• Witaj na forum erotycznym SexForum.pl

    Forum przeznaczone jest wyłącznie dla dorosłych. Jeżeli nie jesteś pełnoletni, lub nie chcesz oglądać treści erotycznych koniecznie opuść tą stronę.

Kulturka

Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
uFspi4p.jpg

Młodzian o obcej mi twarzy starannie układa poczęstunek na blacie szerokiego, mahoniowego biurka. Po prawej stronie papierowy kubek kawy z uczelnianego automatu, po lewej obsypana podwójną kruszonką drożdżówka z mojej ulubionej piekarni. Cierpliwie czekam, aż student wygładzi serwetę leżącą tuż obok zgiętego wpół wydania lokalnej gazety. Kulturka.

– Mam nadzieję, że będzie profesorowi smakowało. – Płaszczy się przede mną.

Masz nadzieję, że będę łaskawy, ty łapserdaku. Dziękuję mu skinieniem głowy i pozwalam odejść, informując uprzednio, że pierwszą osobę proszę do siebie punktualnie o szesnastej.

Rozsiadam się wygodnie na krześle. Czy to moje plecy tak skrzypią? W moim wieku nigdy nie wiadomo, ale na szczęście to tylko sfatygowane oparcie. Zadowolony ze swojego odkrycia, wdycham głęboko aromat kawy, który rozprzestrzenił się po całym gabinecie. Opadł na zakurzone meble i wsiąkł w bogate księgozbiory. Uśmiecham się do Sienkiewicza, Reymonta i Miłosza, których portrety wiszą na ścianie. Dziękuję im za wszystkie dzieła i każdą literkę z osobna, bo być może tylko dzięki ich talentom wciąż znajdują się chętni do studiowania literaturoznawstwa.

Jestem w dobrym nastroju, bo uwielbiam sesje egzaminacyjne. To właśnie w tym okresie najmocniej odczuwalna jest tutejsza hierarchia.

Na jej dnie znajdują się rzecz jasna studenci. Roszczeniowe bachory, coraz częściej podważające istnienie i tak już rdzawego łańcucha pokarmowego naszego wydziału.

Dalej podchodzący do obowiązków ze śmiertelną powagą doktoranci i młodzi adiunkci – zadające trudne pytania zmory aspirujących stypendystów. Nielubiani przez starszyznę za to, że jeszcze im się chce i nienawidzeni przez studentów za angażowanie ich w kampanię wrześniową.

Wyżej sytuowane są migające się od roboty stare pryki, które szacunek zawdzięczają tylko wiekowi. Zazwyczaj egzaminy końcowe przeprowadzają w formie pisemnej, aby później rozrzucić misternie przygotowane elaboraty i dla pozorów oblać losowo niewielki odsetek. Od czasu do czasu wyjdzie jakaś chryja, gdy pustą kartkę zaliczą na pięć, ale mają to w rzyci, bo zawsze jakoś rozchodzi się po kościach.

Szczyt okupują uznani profesorowie, tacy jak ja. Egzaminy prowadzimy, jak mawia młodzież, lajtowo. Jesteśmy powszechnie lubiani za „nierobienie problemów” i jeśli wyrobimy sobie odpowiednią reputację, w niepisanym porozumieniu plebs przynosi nam stosowną jużynę w zamian za naszą przychylność.

Moja sława żyje własnym życiem i nawet pierwszoroczniaki wiedzą, jakie mam preferencje. Kosztując drożdżówkę, otwieram swój ulubiony „Lokalnik”, jednak ledwie udaje mi się przeczytać kilka zdań, a już ktoś puka do drzwi. Czeka kilka sekund, zanim łapie za klamkę, dokładnie jak przykazałem na zajęciach. Kulturka.

– Dzień dobry, panie profesorze. – Słyszę chłopięcy głos.

Gestem dłoni nakazuję usiąść po przeciwnej stronie biurka, ale nie odrywam wzroku od lektury. A niech to, wąż uciekł z naszego zoo!

Byłbym zapomniał, student. Odciągam się od artykułu i lustruję mężczyznę niby od niechcenia. Ma na sobie granatowy jednorzędowiec z dobrej jakości wełny i klasyczną, białą koszulę. Z dodatków: ciemny, dopasowany krawat i kontrastująca poszetka w górnej kieszeni marynarki. Kulturka. Wiem już, że zdał.

– Panie Krasicki…

– Kamiński.

Być może, ale przecież nie przyznam się do błędu.

– Panie Krasicki. Proszę mi powiedzieć… – Uwielbiam to wyczekiwanie studentów, gdy ich los jest w moich rękach. Zapytam o niszową teorię zapisaną na marginesie książki z literatury dodatkowej, czy okażę litość? – Czym dla pana jest kultura?

Niemal słyszę spadający z jego serca kamień. Oczy mu się cieszą, jakby właśnie otrzymywał pieszczotę oralną od jednej z czekających za drzwiami dziewuszek.

– Kultura jest pojęciem wielorakim, w zależności od dziedziny, z której…

Na litość boską! Młody tranżoli jak najęty. Upływające minuty ciągną się w nieskończoność. Dość mam tych dyrdymałów! Tak się odwdzięczasz za moją łaskę, młodzieńcze?

– Piątka. Proszę indeks – wcinam się w słowo, kończąc katusze moje i jego.

– Panie profesorze, teraz wszystko jest w USOS-ie.

– No tak, oczywiście.

Zaglądam do komputera, ale Uniwersytecki System Obsługi Studiów to jakiś labirynt piekielny. W dodatku to ustrojstwo znowu się zawiesiło!

– Mogę profesorowi pomóc.

– Nie trzeba. Wychodząc, niech pan poprosi następną osobę.

Nie jakąś tam „następną”. Dobrze wiem, że druga na starannie przygotowanej liście kolejności jest Karska, której długie nogi kojarzę z pierwszego rzędu na auli. W oczekiwaniu na uroczą damę wyciągam z szuflady kajecik, do którego zapisuję ocenę tego tam, no, jak mu było? Ach, nieważne.

– Dzień dobry, panie profesorze – odzywa się wysoka brunetka.

– Proszę podejść tutaj – zapraszam ją do siebie i wskazuję na nieruchomy ekran komputera. – Czy potrafi pani to naprawić?

Młódka pochyla się nad urządzeniem, które zawczasu umyślnie przesunąłem w głąb biurka. Podczas gdy majstruje przy tym całym USOS-ie, bezkarnie zapuszczam żurawia w jej dekolt. Żałuję, że tak łagodnie potraktowałem Krasickiego, bo uprzedzona przez tego drania, odpięła o jeden guzik mniej niż semestr temu. Człowiek uczy się całe życie, a na końcu umiera głupi.

– Gotowe.

– Bardzo dziękuję – Pozwalam dziewczynie usiąść na krześle. – Proszę mi więc powiedzieć, czym dla pani jest kultura?

– Kultura to…



Piętnaście monologów o kulturze później ogłaszam przerwę. Zamierzałem pytać o nazwisko Miłosza, ale wtedy oblałbym połowę rocznika, a poprawki nie wchodzą w grę, gdyż we wrześniu lecę na wakacje. Ongiś było nie do pomyślenia, by student przyszedł na egzamin nieprzygotowany i źle mi z tym, że przepuściłem tylu obiboków, dojutrków i ptasich móżdżków, ale taki już znak czasów. Zerkam na swoją listę: Borowski, Szyszka, Nowicka, Dobek i DOMAŃSKA.

Nie bez powodu zapisałem tę ostatnią wersalikami. Przeklęta sekutnica od pierwszego semestru próbuje podważyć mój autorytet. Nie śmieszą jej moje żarty o blondynkach, opowiada jakieś brednie o równości płci, a nawet przedstawia quasi dowody na obalenie moich tez o wyższości intelektualnej mężczyzn. We wściekłych oczkach niejeden raz widziałem chęć rzucenia się na mnie z tymi feministycznymi szponami!

Miałem rację, bo skorzystała z pierwszej okazji. Kiedy w semestralnej ewaluacji wykładowców napisano anonim oskarżający mnie o seksizm, szowinizm i inne nowomodne hasełka, od razu się domyśliłem, kto za nim stoi. Finalnie nie wyszło najgorzej, bo trafienie na dywanik dziekana dało jedynie pretekst do kulturalnego spożycia napojów wyskokowych z moim wieloletnim przyjacielem, ale do pierona jasnego, aż mi kłykcie bieleją na myśl o tej zniewadze!

Jakby tego było mało, Domańska na internetowym forum wprost odradza studentom zapisywanie się na moje seminaria, a od niedawna jakieś konto bez zdjęcia wypisuje, że mam małego fiu… Nie, nie zniżę się do tego poziomu!

No, ale Internet ma też dobre strony, bo w tym dziwnym miejscu ludzie publikują swoje pamiętniki. Wstyd się przed sobą przyznać, ale sporo czasu przesiedziałem na blogu buńczucznej damulki. Wiem stąd, że w przedszkolu wygrała wiosenny konkurs piosenki, jest dumna z rzekomo szlacheckich korzeni, a obecnie marzy o zostaniu najlepszą studentką pierwszego roku, jak jej matka. Z wczorajszego wpisu jasno wynika, że nie osiągnie tego bez piątki z mojego przedmiotu.

Początkowo traktowałem ją jak ciekawostkę, a nawet bawił mnie jej upór. Teraz stała się naturalną kandydatką na ofiarę moich sesyjnych żniw. Pierwszą czwórkę uratują okruszki na moim talerzu, ale od Domańskiej wymagał będę znacznie więcej.

Na oślep szukam w szufladzie blistra. Nie dziwota, że panuje tam istny galimatias, bo nigdy nie daję do niej klucza sprzątaczce. Wreszcie wyciągam srebrny listek i wyduszam zeń dwie niebieskie piguły. Są tak duże, że aby je połknąć muszę wydudlić całą szklankę wody. Podnoszę się z krzesła i poprawiam grafitowy garnitur. W szybie podstarzałego okna przyglądam się własnemu odbiciu. Muskam brodę i poprawiam całkowicie siwe, acz wciąż gęste włosy. Kulturka. Chcę, by patrząc na mnie, Klara Domańska wiedziała, że obciąga mężczyźnie z klasą.

– Następny, proszę!



Kolejne trzy osoby odpytuję na szybko, a czwartej przerywam po jednym zdaniu. Nikt nie protestuje, bo nie ma takiego wariata, co by narzekał na ocenę bardzo dobrą. Tabletki zaraz powinny zacząć działać, doskonałe wyczucie czasu.

– Dzień dobry – rzuca szorstko Domańska.

Zaraz, zaraz… a gdzie „profesorze”? Ach, puszczę jej płazem ten nietakt, ale tylko za to, że tak się wyfiokowała. Biała koszula i kończąca się nad kolanami czarna spódnica to co prawda standard, ale srebrne biżutki i misternie ułożona fryzura z niedługich, złocistych włosów robi wrażenie. Figurę przeciętnej dziewczyny, taką, jaką lubię najbardziej, psuje nieco przypominający mi o jej poglądach męski krok. W milczeniu czekam, aż przełoży torebkę przez oparcie krzesła i zajmie miejsce. Przyglądam się jej krasnej buźce – landrynkowemu licu i schowanym za białymi okularami oczom, którym wydaje się, że pozjadały wszystkie rozumy. Całkiem ładniutka.

Podoba mi się to niewypowiedziane napięcie między nami.

– Dzień dobry – odpowiadam. – Pytanie będzie jedno, ale to już pani zapewne wie. Proszę omówić… termin zazdrości o członek w rozumieniu czołowych badaczy nurtu psychoanalitycznego.

Ależ smarkula ma zafrasowaną minkę! To otwiera usta, to je zamyka; ślinę przełyka. Wierci się na siedzeniu, chwyta mocno za podłokietniki. Na czole występuje kropelka potu. No, dalej!

– Panie profesorze… – Ha, jednak „profesorze”. Jak trwoga, to do Boga! – ...ale tego nie było na wykładach!

– Jestem panią głęboko zawiedziony… Czyżby nie zaglądała pani do sylabusa? Nie zapoznała się, wzorem kolegów, z moją najnowszą publikacją o budowaniu psychicznej warstwy postaci we współczesnej literaturze?

Krzesło śmieje się do rozpuku szyderczymi skrzypnięciami, gdy rozsiadam się wygodnie do spektaklu. Na twarzy studentki rozstrzyga się odwieczny dylemat psychologii: geny czy wychowanie? Górę bierze uległa natura kobiety, która każe jej ukryć wściekłość i potulnie opuścić głowę.

– Mogłabym prosić o inne pytanie? – mówi ściszonym głosem.

– Oczywiście, że może pani prosić, lecz zmuszony będę odmówić. Byłoby to bowiem niesprawiedliwe wobec innych studentów.

– Panie profesorze, każdy zasługuje na drugą szansę.

Wzdycham głośno.

– Bardzo poważnie podchodzę do etyki swojego zawodu, pani Klaro. Jednakowoż profesora od byle abecadlarza odróżnia świadomość, że oprócz wpajania wiedzy, winien on dzielić się mądrością i doświadczeniem. Dlatego, jeśli udowodni pani, że rozumie wcześniej popełnione błędy, gotów jestem przymknąć oko na niewiedzę i wystawić wysoką notę.

– W jaki sposób mam to zrobić? – W jednej chwili powiększają się jej oczy w kolorze nadziei.

– Proszę wstać i położyć dłonie na biurku.

– Czy to konieczne?

– Absolutnie. – Dziewczyna nie jest przekonana. Odwraca się za siebie, szuka czegoś w Bogu ducha winnej ścianie. W końcu z oporami wykonuje polecenie. To jeszcze nie to, czego oczekuję. – Niech się pani oprze łokciami.

Kuferek w górę, buforki w dół. I o to chodziło!

– Dobrze? – pyta drżącym głosem.

– Straszny ukrop, nieprawdaż? – Teatralnie wachluję się koszulą.

– Mam rozpiąć koszulę?

– Jeśli jest pani gorąco.

– Jest… – Wydusza przez zęby i bierze się do dzieła.

Guziki kapitulują jeden po drugim. Z każdym kolejnym dziewczę zerka na mnie pytająco, a ja domagam się więcej. Trzeci guzik ukazuje skrawek biustu, a czwarty i piąty dopełniają dzieła, odsłaniając przede mną wszystko. Krąglutkie bimbałki słusznych rozmiarów wiszą sobie rozkosznie, lekko tylko podtrzymywane miseczkami koronkowego stanika. Nie szkoda to ukrywać takie skarby? Och, wszystko w swoim czasie, bo pochylona nad biurkiem damulka jakby się ocknęła i spojrzeniem jawnie okazuje mi dysgust.

– Zazdrość o członek to kwitnące od trzeciego roku życia poczucie dziewczynek, że są one wybrakowane i niepełne. Prowadzi to do kompleksu Elektry i, zdaniem Junga, nieuniknionej walki z matką o uwagę ojca, który ten narząd posiada. Czyż nie te same pobudki, wiele lat później, kierują panią do zaprezentowania przede mną najlepszej wersji siebie?

– Maluję się i ubieram wyłącznie dla siebie – odpowiada. Już ma się podnieść, ale wystarczy, że kładę jej dłoń na przedramieniu i rezygnuje ze swoich zamiarów.

– Oczywiście, jest to wszakże proces nieświadomy. A koronka stanika? Koronka majtek, jak się domyślam, także w symbolizującej płodność czerwonej barwie?

– Skąd pan…? – Kolejna próba podniesienia się z biurka. Ponownie udaremniona.

„Skąd pan”? Lata praktyki.

– Proszę stać spokojnie. Kestenberg w latach późniejszych – wracam do wykładu – utożsamiał zazdrość o penisa z pragnieniem posiadania takiej samej kontroli nad własnym ciałem, co mężczyźni. Czyżby przerastało panią nawet zadanie nieruszania się? – Podnoszę delikatnie jej podbródek.

– Nie.

Obchodzę biurko i delikatnie chwytam studentkę za biodra. Wzdryga się, więc daję jej czas na oswojenie się z moimi dłońmi. Przenoszę dotyk w dół i gładzę jej pupę, wyczuwając przez materiał jędrną skórę. Ulegam zachęcie. Wsuwam rękę pod spódnicę, docierając do majtek. Nie mam czasu nacieszyć się zdobyczą, bo Domańska niby spłoszona łania, wykręca się nienaturalnie i zaciska uda na mojej dłoni. Popełniłem grzech pośpiechu, bo od ostatnich żniw minęło kilka miesięcy. Przez chwilę obawiam się nawet, że studentka ucieknie, ale gdy unoszę wzrok, wciąż ułożona jest na niezawodnym mebelku.

Uderzam w nią stanowczym wyrazem dezaprobaty. Proszę, by nie zachowywała się jak dziecko i nakazuję rozłożyć nóżki. Moje słowa trafiają w próżnię, ale to dziewczyna pierwsza nie wytrzymuje głuchej ciszy i otwiera mi dostęp do swojego skarbu. Wynagradzam uda czułymi muśnięciami, po czym triumfalnie kładę dłoń na podbrzuszu. Cieniutki materiał majtek jest tylko symboliczną przeszkodą dla moich palców, które spoczywają między wargami i bez przeszkód masują jej perełkę. Kulturka.

– W dorosłości zazdrość o członek przyjmować może patologiczne formy, stąd ta nieuzasadniona agresja względem mojej osoby. Dwadzieścia lat, od dawna gotowa do spożycia, z pewnością rozumie pani prawidła rządzące światem. – Targana emocjami blondynka oddycha coraz głośniej. To zacieśnia, to rozwiera uda. W ozdobną koronkę wsiąkają pierwsze kropelki. – Czy zgodzi się pani, że nigdy by mnie nie zaatakowała, gdyby nie znana wyłącznie kobietom emocjonalna ślepota?

– Chyba tak.

Aż świerzbi, by podwinąć kiecę i przekazać nieco przekonania drogą pośladkową, ale się powstrzymuję.

– Chyba, czy tak?

– Tak, profesorze.

– Pojętna dzierlatka.

Poklepuję ją po pupie w geście pochwały i wracam za biurko. Patrzymy sobie prosto w oczy.

– Mogę się podnieść? – prosi.

Ignoruję jej pytanie, bawiąc się przydługim krawatem. To mój ulubiony dodatek, bo zawsze dobrze mieć na doręczu jakiś oręż.

– Czy wie pani, że krawaty wymyślono nie we Francji, a w Chorwacji? To kobiety z tego kraju wręczały specjalnie wiązane chusty swym idącym na wojnę mężom. W wielu językach zresztą krawat to nic innego jak wywodzący się od Croatia, croat. Idąc tym tokiem, Chorwacja mogłaby być dla nas Krawacją. – Chyba za daleko uciekam w dygresję. – W pewnym sensie dotrzymuję tej tradycji, bo krawat do dzisiaj zawiązuje mi żona. Ja zwyczajnie tego nie umiem. – Zdejmuję krawat i uśmiecham się do pannicy, ale ta nie odwzajemnia serdeczności. – Potrafię nim za to inne rzeczy.

Sprawnym ruchem łączę delikatne nadgarstki dziewczyny i owijam krawatem. Podobno istnieje ponad sto tysięcy sposobów na zawiązywanie tego gustownego dodatku, a każdy z nich piękny. Mojemu węzłowi także nie można odmówić uroku. Nie dość, że doskonale splątuje rączki, to jeszcze wystaje spomiędzy nich wcale niekrótki ogon, za który mocno chwytam. Domańska zerka ukradkiem w kierunku drzwi, ale nikt jej już nie pomoże. Prowadzona przeze mnie, okrąża biurko na chwiejnych nogach. Gdy jest już obok mnie, obracam ją tyłem, ciągnę w swoją stronę i usadzam na kolanach.

Nie tylko ona jest podniecona. Moje prącie od dłuższego czasu walczy o wolność z tkaniną spodni, co podopieczna z pewnością wyczuwa. Wykorzystuję jej bezbronność i szybkim ruchem odsuwam stanik do góry. Czerpię z życiodajnej energii damskich cycków, ważąc je w dłoniach i tarmosząc niczym nastolatek. To bodaj mój szósty biuścik w tym roku akademickim, nie sposób zliczyć, który w ogóle, a za każdym razem odkrywam w ich anatomii coś niezwykłego. Nie chodzi tylko o miękkość i własne doznania, ale też o ukrytą gdzieś pod powierzchnią delikatnej skóry mapę dotyku i oryginalnych nań reakcji. Przecież taka była harda pani Klara podczas seminariów, a teraz tak cudownie zmiękła przed obliczem prawdy. Jedynie otoczony moimi palcami sutek pozostał twardy. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że się jej podoba.

– Aua, proszę tak nie robić!

Już się bałem, że zapomniała języka w gębie.

Może by tak zrobić z niego użytek?

Ściągam z siebie paniusię i sprowadzam na kolana. Eleganckim oksfordem staję na ogonku krawata, nie pozwalając jej się podnieść, a następnie poprawiam krzesło tak, by jedna z przednich nóżek znajdowała się między rękami Domańskiej. Kiedy usadawiam się na krześle, dziewczę ucieka głową od mojego krocza na tyle, ile pozwala jej długość ramion. W rezultacie trafia pod biurko.

Wypuszczam na wolność mojego żylastego potwora. Oczy skulonej damulki wypełnia trwoga.

– Proszę mi pokazać, co pani potrafi.

– Profesorze, zrozumiałam już swój błąd, naprawdę nie trzeba…

– To ja osądzę, kiedy pani zrozumiała. A teraz proszę.

– Co mam zrobić?

– Włożyć go do ust.

Na miłość boską! Może jeszcze przygotować jej instruktaż?

– Proszę dać mi chwilkę. – Dziewczyna odwleka nieuniknione, jak tylko potrafi, ale w końcu przylega do penisa.

Unosi wzrok. Jej oczy mówią, że jestem podłą świnią, ale komplement nie pada na głos, bo ustami otacza już mój kapelusik. Przesuwa wargami o kilka milimetrów wzdłuż członka, z rzadka pieszcząc go językiem. Nie podoba mi się, że symuluje zaangażowanie.

– Ma pani cudowne, wrażliwe usta. Proszę nie skąpić mi czułości. – W moim głosie ukryta jest swoista groźba, która zmusza ją do przekroczenia kolejnych barier.

Jest lepiej, ale gdy w pieszczoty ponownie wkrada się rutyna, obejmuję jej główkę od tyłu i dopycham głębiej. Krztusi się, więc daję jej chwilę odpoczynku. Tyle dobrego, że zmotywowało ją to do wzmożonego wysiłku, bo obciąga coraz większą powierzchnię prącia. Znajdująca się za głową ręka pełni już tylko funkcję symboliczną.

Puk, puk, puk.

Ktoś odczekuje kilka sekund, po czym chwyta za klamkę. Blondyneczka ma spanikowane oczy i chciałaby się cofnąć, ale nie pozwalam na to.

– Dzień dobry, profesorze! – wita się Kucharska, jedna z najstarszych sprzątaczek w instytucie.

Już po osiemnastej! Może i Domańska powinna popracować nad lodzikiem, ale nie słyszałem przez nią dzwonów! I co teraz?

– Pani Hanusiu…

– Och, chyba ma pan gościa. – Sprzątaczka zauważyła przewieszoną przez krzesło torebkę.

No to wpakowaliśmy się w niezłą kabałę.

– Studentka wróci dopiero za pewien czas, bo ma coś ważnego do zrobienia. – Spuszczam głowę ku Domańskiej i mierzwię jej staranne uczesanie. Mam do tego prawo, w końcu i tak zrobiła tę fryzurę wyłącznie dla mnie.

– Będę cichutko – zapewnia sprzątaczka.

– Proszę kontynuować. – Tak Hanusia, jak i Domańska biorą się do roboty.

Doskonale znam plan pracy sprzątaczki. Wpierw umyje skrawek podłogi przed wejściem, potem zetrze kurz z mebli i parapetu, by na końcu opróżnić znajdujący się za moimi plecami śmietnik. Dyskretnie przysuwam się z krzesłem do biurka, zamykając studentkę w nieciekawej ciasnocie. Następnie zdejmuję marynarkę i przerzucam ją przez krzesło. Jest dostatecznie długa, by zasłonić Domańską od dołu. Rychło w czas, bo kiedy Kucharska staje przy biurku, mam już rozłożoną na kolanach wielkoformatową gazetę.

– Myśli profesor, że odnajdą tego całego węża?

– Sądzę, że w ciągu kilku godzin. – Uśmiecham się. Dzięki pani Klarze jestem coraz bardziej odprężony.

– Nie do uwierzenia. – Kręci głową. – Ojejku, to chyba pana krawat…

Kolejne wydarzenia dzieją się kaskadowo. Hanusia ciągnie za krawat, nabijając Domańską na penisa tak głęboko, że ta wydaje z siebie gardłowy odgłos i desperacko ciągnie do siebie dłonie. W rezultacie sprzątaczka wznosi alarm, że „coś tam jest”, a mi natychmiast robi się gorąco. Oczyma wyobraźni widzę nadchodzącą katastrofę.

– Zostawić! – Zagłuszam Domańską nienaturalnym barytonem. Zaraz szóstka z przodu, a ja dopiero odkrywam wokalny talent. – Noga mi się zaplątała…

– Coś takiego… – Starsza kobieta ponownie kręci głową, ale ani myśli kwestionować moją słabą wymówkę. – Przepraszam najmocniej.

Macham ręką i czym prędzej zmieniam temat. Z Hanusią wymieniamy jeszcze kilka uprzejmości, potem ta zagląda do pustego kosza na śmieci, żegna się i opuszcza gabinet.

Z ulgą wypuszczam powietrze. Pewnie tak czuł się przed dwiema godzinami Krasicki. Tymczasem Domańska wciąż oblizuje nieśmiało mój narząd. Powinienem dać jej od siebie coś więcej. Na powrót zakładam marynarkę, po czym owijam wokół dłoni ogonek krawata i ciągnę do tyłu. W gardle studentki staje zdecydowana większość mojego członka, który skutecznie blokuje jej drogi oddechowe. Blondynka protestuje dźwiękami parajęzykowymi, ale nie zważam na to, bo sam wiem lepiej, co dla niej dobre.

Zaciskam jej skrzydełka nosa.

Dobra wiadomość jest taka, że wąż się odnalazł. Zła, że to boa dusiciel.

Jestem pewien, że gdyby nie szkiełka okularów, oczy studentki niechybnie wyskoczyłyby z orbit.

Uważnie obserwuję jej twarz. Proszę się nie martwić, będę liczył do piętnastu: jeden, jeden i pół, jeden i trzy czwarte… Zaczyna do niej docierać, że jest w niebezpieczeństwie. Ugryzie mnie? Oczywiście, że nie. Szarpie tylko dłońmi, ale to na nic, bo jestem od niej silniejszy.

Siedem i pół, siedem i trzy czwarte, osiem… Ze zrezygnowanych oczu powoli uchodzi życie.

Wystarczy.

Puszczam Domańską, a ta zwija się jak harmonijka pod moimi stopami, łapczywie nabierając powietrza. Powinna być wściekła, ale z jej buźki wyczytuję wdzięczność, bo w chwili takiej jak ta, nie ma większej wartości niż odrobina tlenu.

Podnoszę się z miejsca i kieruję w stronę drzwi. Czuję lekki dreszczyk, że ktoś może wejść, ale doskonale wiem, że dopadnę do klamki, zanim osoba po drugiej stronie odczeka kilka sekund po pukaniu. Przekręcam kluczyk.

– Widzi pani… zazdrość o członek to nie tylko negatywny afekt względem jego posiadacza, lecz także zamiłowanie, swoista fiksacja na sam narząd. Niekiedy tak silna, że przeskakuje w hierarchii pierwotny instynkt przetrwania.

Nie doczekuję się odpowiedzi. Wymęczona Domańska wydostała ręce spod krzesła i powoli podnosi się z klęczek. Dopadam do niej od tyłu i przeciągam krawat między jej nogami. Piękna wypinka! Opada głową na świeżo umyte deski i coś tam się szamocze, ale kiedy staję na krawacie, jej wysiłki ustają. Pochylam się nad nią. Podwijam spódnicę i odchylam materiał majtek. Trafiło mi się bawidełko nie lada, oj trafiło!

Przykładam penisa do jej różowiutkiego wnętrza.

– Proszę, nie!

Biorę ją w posiadanie, wdzierając się centymetr po centymetrze.

– Kto by pomyślał! Wcale nie jest pani pierwszej ciasności.

– Wystarczy…

Kiedy docieram do końca, Klara akceptuje swój los. Nie walczy już, przestaje udawać.

– Wszystkie jesteście takie same. W swym cwaniactwie sprowadzacie się do roli towaru w handlu wymiennym, by później, leżąc upodlone z głowami na ziemi i prąciem rozpychającym wasze rozkoszne kanaliki, zbieracie okruchy godności, że niby nie chcecie, że nie o to chodziło!

Łapię równy rytm i stukam ją w najlepsze. Puszczam oko do kumpli ze ściany. Dziewczynka zaczyna mnie wspierać cichymi, mechanicznymi jękami. Nagradzam ją szybkim razem na dupę. Będzie po tym ładny ślad. Swoista pieczątka jakości profesora Grzelczaka.

Mój czas zbliża się ku końcowi. Jeszcze tylko raz, drugi i wyciągam penisa. Och, jak dobrze…

Po wszystkim wycieram chustą ejakulat z jej pleców. Rozwiązuję ręce. Siadam za biurkiem i kątem oka widzę, że Domańska doprowadza się do porządku. Poprawia wdzianko, grzebie w torebce. Wykonuję kilka kliknięć myszą i wstawiam jej najwyższy stopień.

Co mam zrobić? – pyta.

Jak to co? Może iść.

Włożyć go do ust – pada odpowiedź.

Co, u licha? Nic takiego nie powiedziałem!

Włożyć go do ust – mówi ponownie mój głos.

Unoszę głowę. Domańska patrzy na mnie z poważną miną. W ręce trzyma telefon.

Wcale nie jest pani pierwszej ciasności.

– Piękna dykcja, profesorze. Kulturka.

Pędzi do drzwi, nim udaje mi się pozbierać myśli.

Trzask.



Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.
 
Kobieta

Fragolina di Bosco

Podrywacz
Ło Panie! Pełna kulturka!😆
Takiej prasówki przed snem mi było trzeba!
Wyobraź sobie @Vi. , że absolutnie do niczego się nie przyczepię.....no choćbym cholera chciała to nie mam do czego!
Jak dla mnie to jest zdecydowanie Twoje najlepsze opowiadanie na SF.
Świetnie się to czyta,jest napisane w sposób bardzo lekki a jednocześnie dojrzały.
Twoje poczucie humoru w tym opowiadaniu bardzo mi odpowiada.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy przez cały czas czytania 🙂.
Moje szczere gratulacje 👏👏👏👍!
 
Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
Cześć, Fragolina! :D

Cieszę się, że wciąż pojawiasz się pod moimi kolejnymi (chyba wszystkimi!) tekstami. Przede wszystkim dlatego, że Twoje czytelnicze i moje autorskie potrzeby trochę się ostatnio rozjeżdżały.

Czepialska nigdy nie byłaś, więc brak uwag szczególnie mnie nie dziwi, a czy to najlepszy mój tekst? Nie śmiem się kłócić :) Wydaje mi się, że do tej pory najbardziej lubiłaś historię Kurki?

Pochwały za humor nie przyjmuję – ta należy się realiom polskich uczelni ;)
 
C

col.Greg

Guest
uFspi4p.jpg

Młodzian o obcej mi twarzy starannie układa poczęstunek na blacie szerokiego, mahoniowego biurka. Po prawej stronie papierowy kubek kawy z uczelnianego automatu, po lewej obsypana podwójną kruszonką drożdżówka z mojej ulubionej piekarni. Cierpliwie czekam, aż student wygładzi serwetę leżącą tuż obok zgiętego wpół wydania lokalnej gazety. Kulturka.

– Mam nadzieję, że będzie profesorowi smakowało. – Płaszczy się przede mną.

Masz nadzieję, że będę łaskawy, ty łapserdaku. Dziękuję mu skinieniem głowy i pozwalam odejść, informując uprzednio, że pierwszą osobę proszę do siebie punktualnie o szesnastej.

Rozsiadam się wygodnie na krześle. Czy to moje plecy tak skrzypią? W moim wieku nigdy nie wiadomo, ale na szczęście to tylko sfatygowane oparcie. Zadowolony ze swojego odkrycia, wdycham głęboko aromat kawy, który rozprzestrzenił się po całym gabinecie. Opadł na zakurzone meble i wsiąkł w bogate księgozbiory. Uśmiecham się do Sienkiewicza, Reymonta i Miłosza, których portrety wiszą na ścianie. Dziękuję im za wszystkie dzieła i każdą literkę z osobna, bo być może tylko dzięki ich talentom wciąż znajdują się chętni do studiowania literaturoznawstwa.

Jestem w dobrym nastroju, bo uwielbiam sesje egzaminacyjne. To właśnie w tym okresie najmocniej odczuwalna jest tutejsza hierarchia.

Na jej dnie znajdują się rzecz jasna studenci. Roszczeniowe bachory, coraz częściej podważające istnienie i tak już rdzawego łańcucha pokarmowego naszego wydziału.

Dalej podchodzący do obowiązków ze śmiertelną powagą doktoranci i młodzi adiunkci – zadające trudne pytania zmory aspirujących stypendystów. Nielubiani przez starszyznę za to, że jeszcze im się chce i nienawidzeni przez studentów za angażowanie ich w kampanię wrześniową.

Wyżej sytuowane są migające się od roboty stare pryki, które szacunek zawdzięczają tylko wiekowi. Zazwyczaj egzaminy końcowe przeprowadzają w formie pisemnej, aby później rozrzucić misternie przygotowane elaboraty i dla pozorów oblać losowo niewielki odsetek. Od czasu do czasu wyjdzie jakaś chryja, gdy pustą kartkę zaliczą na pięć, ale mają to w rzyci, bo zawsze jakoś rozchodzi się po kościach.

Szczyt okupują uznani profesorowie, tacy jak ja. Egzaminy prowadzimy, jak mawia młodzież, lajtowo. Jesteśmy powszechnie lubiani za „nierobienie problemów” i jeśli wyrobimy sobie odpowiednią reputację, w niepisanym porozumieniu plebs przynosi nam stosowną jużynę w zamian za naszą przychylność.

Moja sława żyje własnym życiem i nawet pierwszoroczniaki wiedzą, jakie mam preferencje. Kosztując drożdżówkę, otwieram swój ulubiony „Lokalnik”, jednak ledwie udaje mi się przeczytać kilka zdań, a już ktoś puka do drzwi. Czeka kilka sekund, zanim łapie za klamkę, dokładnie jak przykazałem na zajęciach. Kulturka.

– Dzień dobry, panie profesorze. – Słyszę chłopięcy głos.

Gestem dłoni nakazuję usiąść po przeciwnej stronie biurka, ale nie odrywam wzroku od lektury. A niech to, wąż uciekł z naszego zoo!

Byłbym zapomniał, student. Odciągam się od artykułu i lustruję mężczyznę niby od niechcenia. Ma na sobie granatowy jednorzędowiec z dobrej jakości wełny i klasyczną, białą koszulę. Z dodatków: ciemny, dopasowany krawat i kontrastująca poszetka w górnej kieszeni marynarki. Kulturka. Wiem już, że zdał.

– Panie Krasicki…

– Kamiński.

Być może, ale przecież nie przyznam się do błędu.

– Panie Krasicki. Proszę mi powiedzieć… – Uwielbiam to wyczekiwanie studentów, gdy ich los jest w moich rękach. Zapytam o niszową teorię zapisaną na marginesie książki z literatury dodatkowej, czy okażę litość? – Czym dla pana jest kultura?

Niemal słyszę spadający z jego serca kamień. Oczy mu się cieszą, jakby właśnie otrzymywał pieszczotę oralną od jednej z czekających za drzwiami dziewuszek.

– Kultura jest pojęciem wielorakim, w zależności od dziedziny, z której…

Na litość boską! Młody tranżoli jak najęty. Upływające minuty ciągną się w nieskończoność. Dość mam tych dyrdymałów! Tak się odwdzięczasz za moją łaskę, młodzieńcze?

– Piątka. Proszę indeks – wcinam się w słowo, kończąc katusze moje i jego.

– Panie profesorze, teraz wszystko jest w USOS-ie.

– No tak, oczywiście.

Zaglądam do komputera, ale Uniwersytecki System Obsługi Studiów to jakiś labirynt piekielny. W dodatku to ustrojstwo znowu się zawiesiło!

– Mogę profesorowi pomóc.

– Nie trzeba. Wychodząc, niech pan poprosi następną osobę.

Nie jakąś tam „następną”. Dobrze wiem, że druga na starannie przygotowanej liście kolejności jest Karska, której długie nogi kojarzę z pierwszego rzędu na auli. W oczekiwaniu na uroczą damę wyciągam z szuflady kajecik, do którego zapisuję ocenę tego tam, no, jak mu było? Ach, nieważne.

– Dzień dobry, panie profesorze – odzywa się wysoka brunetka.

– Proszę podejść tutaj – zapraszam ją do siebie i wskazuję na nieruchomy ekran komputera. – Czy potrafi pani to naprawić?

Młódka pochyla się nad urządzeniem, które zawczasu umyślnie przesunąłem w głąb biurka. Podczas gdy majstruje przy tym całym USOS-ie, bezkarnie zapuszczam żurawia w jej dekolt. Żałuję, że tak łagodnie potraktowałem Krasickiego, bo uprzedzona przez tego drania, odpięła o jeden guzik mniej niż semestr temu. Człowiek uczy się całe życie, a na końcu umiera głupi.

– Gotowe.

– Bardzo dziękuję – Pozwalam dziewczynie usiąść na krześle. – Proszę mi więc powiedzieć, czym dla pani jest kultura?

– Kultura to…



Piętnaście monologów o kulturze później ogłaszam przerwę. Zamierzałem pytać o nazwisko Miłosza, ale wtedy oblałbym połowę rocznika, a poprawki nie wchodzą w grę, gdyż we wrześniu lecę na wakacje. Ongiś było nie do pomyślenia, by student przyszedł na egzamin nieprzygotowany i źle mi z tym, że przepuściłem tylu obiboków, dojutrków i ptasich móżdżków, ale taki już znak czasów. Zerkam na swoją listę: Borowski, Szyszka, Nowicka, Dobek i DOMAŃSKA.

Nie bez powodu zapisałem tę ostatnią wersalikami. Przeklęta sekutnica od pierwszego semestru próbuje podważyć mój autorytet. Nie śmieszą jej moje żarty o blondynkach, opowiada jakieś brednie o równości płci, a nawet przedstawia quasi dowody na obalenie moich tez o wyższości intelektualnej mężczyzn. We wściekłych oczkach niejeden raz widziałem chęć rzucenia się na mnie z tymi feministycznymi szponami!

Miałem rację, bo skorzystała z pierwszej okazji. Kiedy w semestralnej ewaluacji wykładowców napisano anonim oskarżający mnie o seksizm, szowinizm i inne nowomodne hasełka, od razu się domyśliłem, kto za nim stoi. Finalnie nie wyszło najgorzej, bo trafienie na dywanik dziekana dało jedynie pretekst do kulturalnego spożycia napojów wyskokowych z moim wieloletnim przyjacielem, ale do pierona jasnego, aż mi kłykcie bieleją na myśl o tej zniewadze!

Jakby tego było mało, Domańska na internetowym forum wprost odradza studentom zapisywanie się na moje seminaria, a od niedawna jakieś konto bez zdjęcia wypisuje, że mam małego fiu… Nie, nie zniżę się do tego poziomu!

No, ale Internet ma też dobre strony, bo w tym dziwnym miejscu ludzie publikują swoje pamiętniki. Wstyd się przed sobą przyznać, ale sporo czasu przesiedziałem na blogu buńczucznej damulki. Wiem stąd, że w przedszkolu wygrała wiosenny konkurs piosenki, jest dumna z rzekomo szlacheckich korzeni, a obecnie marzy o zostaniu najlepszą studentką pierwszego roku, jak jej matka. Z wczorajszego wpisu jasno wynika, że nie osiągnie tego bez piątki z mojego przedmiotu.

Początkowo traktowałem ją jak ciekawostkę, a nawet bawił mnie jej upór. Teraz stała się naturalną kandydatką na ofiarę moich sesyjnych żniw. Pierwszą czwórkę uratują okruszki na moim talerzu, ale od Domańskiej wymagał będę znacznie więcej.

Na oślep szukam w szufladzie blistra. Nie dziwota, że panuje tam istny galimatias, bo nigdy nie daję do niej klucza sprzątaczce. Wreszcie wyciągam srebrny listek i wyduszam zeń dwie niebieskie piguły. Są tak duże, że aby je połknąć muszę wydudlić całą szklankę wody. Podnoszę się z krzesła i poprawiam grafitowy garnitur. W szybie podstarzałego okna przyglądam się własnemu odbiciu. Muskam brodę i poprawiam całkowicie siwe, acz wciąż gęste włosy. Kulturka. Chcę, by patrząc na mnie, Klara Domańska wiedziała, że obciąga mężczyźnie z klasą.

– Następny, proszę!



Kolejne trzy osoby odpytuję na szybko, a czwartej przerywam po jednym zdaniu. Nikt nie protestuje, bo nie ma takiego wariata, co by narzekał na ocenę bardzo dobrą. Tabletki zaraz powinny zacząć działać, doskonałe wyczucie czasu.

– Dzień dobry – rzuca szorstko Domańska.

Zaraz, zaraz… a gdzie „profesorze”? Ach, puszczę jej płazem ten nietakt, ale tylko za to, że tak się wyfiokowała. Biała koszula i kończąca się nad kolanami czarna spódnica to co prawda standard, ale srebrne biżutki i misternie ułożona fryzura z niedługich, złocistych włosów robi wrażenie. Figurę przeciętnej dziewczyny, taką, jaką lubię najbardziej, psuje nieco przypominający mi o jej poglądach męski krok. W milczeniu czekam, aż przełoży torebkę przez oparcie krzesła i zajmie miejsce. Przyglądam się jej krasnej buźce – landrynkowemu licu i schowanym za białymi okularami oczom, którym wydaje się, że pozjadały wszystkie rozumy. Całkiem ładniutka.

Podoba mi się to niewypowiedziane napięcie między nami.

– Dzień dobry – odpowiadam. – Pytanie będzie jedno, ale to już pani zapewne wie. Proszę omówić… termin zazdrości o członek w rozumieniu czołowych badaczy nurtu psychoanalitycznego.

Ależ smarkula ma zafrasowaną minkę! To otwiera usta, to je zamyka; ślinę przełyka. Wierci się na siedzeniu, chwyta mocno za podłokietniki. Na czole występuje kropelka potu. No, dalej!

– Panie profesorze… – Ha, jednak „profesorze”. Jak trwoga, to do Boga! – ...ale tego nie było na wykładach!

– Jestem panią głęboko zawiedziony… Czyżby nie zaglądała pani do sylabusa? Nie zapoznała się, wzorem kolegów, z moją najnowszą publikacją o budowaniu psychicznej warstwy postaci we współczesnej literaturze?

Krzesło śmieje się do rozpuku szyderczymi skrzypnięciami, gdy rozsiadam się wygodnie do spektaklu. Na twarzy studentki rozstrzyga się odwieczny dylemat psychologii: geny czy wychowanie? Górę bierze uległa natura kobiety, która każe jej ukryć wściekłość i potulnie opuścić głowę.

– Mogłabym prosić o inne pytanie? – mówi ściszonym głosem.

– Oczywiście, że może pani prosić, lecz zmuszony będę odmówić. Byłoby to bowiem niesprawiedliwe wobec innych studentów.

– Panie profesorze, każdy zasługuje na drugą szansę.

Wzdycham głośno.

– Bardzo poważnie podchodzę do etyki swojego zawodu, pani Klaro. Jednakowoż profesora od byle abecadlarza odróżnia świadomość, że oprócz wpajania wiedzy, winien on dzielić się mądrością i doświadczeniem. Dlatego, jeśli udowodni pani, że rozumie wcześniej popełnione błędy, gotów jestem przymknąć oko na niewiedzę i wystawić wysoką notę.

– W jaki sposób mam to zrobić? – W jednej chwili powiększają się jej oczy w kolorze nadziei.

– Proszę wstać i położyć dłonie na biurku.

– Czy to konieczne?

– Absolutnie. – Dziewczyna nie jest przekonana. Odwraca się za siebie, szuka czegoś w Bogu ducha winnej ścianie. W końcu z oporami wykonuje polecenie. To jeszcze nie to, czego oczekuję. – Niech się pani oprze łokciami.

Kuferek w górę, buforki w dół. I o to chodziło!

– Dobrze? – pyta drżącym głosem.

– Straszny ukrop, nieprawdaż? – Teatralnie wachluję się koszulą.

– Mam rozpiąć koszulę?

– Jeśli jest pani gorąco.

– Jest… – Wydusza przez zęby i bierze się do dzieła.

Guziki kapitulują jeden po drugim. Z każdym kolejnym dziewczę zerka na mnie pytająco, a ja domagam się więcej. Trzeci guzik ukazuje skrawek biustu, a czwarty i piąty dopełniają dzieła, odsłaniając przede mną wszystko. Krąglutkie bimbałki słusznych rozmiarów wiszą sobie rozkosznie, lekko tylko podtrzymywane miseczkami koronkowego stanika. Nie szkoda to ukrywać takie skarby? Och, wszystko w swoim czasie, bo pochylona nad biurkiem damulka jakby się ocknęła i spojrzeniem jawnie okazuje mi dysgust.

– Zazdrość o członek to kwitnące od trzeciego roku życia poczucie dziewczynek, że są one wybrakowane i niepełne. Prowadzi to do kompleksu Elektry i, zdaniem Junga, nieuniknionej walki z matką o uwagę ojca, który ten narząd posiada. Czyż nie te same pobudki, wiele lat później, kierują panią do zaprezentowania przede mną najlepszej wersji siebie?

– Maluję się i ubieram wyłącznie dla siebie – odpowiada. Już ma się podnieść, ale wystarczy, że kładę jej dłoń na przedramieniu i rezygnuje ze swoich zamiarów.

– Oczywiście, jest to wszakże proces nieświadomy. A koronka stanika? Koronka majtek, jak się domyślam, także w symbolizującej płodność czerwonej barwie?

– Skąd pan…? – Kolejna próba podniesienia się z biurka. Ponownie udaremniona.

„Skąd pan”? Lata praktyki.

– Proszę stać spokojnie. Kestenberg w latach późniejszych – wracam do wykładu – utożsamiał zazdrość o penisa z pragnieniem posiadania takiej samej kontroli nad własnym ciałem, co mężczyźni. Czyżby przerastało panią nawet zadanie nieruszania się? – Podnoszę delikatnie jej podbródek.

– Nie.

Obchodzę biurko i delikatnie chwytam studentkę za biodra. Wzdryga się, więc daję jej czas na oswojenie się z moimi dłońmi. Przenoszę dotyk w dół i gładzę jej pupę, wyczuwając przez materiał jędrną skórę. Ulegam zachęcie. Wsuwam rękę pod spódnicę, docierając do majtek. Nie mam czasu nacieszyć się zdobyczą, bo Domańska niby spłoszona łania, wykręca się nienaturalnie i zaciska uda na mojej dłoni. Popełniłem grzech pośpiechu, bo od ostatnich żniw minęło kilka miesięcy. Przez chwilę obawiam się nawet, że studentka ucieknie, ale gdy unoszę wzrok, wciąż ułożona jest na niezawodnym mebelku.

Uderzam w nią stanowczym wyrazem dezaprobaty. Proszę, by nie zachowywała się jak dziecko i nakazuję rozłożyć nóżki. Moje słowa trafiają w próżnię, ale to dziewczyna pierwsza nie wytrzymuje głuchej ciszy i otwiera mi dostęp do swojego skarbu. Wynagradzam uda czułymi muśnięciami, po czym triumfalnie kładę dłoń na podbrzuszu. Cieniutki materiał majtek jest tylko symboliczną przeszkodą dla moich palców, które spoczywają między wargami i bez przeszkód masują jej perełkę. Kulturka.

– W dorosłości zazdrość o członek przyjmować może patologiczne formy, stąd ta nieuzasadniona agresja względem mojej osoby. Dwadzieścia lat, od dawna gotowa do spożycia, z pewnością rozumie pani prawidła rządzące światem. – Targana emocjami blondynka oddycha coraz głośniej. To zacieśnia, to rozwiera uda. W ozdobną koronkę wsiąkają pierwsze kropelki. – Czy zgodzi się pani, że nigdy by mnie nie zaatakowała, gdyby nie znana wyłącznie kobietom emocjonalna ślepota?

– Chyba tak.

Aż świerzbi, by podwinąć kiecę i przekazać nieco przekonania drogą pośladkową, ale się powstrzymuję.

– Chyba, czy tak?

– Tak, profesorze.

– Pojętna dzierlatka.

Poklepuję ją po pupie w geście pochwały i wracam za biurko. Patrzymy sobie prosto w oczy.

– Mogę się podnieść? – prosi.

Ignoruję jej pytanie, bawiąc się przydługim krawatem. To mój ulubiony dodatek, bo zawsze dobrze mieć na doręczu jakiś oręż.

– Czy wie pani, że krawaty wymyślono nie we Francji, a w Chorwacji? To kobiety z tego kraju wręczały specjalnie wiązane chusty swym idącym na wojnę mężom. W wielu językach zresztą krawat to nic innego jak wywodzący się od Croatia, croat. Idąc tym tokiem, Chorwacja mogłaby być dla nas Krawacją. – Chyba za daleko uciekam w dygresję. – W pewnym sensie dotrzymuję tej tradycji, bo krawat do dzisiaj zawiązuje mi żona. Ja zwyczajnie tego nie umiem. – Zdejmuję krawat i uśmiecham się do pannicy, ale ta nie odwzajemnia serdeczności. – Potrafię nim za to inne rzeczy.

Sprawnym ruchem łączę delikatne nadgarstki dziewczyny i owijam krawatem. Podobno istnieje ponad sto tysięcy sposobów na zawiązywanie tego gustownego dodatku, a każdy z nich piękny. Mojemu węzłowi także nie można odmówić uroku. Nie dość, że doskonale splątuje rączki, to jeszcze wystaje spomiędzy nich wcale niekrótki ogon, za który mocno chwytam. Domańska zerka ukradkiem w kierunku drzwi, ale nikt jej już nie pomoże. Prowadzona przeze mnie, okrąża biurko na chwiejnych nogach. Gdy jest już obok mnie, obracam ją tyłem, ciągnę w swoją stronę i usadzam na kolanach.

Nie tylko ona jest podniecona. Moje prącie od dłuższego czasu walczy o wolność z tkaniną spodni, co podopieczna z pewnością wyczuwa. Wykorzystuję jej bezbronność i szybkim ruchem odsuwam stanik do góry. Czerpię z życiodajnej energii damskich cycków, ważąc je w dłoniach i tarmosząc niczym nastolatek. To bodaj mój szósty biuścik w tym roku akademickim, nie sposób zliczyć, który w ogóle, a za każdym razem odkrywam w ich anatomii coś niezwykłego. Nie chodzi tylko o miękkość i własne doznania, ale też o ukrytą gdzieś pod powierzchnią delikatnej skóry mapę dotyku i oryginalnych nań reakcji. Przecież taka była harda pani Klara podczas seminariów, a teraz tak cudownie zmiękła przed obliczem prawdy. Jedynie otoczony moimi palcami sutek pozostał twardy. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że się jej podoba.

– Aua, proszę tak nie robić!

Już się bałem, że zapomniała języka w gębie.

Może by tak zrobić z niego użytek?

Ściągam z siebie paniusię i sprowadzam na kolana. Eleganckim oksfordem staję na ogonku krawata, nie pozwalając jej się podnieść, a następnie poprawiam krzesło tak, by jedna z przednich nóżek znajdowała się między rękami Domańskiej. Kiedy usadawiam się na krześle, dziewczę ucieka głową od mojego krocza na tyle, ile pozwala jej długość ramion. W rezultacie trafia pod biurko.

Wypuszczam na wolność mojego żylastego potwora. Oczy skulonej damulki wypełnia trwoga.

– Proszę mi pokazać, co pani potrafi.

– Profesorze, zrozumiałam już swój błąd, naprawdę nie trzeba…

– To ja osądzę, kiedy pani zrozumiała. A teraz proszę.

– Co mam zrobić?

– Włożyć go do ust.

Na miłość boską! Może jeszcze przygotować jej instruktaż?

– Proszę dać mi chwilkę. – Dziewczyna odwleka nieuniknione, jak tylko potrafi, ale w końcu przylega do penisa.

Unosi wzrok. Jej oczy mówią, że jestem podłą świnią, ale komplement nie pada na głos, bo ustami otacza już mój kapelusik. Przesuwa wargami o kilka milimetrów wzdłuż członka, z rzadka pieszcząc go językiem. Nie podoba mi się, że symuluje zaangażowanie.

– Ma pani cudowne, wrażliwe usta. Proszę nie skąpić mi czułości. – W moim głosie ukryta jest swoista groźba, która zmusza ją do przekroczenia kolejnych barier.

Jest lepiej, ale gdy w pieszczoty ponownie wkrada się rutyna, obejmuję jej główkę od tyłu i dopycham głębiej. Krztusi się, więc daję jej chwilę odpoczynku. Tyle dobrego, że zmotywowało ją to do wzmożonego wysiłku, bo obciąga coraz większą powierzchnię prącia. Znajdująca się za głową ręka pełni już tylko funkcję symboliczną.

Puk, puk, puk.

Ktoś odczekuje kilka sekund, po czym chwyta za klamkę. Blondyneczka ma spanikowane oczy i chciałaby się cofnąć, ale nie pozwalam na to.

– Dzień dobry, profesorze! – wita się Kucharska, jedna z najstarszych sprzątaczek w instytucie.

Już po osiemnastej! Może i Domańska powinna popracować nad lodzikiem, ale nie słyszałem przez nią dzwonów! I co teraz?

– Pani Hanusiu…

– Och, chyba ma pan gościa. – Sprzątaczka zauważyła przewieszoną przez krzesło torebkę.

No to wpakowaliśmy się w niezłą kabałę.

– Studentka wróci dopiero za pewien czas, bo ma coś ważnego do zrobienia. – Spuszczam głowę ku Domańskiej i mierzwię jej staranne uczesanie. Mam do tego prawo, w końcu i tak zrobiła tę fryzurę wyłącznie dla mnie.

– Będę cichutko – zapewnia sprzątaczka.

– Proszę kontynuować. – Tak Hanusia, jak i Domańska biorą się do roboty.

Doskonale znam plan pracy sprzątaczki. Wpierw umyje skrawek podłogi przed wejściem, potem zetrze kurz z mebli i parapetu, by na końcu opróżnić znajdujący się za moimi plecami śmietnik. Dyskretnie przysuwam się z krzesłem do biurka, zamykając studentkę w nieciekawej ciasnocie. Następnie zdejmuję marynarkę i przerzucam ją przez krzesło. Jest dostatecznie długa, by zasłonić Domańską od dołu. Rychło w czas, bo kiedy Kucharska staje przy biurku, mam już rozłożoną na kolanach wielkoformatową gazetę.

– Myśli profesor, że odnajdą tego całego węża?

– Sądzę, że w ciągu kilku godzin. – Uśmiecham się. Dzięki pani Klarze jestem coraz bardziej odprężony.

– Nie do uwierzenia. – Kręci głową. – Ojejku, to chyba pana krawat…

Kolejne wydarzenia dzieją się kaskadowo. Hanusia ciągnie za krawat, nabijając Domańską na penisa tak głęboko, że ta wydaje z siebie gardłowy odgłos i desperacko ciągnie do siebie dłonie. W rezultacie sprzątaczka wznosi alarm, że „coś tam jest”, a mi natychmiast robi się gorąco. Oczyma wyobraźni widzę nadchodzącą katastrofę.

– Zostawić! – Zagłuszam Domańską nienaturalnym barytonem. Zaraz szóstka z przodu, a ja dopiero odkrywam wokalny talent. – Noga mi się zaplątała…

– Coś takiego… – Starsza kobieta ponownie kręci głową, ale ani myśli kwestionować moją słabą wymówkę. – Przepraszam najmocniej.

Macham ręką i czym prędzej zmieniam temat. Z Hanusią wymieniamy jeszcze kilka uprzejmości, potem ta zagląda do pustego kosza na śmieci, żegna się i opuszcza gabinet.

Z ulgą wypuszczam powietrze. Pewnie tak czuł się przed dwiema godzinami Krasicki. Tymczasem Domańska wciąż oblizuje nieśmiało mój narząd. Powinienem dać jej od siebie coś więcej. Na powrót zakładam marynarkę, po czym owijam wokół dłoni ogonek krawata i ciągnę do tyłu. W gardle studentki staje zdecydowana większość mojego członka, który skutecznie blokuje jej drogi oddechowe. Blondynka protestuje dźwiękami parajęzykowymi, ale nie zważam na to, bo sam wiem lepiej, co dla niej dobre.

Zaciskam jej skrzydełka nosa.

Dobra wiadomość jest taka, że wąż się odnalazł. Zła, że to boa dusiciel.

Jestem pewien, że gdyby nie szkiełka okularów, oczy studentki niechybnie wyskoczyłyby z orbit.

Uważnie obserwuję jej twarz. Proszę się nie martwić, będę liczył do piętnastu: jeden, jeden i pół, jeden i trzy czwarte… Zaczyna do niej docierać, że jest w niebezpieczeństwie. Ugryzie mnie? Oczywiście, że nie. Szarpie tylko dłońmi, ale to na nic, bo jestem od niej silniejszy.

Siedem i pół, siedem i trzy czwarte, osiem… Ze zrezygnowanych oczu powoli uchodzi życie.

Wystarczy.

Puszczam Domańską, a ta zwija się jak harmonijka pod moimi stopami, łapczywie nabierając powietrza. Powinna być wściekła, ale z jej buźki wyczytuję wdzięczność, bo w chwili takiej jak ta, nie ma większej wartości niż odrobina tlenu.

Podnoszę się z miejsca i kieruję w stronę drzwi. Czuję lekki dreszczyk, że ktoś może wejść, ale doskonale wiem, że dopadnę do klamki, zanim osoba po drugiej stronie odczeka kilka sekund po pukaniu. Przekręcam kluczyk.

– Widzi pani… zazdrość o członek to nie tylko negatywny afekt względem jego posiadacza, lecz także zamiłowanie, swoista fiksacja na sam narząd. Niekiedy tak silna, że przeskakuje w hierarchii pierwotny instynkt przetrwania.

Nie doczekuję się odpowiedzi. Wymęczona Domańska wydostała ręce spod krzesła i powoli podnosi się z klęczek. Dopadam do niej od tyłu i przeciągam krawat między jej nogami. Piękna wypinka! Opada głową na świeżo umyte deski i coś tam się szamocze, ale kiedy staję na krawacie, jej wysiłki ustają. Pochylam się nad nią. Podwijam spódnicę i odchylam materiał majtek. Trafiło mi się bawidełko nie lada, oj trafiło!

Przykładam penisa do jej różowiutkiego wnętrza.

– Proszę, nie!

Biorę ją w posiadanie, wdzierając się centymetr po centymetrze.

– Kto by pomyślał! Wcale nie jest pani pierwszej ciasności.

– Wystarczy…

Kiedy docieram do końca, Klara akceptuje swój los. Nie walczy już, przestaje udawać.

– Wszystkie jesteście takie same. W swym cwaniactwie sprowadzacie się do roli towaru w handlu wymiennym, by później, leżąc upodlone z głowami na ziemi i prąciem rozpychającym wasze rozkoszne kanaliki, zbieracie okruchy godności, że niby nie chcecie, że nie o to chodziło!

Łapię równy rytm i stukam ją w najlepsze. Puszczam oko do kumpli ze ściany. Dziewczynka zaczyna mnie wspierać cichymi, mechanicznymi jękami. Nagradzam ją szybkim razem na dupę. Będzie po tym ładny ślad. Swoista pieczątka jakości profesora Grzelczaka.

Mój czas zbliża się ku końcowi. Jeszcze tylko raz, drugi i wyciągam penisa. Och, jak dobrze…

Po wszystkim wycieram chustą ejakulat z jej pleców. Rozwiązuję ręce. Siadam za biurkiem i kątem oka widzę, że Domańska doprowadza się do porządku. Poprawia wdzianko, grzebie w torebce. Wykonuję kilka kliknięć myszą i wstawiam jej najwyższy stopień.

Co mam zrobić? – pyta.

Jak to co? Może iść.

Włożyć go do ust – pada odpowiedź.

Co, u licha? Nic takiego nie powiedziałem!

Włożyć go do ust – mówi ponownie mój głos.

Unoszę głowę. Domańska patrzy na mnie z poważną miną. W ręce trzyma telefon.

Wcale nie jest pani pierwszej ciasności.

– Piękna dykcja, profesorze. Kulturka.

Pędzi do drzwi, nim udaje mi się pozbierać myśli.

Trzask.



Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.
Brylant, pobudzający nie tylko uśmiech(y)👏🏆
 
Mężczyzna

Midnight Rambler

Seks Praktykant
Dobra. Odetchnąłem :ROFLMAO: Fantastyczne opowiadanie! Po lekturze myślałem o nim cały wieczór. Smaczne, zbalansowane i z doskonałym humorem. Nie zaciąłem się przy czytaniu ani na moment. Wchodzi jak dobre piwo 😏 Albo jak kawa spod mistrzowskiej ręki.
Jestem pod wielkim wrażeniem i GRATULUJĘ!
 
Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
Dziękuję Wam za dobre słowo. Kto wie, może ktoś się tym zasugeruje i da mi szansę? ;)

Rzadko kiedy ktoś mi pisze, że opowiadanie zostało mu w głowie, Ramblerze, a to chyba jedna z milszych rzeczy. Dlatego nigdy nie pozwolę, byś zacinał się przy czytaniu! Obecnie piszę właśnie o kawie, może z nią będzie podobnie? Właściwie zastanawiam się, co jeszcze tu opublikować. Może mam coś gotowego, na co mielibyście ochotę?

Zapełnię marginesy dwiema kwestiami. Po pierwsze, biorę sobie do serca wszystkie uwagi. Kulturka powstała niedługo po narzekaniach Fragoliny na niedostatek zmysłowości i tu może nie miesza się ona z samą erotyką, ale niewątpliwie jest. Takie rzeczy czynią tekst lepszymi, więc jeśli macie jakieś uwagi, ulubione motywy czy inne zachcianki, to chętnie wysłucham. Czy powstanie z tego tekst, trudno powiedzieć, ale zawsze warto rozmawiać.

Drugi margines to kwestia teorii naukowych w tekście. Oczywiście nie są one moimi poglądami, a tylko kreacją postaci, niemniej warto wiedzieć, że to rzeczywiste teorie naukowe. Jedne zostały odrzucone, inne przekształcone na potrzebę dzisiejszych światopoglądów, ale wciąż występują i powołują się na nie poważni naukowcy. Czy to dobrze, czy źle – trudno powiedzieć :)
 
Kobieta

Fragolina di Bosco

Podrywacz
Ramblerze, a to chyba jedna z milszych rzeczy. Dlatego nigdy nie pozwolę, byś zacinał się przy czytaniu
Tak jest! Jak się zacinać to tylko przy goleniu!

Obecnie piszę właśnie o kawie
Przy kawie to tylko pełna kulturka!
Dla mnie podwójne espresso 😊.

Kulturka powstała niedługo po narzekaniach Fragoliny na niedostatek zmysłowości i tu może nie miesza się ona z samą erotyką, ale niewątpliwie jest
To nadal nie jest zmysłowość na jaką czekam, jest pozorna i adekwatna do opowiadanej historii.Jest profesor z premedytacją wykorzystujący studentkę i studentka z premedytacją odgrywająca swoją rolę.O jakieś szczególnej zmysłowości mowy tu być nie może.
. Może mam coś gotowego, na co mielibyście ochotę
Wiem na co nie mam ochoty.Na nastolatki,głupiutkie gąski,rumieniących się prawiczków.Na rogaczy i uległych facetów.
Dawać mnie tu silnych,stanowczych samców alfa!
 
  • Like
Reactions: Vi.
Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
Wiem na co nie mam ochoty
Czy to jakaś sugestia? :D Staram się próbować wszystkiego i w zasadzie gdybyś chciała, możesz mi napisać jaką masz wizję stanowczego samca. Żałuję, że masz zablokowane PW (doskonale rozumiem powody...), bo już kiedyś nie udało mi się tam zapytać, czy poza czytaniem także piszesz.

To nadal nie jest zmysłowość na jaką czekam
Wiem! Mnie chodziło tutaj o zmysłowość gabinetu: zapachy, fakturę mebli itd. Bardzo trafna jest diagnoza, że w tym opowiadaniu nie ma miejsca na przesadnie zmysłowe rzeczy. Zauważ, że dotyczy to większości moich tekstów. Ciekawostkowo powiem, że w planach jest wrzucenie tutaj opowiadania na Dzień Kobiet, w którym takie miejsce by się znalazło. Wydaje mi się, że nie ma w moim arsenale bohaterki, która wykorzystałaby to małe święto lepiej od Kurki ;) Problem jest tylko taki, że znakomitą większość takich opowiadań uważam za wyżyny kiczu. Wydaje mi się, że do tej pory udawało mi się tego uniknąć, a taki tekst może mnie... pogrążyć?

W kaloszowym temacie pisałaś o tym, że chętnie przeczytasz każde długie opowiadanie, jeśli będzie dobre. W przyszłym tyg na pokątne pojawi się mój tekst o tirowcu przechodzącym kryzys wieku średniego. Nie wiem, czy jest długi, ani tym bardziej nie wiem, czy jest dobry, ale zachęcam do przekonania się :)
 
Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
Cześć! Cieszę się, że doceniłaś tekst pomimo tego, że "nie dygnoł". Jaki klimat byłby Twój? Być może mam coś na stanie :)
 
Mężczyzna

Indragor

Biegły Uwodziciel
I tak „przeklęta sekutnica” przechytrzyła profesora. Spryciarę zapewne nieco perwersyjnie kręciła myśl o seksie z profesorem (kto wie, czy nawet z przemocą w tle) i osiągnęła to, jak i pozostałe cele bez narażania na szwank feministycznego światopoglądu (bo przecież seks uprawiała niby pod przymusem). Dostała piątkę, miała przyjemność ;) i udostępniając nagranie, pokazała, kto jest sprytniejszy. I właściwie to wszystko przy pełnej kulturce ;)
Co prawda autor w tym momencie złośliwie urwał opowiadanie, więc nie dowiemy się, co było dalej, ale przypuszczam, że nie ujawni tego nagrania, bo zaspokoiła swoją ambicję pokazania, kto jest tu jest górą. Przynajmniej do następnego egzaminu, wtedy kto wie, czy nagranie się nie przyda…

Wzorem profesora stawiam najwyższą ocenę Autorowi :)

(...) aromat kawy, który rozprzestrzenił się po całym gabinecie. Opadł na zakurzone meble i wsiąkł w bogate księgozbiory.
Rewelacja!

W szybie podstarzałego okna przyglądam się własnemu odbiciu.
Hm. Czy aby tylko okno było podstarzałe? ;)

Widzę autorze, że lubisz używać mniej znanych słów. W przypadku „jużyny” musiał zajrzeć aż do słownika Doroszewskiego. Ale wtrącanie takich słówek dodaje tylko smaczku temu opowiadaniu.

Więcej nie napiszę, bo się spóźniłem i @Fragolina di Bosco już pozamiatała :)

Właściwie to jeszcze napiszę. Autorowi należą się złote kalosze! :D
 
Kobieta

Fragolina di Bosco

Podrywacz
Spryciarę zapewne nieco perwersyjnie kręciła myśl o seksie z profesorem (kto wie, czy nawet z przemocą w tle) i osiągnęła to, jak i pozostałe cele bez narażania na szwank feministycznego światopoglądu (bo przecież seks uprawiała niby pod przymusem). Dostała piątkę, miała przyjemność ;) i udostępniając nagranie, pokazała, kto jest sprytniejszy. I właściwie to wszystko przy pełnej kulturce ;)
Co prawda autor w tym momencie złośliwie urwał opowiadanie, więc nie dowiemy się, co było dalej, ale przypuszczam, że nie ujawni tego nagrania, bo zaspokoiła swoją ambicję pokazania, kto jest tu jest górą. Przynajmniej do następnego egzaminu, wtedy kto wie, czy nagranie się nie przyda…
Fantastyczne jest to, że opowiadanie może żyć własnym życiem i rozwijać się dalej nawet gdy jest już kompletne i skończone.Że możemy sobie gdybać,dowolnie wszystko interpretować i zwyczajnie się tym bawić.
I dlatego z ogromną przyjemnością nie zgodzę się z @Indragor. Solidarność jajników i niezgoda na patriarchalny świat nakazują mi stanąć po stronie panny Domańskiej, choć osobiście nie lubię feministek a ich współczesne metody "walki"o swoje uważam za żałosne i żenujące.
Jestem niemal pewna, że Klara się zemści i wykorzysta nagranie.Upubliczni je niszcząc akademicką karierę pewnego siebie profesorka.
 
Mężczyzna

Indragor

Biegły Uwodziciel
Jestem niemal pewna, że Klara się zemści i wykorzysta nagranie.Upubliczni je niszcząc akademicką karierę pewnego siebie profesorka.
Nie byłbym taki pewny. Mamy tu w końcu przemoc fizyczną i gwałt, co pachnie nie tylko utratą stanowiska i autorytetu, ale też odsiadką. Przecież bohaterka, jak sądzę nie bez powodu, aby uwiarygodnić, że jest to gwałt, a nie dobrowolny seks dorosłych ludzi, powiedziała na potrzeby nagrania „Proszę, nie!”.
Więc czy chodziło jej o udowodnienie, że kobieta może być sprytniejsza i inteligentniejsza od niego, pognębienia profesorka i postawienie na swoim, czy o wsadzenie profesora do wiezienia? A może zdecyduje się na ujawnienie tego faktu na swoim blogu w takiej formie, że oficjalnie nie będzie można zidentyfikować profesora, ale studenci domyślą się, o kogo chodzi?
 
Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
Indragorze, przede wszystkim cieszę się, że tu zajrzałeś, bo ten tekst inspirowany był Twoim "Zaliczeniem". Początkowo także miał być miniaturą, ale coraz to kolejne pomysły tak przypadały mi do gustu, że wyszła z tego nieco dłuższa historia.

Hm. Czy aby tylko okno było podstarzałe? ;)
Wiesz co? Zastanawiam się i o ile nie jest to zbyt precyzyjne wyrażenie, to chyba by się obroniło :D

Co do jużyny i innych słów, to wcielenie się w rolę profesora wymagało ode mnie przygotowania. Pierwszą ideą były po prostu słowa "trudne", ale że profesor nie zajmuje się dziedziną ścisłą, padło na słowa stare. Efekt okazał się chyba dobry, bo sporo komentarzy chwali ten zabieg, ale bynajmniej nie ogranicza się on do mojej wiedzy, a wynika z włożonej pracy :)

Dziękuję za ocenę i wysoko unoszę złote kalosze w geście zwycięstwa :)
 
Mężczyzna

Vi.

Seks Praktykant
Masz sporo racji, Fragolino, że opowieściami można się fajnie bawić na długo po ich zakończeniu. Co prawda nie przewiduję kolejnej opowieści poświęconej stricte Domańskiej i Grzelczakowi, ale wydarzenia "Kulturki" odbiją się jeszcze echem i dowiemy się jak wykorzystane zostało nagranie.

Wczytuję się w Waszą dyskusję i macie sporo racji. Faktem jest np., że Klara "gra", żeby nagranie wyszło dramatyczniej. Po co? Tego ani tu, ani na innym portalu nikt nie zgadnął. Nic jednak dziwnego, bo charakter Klary nie jest jeszcze rozbudowany. A za fortelem ekscentrycznej blondynki stoi bardzo wyrachowana osoba, którą oboje zdążyliście już poznać!

Na ten moment mam foldery z dwoma historiami dotyczącymi Klary. Jedno jutro zacznie się pisać :)
 
Kobieta

Fragolina di Bosco

Podrywacz
@Fragolina di Bosco czy mi się zdaje, czy przy Julce solidarność jajników nie obowiązuje? :ROFLMAO:
Jak do tej pory nie🤣.A co dalej będzie z tą solidarnością to już zależy od Ciebie i od tego jak jej postać poprowadzisz.
Liczę na to, że w ramach Erasmusa wyślesz ją w cholerę gdzieś do Hondurasu gdzie użre ją w tyłek olbrzymia skolopendra 🤔.W sumie na kanwie tego można stworzyć opowiadanie.... życie ratuje jej przystojny honduranin -apostołek, który wysysa jad z jej ponętnego pośladka a ona z wdzięczności oddaje mu się przy zachodzącym słońcu nad zatoką Fonseca.....albo coś w ten deseń 🤔😂
 

Stripchat
Prywatne rozmowy
Pomoc Użytkownicy
    Nie dołączyłeś do żadnego pokoju.
    Do góry