyklejona pod ławką we wrocławskim parku? Tam nie było jagód, ani leśnych zjaw – był za to chudy okularnik i aparat na zębach młodej dziewczyny. Czy jemu ten aparat przeszkadzał? Ciekawość i dozgonne oddanie, które miało wypalić się wraz końcem wakacji i kolejnym chudzielcem – tym razem z sokolim wzrokiem. Później następny pierwszy pocałunek. I jeszcze jeden. Kolejne poziomy wtajemniczenia. Milena nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego ten intymny akt czułości nie padł ofiarą obsesji grzechu. Gdzie poczucie winy? Jak to możliwe, że między splatające się ciała nie wbił się rozżarzony klin moralności? Dlaczego mogła dać podrapać sobie nos w parku w biały dzień, a nie mogła oddać się cała? Przecież chciała tego, tam na tej odrapanej ławce. Wtedy myślała tylko o tym. Ona zakochana po uszy, swobodna, otwarta, naga... On zapatrzony w nią, chłonący jej dziewczęcy wdzięk i świeżość. Pragnęła złączyć się z nim w jedną całość pod wrocławskim niebem, wśród elektryków wracających z pierwszej zmiany z ciepłym piwem w starej skórzanej torbie, elegantek w garsonkach, taszczących w foliowych reklamówkach, wegetariańskie przekąski. Dlaczego babcia siedząca na sąsiedniej ławce nie mogła wesoło rzucić „pamiętasz stary?” do siedzącego obok dziadka widząc, jak młoda dziewczyna pierwszy raz czuje miłość rozlewającą się po jej najgłębiej ukrytych zakamarkach? Czy widok szczupłego chłopaka w okularach, przeżywającego premierową rozkosz w ciele młodej dziewczyny, byłby dla samotnego nauczyciela wyprowadzającego swojego jamnika, czymś odrażającym? Czy zrujnowałby mu życie jeszcze bardziej? Czy naprawdę byłby czymś mocniej wyniszczającym niż widok bomb spadających na ludzkie domy, w każdym wydaniu serwisów informacyjnych? To było dla Mileny tajemnicą.

Teraz, oddając usta we władanie leśnym zjawom rozpoczęła swój szamański obrządek. jeszcze raz zbliżyła się do ucha zahipnotyzowanego kochanka i wyszeptała:

- Słyszysz mnie? Jestem głosem wiatru. Tłumioną myślą w twojej głowie. Chłodem rzucanym przez przedwieczne drzewo. Obrys niewiasty, który dostrzegasz na ścianie lasu, to ja. Znasz mnie na wylot. Jestem powiewem pożądania, które ogarnia cię gdy idziesz ulicą. Nie widzisz mnie choć zawsze jestem przy tobie. Jestem wybawicielką, która przychodzi na koniec dnia - przekleństwem nocy, kiedy obracasz się samotnie w łóżku nie mogąc zasnąć. Nawiedzam twoje ciało gdy jest porzucone. Wypełniam twoją samotność, całuję oczy przed snem. Daję ci rozkosz i odbieram siły. To ja karmię cię pełnym soku owocem i wodzę na zakazane ścieżki. Podążasz za mną, jak uchodźca z ogrodów wschodu ścigający własny cień. Ja jestem twoim cieniem - nieodłączną częścią istoty którą cię uczyniono. Zjawą po drugiej stronie lustra. Biorę i daję. To dla mnie żyjesz, żywię się tobą i nie istnieję bez ciebie.

Wyprostowała się i zalotnym ruchem rozpięła włosy. Te czarną falą rozlały się po jej ramionach. Kontynuowała już zupełnie oschłym głosem:

- Chciałabym, żebyś dokładnie wiedział co za chwilę spotka Twoje ciało. Nie lubię zaskakiwać, ani być zaskakiwaną. Kiedy skończę do ciebie mówić i zapieczętuje twoje usta kolejnym pocałunkiem, zejdę niżej, dokładnie tam gdzie czeka na mnie twoja rozkosz. Będę ją podziwiać i chłonąć. Kiedy dojrzejesz obiorę cię ze skóry, jak najsłodszy owoc i nakarmię swoją nieposkromioną naturę. Oddasz moim ustom cały życiodajny miąższ. Zamierzam wyssać z ciebie wszystkie siły, ale nie obawiaj się. Nie jestem krwawym demonem i odzyskasz z nawiązką wszystko czego cię pozbawię. Nie znasz mnie i nie wiesz do czego jestem zdolna, ale przyrzekam, że jeśli zachowasz milczenie i oddasz się mojemu pożądaniu, spotka cię wyłącznie miłość.

Tu przerwała na moment, jakby szukając w szumie drzew kolejnych słów. Po chwili rzuciła lekko:

- Natomiast, jak zaczniesz się wiercić lub gadać, odgryzę ci fiuta.
 
Kobieta

Fragolina di Bosco

Podrywacz
Teraz zbieranie jagód i jedzenie jagodzianek już nigdy nie będzie takie samo!
@Midnight Rambler i @Rene93 to była najwyraźniej( nomen omen)owocna współpraca,kontynuujcie ją ku uciesze naszych oczu i krzewieniu czytelnictwa 🙂. Gratuluję!
Opowiadanie czyta się cudnie,jest napisane z polotem choć mam wrażenie, że autor nie zawsze wiedział w którym kierunku podążyć:fantazji czy rzeczywistości.Fajnie i płynnie się to wszystko przeplata.Cudowne poetyckie metafory i opisy często tak piękne,romantyczne i zapierające dech w piersiach jakby były pisane sercem a nie wystukiwane na klawiaturze.
Autorze,dobrze się czujesz w takich klimatach, podążaj więc dalej tymi leśnymi ścieżkami.Brawo!👏👏👏
 
Kobieta

Ada_L_87

Biegły Uwodziciel
Napisać pusty frazes "Dobrze się to czytało" byłoby tutaj potwornym niedocenieniem...

Nie jestem w stanie wskazać konkretu, który sprawił, że ten tekst mnie urzekł - motyw przewodni, mój uwielbiany leśny klimat, te wszystkie nienachalne, acz wyraźne szczegóły malujące w czytelniku ten specyficzny i kolorowy obraz emocji - nie potrafię tego sprecyzować... Wy po prostu przenieśliście mnie do tego lasu, z którego wróciłam cała upaćkana tymi jagodami (i nie tylko...).

@Rene93 , @Midnight Rambler - niezależnie od tego, jak się rozłożyły siły w trakcie współpracy, gratulacje dla Was obydwojga ❤️ I proszę, nie odkładajcie talentu na półkę. To, co dobre trzeba pielęgnować, by rosło.
 
Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant
Napisać pusty frazes "Dobrze się to czytało" byłoby tutaj potwornym niedocenieniem...

Nie jestem w stanie wskazać konkretu, który sprawił, że ten tekst mnie urzekł - motyw przewodni, mój uwielbiany leśny klimat, te wszystkie nienachalne, acz wyraźne szczegóły malujące w czytelniku ten specyficzny i kolorowy obraz emocji - nie potrafię tego sprecyzować... Wy po prostu przenieśliście mnie do tego lasu, z którego wróciłam cała upaćkana tymi jagodami (i nie tylko...).

@Rene93 , @Midnight Rambler - niezależnie od tego, jak się rozłożyły siły w trakcie współpracy, gratulacje dla Was obydwojga ❤️ I proszę, nie odkładajcie talentu na półkę. To, co dobre trzeba pielęgnować, by rosło.
 
Mężczyzna

Image

Erotoman
Jagodzianka - część definitywnie ostatnia.

Groźba, choć poważna, nie zrobiła na rowerzyście dużego wrażenia - uśmiechnął się całkiem szczerze... Choć bezgłośnie. Nie miał w planach żadnego oporu. Właśnie stawał się elementem historii tak nieprawdopodobnej, że bardziej niż kłów jagodowej wampirzycy, obawiał się tego, że za chwilę cały obraz rozmyje się w rytm wygrywającego irytujące melodie budzika. Tak się jednak nie stało. Widział jak dziewczyna powoli przesuwa się w dół, czuł kobiecą dłoń sunącą po nabrzmiałych kolarkach, nie opierał się kiedy zaczęła je zsuwać, odsłaniając sterczące bezczelnie przyrodzenie.

Milenę od zawsze fascynowały męskie kształty. Nie wiedziała, kiedy zaczęła dostrzegać różnicę między sobą, a swoimi kolegami, ale pamiętała pierwsze ukłucie ciekawości. Któregoś dnia starsza kuzynka pokazała jej na tajnym filmie ukrytym w pawlaczu u wujków, jak wygląda i działa mężczyzna w pełnej okazałości. Wyjaśniła z pedagogicznym zacięciem o co w tej inności chodzi i wytłumaczyła, że to ponoć nic strasznego, choć tak wygląda. Sama Milena nie widziała w tych obrazach nic niezwykle niepokojącego, ale starając się sprostać oczekiwaniom swojej nauczycielki, krzywiła się wzorcowo na pierwszy w życiu widok szczytujących mężczyzn i wijących się pod nimi nagich kobiet z zarośniętymi cipkami. Tamtego dnia w jej głowie zaczęły rodzić się kolejne pytania. Zerkała na kolegów i zastanawiała się jacy są w dotyku, jak smakuje ich skóra, czy rzeczywiście wpuszczenie ich do środka sprawiłoby, że sama zaczęłaby się wić jak aktorki z seansu u kuzynki?

Wtedy na ławce, z językiem okularnika w ustach, myślała tylko o tym. Chciała przekonać się o wszystkim od razu. Nie przeszkadzał jej wzrok przypadkowych przechodniów – bardziej obawiała się, co pomyśli o niej jej chłopak. Czy faceci też mają dziwne pomysły? Tam zaczęła uczyć się ukrywać fantazje w zacisznych zakątkach swojej głowy. Znalazła dla nich azyl tak pewny, że poczuła zupełną swobodę snucia coraz bardziej niewiarygodnych scenariuszy. Wypływała leniwie na ocean wyimaginowanych męskich ciał i czerpała z nich rozkosz w każdy sposób, jaki tylko mogła sobie wyobrazić. Nie była już w stanie zliczyć iloma drogami dawała i przyjmowała pieszczoty. Twarze kolejnych ulotnych kochanków zlewały się z wolna w jeden spójny obraz mężczyzny idealnego – ten nudził się jej natychmiast i przystępowała, do lepienia kolejnego z zupełnie nowej gliny. Później Kolejnego. I jeszcze jednego. Czasem tylko otwierała oczy i czuła wtedy jak zaciska się wokół jej szyi realny świat. Jak spotyka się z człowiekiem, który wyjaśnił jej, że jest miłością jej życia, jak zaciągnął ją przed ołtarz, a później zamontował między kuchenką a łóżkiem. Czuła zapach kwiatów, przynoszonych do domu, kiedy kalendarz wskazywał ważne daty. Widziała jak zamykają się drzwi złotej klatki i nie potrafiła z tym nic zrobić. Mrużyła oczy i znów dryfowała niesiona tysiącem męskich dłoni. Syciła się ich dotykiem, wkradającym się w każdy zakamarek ciała. Czasem nurkowała w tej otchłani i oddawała się im po kolei, bez końca. Innym razem wydawała im rozkazy po to by po chwili samej spełniać ich zachcianki. To wszystko było jej. Otwierała nasycona oczy i widziała nad sobą twarz męża, zaspokajającego pośpiesznie swoje zwierzęce potrzeby. Wtedy nie czuła już nic. Mechanika codzienności. Dała spętać sobie ręce cudzą miłością. Zrozpaczona biegała nago po wielkim domu i odsłaniała okna, ale nikt nie mógł jej dostrzec przez wysoki płot piętrzących się tui. Mąż wychodził i wracał niezaspokojony. Dostawał ciepły obiad, wygodne kapcie i człapali razem do sypialni gdzie pod świętym wizerunkiem Frasobliwego pozbywał się bezgrzesznie nadmiaru nasienia. Zaciskała powieki mocniej, ale z czasem droga na szerokie wody stawała się coraz bardziej usiana dryfującymi figurkami męczenników, coraz dłuższa, a ona sama coraz bardziej zmęczona i winna. Klatka zamknęła się na dobre. Ostatnią ostoją stała się samotna poranna kawa – po niej wchodziła w rolę pozbawionej emocji użytecznej własności.

Dzisiaj było to już tylko złym wspomnieniem. Kilka tygodni temu ostatni raz zamknęła oczy i w zupełnej ciszy, wymknęła się zostawiając za sobą uchylone drzwi. Wsiadła w pociąg mając w plecaku jedynie kilka niezbędnych drobiazgów, biżuterię którą była beznamiętnie obsypywana i pióro, na które miesiącami odkładała pieniądze.

Zaczynała widzieć. Z każdym kilometrem wyraźniej.

W tej chwili klęczała nad pozbawionym władzy ciałem i przyglądała się z bliska jego zmobilizowanej do granic męskości. Wodziła po niej opuszkami palców – uwielbiała dotyk cienkiej, bezbronnej skóry. Patrzyła z zaciekawieniem jak unosi się i opada. Wychwytywała ulotne drgania, powodowane jej pieszczotami. Rowerzysta znosił wszystko w pełnym skupieniu. Chociaż dziewczyna działała na granicy wyczuwalności, to szybko wezbrała w nim fala uderzeniowa. Szamańska dusza rozpoznała bezbłędnie wszystkie znaki i rzuciła na odsiecz spragnione cudzej rozkoszy usta. Tors mężczyzny naprężył się, nogi zaczęły drżeć, a wszystkie zmysły zostały odcięte. Dziewczyna zachłannie spijała z półprzytomnego mężczyzny całą moc. Po chwili nie zostało już nic. Jego ciało rozluźniło, pozbawione wszystkich sił, a pierś zaczęła unosić się ciężko pod powracającym z wolna oddechem.

Jagodowa czarownica ułożyła się na plecach obok swojej ofiary nakazując jej jasnym gestem dalsze milczenie. Nie chciała słyszeć słów wypowiadanych przez ludzi. Skupiała się na szeptach wymienianych przez leśne zgromadzenie wokół. Nie rozumiała ich języka, ale wiedziała, że zyskała sobie ich przychylność. Leżeli tak krótki czas dochodząc do siebie. W końcu dziewczyna kolejny raz zbliżyła się do ucha kochanka i wyszeptała:

- Pokażę ci coś...

Podciągnęła nieco poplamioną jagodami bluzkę, ujęła jego dłoń i powolnym ruchem wsunęła ją głęboko pod czarne legginsy i wygodne figi. Uniosła pośladki rozchylając nieznacznie uda.

- Czujesz? - spytała zalotnie. - To dla ciebie.

Ten rodzaj zapłaty w ciepłej i na wskroś wilgotnej walucie, wtłoczył w wiotczejącego z wolna kolarza, nowe życie. Pozwoliła mu nieco zaznajomić się z jej ciałem, po czym wysunęła spomiędzy ud rozochoconą dłoń kochanka i przesunęła swobodnie językiem po jego wilgotnych palcach. Milczał. Zaczęła powoli rozsznurowywać drugi but. Pozbyła się go bez pośpiechu, zsunęła skarpetkę w grochy, a następnie uniosła biodra i ostrożnie zdjęła spodenki wraz z wilgotnymi figami. Zwinęła zdjęte ubranie w kłębek i z czułością wsunęła rowerzyście pod głowę.

- Wygodniej ci teraz? - spytała niewinnie.

Skinął twierdząco.

- Możemy kontynuować? Jeszcze nie skończyłam.

Potwierdził kolejny raz.

Milena wróciła do obrzędowej postawy. Znów klęczała z ofiarą uwięzioną między udami. Tym razem nie dzieliło ich ciał już nic. Zaczęła sunąć wzdłuż leżącego spokojnie ciała, aż musnęła nabrzmiałą męskość gorącym źródłem kobiecej wilgoci. Rozpoczęła miłosny rytuał przesuwając się po niej dyskretnie w przód i w tył, nie pozwalając, aby twardy przedmiot pożądania wślizgnął się do środka. Ocierała się jak spragniona pieszczot kotka generując prąd, który coraz wyraźniej płynął wzdłuż jej pleców. Odruchowo wyprostowała się niczym maszt żaglowca na pełnym morzu. Odrzuciła głowę do tyłu. Jej ruchy były miarowe, precyzyjne, wyliczone. Nie przyśpieszała. Zdjęła poplamioną bluzkę, odsłaniając w pełni gładkie i czyste ciało. Jednoczyła się z naturą. Teraz najdyskretniejszy powiew wiatru zdawał się być prawdziwym dotykiem. Zamknęła oczy i wyczuła leśnych ludzi tłoczących się wokół. Kładli swoje chłodne dłonie na jej plecach, gładzili napięty brzuch, muskali pełnymi wargami jędrne piersi. Wkładali jej w usta dojrzałe jagody. Przez chwilę zdawało się jej, że wśród nich musi być Pani Wikta. Stoi gdzieś z boku z tacą parujących pierogów, uśmiecha się do niej i przypomina o pacierzu. Poczuła ciepły powiew niosący mączny zapach. Otwarła oczy. Jej kochanek odpłynął w zupełnie niedostępne dla kobiecego umysłu rejony. Ona też sunęła po oceanie. On był łodzią, ona żaglem – podążali razem, w tym samym kierunku, ale każde uwięzione w swojej odwiecznej roli na zawsze. Przemierzali nieznane wody zbliżając się nieuchronnie do najgorętszych prądów, porywających bezlitośnie wszystko, co znajdzie się pod ich wpływem. Czuli to oboje i nie zamierzali wracać. Łódź powoli traciła sterowność. Dziewczyna pochyliła się i nad pogrążonym w narastającej gwałtownie przyjemności mężczyzną.

- Chciałbyś się spuścić w jagodziance? - wydyszała mu do ucha.

- A czy jagodzianka tego oczkuje? - odparł niespodziewanie, zduszonym głosem.

Dziewczyna uśmiechnęła się przyśpieszając.

- Naprzód mój kolarzu. Wyczułeś moment. Teraz już cię nie pogryzę.

Na twarzy mężczyzny zarysował się uśmiech. Jednym ruchem bioder wdarł się do środka i rozpoczął intensywną pracę – niczym silnik wchodzący na wyższe obroty. Z ust dziewczyny wydobyło się ciche jęknięcie, a twarz i dekolt zalała krwista czerwień. Złapała oburącz głowę dochodzącego kochanka i wpiła się w jego usta w szaleńczym pocałunku doświadczającej pełni życia kobiety.


Ich oddechy zatrzymały się równocześnie.


Poczuła ciepło rozlewające się w jej wnętrzu, a on chłonął pulsujące pieszczoty, którymi obdarzało go hojnie wnętrze kobiety.


Maszyna zwalniała. Gorące prądy wyrzuciły ich na brzeg zielonej plaży. Rozmontowali leniwie łódź i ułożyli się wygodnie na jagodowej wydmie.


Leżeli w całkowitym milczeniu z szeroko otwartymi oczami. Leśne duchy rozpierzchły się po zaroślach chichocząc. Wreszcie dziewczyna uniosła dłoń i skierowała ją w stronę rowerzysty.

- Milena – przedstawiła się bezceremonialnie.

- Sławek. - Uścisnął ją po męsku.

- Sławek? Z Brzeszcz?

- Dlaczego z Brzeszcz? - Zerknął na dziewczynę zdziwiony po czym szybko dodał: - Z Wrocławia.

- Z Wrocławia?! Ja też! Co tutaj robisz?

- Ja? No jak widzisz. Jeżdżę po lesie i bzykam napalone obce laski.

- Ha ha! I jak ci idzie? Byłam pierwsza, czy dwudziesta pierwsza?

- Straciłem rachubę – roześmiał się. - Ale zdecydowanie jesteś w najlepszej trójce.

- O! Tyle dobrze, że na podium chociaż!

- Poczekaj, poczekaj – rzucił z udawaną powagą. - Urlop mi się jeszcze nie skończył.

- Ej! Bo zaraz pożałuję, że ci go jednak nie odgryzłam!

Sławek roześmiał się i szybko poprawił spodenki.

- A Ty co tutaj robisz? - zapytał. - Też na wakacjach?

Milena przemyślała naprędce odpowiedź i postanowiła odpowiedzieć zgodnie z prawdą, bez szczególnych emocji:

- W pewnym sensie tak. Uciekłam od męża.

- Nie układało się wam? - zapytał z marszu jakby to było najbardziej oczywiste i nie wymagające żadnej analizy wyznanie.

- Czy się nie układało...? - zaczęła Milena szukając głębszego sensu dla swojej odpowiedzi. - W sumie to trudno powiedzieć. Według niego wszystko było w porządku, poza mną.

- A według ciebie?

- Według mnie... Nic nie było w porządku. Nawet ja.

- Nie kochałaś go...

- Przepraszam kolego, ale czy to nie są zbyt osobiste kwestie jak na tak krótką znajomość?

Na twarzy Sławka pojawił się uśmiech.

- Po tym jak ją zaczęliśmy, to chyba już nic nie jest zbyt osobiste.

- No tak – przyznała dziewczyna. - Dosłownie od dupy strony.

Spojrzeli na siebie wymownie. Kosmyki włosów opadały figlarnie na twarz Mileny. Mężczyzna odgarnął je czułym ruchem i zapytał, tym razem wyraźnie podenerwowany:

- Spotkamy się jeszcze? Umówisz się ze mną po powrocie?

- A warto?

- Czy warto? - roześmiał się. - A nie podobało ci się?

- Podobało – odwzajemniła uśmiech – ale póki co tylko ja udowodniłam, że jestem dobra w te klocki. Teraz ja mam ochotę leżeć jak kłoda, a jak ty sobie poradzisz, tego nie wiem.

- Poczekaj jeszcze pięć minut to się przekonasz.

- O nie kolego! - zaprotestowała uroczo. - Teraz to ja się ubieram, bo zaraz obejdzie mnie gromada leśnych stworzonek.

Usiadła. Sięgnęła po usianą plamami bluzkę i wygramoliła zawiniątko spod głowy Sławka. Wysupłała z niego wciąż wilgotne figi i machnęła kochankowi ostentacyjnie przed nosem po czym rzuciła nonszalancko:

- Zapamiętaj dobrze ten zapach, bo nie wiem czy się jeszcze na coś zdecyduję.

- Wytropię cię po nim we Wrocławiu – roześmiał się.

- Ha ha! Chciałabym widzieć twoje poszukiwania.

Dzień rozwinął się w pełni podążając pewnym krokiem w kierunku południa. Milena doprowadzała się do prządku. Sławek powoli wygrzebywał się z jagodnika. W wiaderku nie pozostało nic poza odrobiną owocowej miazgi. Trudno. Obędzie się bez jagodzianek. Pani Wikta na pewno i tak wymyśli coś wybornego.

Krzątając się rozmawiali wesoło jeszcze chwilę. Wreszcie Sławek zapytał:

- Milena, teraz już zupełnie poważnie. Spotkamy się we Wrocławiu?

- Nie wiem – odparła lekko zagubiona. - Chyba tak. Chyba się spotkamy.

- Chyba?

- Jesteś sam?

- Mam żonę. Ale jestem sam. Nie mieszkamy razem.

- Nie układało się wam? - roześmiała się, a on odpowiedział podobną reakcją.

- Według niej wszystko było w porządku.

- Wracam jutro – odparła spokojnie i sięgając do plecaka po przybory do pisania i dodała: - Zostaw mi swój numer. Odezwę się.

Sławek wziął do ręki złote pióro i nie kryjąc podziwu zapytał:

- Nosisz ze sobą takie rzeczy do lasu?

- To taki talizman – odpowiedziała bez emocji. - Przynosi mi szczęście.

Ciąg cyfr został czytelnie zanotowany – obok widniało wyraźnie imię i koślawe serduszko. Milena wyrwała kartkę i schowała do kieszonki flanelowej koszuli. Pożegnali się po koleżeńsku. Ruszyła w stronę domu, a Sławek pochylił się nad porzuconym w kępie trawy rowerem. Po chwili zawołał jeszcze do oddalającej się dziewczyny:

- Milena!
Odwróciła się.

- Fajna szprycha z ciebie! To dobrze się składa, bo jedna w kole mi poszła!

Roześmiała się przyjaźnie i na do widzenia pokazała kolarzowi środkowy palec.

Szła spokojnie. Żadne zbędne myśli nie zaprzątały jej głowy. Mimo, że była pewna iż wraca tą samą drogą którą przyszła, nie rozpoznawała niczego wokół. Wszystko było inne – cieplejsze, jaśniejsze. Prawdziwsze. Namacalne. Mgły ulotniły się. Wyszła z lasu i maszerowała ubitą polną drogą, w pełnym słońcu, zupełnie spokojna. Wsłuchana w szum traw, czuła się jak bohaterka kiczowatego opowiadania erotycznego – zawsze je lubiła.

Nagle jej wzrok przykuł sponiewierany deszczem i przesuszony skwarem przydrożny świątek. Nie zauważyła go rankiem. Był szary i spękany. Klasyczny Frasobliwy. Siedział umęczony i zatroskany, z głową wspartą na cierpliwej dłoni – zapewne od lat w tym samym miejscu. Milena zatrzymała się na chwilę przy zabiedzonej sylwetce. Sięgnęła do kieszonki koszuli, wyjęła świstek z numerem do Sławka i przyjrzała się notatce w zamyśleniu. Po chwili, zwinęła karteczkę w cienką rurkę, zbliżyła się do świątka i wetknęła mu papierowy rulonik między palce dłoni podtrzymującej spalone słońcem oblicze. Odsunęła się na dwa kroki, jeszcze raz rzuciła okiem na rzeźbę i powiedziała na głos:

- No! Z fajką to wyglądasz jak Człowiek!

Zawiało od strony lasu. Na strugach powietrza zdawało się galopować echo odległego chichotu leśnych zjaw. Milena wyłapywała te dźwięki ze spokojem. Zamknęła oczy i... Nie poczuła nic. Rozpostarła się przed nią pusta biała przestrzeń. Ogromna, nieskalana atramentem karta gładkiego papieru - ciągnęła się aż po horyzont.


Pani Wikta siedziała na ganku i obierała ziemniaki. Milena zeszła z góry. Wyglądała na gotową do wyjazdu. Starsza kobieta, nie przerywając pracy rzuciła ciepło w stronę dziewczyny:

- Masz jagodzianki na piecu.

Dziewczyna zdziwiła się.

- Przecież nie przyniosłam jagód.

- Sama wczoraj nazbierałam. Czułam, że jak ciebie poślę, to nic nie zjemy – roześmiała się staruszka.

Milena poczuła się wyraźnie zakłopotana. Pani Wikta nie odrywając wzroku od struganych kartofli zapytała.

- Zostawiasz mnie już?

- Muszę tylko podjechać do miasta. Mam kilka niepotrzebnych, drogich pierdół. Chciałabym je sprzedać, odzyskać trochę pieniędzy.

- A po co ci pieniądze? - Pani Wikta była wyraźnie zdziwiona. Przerwała swoje zajęcie i zwróciła pomarszczoną twarz w stronę dziewczyny.

Milena spojrzała wymownie na staruszkę i odparła:

- Musimy kupić kilka przydatnych rzeczy, skoro mamy tutaj razem gospodarzyć.

Babcia uśmiechnęła się ciepło i z właściwą doświadczonym życiem ludziom pewnością powiedziała:

- Spotkałaś leśnych ludzi.

- Spotkałam – odparła. - Ale nie zmówiłam pacierza.

Pani Wikta spokojnie wróciła do obierania kartofli. Widać było, że próbuje ukryć wzruszenie, które na jej sędziwym obliczu pojawiło się zupełnie niespodziewanie. Milczała przez chwilę, po czym przepełnionym życzliwością głosem o wiele młodszej kobiety oznajmiła:

- Zmówiłaś.
Wycyzelować nieznacznie i byłby - kto wie? - może drugi Iwaszkiewicz?
 
Ostatnia edycja:
Mężczyzna

Image

Erotoman
Ja byłem pierwszy, który nazwał Cię arcymistrzem i cmokłem w Twe łapę atramentem umorusaną, natomiast u niektórych widać ton z lekka belferski aczkolwiek tego nie dostrzegają, może to jakieś skrzywienie zawodowe?😅
Poza tym wiesz, jak to jest z krytykami. Są jak eunuchy: chcieliby, wiedzą jak, ale nie mogą... :)
 
Mężczyzna

col.Greg

Instruktor seksu
Poza tym wiesz, jak to jest z krytykami. Są jak eunuchy: chcieliby, wiedzą jak, ale nie mogą... :)
Ogólnie tak, ale chodzi mi głównie o protekcjonalne z nutą wyższości podejście do uczestników debaty. Akurat w tym przypadku nie miało to miejsca. Przekaz i przesłanie mogą wywołać jedynie radość i nadzieję, że jeszcze są tacy co czują i rozumieją i może ta iskierka nie zostanie zadeptana.
 
Mężczyzna

Image

Erotoman
Ogólnie tak, ale chodzi mi głównie o protekcjonalne z nutą wyższości podejście do uczestników debaty. Akurat w tym przypadku nie miało to miejsca. Przekaz i przesłanie mogą wywołać jedynie radość i nadzieję, że jeszcze są tacy co czują i rozumieją i może ta iskierka nie zostanie zadeptana.
Nic poza tym tekstem i znakomitym opowiadaniem @Shakalaka tutaj innego nie przeczytałem :D
 
Prywatne rozmowy
Pomoc Użytkownicy
    Nie dołączyłeś do żadnego pokoju.
    Do góry